HFM

artykulylista3

 

Marantz SA-10

44 49 112017 001

Prezentację nowej szczytowej serii Marantza w Warszawie poprowadził Ken Ishiwata. Elegancko ubrany Japończyk rozpoczął od projekcji filmu, w którym zagrał jedyną rolę. Nagranie powstało w pokoju odsłuchowym w jego mieszkaniu w Eindhoven. Ishiwata najpierw pisze, a następnie odczytuje list, w którym przedstawia zalety nowych referencyjnych urządzeń Marantza. Zanim jednak do nich przejdziemy, kilka słów wstępu.


Niegdyś amerykańska, a teraz japońska firma zajmuje się projektowaniem i produkcją sprzętu grającego dla melomanów. Reklamowy slogan „Because Music Matters” nie powstał przypadkiem. Zrodził się zapewne już w głowie założyciela firmy i zapalonego melomana, Saula B. Marantza, który spostrzegł, jak bardzo muzyka na żywo odbiega od tego, co można usłyszeć z płyty. A był to początek lat 50. XX wieku, czas ekspansji LP.



Okazało się, że nawet przy użyciu dostępnej wówczas niedoskonałej techniki jakość dźwięku da się znacznie poprawić. Kto czytał test wzmacniacza PM-10, wie, że Saul najpierw przerobił na przedwzmacniacz radioodbiornik wymontowany ze swojego samochodu, a później uznał, że pomysł można skomercjalizować. Jego celem było zapewnienie melomanom realistycznych doznań płynących z reprodukcji muzyki. Tak powstał legendarny Marantz Model 7. Ta sama idea przyświecała również zespołowi projektantów, którzy pracowali nad uniwersalnym odtwarzaczem SA-10.

 

44 49 112017 002Miedziowane
blachy obudowy najlepiej
widać z tyłu.


W swoich prezentacjach Ken Ishiwata podkreśla, że muzyka jest najwyższą formą sztuki. Żadna inna nie dotyka nas tak silnie i tak wcześnie. Doświadczenia z dzieciństwa i młodości, także te muzyczne, nosimy w sobie przez całe życie. Stąd niezmienna popularność starych nagrań, wznawianych wielokrotnie i w różnych formułach.
Przez dziesięciolecia Marantz wprowadził do sprzedaży setki urządzeń. A jednak w czasie prezentacji Ishiwata podkreślał, że SA-10 i PM-10 to najlepsze  produkty w historii firmy. Pracując nad nimi, miał w pamięci brzmienie lampowego przedwzmacniacza stereo Model 7C, który uważał za cudowny i kreujący niesamowitą przestrzeń. Podkreśla, że zawsze, kiedy pracuje nad nowym modelem, myśli o osiągnięciu podobnego efektu.

44 49 112017 002Co się dało pomiedziować
– pomiedziowano


Ishiwata jest uważany za eksperta w dziedzinie odtwarzaczy płyt kompaktowych. Zasłynął tuningowaniem oryginalnych odtwarzaczy Marantza, a następnie brał udział w projektowaniu topowych urządzeń firmy, w tym jubileuszowej serii Pearl.
Pod koniec lat 90. XX wieku Marantz dołączył do Philipsa i Sony, promujących technologię DSD. Wraz z nią pojawiły się pierwsze płyty i odtwarzacze Super Audio CD. Ishiwata prezentował wtedy swoje opus magnum: referencyjny odtwarzacz płyt kompaktowych CD-7, a także pierwszy high-endowy SACD SA-1. Teraz pojawia się SA-10, który zdetronizował dotychczasowy flagowiec SA-7, a także pochodzący z aktualnej jeszcze oferty SA-11 S3. Jest jednak od niego blisko dwukrotnie droższy. Czy to uzasadniona różnica? Przyjrzyjmy się najpierw konstrukcji.

44 49 112017 002Nowy wzorzec Marantza
– odtwarzacz CD/SACD SA-10.


Budowa
Z myślą o SA-10 japońscy inżynierowie skonstruowali nowy napęd płyt SACD-M3 i opracowali własną technikę zamiany sygnału cyfrowego na analogowy. Mechanizm odczytuje nie tylko formaty CD i SACD, ale także CD-R i DVD-R z nagranymi plikami hi-res. Ishiwata podkreśla, że w tym przypadku Marantz nie liczył się z kosztami, dzięki czemu możemy przypuszczać, że transport będzie naprawdę dobry.
Co ciekawe, szefem projektu wcale nie był Ken, a niemiecki inżynier Rainer Finck, pracujący ponad dwie dekady przy referencyjnych odtwarzaczach CD Marantza. W latach 80. XX wieku pracował w Philipsie nad przetwornikami bitstream – ostatnim był DAC-7.

44 49 112017 002Centralnie umieszczony napęd Marantza SACD-M3.


Podstawą działania SA-10 jest konwersja strumienia PCM na DSD (Direct Stream Digital), a więc 1-bitowy, zaraz po odczytaniu go z płyty czy dostarczeniu z innego źródła. Nie oglądając się na masowych dostawców DAC-ów, Marantz opracował własny konwerter DSD/analog.
Nie jest konwerter z rodzaju tych, jakie znamy. To Marantz Musical Mastering, czyli proces podzielony na dwa etapy. W MMM-Stream następuje upsampling do quad-DSD (DSD256), natomiast w MMM-Conversion – jego zamiana na sygnał analogowy, który następnie przechodzi przez filtr dolnoprzepustowy i trafia do wyjścia. Zależnie od upodobań, słuchacz może załączyć jedną z dwóch charakterystyk filtra cyfrowego. W układzie nie występuje typowy DAC, więc Marantz, bardziej lub mniej słusznie, używa określenia „pierwszy odtwarzacz USB bez DAC-a”.

44 49 112017 002Transformator toroidalny
ekranowany miedzią.


Proces jest bardziej wyrafinowany, niż mogłoby się wydawać. Układ korzysta z dwóch zegarów taktujących, które kontrolują podnoszenie częstotliwości próbkowania zarówno sygnału z płyt, jak i wejść cyfrowych. Dane o częstotliwości 44,1 kHz oraz jej wielokrotności (88,2 kHz; 176,4 kHz) są upsamplowane do 11,2896 MHz, zaś 48 kHz i wielokrotności – do 12,288 MHz.
SA-10 wygląda pięknie i urzeka podświetlonym na niebiesko frontem. Wzbudza zaufanie masywną bryłą o ostro podkreślonych krawędziach i załamaniach, a przy tym waży ponad 18 kg. Na przedniej ściance centralnie umieszczono włącznik zasilania. Jest także wyjście słuchawkowe 6,3 mm (duży jack) z regulacją głośności. Przyciskami można wybrać wejście cyfrowe oraz wyłączyć wyświetlacz. Ten ostatni mógłby być czytelniejszy z daleka.

44 49 112017 002Symetryczny tor analogowy.


Wąska szuflada otwiera się przyciskiem ulokowanym obok niej, co nie jest najszczęśliwsze, bo trzeba uważać, by jej nie przyblokować. Jest to jednak najciszej wyjeżdżająca szuflada, jaką słyszałem. W bezpośrednim sąsiedztwie umieszczono również przycisk „play”. Po bokach wyświetlacza widać kilka niebieskich diod, sygnalizujących funkcje odtwarzacza. Chytrze ułożono małe przyciski: stop, przeskok pomiędzy utworami i pauzę. Na czarnym tle prawie ich nie widać, co podkreśla elegancję projektu. Te i wszystkie pozostałe funkcje obsłużymy ciężkim i dobrze leżącym w dłoni pilotem. Są opisane tak czytelnie, że można nie zaglądać do instrukcji.
Górną płytę o grubości 5 mm wykonano z aluminium, tak jak solidne, stożkowate nóżki, podklejone filcem. Miedziowana płyta tylna mieści wysokiej klasy analogowe wyjście RCA oraz XLR. Osobno umieszczono wyjścia cyfrowe: koaksjalne i optyczne. Obok znajdziemy cztery wejścia cyfrowe: optyczne, koaksjalne, USB B (do DAC-a) i USB A – do podłączenia przenośnego urządzenia zewnętrznego, np. iPhone’a. Są też złącza RCA do przesyłania sygnałów zdalnego sterowania, jeżeli mamy kilka urządzeń Marantza. Poniżej wejścia zasilania widać dumny napis „Made in Japan”.
Po uniesieniu pokrywy zauważymy gęsto upakowane płytki oraz podzespoły. Zasilający transformator toroidalny zamknięto w miedzianej puszce. W ogóle, miedzi nie żałowano i nie ma jej tylko na elementach konstrukcyjnych napędu. Na osobnej płytce znalazł się wzmacniacz słuchawkowy. Wejście USB odseparowano od pozostałych, by uniknąć wzajemnych zakłóceń. W sekcji analogowej pracują, zamknięte w puszkach, układy HDAM (Hyper Dynamic Amplifier Modules).

44 49 112017 002Prawdopodobnie najcichsza
szuflada świata.


SA-10 odczytuje pliki cyfrowe w formatach: MP3, WMA, AAC, WAV, FLAC, ALAC, AIFF i DSD. W przypadku DSD częstotliwość próbkowania może wynosić: 2,8; 5,6; 11,3 MHz (stosuje się też oznaczenia DSD64, DSD128 i DSD258), natomiast dla PCM i DXD sięga 32 bitów/384 kHz. Marantz SA-10 gwarantuje odtworzenie każdego pliku hi-res, na jaki można dziś trafić. Wydaje się, że w tej dziedzinie doszliśmy do ściany.

44 49 112017 002Elegancja projektu w stylu
Kena Ishiwaty.


Konfiguracja
W czasie odsłuchów używałem kolumn Tannoy Monitor Gold Lancaster, Monitor Audio Gold 300 oraz Audiovector SR3 Avantgarde. Amplifikacja to Marantz PM-10 oraz dzielone zestawy Parasounda: monobloki JC1 na zmianę z A21, preamp JC2 oraz lampowa końcówka mocy Cary Audio Design CAD-300SSE. Z każdym wzmacniaczem dźwięk był inny i nie wiem, z którym podobał mi się najbardziej.

44 49 112017 002Wyświetlacz czytelny tylko z bliska


Wrażenia odsłuchowe
Już chwilę po włączeniu systemu byłem pewien, że mam do czynienia z wyjątkowym urządzeniem. SA-10 bezbłędnie współpracował z firmowym wzmacniaczem PM-10, ale nie tylko o to chodzi. Po prostu, dotąd nie słyszałem lepszego odtwarzacza CD, mimo że po przetworniku Meitner MA-1 byłem pewien, że w tej kategorii sprzętu nic lepszego już mi się nie przytrafi. SA-10 tą pewnością zachwiał. Oba urządzenia prezentują podobną klasę cenową, ale Marantz potrafi czytać płyty i to płyty z plikami w różnych formatach. Użytkowo więc wygrywa. A jakościowo? Tylko bezpośrednie porównanie dałoby mi pewność. Niestety, nie miałem szansy go przeprowadzić.
Największe zaskoczenie przeżyłem, słuchając… plików MP3, które nie brzmiały jak MP3. Nie usłyszałem kompresji ani kompromisu w wybrzmiewaniu instrumentów, nieprzyjemnych nosowych naleciałości w partiach wokalnych ani ostrych sybilantów. Nic z tych rzeczy. Oczywiście, mam na myśli pliki, które sam przygotowałem z płyt w przepływności 320 kbps. Potwierdziła się opinia, że MP3 mogą się różnić jakością, nawet przy takiej samej kompresji.

44 49 112017 002Regulowane wyjście słuchawkowe
obok głównego włącznika.


Zakładam, że użytkownicy SA-10 nie będą namiętnie słuchać empetrójek, a wykorzystają swoje źródło do odkrywania brzmienia płyt i plików wysokiej rozdzielczości. Jakiegokolwiek krążka bym nie włożył do Marantza, płynęła z niego prawdziwa muzyka. Ciśnie mi się na usta slogan o odkrywaniu płytoteki na nowo, ale jak go nie użyć, skoro to prawda? Zafascynowany kompletem japońskiej firmy, odkryłem, że te dwa urządzenia rozumieją się jak bliźniaki. Mają te same cechy, ale też się uzupełniają. Gwarantują ekscytujące przeżycia i słuchanie z pewną dozą adrenaliny. Dlatego relaksowo potraktowałem odsłuchy z Parasoundem JC1+JC2 odkrywając, że właśnie taki odtwarzacz jest dla nich idealnym partnerem. Pobudza do życia, tańczy i pozwala rozwinąć skrzydła.

44 49 112017 002Solidny pilot
dobrze leży w dłoni.


Prawdziwym olśnieniem było zestawienie z triodą 300B SE, która nigdy dotąd nie zagrała z taką precyzją basu ani z tak eteryczną aurą, unoszącą się wokół wokalistek i instrumentów, o ile oczywiście zostały przyzwoicie nagrane.
Właśnie! Marantz niejako od niechcenia poprawia pracę realizatorów nagrań i „mistrzów” masteringu. A nawet poprawia całą drogę produkcji nagrań. I jeśli każda płyta brzmi na nim lepiej, a te słabiej nagrane, starsze, przykurzone – o niebo lepiej, to czego więcej wymagać od techniki cyfrowej?
Powinienem opisać każdy album, który męczę do bólu w czasie testów. Podjąłem nawet taką próbę, ale przy każdym musiałbym napisać to samo, więc podsumuję. Marantz SA-10 poprawia wszystkie aspekty brzmienia. Zdecydowanie, z maestrią Herberta von Karajana definiuje scenę. Z łatwością rozbudowuje ją we wszystkie strony, w tym w górę, co wcale nie jest takie częste. Łagodzi brzmienie smyczków, bo tak powinno być. Wyostrza wysokie dźwięki trąbki, bo jej harmoniczne szybują w górę, może nawet poza słyszalne zakresy. Dzięki temu trąbka Milesa Davisa z „Kind of Blue” lśni, jakby dopiero co została wypolerowana.

44 49 112017 002Szeroko
rozstawione
wyjścia analogowe
XLR i RCA.


Kontrabas Dave’a Hollanda z „Balladyny” nabiera wyraźnego konturu. I choć schodzi jakby niżej, to jest trzymany za… gryf. Jak pięknie brzmią teraz fortepiany! Chętnie przesłuchałbym wszystkie albumy Jarretta. Nie ominąłbym też naszych klasyków: Zimermana, Anderszewskiego i Blechacza. Jak wspaniale usłyszeć zróżnicowanie ich stylów; to, z jaką siłą uderzają albo tylko muskają klawisze. Z zaciekawieniem wsłuchać się w kantaty J.S. Bacha. Zmierzyć w myślach odległość pomiędzy orkiestrą a chórem. Wyobrazić sobie, że chórzyści musieli być stłoczeni, bo nie mieścili się przy ołtarzu kościoła, gdzie nagrywano.
Te wrażenia powtarzały się niezależnie od tego, czy źródłem była płyta CD, SACD, czy plik wysokiej rozdzielczości.

44 49 112017 002Cztery wejścia
cyfrowe pozwalają wykorzystać
SA-10 jako DAC.
Do tego dwa wyjścia cyfrowe
i złącza magistrali systemowej.


Do Diany Krall, Patricii Barber, Melody Gardot i Cassandry Wilson wracałem kilkakrotnie, nie dowierzając, że w ich głosach jest jeszcze tyle tajemnic. Że w magicznej chrypce Diany są poziomy, na które ona sama się wspina, a my śledzimy ten proces, wstrzymując oddech. Najlepszym źródłem tych odkryć okazał się jej najnowszy album – „Turn Up the Quiet”. Marantz podkręca właśnie najcichsze, tytułowe momenty, dając przeżycia z pogranicza erotyki i transcendencji. Daje szansę poznawania czegoś tajemniczego, czego nie da się ogarnąć umysłem. To bezcenne.
SA-10 jest uniwersalnym odtwarzaczem do każdego repertuaru. Wehikułem, który przeniesie nas do sal koncertowych i studiów nagraniowych, w których jeszcze nie byliśmy.

44 49 112017 002Miedziowana ścianka tylna.


Konkluzja
Marantza SA-10 trzeba posłuchać, by zaspokoić pożądanie. Nie ma krótszej drogi do intymnego kontaktu z pięknymi wokalistkami, których głosy sprawiają nam tyle przyjemności. Nie ma innej drogi, by w studiu Capitol Records stanąć obok Franka Sinatry czy Nat King Cole’a. Najlepiej kupić odtwarzacz przed urlopem i nigdzie nie wyjeżdżać. To będzie idealnie spędzony czas. Czas prawdziwego melomana. Czy to najlepsze źródło? Może, nie wiem, ale że świetne – nie ma dwóch zdań.   

44 49 112017 002Stożkowe nóżki z aluminium
podklejonego filcem.

 

2017 12 28 20 43 12 44 49 HIFI 11 2017.pdf Adobe Reader

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Janusz Michalski
Źródło: HFM 11/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF