Furutech Pure Power 6
- Kategoria: Listwy i kondycjonery
Rynek akcesoriów zasilających nie przestaje mnie zadziwiać. Kiedyś o klasie kondycjonera decydowała jakość i wielkość transformatora separującego. Następnie kondycjonery zaczęły ustępować listwom z wymyślnymi filtrami. Ostatnio zauważam wzrost zainteresowania producentów listwami pozbawionymi jakichkolwiek elementów aktywnych. Urządzenia takie, ku uciesze klienta, powinny być coraz tańsze. Świat high-endu rządzi się jednak innymi prawami…
Mamy tu materiał nie tylko dla audiofila, ale także dla reportera. A wszystko przez jedną licytację na pewniaka, kiedy zamaskowany przeciwnik niespodziewanie sprawdził. Okazało się, że kartę miał mocniejszą, choć z talii znaczonej… Ale po kolei. W 2004 roku w kanadyjskim Cambridge (prowincja Ontario) została zarejestrowana firma PurePower. Jej założyciele, wśród których znajdował się także aktualny prezes, Damian Janzen, planowali produkcję kondycjonerów regenerujących prąd. Ten rodzaj akcesoriów zasilających nie jest zbyt rozpowszechniony w branży hi-fi. Oprócz PS Audio, najbardziej rozpoznawalnego gracza w tym segmencie, trudno wskazać innego producenta poważnie dążącego do zdominowania niszy. Kanadyjczycy mocarstwowych ambicji wprawdzie nie mieli, ale wyglądało na to, że ich autorski pomysł na technologię wypalił.
Oprócz funkcji użytkowej – dystrybucji zasilania do sześciu gniazd – otrzymamy redukcję zakłóceń elektromagnetycznych i radiowych. Koniec. W tej sytuacji rozejrzenie się za tańszą alternatywą staje się zupełnie naturalnym odruchem. Skoro jednak renomowana wytwórnia uznaje, że komuś sprzeda gołą listwę za takie pieniądze, to może warto się przyjrzeć, czy nie ma tu przypadkiem jakiegoś drugiego dna.
Gniazda znajdują się na każdej ściance. Pełne okablowanie listwy będzie tworzyło niepowtarzalny widok.
Budowa
Wysoką cenę częściowo uzasadnia budowa urządzenia. Zostało ono wyfrezowane z jednolitego bloku aluminium. Taka technika i gatunek materiału rzeczywiście są nieporównanie droższe od zwyczajnie skręcanych cieńszych płatów metalu.
W aluminium wycięto sześć głębokich otworów na wtyki kabli. Są one rozmieszczone parami na trzech ściankach bocznych. Na czwartej znajduje się gniazdo IEC. Oglądając urządzenie od spodu, zauważymy jeszcze cztery zamknięte komory. Trzy z nich stanowią przedłużenia gniazd wyjściowych. Po odkręceniu pokryw zobaczymy niezwykle dokładne i misterne mocowanie. Każda para gniazd jest przykręcana potrójnie. Najpierw do ścianki zewnętrznej, a następnie, za pośrednictwem aluminiowej sztaby, również przykręcanej do zewnętrznej ściany komory, dociskana dodatkowo śrubą od wewnątrz. Wszystkie gniazda są rodowane i pochodzą z własnej produkcji Furutecha. Górną powierzchnię korpusu zdobi potrójna fala o wartości wyłącznie estetycznej, natomiast narożniki wspierają się na masywnych walcach, zakończonych od dołu stożkowo. Ich końce mają wchodzić w dedykowane krążki antywibracyjne. Solidność mechaniczna konstrukcji jest rzeczywiście ekstremalna!
Gruba obudowa z aluminium sama w sobie stanowi barierę dla zakłóceń radiowych. Natomiast zakłócenia elektromagnetyczne (EMI) są absorbowane przez substancję o kryptonimie GC-303, wypełniającą czwartą komorę, której rozkręcania producent nie przewiduje. Przez tę komorę przechodzą wszystkie żyły czynne, natomiast żyła uziemiająca jest podłączona do obudowy. Zastosowane okablowanie to posrebrzana miedziana skrętka z teflonową izolacją.
Wszystkie elementy metalowe zostały poddane dwustopniowemu procesowi o nazwie Alpha (w niewyjaśnionej wersji Super). W pierwszym etapie następuje obróbka kriotermiczna, stabilizująca strukturę molekularną metalu. W drugiej Furutech korzysta z opatentowanego przez Sekiguchi Machine Sale procesu całkowitej demagnetyzacji.
Układ komór wewnętrznych. Środkowa zawiera substancję absorbującą zakłócenia EMI.
Wszystkie gniazda są takie same. Nie ma więc znaczenia, do którego podłączymy wzmacniacz, a do którego odtwarzacz. Furutech sugeruje jedynie, aby do pary na tej samej ściance wpinać urządzenia tego samego rodzaju (cyfrowe, analogowe, wzmacniacze).
Ergonomię należy uznać za dyskusyjną. Użycie grubych i sztywnych kabli zasilających w sytuacji, gdy wszystkie gniazda są zajęte (w rozbudowanym systemie), może się okazać nad wyraz kłopotliwe. O wiele wygodniejsze dla użytkownika byłoby umieszczenie wszystkich wyjść na jednej ściance, ale wtedy szerokość urządzenia znacznie by się zwiększyła, co przy tej samej głębokości oznaczałoby konieczność użycia jeszcze większego bloku aluminium, a w konsekwencji – dalszy wzrost i tak już zawrotnej ceny.
Konfiguracja
Odsłuch został przeprowadzony w dwóch konfiguracjach. Pierwszą tworzył standardowo używany przeze mnie system odniesienia, złożony z odtwarzacza Naim 5X (z zasilaczem Flatcap 2X), przedwzmacniacza tranzystorowego Threshold FET ten/e, stereofonicznej końcówki mocy Conrad-Johnson MF2250 oraz monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII.
W drugiej odsłonie głośniki pozostały te same, ale elektronikę zastąpiłem systemem Burmestera (integra 101 i odtwarzacz 102). Do porównania samej sekcji zasilającej oba systemy podpinałem zamiennie do budżetowej listwy PAL Powerport, high-endowej, ale znacznie tańszej Acoustic Revive RTP-4 EU Ultimate oraz do testowanego Furutecha. Jako kabli zasilających użyłem dwóch modeli Jormy: Origo i Prime.
Wrażenia odsłuchowe
Pierwsze chwile po rozpoczęciu odsłuchu przyniosły pewną ulgę. Listwa działa i słychać to od razu.
Lista zalet brzmienia systemu wzbogaconego o Pure Power 6 jest długa. Pierwsza obserwacja dotyczy ilości szczegółów. Brzmienie zaczyna barokowo lśnić ozdobnikami. Nie tworzą one sztucznej rzeczywistości, w której skrzypienie krzesła, na którym siedzi skrzypek, staje się niemal tak samo ważne jak dźwięk samego instrumentu. Przeciwnie, ilość szczegółów jest wprost proporcjonalna do ich subtelności. W takiej konfiguracji muzyka staje się bardziej intrygująca; zaskakuje.
Swobodzie prezentacji szczegółów towarzyszy wrażenie klarowności i przejrzystości brzmienia. Furutech sprawia, że wszystko staje się jeszcze wyraźniejsze, nic nie jest maskowane, żaden fragment pasma nie przeszkadza w odbiorze pozostałych. Wygładzania konturów tutaj nie uświadczymy. Furutech zdecydowanie preferuje oddanie tego, co zastał, tyle że z większą dokładnością. Wyostrzone brzmienie pozostanie ostre, nagranie z przewagą barw matowych nie nabierze nagle blasku.
Japońska listwa nie tworzy innej rzeczywistości, niż ta, którą zarejestrowano na płycie. To urządzenie bez żadnych obaw wydobywa z nagrania każdy skrawek informacji, niezależnie od tego, jakie te informacje są.
Taka analityczność doskonale współgra z niezwykłą energetycznością brzmienia. O dawnych bolączkach kondycjonerów z separacją galwaniczną można zapomnieć. Po pierwsze, Furutech uwielbia szybkość; po drugie – imponująco oddaje dynamikę nagrania. Najniższe składowe zyskują na głębi, masie i sile – przy wzorcowo utrzymywanej kontroli. Dzięki temu możemy się delektować rzadko spotykanym bogactwem podstawy harmonicznej – gdzie jednostajne pomruki, charakteryzujące brzmienie zbyt miękkie, są zastępowane finezyjnym spektaklem odcieni. Posługując się analogią malarską – choć w dole pasma widać użycie grubego pędzla, to precyzja jego pociągnięć pozwala każdej ciemnej barwie dumnie się odznaczać na tle innych.
Nie będzie także zaskoczeniem wrażenie niezwykłej precyzji w rysunku sceny. Każdy instrument ma dokładnie określone miejsce. Furutech ze swobodą potrafi także oddać lokalizację źródeł pozornych wychodzących poza zewnętrzne ścianki kolumn. Stereofonia to niewątpliwie kolejny atut tego brzmienia.
Ze wszystkich elementów sztuki audiofilskiej przy odsłuchu Pure Powera 6 najwięcej problemów sprawiło mi określenie jego funkcji w kreowaniu muzykalności. Najczęściej wiąże się ją z ociepleniem brzmienia. Furutech nie ociepla. Muzykalność to także wygładzenie zbyt ostrych konturów dźwięków. Furutech nie wygładza. Muzykalność to wreszcie, może nawet przede wszystkim, subiektywne odczucie fizjologicznej płynności średnicy. Furutech także i tego nie dodaje. A mimo to ani przez moment nie odniosłem wrażenia, że sterylność przysłania melodię, że wyrazistość detali przytłacza pierwiastek emocjonalny czy że niestrudzenie forsowane tempo przeszkadza w kontemplacji.
Cechą naczelną Furutecha jest zachowanie muzycznej treści bez ingerowania w oryginalną postać zapisu. A że ze swojej natury urządzenie pokazuje wszystko wyraźniej i dokładniej, to sam odsłuch staje się bardziej angażujący. Jakby Pure Power 6 wysyłał podprogowy rozkaz do wsłuchania się w treść muzyki bez żadnych uprzedzeń.
Gniazda są mocowane do obudowy za pośrednictwem dodatkowej sztaby aluminium, dociskanej rozporowo.
Jaki z tego wniosek? Muzykalności w tradycyjnym rozumieniu Furutech nie kreuje. Sprawia jednak, że odsłuch daje autentyczną muzyczną satysfakcję. Każdy powinien ocenić sam, czy taka wersja muzykalności nie jest przypadkiem bardziej autentyczna.
Pozostaje kwestia ceny. Jest ona, delikatnie mówiąc, kontrowersyjna. Nie twierdzę nawet, że urządzenie nie jest jej warte, bo charakterystyka, wygląd, wykonanie i przekładający się na efekt brzmieniowy know-how Furutecha są na pewno niezwykłe. Problem stanowi fakt, że za podobne pieniądze możemy kupić bardzo dobry wzmacniacz, odtwarzacz czy kolumny, a ich wpływ na jakość dźwięku będzie większy. Decyzja o zakupie listwy Furutecha stanie się zatem chyba przywilejem posiadaczy systemów z bardzo wysokiej i ultra high-endowej półki.
Konkluzja
W listwie Pure Power 6 praktycznie nic nie ma, ale efekt brzmieniowy jest spektakularny. Salomon z pustego nie nalewał. Furutechowi się udało.
Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 10/2014