HFM

artykulylista3

 

Linn Ikemi

linnikemi
Linn długo nie potrafił się przekonać do formatu CEP. Zakochanemu w brzmieniu LP12 Ivorowi Tiefenbrunowi technika cyfrowa wydawała się czymś bezdusznym i niezdolnym do przeniesienia emocjonalnego ładunku muzyki.


Z biegiem czasu radykalizm poglądów nieco osłabł, a w Linnie rozpoczęły się prace nad stworzeniem źródła cyfrowego, zdolnego dorównać brzmieniu czarnej płyty. W 1992 roku pojawiła się pierwsza kombinacja napędu i przetwornika. Na początku 1999 roku światło dzienne ujrzał referencyjny CD12. Dziś w ofercie szkockiej firmy znajdziemy trzy odtwarzacze srebrnych krążków.

 

 
 

Oprócz flagowego Sondka są w niej jeszcze Genki i Ikemi. Pierwszy to model bazowy, wyceniony na 6500 zl. Wyróżnia się tym, że jako jedyny w katalogu ma regulowane wyjście analogowe. Ikemi jest już dwukrotnie droższy. regulacji napięcia wyjściowego nie ma, zawiera za to kilka oryginalnych rozwiązań, stworzonych z myślą o bardzo wymagających słuchaczach. Kilogram Linna jest zdecydowanie najdroższy w prezentowanej dzisiaj stawce. Producent nie dociążył chassis płytą z granitu, nie umieścił też urządzenia w masywnej obudowie. Ikemi nie dosyć, że lekki, to jeszcze wygląda wręcz niepozornie. Wartość postrzegana czarnej skrzyneczki na pierwszy rzut oka wydaje się jest niewielka, za to cena, jaką musimy zapłacić, u niezorientowanych może wywołać niedowierzanie. 13200 z1 za małe czarne pudełeczko spokojnie przełkną tylko koneserzy. Czerń nie jest jedynym wariantem wykończenia; w końcu Ikemi to nie Ford T.
Oprócz niej można zamówić wersję srebrną, chociaż trzeba pamiętać, że i w niej szuflada transportu pozostanie czarna. Modny kolor obudowy nie zmienia faktu, że <Ant' odtwarzacz jest podejrzanie maty i lekki. Dopiero zrozumienie przyczyn tej niepozornej aparycji pozwoli spojrzeć nań przychylniej.

Budowa
Ikemi jest w całości wykonany z aluminium. Aluminiowy panel frontowy to niemal oczywistość, nawet w średnich zakresach cenowych, ale cala skrzynka to już raczej rzadkość. Przednia ścianka nie jest specjalnie gruba, ale minimalna ilość elementów obudowy pozwala utrzymać sztywność. Czarny lakier nie jest tak do końca czarny. Zawarte w nim drobiny metalicznego proszku efektownie opalizują w świetle, dzięki czemu Ikemi nie wygląda smutno. Jego wygląd, mimo skrajnej prostoty, ma w sobie coś intrygującego, szczególnie gdy odtwarzacz stanic w efektownie oświetlonym miejscu.

 
Ikemi wykorzystuje słynny impulsowy zasilacz Linna. nazwany Brilliance. Zespól szkockich konstruktorów postanowił przełamać audiofilski stereotyp i udowodnić, że można zachować zalety tego typu układów, omijając jednocześnie pułapki. Zasilacze impulsowe osiągają bardzo wysokie sprawności i nie wymagają stosowania dużych transformatorów. Dzięki temu są małe, lekkie i tanie w produkcji, chociaż akurat z tym ostatnim szef Linna zapewne by polemizował. Ivor Tiefenbrun miał zainwestować sporo pieniędzy w badania, mające na celu ograniczenie szumów zasilacza. Układy impulsowe mają bowiem całą masę zalet, ale wysoki poziom szumów własnych wykluczał dotychczas ich stosowanie w wyrafinowanych systemach audio. Linn zmierzył się z tym problemem i po serii eksperymentów odniósł sukces. Szef PRu, Brian Morris, opowiadał mi, że przeprowadzano nawet odsłuchy porównawcze z wykorzystaniem flagowego gramofonu LP12. Sondek grał najpierw z tradycyjnym zasilaczem analogowym, a następnie z Brilliancem. Ponoć nie zdarzyło się, żeby którykolwiek słuchacz preferował brzmienie pierwszej konfiguracji. Od tamtej pory Brilhance jest montowany wszędzie, gdzie jest to możliwe. Trafił do referencyjnego CD Twelveia, szczytowych Klimatów i wielu innych konstrukcji. Niestety, budżetowy Classik musiał się zadowolić zwyczajnym toroidem. Brilliance był po prostu za drogi.


Ale wyszukany zasilacz nic jest jedynym oryginalnym rozwiązaniem, jakie znajdziemy w Ikemi. Rzut oka na napęd wystarcza, by stwierdzić, że nie jest on podobny do żadnego powszechnie dostępnego modulu. Już na krążku dociskowym producent informuje, że mamy do czynienia z opracowaniem autorskim — logo Linna i napis „100 %" rozwiewają wątpliwości. Materiały informacyjne potwierdzają te przypuszczenia. Mekto, jak określa go producent, jest konstrukcją w pelni oryginalną, w której ogromną wagę przywiązano zarówno do kwestii precyzji odczytu, jak również elegancji działania. Napęd jest konstrukcją precyzyjną, wykonaną z materiałów wysokiej jakości. Zarówno szuflada ladująca płytę, jak i szkielet utrzymujący modul, są aluminiowe. Konstrukcja pozostaje sztywna i stabilna i, podobnie jak w przypadku obudowy, nawet przylożenie sporej siły nie wywołuje jej ugięcia. Nie można wątpić, że pewne oparcie dla transportu nie pozostaje bez wpływu na precyzję odczytu danych. Ale prawdziwy majstersztyk to dopiero mechanizm ladowania płyty. Jego oględziny u osób zafascynowanych mechaniką mogą wywołać stany euforyczne. Szuflada jest jednolitym odlewem aluminiowym, umocowanym od góry do gładkiej osi, a u dołu wyposażonym w prowadnicę, która porusza się po sznurku. Ów sznurek, czy żeby brzmiało poważniej — linka transmisyjna, jest z dwóch stron osadzona na dobionych łożyskach.

Kiedy naciskamy chcemy umieścić w odtwarzaczu płytę i naciśniemy odpowiedni przycisk silniczek. Połączony z łożyskami poprzez paski transmisyjne wprawia caly układ w ruch i szuflada wyjeżdża na zewnątrz. Ponowne naciśnięcie skutkuje ruchem powrotnym i dysk płynnie wjeżdża do środka. Ikemi wygląda niepozornie, ale wystarczy m umieścić w nim płytę, by zrozumieć, że nie mamy tu do czynienia z klasą budżetową. Zdjęcie górnej pokrywy niezbicie dowodzi, że konstruktorowi zależało, by stworzyć produkt ekskluzywny i dopieszczony w najdrobniejszych szczegółach. Na zewnątrz —nic wielkiego, za to wnętrze godne największych pochwal. Dopracowana mechanika nie jest sztuką dla sztuki. Dzięki sztywnej osi i linkom transmisyjnym szuflada napędu z krążkiem dociskowym są skutecznie izolowane od drgań obudowy. To z kolei pozwala redukować blędy odczytu i z większą precyzją przetwarzać dane zapisane na płycie. Linn najwyraźniej z dystansem podchodzi do aplikacji oferowanych przez wielkie koncerny, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, to trzeba to zrobić samemu. Kolejnym opracowaniem szkockiej ZosiSarnosi jest procesor 2D. Co dokładnie kryje się pod tą tajemniczą nazwą, tego dokładnie nic wiadomo i nawet w prywatnej rozmowie Iv« Tiefenbrun nic chciał udzielić szczegółowej odpowiedzi na to pytanie. Ograniczył się do lakonicznego stwierdzenia, że 2D jest procesorem wykorzystującym opatentowane przez Linna algorytmy. Obróbka odbywa się na sygnale cyfrowym, a jej rola polega na przygotowaniu sygnału do konwersji c/a. Przed przetwornikiem dane są dodatkowo przetaktowywane pan precyzyjny zegar główny.

Steruje on przepływem informacji w taki sposób, aby czasowe rozmycie sygnalu w stosunku do tego, co odczytal napęd, byto jak najmniejsze (minimalny jitter). Przetwornik to układ scalony Burr Brown 1732, zawierający również dekoder HDCD. Płyt nagranych w tym systemie nie przybywa w zastraszającym tempie, ale każdy audiofil ma na pace przynajmniej kilka krążków z logo Pacific Microsonics. Milo będzie słuchać muzyki ze świadomością, że licem' odkrywa caly tkwiący w nich potencjał. Za przetwornikiem sygnal przechodzi przez filtr analogowy, „odsączający" pozostałości po konwersji, i trafia do bufom wyjściowego. Całość zmontowano preferowaną przez Linna techniką powierzchniową. Elementy są przez specjalne maszyny nanoszone na płytki drukowane, a następnie zgrzewane. Kontrola jakości odbywa się na sąsiednim stanowisku, również maszynowo. Sterowany komputerowo automat sprawdza, czy właściwe dla danego PCB punkty są prawidłowo obsadzone.

Jeśli coś jest nic tak, natychmiast informowany jest pracownik Linna, który eliminuje wadliwą płytkę z dalszej produkcji. Ikemi jest nie tylko gruntownie przemyślanym produktem zaawansowanej technologii; jest też przyjamy użytkownikowi i bogato wyposażony w gniazda. Sygnal cyfrowy wyprowadza 110ornowe, profesjonalne AES/EBU, 75omowe współosiowe BNC i optyczny Toslink. Widziany na zdjęciu wtyk RCA nie jest czwartym wyjściem, ale złączem synchronizacji zegara taktującego, pozwalającym połączyć Ikemi z zewnętrznym konwerterem Linna. Co prawda, w obecnej chwili nie bardzo wiadomo, kto mógłby z niego korzystać — Linn jasno stwierdza, że pod względem brzmieniowym licem' przewyższa kombinację Kanki Numerik — ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Być może kiedyś pojawi się hien. dowy DAC, pomyślany jako upgrade do Ikemi i Genki. a wtedy synchronizacja okaże się przydatna. Dziś znacznie więcej pożytku użytkownicy Ikemi będą mieli z wyjść analogowych. Zgodnie z panującymi w firmie zwyczajami, gniazda analogowe zostały zdublowane. Jako że marka ma bardzo mocną pozycję na rynku instalacji wielostrefowych (multiroom), odtwarzacz przygotowano do wysyłania sygnału do innego pomieszczenia. Audiofile mogą również wykorzystać gniazda do porównawczych odsłuchów interkonektów, chociaż obiegowa opinia głosi, że Linn jest niezbyt wrażliwy na zmiany kabli. Sprawdzimy to w teście. Miłym akcentem jest również obecność analogowych XLRów.

Linn podchodzi do nich bardzo pragmatycznie, stwierdzając, że kable zbalansowane, dzięki zjawisku kasowania szumów, zachowują wyższą jakość dźwięku przy długich odcinkach. Ikemi nie jest jednak odtwarzaczem w pełni zbalansowanym, ponieważ sygnał dla XLRów jest pobierany z toru singleended i symetryzowany. Podobnie jak Sondek CD12, Ikemi może zapamiętywać preferencje użytkownika. Wchodząc do menu, możemy ustalić cykl uśpienia wyświetlacza, automatyczne rozpoczęcie odtwarzania po włączeniu zasilania, zachowanie statusu przy wyłączonym zasilaniu czy wreszcie włączyć lub wyłączyć odbiornik podczerwieni. Nie są to może opcje szczególnie przydatne (nawet włączony wyświetlacz nie daje się zbytnio we znaki), ale można się pobawić. Ważniejszy jest chyba fakt, że jedną cechą funkcjonalną Ikemi z Sondekiem wygrywa. Otóż można w nim odtwarzać płyty wyposażone w audiofilskie akcesoria w rodzaju nakładek albo zielonych opasek. Szuflada jest płytka, ale jednak o ułamki milimetra głębsza niż w CD Twelvie.

To wystarczy, aby słuchać poklejonych w okresie błędów i wypaczeń płyt. Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest pilot. Szkoda nawet na ten temat pisać. Wystarczy rzut oka na zdjęcie i wszystko staje się jasne. Używanie standardowego sterownika nic jest jednak obowiązkowe. Ikemi rozumie popularny kod RC5, więc nic będzie kłopotu ze znalezieniem czegoś bardziej odpowiedniego. Podsumowując, Ikemi w pierwszej chwili sprawia wrażenie niepozornego, choć wielu ceni Linna i Meridiana również za minimalistyczne wzornictwo. Wrażenia organoleptyczne, jakość materiałów i precyzja wykonania są jednak wyśmienite i nawet pobieżna analiza każe patrzeć na szkockie źródło z uznaniem. 1inn daje do zrozumienia, że kwestię odtwarzaczy CD traktuje śmiertelnie serio. Nic dziwnego, w końcu i Sondek, i Ikemi mają wspólnego przodka w osobie legendarnego LP12.

Wrażenia odsłuchowe
Zacznijmy od sygnalizowanej w części technicznej kwestii okablowania. W opinii, jakoby Linn nie był szczególnie wrażliwy na jakość okablowania, rzeczywiście coś jest. Byłbym jednak ostrożny z formułowaniem bardziej jednoznacznych wniosków. Do eksperymentu wykorzystałem nieprzyzwoicie drogi, ale też wybitnie dokładny interkonekt Nordost Quattro Fil i porównałem go z I.2metrowym kabelkiem dostarczanym przez Linna w wyposażeniu standardowym. Różnica po przełączeniu z Nordosta na taki kabel zwykle bywa kolosalna. W tym przypadku była zauważalna, ale nie aż tak oczywista. Nic oznacza to jednak, że dźwięk pozostał taki sam, a wydatek na lepszy przewód będzie równoznaczny z wyrzuceniem pieniędzy w błoto. Po prostu, poprawa brzmienia, jaką uzyskamy w stosunku do poniesionych kosztów będzie jeszcze mniejsza niż w przypadku innych komponentów. Zmianę można uzyskać. ale cena będzie wygórowana. Jeżeli zaś chodzi o brzmienie. to powiem bez ogródek: Linn zmienił mój sposób postrzegania odtwarzaczy CD i stworzy' nowy
układ odniesienia do ich oceny. Ten odtwarzacz robi prawdziwe cuda i przywara wiarę w technikę CD. Odsłuch przebiegaj dokładnie według reguły sformułowanej przez sir Alfreda Hitchcocka. Najpierw było trzęsienie ziemi, a później napięcie rosło. Ziemia zatrzęsła się w chwilę po wyjęciu urządzenia z fabrycznie zapakowanego kartonu.

Byłem przygotowany na minimum tygodniowe wygrzewanie, a tymczasem wystarczyło podłączyć Linna do prądu (plus po prawej stronie, patrząc od przodu), żeby pokój wypełniła lawina czystego, naturalnego i, chciałoby się powiedzieć, analogowego dźwięku. Jeszcze nie wierzyłem w to, co słyszę. Wstałem od komputera, przekręciłem gałkę Levinsona w prawo i zapadłem się w fotel. Tak zaczęła się pierwsza, blisko dwugodzinna sesja i pierwsza nadszarpnięta noc. Później było podobnie, z tą tylko różnicą, że brzmienie byka jeszcze bardziej wciągające niż podczas pierwszego odsłuchu. Wygrzany Ikemi złagodniał w górze pasma. Po trzech-czterech dniach znikła odrobina ostrości, zauważalna na samym początku, a Ikemi zagrał fenomenalnie spójnym, dynamicznym i swobodnym dźwiękiem. Osiągnął tak dobrą spójność i nasycenie energią, że mógłby śmiało konkurować z tańszymi modelami Krella czy Leyinsona. Może nie jest tak energiczny w basie jak opisywany przed miesiącem ML390S, ale ogólny poziom prezentacji jest autentycznie hiendcmy. Entuzjazm, wigor, stabilność przestrzeni, oddanie dynamiki w mikro i makroskali czy wreszcie pookładanie w dziedzinie czasu prezentowane są na poziomie niedostępnym dla żadnego ze znanych mi dotąd urządzeń w zbliżonej cenie. Ostatni raz wrażeń o porównywalnej intensywności doświadczałem podczas odsłuchu C.E.C.a TL 5100Z. A Linn idzie dalej, znacznie dalej.

Jest bardzo wyrafinowany, a szczegóły pokazuje z nieporównanie większą swobodą. Jego brzmienie jest tak otwarte i homogeniczne, że cena, którą musimy zapłacić, wydaje się wręcz okazyjna. Jestem zachwycony i zdumiony zarazem, bo przecież pierwsze Ikemi pojawiły się na rynku przeszło trzy lata temu. Nic jest to więc technika cyfrowa w najnowocześniejszym wydaniu. ale na pewno całość została doprowadzona do perfekcji. Ikemi to audiofilskie święto, urządzenie które nawet doświadczonego słuchacza potrafi wyrwać z letargu. Cieszę się, że wśród odtwarzaczy CD ciągle zdarzają się urządzenia, które przywracają mi chęć poszukiwania dźwięku bliskiego idealu. A jeszcze większą radość sprawia mi fakt, że wcale nic muszą one kosztować majątku. Ikemi nie jest tani, ale to, co prezentuje na tle konkurencji, uzasadniałoby nawet wyższą cenę.

Konkluzja
Linn Ikemi jest od dzisiaj najtańszym odtwarzaczem w hiendzie. .1t również moim najmocniejszym kandydatem do nagrody roku 2002/2003. Gorąco polecam.



 



 

2875 12

2875 12

2875 12

2875 12

 


Źródło: Hi-Fi i muzyka 11/2002

Pobierz ten artykuł jako PDF