Gigawatt PC-2 Evo
- Kategoria: Listwy i kondycjonery
Kilkanaście lat temu temat akcesoriów zasilających w systemach hi-fi praktycznie nie istniał. Podłączanie sprzętu do czegoś innego niż gniazdko w ścianie lub standardowy rozgałęziacz było uznawane za dziwactwo. Krążyły wprawdzie pogłoski o ludziach montujących w domach oddzielne linie zasilające sprzęt albo prowadzących kable prosto z elektrowni, ale rzadko kto traktował takie historie poważnie. A dziś? Listwy i kondycjonery stały się obowiązkowym wyposażeniem systemu, a zasilanie listwą komputerową uchodzi za przejaw złego smaku.
Sceptycy uważają, że filtry ani kable zasilające nie zmienią brzmienia wzmacniacza czy odtwarzacza, bo w każdym z nich siedzi transformator, któremu budowa sieciówki nie może robić różnicy. Zwolennicy twierdzą, że wpływ akcesoriów zasilających jest słyszalny, a prąd poruszający cewkami głośników jest tym samym strumieniem elektronów, który ułamek sekundy wcześniej płynął w kablach zasilających; ich jakość musi więc mieć znaczenie. W rozjaśnieniu tematu nie pomagają producenci, którzy zazwyczaj unikają konkretów i zabezpieczają swoje produkty przed rozkręceniem. Są jednak firmy, które nie stosują rozwiązań z pogranicza czarnej magii. Jedną z nich jest Gigawatt.
Marka jest jeszcze młoda, ale myśl techniczną i pierwsze produkty dostała w spadku po poprzedniej firmie jej współwłaściciela – Power Audio Laboratories. Oprócz rozwijania starszych konstrukcji stopniowo wprowadzane są nowe. Wśród nich znajdują się kondycjonery oznaczone dopiskiem „Evo”. Może to sugerować zastosowanie tylko kilku drobnych poprawek, ale tak naprawdę Gigawatt całkowicie zmienił filozofię projektowania i rozpoczął nowy etap rozwoju.
Do testu trafił kondycjoner PC-2 Evo, a wraz z nim kable zasilające – dołączany standardowo LC-1 MkII oraz flagowe LS-1.
Budowa
Urządzenie wygląda całkiem zwyczajnie. Proste pudełeczko z niebieską diodą na przednim panelu i rządkiem gniazd na zapleczu. Nie wyświetla nawet wartości napięcia w gniazdku. Ten gadżet znajdziemy dopiero w wyższych modelach. Z tyłu znalazło się złącze IEC, włącznik oraz sześć gniazd schuko umożliwiających obrócenie wtyków i uzyskanie właściwej polaryzacji zasilania. Gniazda połączono w pary, każdą dla innego rodzaju urządzeń.
Pierwsza obsługuje źródła cyfrowe; druga – analogowe z wyłączeniem dużych wzmacniaczy zintegrowanych i prądożernych końcówek mocy. Dla nich przeznaczono trzecią parę. Z zewnątrz to właściwie wszystko. Poza sprawdzeniem polaryzacji i podłączeniem sprzętu do właściwych gniazd użytkownik nie będzie miał wiele roboty.
Wykonanie PC-2 Evo jest perfekcyjne, jakby każdy element wydostał się z wnętrza komputerowej symulacji, a całość została zmontowana przez roboty w sterylnym laboratorium. Obudowę złożonoz grubych blach stalowych, a przedni panel to aluminiowa płyta o grubości 1 cm. Precyzję wykonania docenimy, przyglądając się takim detalom, jak frez, w którym osadzono ozdobną szybkę albo nazwa firmy wygrawerowana w górnej pokrywie.
Tę mocują zaledwie cztery śruby. Producent zabezpieczył najważniejsze elementy metalowymi puszkami. Może w obawie przed konkurencją, a może aby zmniejszyć zakłócenia. Prawdopodobnie jedno i drugie.
O poważnym podejściu do ekranowania magnetycznego świadczą też pionowe płyty umieszczone między modułami wyjściowymi. Na elementach metalowych nie oszczędzano, przez co kondycjoner waży aż 16 kg. Jest to tym bardziej godne uwagi, że nie zawiera transformatora separującego.
I właśnie na tym polega największa zmiana w stosunku do wcześniejszych konstrukcji Gigawatta. Dotychczas firma budowała kondycjonery z trafami, których zadanie polegało na galwanicznej separacji zasilanych urządzeń od sieci. Rozwiązanie wydaje się korzystne, ale ma kilka wad. Może ograniczać dynamikę wzmacniacza, szczególnie jeśli wykazuje on duże zapotrzebowanie na prąd. Problem starano się wyeliminować, ale jeśli była taka możliwość, wielu użytkowników wolało wpiąć wzmacniacz do gniazda nieseparowanego. Poza tym trafa niekiedy buczały, skutecznie utrudniając odsłuch z niskim poziomem głośności. Niedogodności miało usunąć wprowadzenie nowego typu transformatorów, pracujących o wiele ciszej. Zdecydowano się jednak na rozwiązanie ostateczne i z separacji galwanicznej zrezygnowano całkowicie.
Zamiast niej Gigawatt poszedł w stronę wielostopniowej filtracji równoległej. PC-2 Evo przypomina kilka listew sieciowych umieszczonych we wspólnej obudowie. Zastosowanie kilku filtrów dla każdej pary wyjść ma dać lepsze rezultaty brzmieniowe niż separowanie ich od sieci i podłączenie do wspólnego zabezpieczenia. Autonomiczne układy pasywne izolują od zakłóceń generowanych przez urządzenia wykorzystujące tę samą linię zasilającą. Rozdzielenie układu umożliwiło dostosowanie sposobu filtracji danej gałęzi do charakteru jej obciążenia.
Za tłumienie zakłóceń odpowiadają metalizowane kondensatory poliestrowe o niskiej indukcyjności. Wszystkie podzespoły są montowane srebrnym lutowiem na masywnej płytce drukowanej ze ścieżkami o dużym przekroju. Zrezygnowano z elementów dławiących przepływ prądu, takich jak bezpieczniki topikowe czy termiczne. Ochronę przed przepięciami i udarami zrealizowano za pomocą warystorów i iskierników plazmowych. Pracę filtrów wspomaga podwójny układ buforujący z ogniwami kompensacyjnymi. Zwiększają one wydajność prądową urządzenia przy obciążeniach nieliniowych (na przykład w czasie pracy ze wzmacniaczami mocy) i zapobiegają powstawaniu różnic między mocą na wejściu i wyjściu.
Rozwiązaniem znanym ze starszych Gigawattów jest system wewnętrznej dystrybucji prądu poprzez szyny. W PC-2 użyto polerowanych sztab z litej miedzi o przekroju poprzecznym 30 mm2 każda. Szyny zapewniają równomierny i stabilny rozkład mocy dla każdej gałęzi, niezależnie od obciążenia wyjść. Produkcja miedzianych sztabek jest kosztowna ze względu na jakość metalu i technologię obróbki. Gigawatt wykorzystuje miedź katodową Cu-OF (miedź beztlenowa o wysokiej przewodności) i Cu-ETP (miedź rafinowana sposobem hutniczym o wysokiej przewodności). Oba gatunki charakteryzują się czystością przynajmniej 99,99 %. Metal poddaje się emaliowaniu i wyżarzaniu, które zagęszcza materiał, poprawiając jego przewodność, plastyczność i odporność na korozję. Aby zapobiec utlenianiu, obróbkę mechaniczną szyn wykonuje się w technologii nie wydzielającej ciepła.
Konfiguracja
PC-2 Evo jest wyposażony w 1,5-metrowy kabel LC-1 MkII, ale za dopłatą można go wymienić na LC-2 MkII. Warto skorzystać z tej opcji. Droższe sieciówki także nie będą przesadą. Do dyspozycji miałem Gigawatta LS-1 oraz dwa przewody Ansae Muluc Supreme (ups, konkurencja...) i wykorzystałem chyba wszystkie kombinacje. Kondycjoner pozwalał szybko uchwycić zmiany w brzmieniu. Wyposażenie PC-2 Evo w taką sieciówkę znacznie podniesie koszt zakupu, ale inwestując w kabel doprowadzający prąd do kondycjonera, poprawiamy jakość zasilania wszystkich podłączonych do niego urządzeń. Niektórzy twierdzą, że lepiej wydać więcej pieniędzy na sieciówkę do źródła, ale z kilku eksperymentów wynika, że kabel podłączony do kondycjonera lub listwy jest jeszcze ważniejszy.
System odsłuchowy składał się z podłogowych kolumn Audio Physic Tempo VI i wzmacniacza McIntosh MA6600, połączonych kablami Albedo Monolith. Źródło to odtwarzacz CD Electrocompaniet ECC-1, z którego sygnał do wzmacniacza płynął łączówką Tara Labs Prism 300a.
Druga konfiguracja obejmowała ten sam system, ale z monitorami Xavian XN250 Evo, ustawionymi na podstawkach ST612 Metallico. W roli kabli głośnikowych pracowały taśmy Nordost Red Dawn.
Sprzęt stanął na stoliku Base. Do porównań wykorzystałem listwę Fadel Art Hotline IEC. System grał w 18-metrowym pokoju zaadaptowanym akustycznie w stopniu nie utrudniającym normalnego funkcjonowania. Kondycjoner był podłączony do oddzielnej linii zasilającej poprowadzonej podtynkowym kablem Ansae i zakończonym gniazdkiem ściennym tej samej firmy.
Reklama
Wrażenia odsłuchowe
Wpływ PC-2 Evo na brzmienie był jednoznacznie pozytywny i słyszalny od razu. Skalę różnicy można porównać do zastąpienia zwykłych kabli głośnikowych taśmami Nordosta.
PC-2 Evo nie owija w bawełnę. Jest jednym z nielicznych „rozgałęziaczy”, które nie wymagają od odbiorcy wielogodzinnego wsłuchiwania się w niewielkie różnice. Wydaje się, że nie został zaprojektowany do jednoczesnego poprawiania wszystkich aspektów brzmienia, jak to ma miejsce w przypadku akcesoriów zasilających Ansae czy Fadela. Stawia na czystość i dynamikę, jasno dając do zrozumienia, że w czasie słuchania nie będziemy się nudzić.
Wrażenie jest takie, jakby wzmacniaczowi nagle przybyło watów, a z głośników zsunęła się cienka zasłonka, której dotąd nie zauważaliśmy. W teście brzmienie systemu odniesienia stało się bardziej bezpośrednie, namacalne i realistyczne. A przecież Tempo VI i Mak 6600 tworzą dynamiczny i rozdzielczy zestaw. Polski kondycjoner przesunął granice jego możliwości jeszcze wyżej. Jakby powiedział jeden z moich znajomych: „grał bardziej”.
PC-2 Evo nie poprawia brzmienia delikatnie – on je kształtuje. Wpływa na charakter systemu w stopniu nie mniejszym niż okablowanie czy wymiana źródła. Ma jasno określone zadanie – wydobyć więcej szczegółów, poprawić dynamikę i stereofonię, w miarę możliwości starając się nie zgubić przy tym barwy. Do wielu zestawień będzie pasował, choć te najbardziej przejrzyste może doprowadzić do granicy dyskomfortu. Dlatego mimo wszystkich zalet tego urządzenia zalecana jest ostrożność. To upgrade dla audiofilów, którzy wiedzą, co robią.
Można odnieść wrażenie, jakby kondycjoner delikatnie zwiększał poziom głośności. Brzmienie nabiera wyrazistości. Po dłuższym odsłuchu dochodzę do wniosku, że Gigawatt osiągnął to, wprowadzając dodźwięku więcej ciszy. Muzyczne tło staje się ciemniejsze, dzięki czemu instrumenty bardziej się od niego odcinają. To dlatego każdy dźwięk zdawał się wylatywać z głośników ze zdwojoną mocą.
Równie ciekawy efekt można obserwować w stereofonii. Na pierwszy rzut ucha dźwięk wydaje się odchudzony. W rzeczywistości kontury instrumentów się wyostrzają, więc każdy z nich zajmuje mniej miejsca na scenie, a zarazem zwiększa się ilość powietrza oddzielającego dźwięki od siebie. Każde źródło jest solidniej osadzone w przestrzeni i lepiej zdefiniowane. Gigawatt zachęca system do grania punktami, nie plamami. Rozrasta się także głębia. Nagrania zrealizowane tak, aby dźwięk był podawany blisko słuchacza, stają się jeszcze bliższe, a te operujące dalekim planem odsuwają się kolejny metr za linię kolumn. PC-2 Evo wprowadza w dziedzinie stereofonii nową dawkę świeżości i dodaje systemowi skrzydeł.
Jeśli chodzi o rozdzielczość, kondycjoner spowodował, że Audio Physiki wyłapywały z nagrań jeszcze drobniejsze detale. PC-2 Evo można polecić audiofilom szukającym na płytach skrzypnięć, trzasków i szelestów. Znam zapaleńców, którzy potrafią przekreślić system tylko dlatego, że na jednym z dziesięciu testowych nagrań nie usłyszeli drobnego szmeru. Jeśli również dążycie do osiągnięcia maksymalnej detaliczności, Gigawatt będzie strzałem w dziesiątkę.
Czy jednak PC-2 Evo nie wysysa z dźwięku magii i uczuć? Powiedziałbym, że zamienia jeden rodzaj emocji na drugi. Lekko schładza barwę, wprowadza do dźwięku delikatny zapach klinicznej czystości, przyspiesza i utwardza bas, a także lekko rozświetla wysokie tony. Ochłodzenia barwy nie nazwałbym wadą. Wszystko zależy od potrzeb systemu i preferencji słuchacza. PC-2 Evo sprawia, że brzmienie staje się realistyczne, a co za tym idzie – wciągające. Jedyne, na co można narzekać, to fakt, że po włączeniu w tor polskiego kondycjonera, jeszcze trudniej się oderwać od słuchania. Można zapomnieć nawet o ważnych sprawach i zmarnować mnóstwo czasu na tak bezproduktywną działalność jak słuchanie muzyki.
W materiałach reklamowych Gigawatta przeczytamy, że wszystkie produkty są objęte polisą ochrony przyłączonego sprzętu, której wysokość ubezpieczenia wynosi milion złotych. Żeby tak jeszcze użytkownicy byli ubezpieczeni na okoliczność zaspania do pracy...
Konkluzja
Przy odrobinie dobrej woli można zapomnieć o tym drobnym mankamencie. Wielu producentów bardzo by chciało, żeby ich sprzęt miał podobne wady. A mówiąc poważnie, PC-2 Evo jest jednym z najlepszych rozgałęziaczy, jakie miałem możliwość wypróbować w swoim systemie. Polecam.
Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 7-8/2011