HFM

artykulylista3

 

Gryphon Antileon EVO Stereo

058 065 Hifi 06 2019 001
Niedawna wizyta na Jutlandii utwierdziła mnie w przekonaniu, że kres epoki wikingów wyszedł Duńczykom na dobre. Potomkowie Kanuta Wielkiego zrezygnowali z grabieży, gwałtów i podpaleń, a przerzucili się na wyśmienitą kuchnię, nowoczesną architekturę i to, co interesuje nas najbardziej – produkcję elektroniki użytkowej.

Ta ostatnia jest o tyle specyficzna, że kiedy zajrzymy do katalogów czołowych duńskich wytwórni sprzętu hi-fi, ze zdumieniem skonstatujemy, że w wielu przypadkach ich asortyment nie zmienił się od czasu ostatniego zlodowacenia. Wynika to w dużej mierze ze skandynawskiej kultury pracy, która mocno akcentuje konieczność zachowania równowagi między wysiłkiem a wypoczynkiem, z wyraźną przewagą tego ostatniego. W związku z tym nowe produkty powstają tu niespiesznie, a projektanci mają czas na ich cyzelowanie.


Doskonałym przykładem jest urządzenie, które bierzemy dziś na warsztat – kolejne wcielenie końcówki mocy, która w katalogu jest obecna od niemal 30 lat!
W roku 1991 zadebiutowała jako DM-100 i od razu stała się obiektem westchnień audiofilów na całym świecie, a u najbardziej nawet zblazowanych recenzentów wywołała przyspieszone bicie serca. Trzeba przyznać, że czegoś takiego oko ludzkie wcześniej nie widziało – gigantyczny kloc czarnego aluminium, dwa masywne trafa, prawdziwe dual mono, a w dodatku całkowicie zbalansowany układ, do którego można było podłączyć wyłącznie symetryczne przewody sygnałowe. No i clou programu – sto watów w czystej klasie A!
Gryphon był wtedy firmą z zaledwie kilkuletnim stażem, a rzucił wyzwanie tak uznanym potentatom, jak Mark Levinson czy Krell – porównanie do pojedynku Dawida z Goliatem nasuwa się samo. Szczerze powiedziawszy, gdy czytam w anglojęzycznej prasie branżowej wspominki ludzi, którzy śnili w tamtych latach o DM-100 tak, jak ubogi student śni o wypasionym mercedesie, ściska mnie trochę w dołku. Z zazdrości. Pamiętam, że w roku 1991 marzyłem o wymianie radiomagnetofonu Sanyo na wieżę Sony, która była dla mnie synonimem brzmieniowego luksusu, a o Gryphonie nie słyszałem i chyba nawet nie wiedziałem, co to jest końcówka mocy. Audiofile po naszej stronie żelaznej kurtyny mieli jednak „nieco” inny start i marzenia skrojone na miarę skrzeczącej rzeczywistości.

058 065 Hifi 06 2019 002Tył zdominowany przez wielkie
„uszy” i doskonałej jakości
złocone terminale. Tylko jedna para
wejść XLR.


Powróćmy jednak do bohatera dzisiejszego testu. Cztery lata po premierze, DM-100 przedzierzgnął się w Antileona i nazwa ta pozostała w użyciu do dziś; zmieniały się jedynie uzupełniające ją dodatki. Minęła kolejna dekada i światło dzienne ujrzał Antileon Signature, który zebrał entuzjastyczne recenzje w czołowych periodykach poświęconych sprzętowi hi-fi. I wreszcie, w roku 2017, Gryphon zaprezentował kolejne wcielenie legendarnej końcówki mocy, tym razem pod nazwą Antileon EVO.
Warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, wydłużają się interwały czasowe pomiędzy kolejnymi odsłonami słynnego wzmacniacza, co stoi w całkowitej sprzeczności z obecnymi rynkowymi tendencjami. Dziś należy zasypywać odbiorcę nowościami, nawet jeśli sprowadzają się one do kosmetycznych zmian znanych od dawna projektów. W Gryphonie dopracowują urządzenia powoli i starannie, a katalog nigdy nie pęka w szwach. Po drugie, choć „życie wewnętrzne” Antileona ulegało przez lata zmianie, to podstawowe założenie pozostaje takie samo od czasów DM-100 – ma to być konstrukcja całkowicie bezkompromisowa. Zajrzyjmy pod maskę, by się dowiedzieć, w czym owa bezkompromisowość się manifestuje.

058 065 Hifi 06 2019 002


Budowa
O tym, że nie oszczędzano na materiałach, przekonamy się już, gdy spróbujemy wyciągnąć duńskiego behemota ze skrzyni. Szybko stwierdzimy, że bez pomocy sąsiada nie damy rady – sam wzmacniacz to „jedyne” 84 kilo wagi; w pudle – 110 kg. Pozostałe parametry budzą jeszcze większy respekt: dwa gigantyczne transformatory toroidalne, po 1,5 kW każdy, 20 bipolarnych tranzystorów na kanał, bateria kondensatorów o pojemności 670000 mikrofaradów i 150 watów w czystej klasie A na kanał. Mało? Moc się podwaja przy spadku obciążenia o połowę, by przy jednym omie sięgnąć 1200 watów. Nie w impulsie – w trybie ciągłym. Antileon wytrzyma nawet spadek do 0,5 oma. Znakomita większość wzmacniaczy na świecie uznałaby tę wartość za zwarcie i w najlepszym razie uruchomiła zabezpieczenia. A Gryphon w tak ekstremalnych warunkach odda chwilowo do 5 kW. To się nazywa moc!
Źródłem sukcesu jest podejście głównego projektanta, a zarazem właściciela duńskiej wytwórni, Fleminga Rasmussena. Nie tyle przywiązuje on wielką wagę do zasilania swoich urządzeń, co wręcz ma na tym punkcie obsesję. Transformatory wzmacniaczy Gryphona są zawsze przewymiarowane i świetnie wytłumione, a pojemności filtrujące – gigantyczne. Takie podejście szybko zaprocentowało. Tak jak przeciętnemu wielbicielowi motoryzacji hasło „volvo” kojarzy się z bezpieczeństwem, tak na hasło „Gryphon” audiofile odpowiadają zwykle: „dynamika”.
Kolejnym przykładem braku kompromisów jest sam układ. Antileon EVO jest końcówką mocy typu dual mono w topologii symetrycznej, a właściwie: wyłącznie symetrycznej, ponieważ innego rodzaju sygnałów nie przyjmuje – podłączymy do niego jedynie XLR-y.

058 065 Hifi 06 2019 002Kawał kloca.


W przypadku opisów dobrze zaprojektowanych wzmacniaczy dual mono pada zwykle oklepany frazes: „gdyby przekroić urządzenie na pół, otrzymalibyśmy dwie identyczne połówki. Idealną symetrię zaburza jedynie pojedyncze gniazdo zasilania”. W przypadku Antileona EVO symetrii nie zaburza nic, ponieważ gniazda zasilania są... dwa, po jednym na kanał. Urządzenie naprawdę składa się z dwóch niezależnych od siebie połówek, które łączy w zasadzie tylko obudowa. Ale jaka! Przyznam, że choć w katalogu duńskiej wytwórni są jeszcze dwie, wyżej pozycjonowane końcówki mocy (Colosseum i Mephisto), to projekt plastyczny Antileona podoba mi się chyba najbardziej. Sama obudowa, zgodnie z firmową tradycją, jest prostopadłościanem, zbudowanym z grubych płatów szczotkowanego aluminium, ozdobionym na froncie symetrycznie umieszczonymi, jeszcze grubszymi płatami akrylu (40 mm), a wszystko, oczywiście, w ulubionym kolorze Henry’ego Forda. Pośrodku znalazł się wyprofilowany półwalec, który ozdabia fronty wszystkich nowszych urządzeń Gryphona. Jednak w przeciwieństwie do kanciastego Mephisto, bryła Antileona została kapitalnie przełamana przez ulokowany na górnej ściance rodzaj okrągłego dekla, przykręconego gigantycznymi śrubami. Niektórym kojarzy się to z włazem do wieżyczki czołgu, innym – z włazem kanalizacyjnym. Grunt, że doskonale się wyróżnia, pozostając równocześnie w harmonii z całością projektu. A wypalony laserowo na pokrywie wizerunek gryfa nie pozostawia wątpliwości, z urządzeniem jakiej marki mamy do czynienia.
Innym elementem, który przykuwa uwagę, jest wysunięty przed front trapezoidalny wyświetlacz z sześcioma przyciskami. Na tyle mocno wysunięty, że odnosi się wrażenie, iż lewituje bądź stanowi wręcz oddzielny element.
W czasie pracy wzmacniacza z wyświetlacza korzystać raczej nie będziemy; co innego w czasie jego uruchamiania lub testowania. Po podłączeniu do prądu (każdego kanału z osobna), ukaże się nam informacja, że wzmacniacz monitoruje układy przed włączeniem. Jeżeli system kontroli nie wykryje błędów, wyświetlą się napisy „left channel OK” i „right channel OK”. Program detekcji błędów w każdej chwili można uruchomić samemu. Służy do tego prawy przycisk na przedniej ściance. Oczywiście, urządzeń takich jak Antileon EVO nie należy często wyłączać z prądu (zresztą, wyłączniki zasilania umieszczono z tyłu, żeby nie kusiło). Kiedy wzmacniacz nie pracuje, można go wprowadzić w tryb standby z pilota bądź wciskając przycisk na froncie. Przejście w stan czuwania odbywa się też automatycznie, kiedy do wejścia przez dłuższy czas nie dociera sygnał.

058 065 Hifi 06 2019 002Otwory wentylacyjne.


Trzy przyciski na przednim panelu, które interesują nas najbardziej, to oczywiście te, które określają, w jak głębokiej klasie A pracuje wzmacniacz. Ustawienia prądu spoczynkowego oznaczono jako L (low), M (medium) i H (high). Zaczynamy od skromnych 25 watów w czystej klasie A, by następnym przyciskiem przejść do 50 W. Ustawienie „high” oznacza pracę klasie A w pełnym zakresie mocy wzmacniacza.
I tu uwaga – monstrualne radiatory po bokach oraz gigantyczne, wentylowane panele aluminiowe nie są jedynie ozdobą. Już przy środkowym ustawieniu Antileon EVO grzeje się tak, że może służyć za całkiem wydajny piecyk, którym z powodzeniem dogrzejemy się w zimowe wieczory. Natomiast przy maksymalnym ustawieniu biasu ani radiatorów, ani obudowy nie można dotknąć gołą ręką! Przyznam, że miałem już do czynienia z wieloma wzmacniaczami, które się mocno nagrzewają, ale dopiero Gryphon pokazał, z czym się wiąże praca w klasie A tak potężnego układu.
Tych, którzy obawiają się, że mogą nie wytrzymać z Antileonem Evo w upalne lato, spieszę uspokoić. Po pierwsze, nawet do krytycznych odsłuchów wystarczy na ogół ustawienie środkowe. Rzadko się zdarza, że w czasie normalnego słuchania potrzebujemy aż 50 watów, a „na ucho” różnica między ustawieniem M i H jest minimalna. Gdy używamy firmowego przedwzmacniacza, wyposażonego w opracowany przez Gryphona system Green Bias Link, sytuacja robi się jeszcze prostsza, ponieważ poziom prądu spoczynkowego jest wtedy automatycznie dostosowywany do poziomu głośności.
Zanim zajrzymy do środka, rzućmy jeszcze okiem na tylną ściankę. Jak to w końcówkach mocy bywa – wygląda ona dość spartańsko. Oprócz potężnych uchwytów, które z pewnością przydadzą się przy przesuwaniu i przenoszeniu urządzenia, mamy tu terminale głośnikowe, wejście XLR oraz dwa gniazda zasilania wraz z wyłącznikami. Pozostałe drobiazgi to dwunastowoltowy wyzwalacz, przez który można się podłączyć do innych urządzeń Gryphona, i złącze wspomnianego Green Bias Linku. Największe wrażenie robią z pewnością masywne, pozłacane terminale głośnikowe (te same, które widzieliśmy w Diablo 300). Są wygodnie rozstawione i przyjmują każdy rodzaj wtyków.

058 065 Hifi 06 2019 002W duecie z przedwzmacniaczem


Zaglądając pod pokrywę, zwrócimy uwagę na dwie rzeczy: pedantyczny porządek oraz gargantuicznych rozmiarów kondensatory, nad którymi poprowadzono pokryte złotem, miedziane szyny sygnałowe. Podobne kondensatory widziałem w końcówkach mocy Accuphase’a, ale tam były dwa, tu zaś jest ich dwa razy więcej. Duże wrażenie robi pieczołowitość, z jaką wykonano montaż i zabezpieczenia dwóch potężnych transformatorów Holmgrena. Zostały one mechanicznie odizolowane od obudowy i zalane żywicą epoksydową, która ma zapobiegać wibracjom. Nad trafami umieszczono jeszcze specjalną ekranowaną obudowę, zapewniającą dodatkową izolację magnetyczną. Płytki z układami zostały zamontowane piętrowo, na specjalnych śrubach dystansowych. Producent zastosował jedynie materiały niemagnetyczne, a wszelkie połączenia kablowe skrócono do minimum. Zastosowano wyłącznie firmowe przewody pod nazwą Guideline Reference. Bezkompromisowość w każdym calu, a raczej – w każdym milimetrze.
Zaczęliśmy opis od parametrów, to na koniec wymieńmy jeszcze jeden, wyjątkowo smakowity i obiecujący. Otóż pasmo przenoszenia Antileona EVO rozciąga się od… zera herców do 350 kiloherców. Tak szerokie pasmo umożliwia odtwarzanie szybkich zboczy sygnału, powstających przy zszumowaniu drgań pochodzących z różnych źródeł. Wpływa również na prędkość przenoszenia impulsów oraz sprawia, że w wymaganym zakresie akustycznym charakterystyka urządzenia jest bardziej płaska. W wielu wzmacniaczach impulsy poniżej 20 Hz bywają filtrowane, ponieważ nie są odbierane przez nas bezpośrednio, a wymagają potężnej energii do ich prawidłowego odtworzenia. W Gryphonie wiedzą jednak, że także one składają się na obraz muzyczny, a ich wycinanie jest ingerencją w przenoszony sygnał. Właśnie dlatego pasmo przenoszenia Antileona EVO zaczyna się od 0 Hz. W tym przypadku można sobie na to pozwolić. Temu smokowi energii na pewno nie zabraknie.

058 065 Hifi 06 2019 002Panel sterowania.


Konfiguracja
Był kiedyś taki dowcip: „Dokąd idą grzeczne dziewczynki? Do nieba. A niegrzeczne? Dokąd chcą”. W zasadzie tak samo można odpowiedzieć na pytanie, z czym zestawić Antileona. „Z czym chcemy i jak chcemy” rozwiewa wszelkie wątpliwości. Nie trzeba się martwić ani o impedancję, ani o waty. Duński gryf połknie wszystko, co mu podsuniemy, a swoją klasę pokaże zarówno podłączony do wielkich kolumn wielodrożnych, jak i małych monitorów. Warto jednak zadbać o jak najwyższą jakość sygnału, który popłynie do wejść XLR, a ponieważ innych nie ma, selekcję naturalną przeprowadzimy już na etapie przedwzmacniacza. W moim przypadku za wstępne wzmocnienie sygnału odpowiadał firmowy preamp Zena, do którego sygnał płynął z dzielonego odtwarzacza Accuphase DC-901/DP-900. W teście wykorzystałem dwie pary kolumn: moje własne Dynaudio Contour 1.8, z którymi lubi się każdy Gryphon, oraz znacznie większe, trójdrożne Legacy Classic HD, z którymi Antileon EVO… polubił się jeszcze bardziej. Łączówkami były Nordosty Quattro Fil oraz studyjne Klotze. Jako głośnikowe pracowały Red Dawny, a w roli zasilających wykorzystałem Jormę Prime.

058 065 Hifi 06 2019 002Masywna okrągła pokrywa
przełamuje kanciastość projektu. Wizerunek gryfa nie pozostawia
wątpliwości, z jaką firmą mamy
do czynienia.


Wrażenia odsłuchowe
Gdy recenzowałem na tych łamach nową integrę Gryphona, Diablo 300 („HFiM” 2/2019), stwierdziłem, że w firmowym podejściu do brzmienia nastąpiła mała rewolucja. Urządzenia z Ry były do tej pory kojarzone z brzmieniem mocnym, twardym i analitycznym, a w Diablo 300 pojawiły się – nieśmiałe, bo nieśmiałe, ale jednak – oznaki delikatności i ocieplenia. Nie wiedziałem, czemu przypisać tę nieoczekiwaną zmianę frontu, ale z zadowoleniem odnotowałem, że Gryphon zaczął brzmieć bardziej „ludzko”.
Teraz, kiedy w moim pokoju odsłuchowym popłynęły pierwsze dźwięki odtwarzane przez Antileona EVO, powinienem napisać, że łuski spadły mi z oczu. Zrozumiałem, że Duńczycy wcale nie dokonali jakiejś nagłej wolty – po prostu we wzmacniaczach zintegrowanych Gryphona coraz bardziej słychać charakter firmowych końcówek mocy pracujących w klasie A. Różnica polega na tym, że to, co w przypadku Diablo 300 otrzymujemy w formie przystawki, Antileon EVO serwuje jako danie główne – obfite, sycące, a w dodatku zakończone pysznym deserem. Ale po kolei.
Nie od dziś wiadomo, że w przypadku sprzętu hi-fi wrażenia wizualne mają przemożny wpływ na wrażenia dźwiękowe. Właśnie dlatego, patrząc na potężną, blisko stukilową bestię, podświadomie oczekiwałem, że zostanę zalany dźwiękową masą, zaatakowany basem, przeszyty na wskroś wysokimi tonami, a dziesiątki amperów i decybeli sprawią, że podmuch fali dźwiękowej zmiecie mnie z kanapy razem z psem. Tymczasem… usłyszałem dźwięk wręcz kojąco delikatny, o przyjemnie aksamitnej fakturze. Takiej niespodzianki Rasmussen nie zrobił mi od dawna, a z urządzeniami Gryphona znam się naprawdę nie od dziś. Okazało się, że nieuleczalna skłonność konstruktora do urządzeń w klasie A przynosi wymierne i zaskakujące efekty.

058 065 Hifi 06 2019 002Trzy kolory.


Najważniejszą cechą duńskiej „bestii” jest referencyjnie oddana barwa dźwięku, ze wszystkimi jej subtelnościami i półcieniami, z wybrzmieniami i planktonem, czyli elementami, które w znacznej mierze decydują o fizycznej namacalności zdarzenia muzycznego. Dźwięk w całym paśmie jest mięsisty, nasycony i gładki. Nie ma tu prób sztucznego ocieplenia, za to treściwość i plastyczność pozostają bliskie temu, co możemy usłyszeć na żywo. Sprawdza się to w każdym repertuarze i, wbrew pozorom, dobrze zrobi nawet ciężkim brzmieniom.
U mnie jednak na pierwszy ogień poszły „Concerti grossi” Haendla w genialnej interpretacji naszego rodzimego zespołu, Arte dei Suonatori. Grupa gra dość subtelnie; unika tanich efektów w postaci przesadzonego forte czy zbyt jaskrawych kontrastów dynamicznych. Antileon EVO genialnie oddał płynność gry zespołu i zapanował nad ulotną i migotliwą fakturą Haendlowskich kompozycji. Mimo że tu akurat nie mógł się popisać potęgą brzmienia, basem i dynamiką, potrafił oczarować barwą i atmosferą. Również to, w jaki sposób budował przepastną scenę, umiejscawiał instrumenty w przestrzeni i naświetlał plany dźwiękowe, zasługiwało na porównanie z najlepszymi wzmacniaczami triodowymi. Po Haendlu było jeszcze trochę spokojnego jazzu (Shirley Horn z Milesem Davisem), muzyki wokalnej (Hilliard Ensemble), kwartetów smyczkowych (Mosaic Quartet) i cudownie spędzony wieczór przy szklaneczce whisky, w czasie którego doszedłem do wniosku, że kupno gigantycznej końcówki w celu słuchania nastrojowych ballad wcale nie jest takim nieracjonalnym pomysłem.

058 065 Hifi 06 2019 002Transformatorów nie zobaczymy bez zdemontowania płytki
ekranującej. Również ich
nie usłyszymy, ponieważ zostały
zalane żywicą i odizolowane
od podłoża.


I pewnie tkwiłbym dalej w tym błogim stuporze, gdyby nie „Uwertura tragiczna” Brahmsa, która zaczyna się od potężnego tutti, a właściwie od dwóch potężnych akordów granych przez całą orkiestrę. No i stało się – tąpnęło tak, że pies uciekł z kanapy w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, a ja w panice zacząłem szukać pilota, żeby opanować tę eskalację decybeli. Na szczęście, po otwierających „Uwerturę…” akordach przychodzi chwila wytchnienia, która uratowała sytuację.
No właśnie, napawając się subtelnościami barwy, jakimi czaruje  Antileon, łatwo zapomnieć, co tkwi w jego trzewiach i czemu to służy. W muzyce z wykopem, w wielkiej symfonice czy rocku wzmacniacz szybko nam o tym przypomni i pokaże swoje drugie oblicze. Zachowa się wtedy jak myśliwiec, któremu pilot włączył dopalacz – po prostu runie niepowstrzymanie do przodu, wykorzystując potężne rezerwy mocy. Gwałtowne skoki dynamiki, karkołomne pasaże, nagłe impulsy, które trzeba błyskawicznie wygasić, potężny, nisko schodzący i punktualny bas – w przypadku Antileona EVO wszystko to dostajemy w „pakiecie firmowym”. Ale – co ważne – wzmacniacz nigdy nie epatuje swoimi możliwościami i zawsze skromnie podąża za charakterem muzyki. Nie narzuci nam swojej wizji brzmienia ani nie podrasuje utworu tak, byśmy w żadnym razie nie zapomnieli o imponujących parametrach urządzenia. Wydaje mi się, że jest to bardzo dojrzałe podejście ze strony konstruktora, dla którego hasło „Muzyka jest najważniejsza” nie jest jedynie pustym frazesem.

058 065 Hifi 06 2019 002Trudno się dziwić, że się grzeje.
Na górnej płycie można smażyć jajecznicę.


O tym, jak zgrabnie Antileon EVO potrafi balansować między przepastną potęgą a wymuskaną delikatnością, przekonały mnie płyty z referencyjnie nagranym fortepianem. Zacząłem od sonat Haydna w brawurowym wykonaniu Johna Lilla, który nie dość, że gra na współczesnym instrumencie, to jeszcze traktuje Haydna po beethovenowsku i nie żałuje mocnych kontrastów ani gwałtownych forte. Dzięki Gryphonowi otwierające sonatę cis-moll pasaże, zagrane w najniższych oktawach, powiedziały mi w zasadzie wszystko, tak o instrumencie, jak i o pomieszczeniu, w którym dokonano nagrania. Steinwayowska kontra zabrzmiała z charakterystycznym twardym, krótkim wybrzmieniem, które aż wwiercało się w brzuch. Słychać było zarówno uderzenia młoteczka o struny, jak i potężne pudło rezonansowe i ramę.
Duński wzmacniacz kapitalnie pokazywał, że gra cały instrument, łącznie z rozwibrowanym powietrzem w studiu. Kubaturę pomieszczenia i obrys instrumentu można było sobie bez trudu wyobrazić. Z kolei na płycie Claudia Arraua z nokturnami Chopina testowana końcówka świetnie podkreślała subtelności zarówno samych kompozycji, jak i wykonania – efemerycznego, pełnego umiejętnie budowanych i rozwiązywanych napięć i ciszy między dźwiękami. Po raz kolejny można było zapomnieć, że słuchamy bestii…

058 065 Hifi 06 2019 002Wszędzie niemagnetyczne
materiały. Okablowanie
ograniczono do minimum, stosując wyłącznie firmowe przewody.


Konkluzja
I tak od ściany do ściany. Antileon EVO raz będzie wydawać groźne pomruki, miażdżyć basem i orać dynamiką w rocku, by w następnej chwili przedzierzgnąć się w romantycznego barda lub czarować subtelnościami kobiecej wokalistyki. W zasadzie nie ma się czemu dziwić. Ten wzmacniacz potrafi wszystko.

 

 2019 10 21 16 56 47 058 065 Hifi 06 2019.pdf Adobe Reader

 

 

Bartosz Luboń
Źródło: HFM 06/2019


Pobierz ten artykuł jako PDF