HFM

artykulylista3

 

Audionet Planck

042 047 Hifi 05 2018 008
Pierwsze urządzenia niemieckiej firmy Audionet trafiły na rynek w połowie lat 90. XX wieku i z miejsca zyskały uznanie. Nie wchodząc w detale historyczne, przypomnę tylko, że stereofoniczna końcówka mocy AMP I dzielnie zmagała się z utytułowaną konkurencją przez ponad 10 lat, a kolejne odsłony odtwarzaczy ART skutecznie budowały renomę marki.

W ostatnim czasie w firmie zaszły zmiany: personalne, organizacyjne i produkcyjno-marketingowe. Po 20 latach działalności Audionet przeniósł się z Bochum do Berlina i mniej więcej w tym samym czasie zadebiutowała cała grupa nowych urządzeń. Ruch marketingowy polegał na wprowadzeniu nowego nazewnictwa. Obok dotychczasowych, enigmatycznych symboli typu PRE I G3, SAM G2, EPS G2 czy VIP G3 szczyt katalogu okupują teraz maszyny tematycznie nawiązujące do nazwisk wybitnych fizyków i wynalazców. Odtwarzacz CD nazywa się Planck (od Maxa Plancka, „ojca” mechaniki kwantowej), integra – Watt (od Jamesa Watta, który zrewolucjonizował – dosłownie, bo przemysłowo – nasz świat, „ojca” jednostki mocy), przedwzmacniacz – Stern (od Otto Sterna, fizyka-atomisty, pioniera badań momentów magnetycznych cząstek), monoblok – Heisenberg (od Wernera Heisenberga, badacza mechaniki kwantowej, odkrywcy słynnej zasady nieoznaczoności, nazwanej od jego nazwiska), a zewnętrzny zasilacz – Ampere (od André Ampère’a, pioniera elektrodynamiki i „ojca” jednostki natężenia prądu).

Sam Audionet opisowi odtwarzacza Planck nadał tytuł „Skok kwantowy”, co może nawiązywać z jednej strony, do praw mechaniki kwantowej; z drugiej zaś, do czegoś w rodzaju rewolucji naukowej w określonej dziedzinie. Trzeba przyznać, że taka oprawa jest intrygująca, choć nie zabraknie zapewne głosów, że nieco pretensjonalna. Dyplomatycznie opowiem się za pierwszą interpretacją.
Wracając do oferty niemieckiej firmy – zwrócimy uwagę na brak jasnego podziału na serie. Zresztą, liczba aktualnie produkowanych urządzeń bynajmniej tego nie ułatwia. Odtwarzaczy i wzmacniaczy zintegrowanych mamy po dwa, zasilaczy i urządzeń sieciowych – po trzy, a przedwzmacniaczy i wzmacniaczy mocy – po cztery. Pewną wskazówkę przynosi analiza cennika. Na samym szczycie została wydzielona seria Ultimate, składająca się z przedwzmacniacza Stern za 136 tysięcy złotych oraz monofonicznych końcówek mocy Heisenberg, po 159 tysięcy sztuka. Niżej mamy serię Ultra, utworzoną przez testowany odtwarzacz Planck, wzmacniacz Watt za 61 tysięcy i zasilacz Ampere za 36 tysięcy. Pozostałe urządzenia już się na nic nie dzielą. Niektóre z nich są tańsze od powyższych. Inne plasują się na poziomie serii Ultra.

042 047 Hifi 05 2018 001

Audionet Planck

 


Budowa
Duże wrażenie robi już wyjmowanie Plancka z pudełka. Odtwarzacz ma, co prawda, klasyczne gabaryty, ale waży tyle, co niejeden porządny wzmacniacz – producent podaje, że 25 kg. Za dużą część masy odpowiada obudowa, a w szczególności blok aluminium, tworzący górę i boki urządzenia. Ma on niezwykłą, nawet jak na hi-end, grubość: 2 cm! Dodajmy do tego „zaledwie” 12-mm aluminiowy front i aluminiowy szkielet, stanowiący podłogę, tylną ściankę oraz „zderzak”, do którego dokręcono przód. Mało? Macie rację, bo aluminiowa podłoga spoczywa na jeszcze jednej – wykonanej z bliżej nieokreślonego kompozytu o grubości około 1 cm. Na górze widać masywną, odsuwaną na teflonowych prowadnicach zasuwę talerza, na którym kładzie się, ładowaną od góry, płytę. Za nim umieszczono wentylacyjną kratownicę, przez którą widać świecące intensywną czerwienią diody.
Na tylnej ściance znajdziemy bardzo bogate wyposażenie. W samym centrum zamontowano po jednym stereofonicznym wyjściu zbalansowanym i niezbalansowanym. Z lewej strony mieści się zestaw trzech gniazd komunikacji systemowej Audionet Link.

042 047 Hifi 05 2018 001

Po prawej stronie
układ kontrolny, po lewej zasilacz.
Z tyłu wejścia cyfrowe,
DAC i stopień analogowy.

 

Prawa strona obsługuje natomiast połączenia cyfrowe i zasilanie. To ostatnie zostało zaprojektowane jako układ pracujący samodzielnie (podłączamy odtwarzacz do prądu i już) albo wspomagany. W tym drugim przypadku musimy się zaopatrzyć we wspomniany wcześniej zasilacz Ampere i podłączyć go do odtwarzacza – odpowiednio opisane gniazdo znajduje się między sekcją cyfrową i analogową. Niektóre firmy od dawna wykorzystują taki rodzaj upgrade’u (np. Naim), więc na pewno jest on skuteczny. Kwestii skali poprawy dźwięku i opłacalności inwestycji nie wypada rozważać bez odsłuchu. A jako że Planck dotarł do mnie bez dopalacza, rozdział dotyczący Ampere uznajmy za zamknięty.

042 047 Hifi 05 2018 001

Do góry nogami widać układ zasilacza impulsowego dla sekcji transportu.
Można też dostrzec fragmenty syntetycznych pasów, na których wisi napęd.

 

Odtwarzacz został wyposażony także w zestaw gniazd do przesyłu sygnału cyfrowego. Do dyspozycji mamy cztery wyjścia: dwa koaksjalne, jedno optyczne i jedno AES/EBU – jeśli ktoś chciałby użyć tylko transportu i podłączyć zewnętrzny przetwornik. Nad wyjściami znajdują się także trzy wejścia cyfrowe: optyczne, koaksjalne i USB. Oznacza to, że będzie można słuchać muzyki z plików. Planck obsługuje tylko format PCM, do 24 bitów/192 kHz. Wielu konkurentów poszło w tym względzie co najmniej o krok dalej.

042 047 Hifi 05 2018 001

Transport Philips CDM-Pro 2 LF
z pancerną obudową.

 

Po zdjęciu pokrywy uwagę przykuwa transport. Wykorzystano klasyczny mechanizm Philipsa CDM-Pro 2 LF, obudowany od góry aluminiową platformą o grubości 8 mm (na którą kładziemy płytę), a od dołu – również aluminiową – podstawą, choć zdecydowanie szczuplejszą. Górę i dół łączą solidne wsporniki, a całość została zawieszona zgodnie z autorskim firmowym rozwiązaniem o nazwie ART (Aligned Resonance Technology).
Przez całą szerokość urządzenia przebiegają dwa syntetyczne pasy, które z podstawą transportu połączono zwykłymi śrubami. Choć są bardzo mocno naciągnięte, to wychylają się pod naciskiem dłoni. Celem zastosowania ART-u jest izolacja napędu od wszelkich zakłóceń mechanicznych. Biorąc pod uwagę opisaną już pancerność obudowy, można przypuszczać, że mamy do czynienia z transportem pracującym w jednych z najbardziej komfortowych warunków w całym high-endzie. Na zawieszenie ART „załapał się” także układ redukcji jittera. Jego płytkę przymocowano do tylnej krawędzi stelaża.

042 047 Hifi 05 2018 001

To pokrywa ze zintegrowanymi bokami. Wyjątkowo masywna
i skomplikowana.

 

Zasilacz zajmuje całą lewą część obudowy (patrząc od frontu). Ta sekcja również ma kilka interesujących cech. Z toroidalnego transformatora wychodzą cztery odczepy (do części analogowej, wejść cyfrowych, DAC-a i sterowania). Tyle samo jest stabilizatorów napięcia. Natomiast pojemność filtrująca kilku kondensatorów okazuje się zaskakująco skromna. To radykalnie się zmienia po podłączeniu elektrowni Ampere, ale bez wspomagania Planck nie ma dużej rezerwy. Pewnie się zastanawiacie, jak jest zasilany transport, skoro nie przydzielono mu żadnego odczepu? Otóż dostał on autonomiczny zasilacz impulsowy, niezależny od transformatora głównego. Mieści się on na odwróconej płytce drukowanej, która się skrywa pod widoczną z daleka pokrywką z dużym napisem „Audionet”. Ale to jeszcze nie koniec ciekawostek.
Okazuje się, że sekcja wejść cyfrowych została galwanicznie odseparowana od reszty układu. Znajdziemy w niej dwa miniaturowe transformatorki firmy Würth Elektronik. Według konstruktorów takie rozwiązanie ma eliminować zakłócenia wywoływane przez podłączony do gniazda USB komputer. W tym miejscu nie potrafię się powstrzymać od kąśliwej uwagi.

042 047 Hifi 05 2018 001

Wyfrezowane logo.

 

O ile mi wiadomo, producenci laptopów nie optymalizują swych urządzeń pod kątem „audiofilskiego sygnału cyfrowego”. Z tego względu jednym z kilku wąskich gardeł tej technologii (o kolejnych napiszę przy innej okazji) jest cała ścieżka poprzedzająca wejście USB w przetworniku. Urządzenie za ponad 50 tysięcy (reszta toru też musi kosztować swoje), a dostaje sygnał z laptopa, na który niewiele osób przeznacza więcej niż 3000 złotych? Czy zwolennicy plików naprawdę nie odczuwają z tego powodu dyskomfortu? Ta uwaga oczywiście nie musi dotyczyć odtwarzaczy sieciowych, ale one z kolei mają własne przetworniki i nie potrzebują łaski w postaci wejścia USB w innym urządzeniu. Jestem gotów zaakceptować to, że muzyka z plików to technologia przyszłości, ale tylko pod warunkiem, że nie będziemy do niej mieszać laptopów.
DAC wykonano zgodnie z koncepcją Inteligent Sampling Technology – jak Audionet określa swoje rozwiązanie. Nazwa może i oryginalna, ale istota – niezbyt. Chodzi o buforowanie sygnału przed jego konwersją, czyli o to, co w tego typu urządzeniach robią chyba wszyscy. Najpierw odbywa się upsampling w kości Burr Brown SRC4192, a potem – zamiana sygnału na analogowy (w dwóch równoległych strumieniach) przez przetworniki Analog Devices AD1955. Stamtąd, rozdzielony na kanały, sygnał trafia do dwóch oddzielnych płytek z dyskretnym stopniem wyjściowym. Producent deklaruje, że pracuje on w klasie A.
Po prawej stronie znajduje się sekcja kontrolno-sterująca. W porównaniu z innymi elementami wydaje się zaskakująco rozbudowana, ale to nie krytyka, tylko spostrzeżenie.
I na koniec tzw. „kwestia gustu”. Jak dla mnie, Planck prezentuje się fantastycznie. Pomimo ogromnej masy wygląda dość lekko. Ma luksusowy, ale nie pretensjonalny kolor, a w projekcie frontu połączono minimalizm z elegancją. Mechanizm zasuwy musiał być chyba konsultowany z architektem, a krateczka ze świecącymi diodami dopełnia obrazu niezwykłości. Nawet wskazania wyświetlacza są takie, jakie lubię. Miałem w domu wiele drogich urządzeń, ale na niewiele patrzyłem z taką przyjemnością, jak na Plancka.

042 047 Hifi 05 2018 001

Planck jest po prostu piękny.

 

Konfiguracja systemu
Audioneta łączyłem w kilku konfiguracjach. Mógł się więc wykazać najpierw z resztą toru o klasę wyższą, a później – o klasę niższą. Za każdym razem porównywałem go zarówno z dwukrotnie droższym Vitusem SCD-025, jak i znacznie tańszym Naimem 5X.
Początkowo Planck dostarczał sygnał preampowi Soulution 725, który przekazywał go do końcówki Boulder 1160 i kolumn Dynaudio Contour 30. Najważniejsze cechy brzmienia mogłem wyłapać już wtedy, ale jako że nie było mi dane zbyt długo napawać się brzmieniem tego zestawienia, większa część odsłuchu odbyła się na spokojnie w systemie redakcyjnym.

042 047 Hifi 05 2018 001

Komplet funkcji.

 

Ten składał się, jak zwykle, z lampowego preampu BAT VK3iX SE, tranzystorowej końcówki mocy Conrad-Johnson MF 2250 oraz monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII.
Powyższy wstęp sygnalizuje, że Audionet nie miał łatwego startu. Po raz pierwszy został wpięty do systemu w miejsce Vitusa SCD-025. Różnica między tymi urządzeniami wynika nie tylko z przynależności do różnych półek cenowych, ale także z zupełnie odmiennej koncepcji brzmienia. Gdy więc po zachwycającym odsłuchu Vitusa po raz pierwszy włączyłem Plancka, byłem trochę rozczarowany. Kulturę, ogładę i dokładność zastąpiło brzmienie szybkie, nabrzmiałe i koncertowe. Oczywiście, inne podejście do muzyki nie musi wcale oznaczać, że jest automatycznie lepiej czy gorzej. Byłem jednak zaskoczony skalą różnic. Tak czy inaczej, przez pierwsze dwa czy trzy dni słuchałem Plancka bardziej z poczuciem obowiązku niż z satysfakcją.
Ale później wszystko zaczęło się zmieniać…

042 047 Hifi 05 2018 001

Masywna zasuwa pracuje płynnie.

 

Wrażenia odsłuchowe
Planck to odtwarzacz, który dość trafnie można podsumować nawet w jednym zdaniu. Lubi grać żywiołowo, z rozmachem i radością. Ma solidną podstawę basową i kapitalną dynamikę. Z tym, że ta charakterystyka, choć prawdziwa, nie dotyka istoty jego muzycznej osobowości. By do niej dotrzeć, trzeba się przedrzeć przez grubą warstwę pozorów. Ale od początku.
Planck wymiata i ma temperament. Aby to sobie uzmysłowić, wyobraźcie sobie dwa koncerty. Pierwszy to recital poezji śpiewanej, z wokalem i dwiema gitarami akustycznymi. Muzycy spokojnie siedzą na swoich stołkach, a publiczność każdy utwór nagradza kulturalnymi brawami. Drugi to trzy elektryczne wiosła, perkusja i spływający potem muzycy, którzy wymachują półmetrowymi grzywami, a każdą solówkę wieńczą ślizgiem na kolanach. Wokalista rzuca się w publiczność, a publiczność wrzeszczy jak opętana. Pierwszy koncert to pełna kultura, nastrój i skupienie. Drugi to Audionet Planck.
Od samego początku Planck kojarzył mi się właśnie z rockowym koncertem, głośną imprezą i muzycznym żywiołem w czystej postaci. Odnosiłem wręcz wrażenie, jakby przyspieszał tempo, z premedytacją chciał szarżować na granicy przesady i ostentacyjnie oczekiwał, aż padnie pytanie: „Czy oni tam przypadkiem nie podkręcili obrotów?”. No cóż, ja sobie rzeczywiście to pytanie zadałem, ale im dłużej Plancka słuchałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że jest ono postawione niewłaściwie. Bo zawiera się w nim założenie, że brzmienie powinno być posłusznie konfigurowane w kierunku pewnego nie do końca określonego, ale przez wszystkich domyślnie akceptowanego wzorca neutralności. Ale w tych poszukiwaniach nie ma miejsca na odwagę przełamywania stereotypów. A Audionet właśnie je przełamuje. Pokazuje, że w tym szaleństwie jest metoda, a ta metoda to odwaga. Aby się wczuć w jego magię, musimy mu najpierw zaufać, a on się z nawiązką odwdzięczy.
Planck nie boi się podważać audiofilskich ideałów, eksponujących znaczenie kultury, subtelności i wyrafinowania. Przy każdej płycie mówi: „Dalej, z życiem, dajemy czadu!”. Tutaj nie ma owijania w mgiełkę delikatności. Tu jest impreza i koniec.

042 047 Hifi 05 2018 001

Tutaj widać dodatkową podłogę
z kompozytu.

 

Zgodnie z tym wzorem zestrojone są wszystkie aspekty brzmienia. Planck wyznacza własny poziom odniesienia w dziedzinie dynamiki. Ma fantastyczny bas, bardzo głęboki, z dobrą kontrolą i wielką siłą. Bas, który nie chowa się po kątach, lecz prezentuje swoje walory bez skrępowania. Nadaje muzyce masywność, jakby chciał podkreślić jej znaczenie. Nieważne, czy to symfonia Wagnera w słynnej filharmonii, czy amatorskie nagranie próby dwuosobowej kapeli w garażu. Rytm dopełnia potęgę dołu pasma. Nadaje mu werwę i zdecydowanie. Uderzenie w bęben jest uderzeniem, a nie jego złagodzoną kopią, a dźwięk talerza przeszywa powietrze bez cienia obawy o to, że może być za ostro. Szarpnięcia strun gitary basowej wzbudzają wibracje z rzadko spotykaną siłą, a to wszystko zostaje podane bez ociągania i w tempo. Tak, Planck od początku kojarzył mi się z klimatem rocka progresywnego. Pamiętacie „21st Century Schizoid Man” z pierwszej płyty King Crimson „In the Court of the Crimson King”? Takiej właśnie muzyki chce się słuchać, gdy niemiecki odtwarzacz jest sercem systemu.
No i co? Podoba się Wam? Pewnie tylko częściowo. Co to za sztuka, zbudować urządzenie, które nadaje się tylko do rocka i ciężkich brzmień? Urządzenie pozbawione nastroju i muzykalności? No i w tym miejscu należy powiedzieć „stop”. A właściwie wykrzyczeć (jak Audionet): „Że co proszę?!”. Czyżbyśmy zapomnieli, że romantyzm zrodził się w okresie burzy i naporu, a nie we łzawym rozmarzeniu przy świecach? Przyznaję, że sam popełniłem ten błąd i bez wyrzutów sumienia zaszufladkowałem Plancka do odtwarzaczy mało uniwersalnych. Wyrzuty zaczęły się pojawiać, gdy z recenzenckiego obowiązku przeszedłem od albumów Lenny’ego Kravitza, Micka Jaggera i Jimmiego Hendriksa, które same się pchały na talerz, do symfoniki.

042 047 Hifi 05 2018 001

Audionet Planck

 

Moim najbardziej zasłużonym nagraniem testowym z tego gatunku jest dwupłytowy zbiór utworów orkiestrowych Czajkowskiego w wykonaniu Narodowej Orkiestry Symfonicznej z Waszyngtonu, pod batutą Antala Doratiego (Decca). A kompozycją, która dziesiątkuje odsłuchiwane urządzenia, jest poemat symfoniczny „Fatum”. Jest w nim wszystko: klimat, tajemniczość, wyciszenie, zapowiedź grozy i wulkaniczne apogeum. Słychać mnóstwo szczegółów, także pozamuzycznych. Nawet wiele dobrych urządzeń nie potrafi oddać w pełni bogactwa tego wykonania. Okazało się, że Planck nie ma z tym najmniejszego problemu. Potrafi kapitalnie wydobyć potencjał dynamiczny dużej orkiestry, jakby potęgując treść muzycznego przesłania samego kompozytora.
No ale orkiestra w końcu potrzebuje wysokooktanowego paliwa, więc w sumie jej zgranie z żywiołowym charakterem Plancka nie powinno aż tak bardzo szokować. Toteż gdy ochłonąłem po symfonice, stwierdziłem, że przejście na barok na pewno obnaży manieryzm niemieckiego źródła. A tu kolejna niespodzianka. Najpierw jednak małe wyznanie.

042 047 Hifi 05 2018 001

Tył na bogato. Niczego nie brakuje.

 

Przyjęło się, że „Pasja wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha jest jednym z największych jego osiągnięć i w głębokim cieniu pozostawia „Pasję wg św. Jana”. Nigdy nie podzielałem tej opinii. Wszystko sprowadza się do gustu odbiorcy, więc może inni miłośnicy Bacha mi wybaczą. Słuchałem kilku wykonań „Pasji wg św. Mateusza”, a cztery mam w swojej kolekcji (Gardiner, McCreesh, Harnoncourt i Chailly). Mam też dwa nagrania „Pasji wg św. Jana” (Gardiner, Harnoncourt). I moja przygoda z „Pasjami” zaczęła się właśnie od jednego z nich, a dokładniej od nagrania pod batutą Johna Eliota Gardinera. The Monteverdi Choir na tej płycie w moim osobistym odczuciu wzniósł się do niebios sztuki chóralnej. Gdy usłyszałem go po raz pierwszy, trudno mi było uwierzyć, że coś tak doskonałego może być dziełem zwykłych śmiertelników. Dlaczego o tym piszę? Bo okazuje się, że Audionet swoim specyficznym żywiołowym charakterem nie tylko nie spłycił emocji zawartej w dźwiękach, które znam niemal na pamięć, lecz jeszcze bardziej podsycił ich żarliwość. Szczególnie dotyczy to właśnie wejść chóru, które podkreślają dramatyzm opiewanych wydarzeń z przygniatającą siłą. Jeśli ktoś jeszcze będzie z góry zakładał, że dynamiczny odtwarzacz jest emocjonalnie ułomny, to niech po prostu sam to sprawdzi. Zobaczy te same emocje w innym, bardziej intensywnym świetle. Uwierzcie mi, naprawdę warto.

042 047 Hifi 05 2018 001

Sekcja cyfrowych wejść i wyjść. Po lewej gniazdo do podłączenia zewnętrznego zasilacza Ampere.

 

Pierwszy kontakt z Planckiem zapowiada nieustanny koncert, ale po zrozumieniu jego specyficznego podejścia do muzyki okazuje się, że potrafi on każdy repertuar doprawić dawką czystej energii. Próbowałem także fortepianu solo (Barenboim grający sonaty Beethovena), spokojnego jazzu („American Dreams” Charliego Hadena i Michaela Breckera), a nawet chilloutowych składanek – i Audionet wszystko grał jak z nut. Owszem, o relaksie przy nim można zapomnieć, ale czy aby na pewno relaks musi być esencją muzycznego przeżycia? Niemiecki odtwarzacz pokazuje inną drogę. Drogę dla odważnych, bo sam jest odważny.
Jego konstruktorzy nie bali się ryzyka, że część słuchaczy pochopnie oceni ich najnowsze źródło jako przewidywalne. Ono jest bowiem uniwersalne, ale zrozumiemy to dopiero po dłuższym odsłuchu.

042 047 Hifi 05 2018 001

Wejścia analogowe.

 

Na koniec kilka uwag o plikach. Już z lektury parametrów technicznych można wysnuć wniosek, że Audionet odpuszcza konkurowanie z firmami śrubującymi parametry upsamplingu. Gdy w instrukcji wyczytałem jeszcze, że do odtwarzania plików poleca aplikację Windows Media Player, a nie bardziej „audiofilski” program, zrozumiałem, że wejście USB zostało tu dołączone, bo inaczej w dzisiejszych czasach już nie wypada.
Odsłuch potwierdził te przypuszczenia. Charakter brzmienia z plików był podobny do tych z płyty – ale tylko charakter. W każdym aspekcie byłem w stanie stwierdzić różnicę jakości na korzyść płyt. Pliki charakteryzowała może minimalnie lepsza plastyczność i zbliżony rysunek szerokiej sceny. Szczegółów było jednak mniej, a góra została złagodzona.

 

042 047 Hifi 05 2018 001

Pilot.

 


Konkluzja
Na początku odsłuchu wydawało mi się, że Planck to szalony jeździec bez głowy. Pod koniec jednak wiedziałem, że jego brzmienie, choć oryginalne, to jednak zostało  przemyślane i dopracowane. Nie dajcie się zwieść pierwszemu wrażeniu. Ten odtwarzacz naprawdę potrafi się pięknie odwdzięczyć za poświęcony mu czas.

 

2018 06 20 16 52 46 042 047 Hifi 05 2018.pdf Adobe Reader

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 05/2018


Pobierz ten artykuł jako PDF