10.04.2022
min czytania
Udostępnij
Kolumny pozbawiono luksusowych dodatków, jak metalowe wkładki czy gumowe struny zamiast maskownicy, budżet inwestując przede wszystkim w brzmienie. Nazwa Sonetto nawiązuje do kunsztownej kompozycji poetyckiego utworu literackiego – sonetu, który powstał we Włoszech na przełomie XIII i XIV wieku. Dlatego w książce produktowej Sonus określa tę serię mianem „włoskiej poezji”. Kolumny mają być hołdem dla najwybitniejszych twórców z Italii, m.in.: Dantego Alighieri i Francesco Petrarki.
Sonetto zajmuje pozycję pomiędzy seriami Lumina i Olympica Nova. Na marginesie warto dodać, że Sonus produkuje nie tylko kolumny do domu. Sensacją roku 2021 stało się wyposażenie topowego Maserati MC20 w 12-głośnikowy system z Vicenzy. Aktualnie to jedyny taki samochód na świecie.
Wypakowanie Sonetto VIII z kartonów i ich ustawienie nie jest łatwe i potrzebne są do tego dwie osoby. Kolumny nie są tak ciężkie jak Olympiki, ale to nadal kawał skrzyni. Od spodu przykręca siędużą stalową podstawę o grubości 8 mm. Następnie w jej rogach instaluje się cztery kolce, kontrowane solidnymi nakrętkami. Pod kolce podkłada się krążki o średnicy 40 mm i grubości 3,5 mm. To trudna czynność, bo stożki mają zaokrąglone końcówki, a nawiercone w podkładkach gniazda są mniejsze od promienia zaokrąglenia. Powierzchnia styku jest dzięki temu mniejsza. Kolce są rozstawione szerzej z przodu niż z tyłu. Testowane kolumny wykończono ciemną, matową okleiną wenge. Do wyboru mamy jeszcze orzech oraz biały lakier matowy lub czarny fortepianowy. Uwagę zwraca oryginalny kształt obudowy, w przekroju zbliżony do lutni, ale na froncie i z tyłu bardziej kanciasty niż w innych Sonusach. Ścianka frontowa jest płaska. Zamontowano na niej pięć przetworników. Trzy 18-cm niskotonowe wyposażono w czarne membrany aluminiowe i lekko wklęsłe nakładki przeciwpyłowe z tego samego metalu. Kosze od zewnątrz ozdobiono czarnymi pierścieniami, dzięki czemu prezentują się efektownie.
Montaż głośnika średniotonowego.
Powyżej, w odizolowanej od reszty komorze, osadzono głośnik średniotonowy. Membrana z pulpy celulozowej ma gładką powierzchnię, inaczej niż w serii Olympica Nova, ale – podobnie jak tam – w jej centrum umieszczono plakietkę z inicjałami „Sf”. Tak jak w przypadku wooferów, kosz jest odlewem z metali lekkich. Magnes średniotonowca jest największy z całej piątki. Przetwornik wysokotonowy to D.A.D., stosowany dotąd tylko w wyższych seriach włoskiej wytwórni. Rozwiązanie, którego rozwinięcie brzmi Damped Apex Dome, polega na miejscowym wytłumieniu wierzchołka kopułki, co ma skutkować szerszym rozciągnięciem wysokich częstotliwości. Pomysł zrealizowano, umieszczając przed 29-mm membraną z jedwabiu łukowatą obejmę, a na niej – niewielki metalowy stożek, tylko dotykający jej powierzchni. W innych modelach Sonus stosował krążki pośrednie; teraz widać stwierdzono, że dotknięcie wystarczy. Kto jest zaskoczony takim rozwiązaniem, powinien wiedzieć, że kopułki wysokotonowe są bardziej efektywne na obwodzie, a na ich szczycie powstają zniekształcenia. Zastosowanie zewnętrznego elementu „dociskowego” unieruchamia szczyt membrany, redukując zniekształcenia. Do napędu służy tym razem magnes neodymowy. Tweeter osadzono na dużej płytce metalowej o charakterystycznym kształcie sześciokąta. Na szczycie obudowy umieszczono płat czarnej, miękkiej skóry, ręcznie przeszytej wokół grubym ściegiem. W skórze wytłoczono napis „Sonus faber” i okrągły znaczek „Sf”. Sonetto VIII jest konstrukcją wentylowaną, ale próżno szukać szczeliny czy otworu bas-refleksu z przodu czy z tyłu. Umieszczono go w spodzie obudowy. Ma 14 cm średnicy, a na głębokości 16 cm został zamknięty gąbką. Powietrze nie przepływa więc swobodnie. Sądziłem, że gąbkę można wyjąć, ale jest przyklejona. Obudowę zaokrąglono na bokach, ale w tylnej części sprawia wrażenie kanciastej, choć nie jest; zaokrąglenie ma po prostu mniejszy promień.
Kolumny zrobione młotkiem?
Tył okazuje się bardzo wąski – ma zaledwie 6 cm szerokości. W jego górnej części umieszczono małą plakietkę z napisem „Made in Italy” i numerem seryjnym. W dolnej – wąską płytkę z tworzywa z podwójnymi terminalami, które ze względu na niewielką ilość miejsca zostały względem siebie poprzesuwane. Mimo tego zabiegu nakrętki zacisków znajdują się blisko siebie. I choć radełkowanie ułatwia dokręcenie widełek bądź gołych przewodów, to i tak najprościej podłączyć wtyki bananowe. Terminale oznaczono jako Mid-Hi i Low. Wynika to zapewne z konfiguracji zwrotnicy, podzielonej na dwie płytki. Zmontowano ją z komponentów wysokiej jakości: cewek powietrznych w części średnio-wysokotonowej oraz kondensatorów polipropylenowych (Soundcap, Iskra). Filtry mają być odporne na zakłócenia radiowe, co ma się przekładać na niższy poziom szumów. Kompensacja impedancji przy niskich częstotliwościach ułatwia zadanie współpracującym z Sonetto VIII wzmacniaczom. Maskownice z czarnego materiału mają małe podcięcie w dolnej części, by odsłonić tabliczkę z napisem „Sonus faber”. Utrzymują się na magnesach, więc płaszczyzna frontu pozostaje jednolita. Na brzmienie wpływają nieznacznie. Minimalnie łagodzą atak wysokich tonów, co części użytkowników przypadnie zapewne do gustu.
Filtry sekcji niskotonowej gotowe do montażu.
Sonetto VIII grały w pokoju o powierzchni 28 m². Od tylnej ściany dzieliło je około 120 cm, od bocznych – jakieś 40 cm. Fronty delikatnie dogiąłem do środka, tak żeby osie przecinały się tuż przed twarzą słuchacz. Baza wynosiła 2,5 m, a odległość od miejsca odsłuchowego – 3,7 m. Kolumny są duże i powinny trafić do pomieszczeń o powierzchni co najmniej 25 m²; 50 m² wcale nie będzie przesadą. Ze względu na promieniujący w dół bas-refleks odległość od tylnej ściany nie jest krytyczna, ale warto zachować od niej odstęp, żeby Sonetto nie straciły swobody budowania przestrzeni. W teście Sonusami sterował Marantz PM-10, choć podłączenie mocnego wzmacniacza nie jest konieczne z uwagi na relatywnie wysoką skuteczność 90 dB. Płyty CD/SACD oraz pliki Hi-Res odtwarzał Marantz SA-10. Sygnał płynął łączówką XLR Kimber KCAG w wersji „Russ Andrews Super Burn-In”, na zmianę z RCA Monster Sigma Retro Gold, oraz głośnikowymi Monster Sigma Retro Gold. Zworki wymieniłem na Van den Hula The Wind. Elektronikę zasilały sieciówki Oehlbach XXL Series 25.
Montowanie zwrotnicy.
Dwutygodniowe wygrzewanie z normalnym poziomem głośności okazało się niezbędnym minimum, choć według zaleceń producenta wystarczy tydzień. Zauważyłem jednak, że po dłuższym czasie brzmienie nadal się zmienia na coraz ciekawsze. W pierwszych godzinach po wypakowaniu Sonetto VIII prezentowały dość ostre, wręcz agresywne wysokie tony. Ale ponieważ podobną przygodę, choć może nie tak drastyczną, przeżyłem z modelem Olympica Nova III, dałem im więcej czasu na rozegranie się.
Duży otwór bas-refleksu na spodzie.
Z każdym kolejnym dniem dźwięk stawał się łagodniejszy i lepiej zintegrowany. Sonusy są tak poprawne i zrównoważone, że bardzo trudno je przyłapać na odchyłkach od wyimaginowanego „standardu”. Grały tak… fajnie, że można było zapomnieć o testowaniu. Jako że w trakcie wygrzewania zauważyłem, że średnica zmienia się najmniej, a celulozowy przetwornik prezentuje głosy wokalistek z wiernością bliską mojemu ideałowi, postanowiłem zacząć od kompilacji „The Very Best Of Diana Krall”. Pierwsze wrażenie to łagodność głosu Diany na tle pastelowej orkiestry smyczkowej, ulokowanej w wyraźnym oddaleniu od wokalistki. Zresztą towarzyszący zespół jazzowy także pozostawał w cieniu, a mimo to każde szarpnięcie struny kontrabasu Christiana McBride’a zostało dokładnie zdefiniowane; miało swój wyraźny początek i koniec. Bas się przy tym nie narzucał, co uznałem za zaletę dużych w końcu kolumn.
Osadzanie tweetera.
Akordy gitary elektrycznej osładzały muzykę, natomiast kontury fortepianu zostały zaokrąglone, by nie przeszkadzać Dianie. To prawda, że ona tak gra. Wie, jak sobie akompaniować, by podkreślić urodę głosu, jednak różne zestawy hi-fi podchodzą do tego aspektu mniej bądź bardziej rzetelnie. Sonusy starają się być bardzo blisko prawdy i dokładnie realizować zamierzenia artystów i realizatorów dźwięku. Standard „But Beautiful” otwierający album „This Dream of You” postawił Dianę bliżej mikrofonu, a równocześnie na środku mojego pokoju. Zespół zmieścił się za nią w tym samym pomieszczeniu, ale już orkiestra smyczkowa musiała się rozsiąść w głębi studia, co wirtualnie wypadło w salonie sąsiada. Od czegóż jest jednak wyobraźnia. Komu jej nie wystarcza, może poszperać na YouTubie i odnaleźć relacje z sesji nagraniowych w Capitol Studios z udziałem nieodżałowanego Ala Schmitta.
Przykręcanie płytki z podwójnymi terminalami.
Tenże sam Al Schmitt ustawił mikrofon Neumanna tuż przy twarzy Melody Gardot, by jej śpiew na granicy szeptu był dobrze słyszany. Miękka jak atłas trąbka skrzydłówka Tilla Bronnera podkreśliła intymność chwili. Dzięki temu słuchanie krążka „Sunset In the Blue” sprawiało wyjątkową przyjemność. Jedna z najpiękniejszych jazzowych ballad ostatnich lat – „C’est magnifique” – to duet Melody z portugalskim wokalistą Antonio Zambujo. Do utworu zrealizowano znakomity teledysk. Kompozycję zaaranżowano tak, aby każde pociągnięcie smyczków orkiestry czy bębna perkusji podkreślało dramaturgię. Gitary akustyczna i elektryczna Anthony’ego Wilsona są wycofane w przestrzeni, a jednak wyraźne. Słychać każdy niuans szarpnięcia czy uderzenia w struny. Sonetto VIII okazały się w tym nie tylko zrównoważone w pełnym zakresie częstotliwości, ale i detaliczne. A potęga wynikającą z gabarytów sprawiła, że wszystko, co zostało nagrane, zostało podane słuchaczowi jak na talerzu.
Skórzana nakładka na górną ściankę.
Sięgnąłem po album Herbiego Hancocka „River: the Joni Letters”, na którym ostatnio testowałem Revele. Przydał się do oceny kameralnych aspektów brzmienia jazzowego combo z fortepianem lidera i saksofonem Wayne’a Shortera. Znów muszę pochwalić celulozowy średniotonowiec Sonusa. Płynnie zintegrowany z tweeterem, uczynił z saksofonu instrument słodki i drapieżny, a przy tym na wskroś drewniany. Słychać było, jak drga ustnik (ten efekt bardzo lubię), a rzadko bywa to tak wyraźne. Akordy fortepianu były wyważone i na tyle naturalne, że nie trzeba było wytężać wyobraźni, by zobaczyć ten potężny instrument w swoim salonie. Korzystając z wydania reedycji albumu Madeleine Peyroux „Careless Love”, wsłuchałem się w jej charakterystyczną chrypkę i manierę śpiewania, przypominającą Billie Holiday. Na płycie sporo się dzieje, a duże Sonusy zręcznie zagospodarowały scenę. W każdym miejscu – bliżej i dalej, głębiej i wyżej – słychać instrumenty, a głos wokalistki – na samym środku, w niewielkim oddaleniu od słuchacza, choć jest to dystans większy niż w przypadku Diany Krall czy Melody Gardot. Albumu Patricii Barber „Clique!” słuchałem z plików 24 bity/176,4 kHz, ciesząc się swobodą i pełnią brzmienia kontrabasu. Patricia jest tu w świetnej formie wokalnej i pianistycznej, co pięknie uchwycił realizator, a kolumny z elektroniką Marantza odsłoniły artystów w studiu niczym na koncercie z udziałem jednego słuchacza. Piękne uczucie!
Szeroka podstawa z blachy o grubości 8 mm.
Nową płytę Pata Metheny „Side Eye NYC (V1.IV)” otwiera utwór „It Starts When We Disappear” w stylu dawnej Pat Metheny Group. Gęsto tu od akustycznych i elektrycznych dźwięków. Sonusy zrobiły z tą szeroką paletą brzmień to, co lubię najbardziej. Zachowując muzyczną spójność, oddzieliły dźwięki od siebie tak, by można było podziwiać każdy instrument z osobna. Nie mogłem sobie odmówić sprawdzenia, jak zabrzmi kontrabas Briana Bromberga z płyty „Wood II”. Przemówił mięsiście i konturowo. Selektywnie odmalował każde dotknięcie strun, a pudło potraktował zamaszyście i z fantazją. To bas z przytupem, napierający na trzewia, ale nie przytłaczający; wielobarwny, choć nie krzykliwy. Taki chciałbym mieć na dłużej, aż nie pojawi się ciekawszy. Organy Hammonda Barbary Dennerlein wibrowały na kilku planach z niskim podkładem basowym. Ten instrument potrafi grać jak orkiestra i potrzeba mu tylko perkusji, by wprowadzić do muzyki brzęk czyneli dla równowagi.
Wreszcie „Kind of Blue” Milesa Davisa z plików 24/192, odkrywających tajniki brzmienia dotychczas ukryte nawet na najlepiej wytłoczonych winylach, o pierwszych wydaniach CD nie wspominając. W utworze „Freddie Freeloader” Miles wycofuje się po krótkim chorusie, oddając pole pianiście Wyntonowi Kelly (wyjątkowo w tym utworze, w pozostałych gra Bill Evans). Trąbka powraca po chwili, przykuwając uwagę starannością prowadzenia linii melodycznej. Słychać nawet, kiedy Miles unosi ją do góry i kiedy opuszcza. Saksofony Coltrane’a (z lewej) i Adderleya (z prawej) rywalizowały o drugie miejsce. Wygrał tenor Coltrane’a, bo jest bardziej zdecydowany i brzmi dobitniej; alt czaruje barwami. Sonetto VIII pozwoliły obserwować tę walkę gigantów, przedstawioną swobodnie i z dużą ilością detali. Perfekcyjne nagranie kantat J.S. Bacha „Soli Deo Gloria” w nagraniu solistów i Collegium Vocale z Gandawy (Mirare, 24/96) potwierdziło zdolność Sonusów do tworzenia dużej sceny i prezentacji szczegółów dzieła: wielkiego chóru, słodkiego brzmienia instrumentów dawnych i poruszających partii solistów.
Wąski tył w okleinie orzechowej.
Przestrzenne przeżycia, towarzyszące słuchaniu albumu Quincy Jonesa „Walking in Space”, stawiam wśród ekstremalnych, jakich doświadczyłem w trakcie testowania sprzętu. A przecież to płyta z 1969 roku. Każdemu polecam tytułowe nagranie, temat z musicalu „Hair”. Jeśli Was nie zachwyci, poszukajcie lepszego systemu. Sięgnąłem też po album „McCartney III”, który uważam za wzorzec realizacji. Na każdym instrumencie gra Paul McCartney, a co za tym idzie – każdy jest jednakowo ważny i słychać go tak wyraźnie, jak to tylko możliwe. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego rockowego brzmienia, bo realizatorzy mają zwyczaj kompresowania, filtrowania i miksowania, a po tych zabiegach znikają niuanse. Te były dla ex-Beatlesa ważne. Ważne są także dla konstruktorów Sonusa, którzy tak ustawili brzmienie Sonetto VIII, żeby nic nie umknęło uwadze słuchacza. Daleko od tej koncepcji realizowania nagrań jest grupa Iron Maiden na swej ostatniej płycie „Senjutsu”. Wyrazistość gitarowych riffów i wokale zostały na niej złagodzone. Może miks w stylu McCartneya by nas po prostu poraził jak uderzenie pioruna? Za to ściana dźwięku pozostała równie solidna jak za czasów Black Sabbath. Remaster albumu „Bridges to Babylon” wyszedł Rolling Stonesom na dobre, a perkusja nieodżałowanego Charliego Wattsa napędza grupę niczym silnik Ferrari. Muzyka Stonesów nabrała przejrzystości także za sprawą przestrzeni, wyrazistości oraz spójności zakresów Sonetto VIII.
Sonetto VIII wykończone białym matowym lakierem.
Domyślałem się, że włoskie kolumny zrobią z nagrań Yello spektakl elektronicznych fajerwerków i się nie zawiodłem. Nie odmówiłem sobie też przyjemności podkręcenia głośności, by odczuć potęgę niskich tonów całym ciałem. Nie zostały wyeksponowane, dzięki czemu kolumny zachowały równowagę tonalną, ale były wystarczająco mocne, żeby wgnieść słuchacza w fotel. Niezliczone instrumenty perkusyjne Cyro Baptisty na płycie „Just Jobim” Manfredo Festa wybrzmiewały w przestrzeni z taką dokładnością, że można było sobie wyobrazić, jak poruszają się rurki dzwoneczków i na jaką wysokość perkusista podnosi przeróżne przeszkadzajki lub je opuszcza. Najmilej zabrzmiały instrumenty blaszane, ale i drewniane odkryły swą naturę. W dziedzinie precyzji Sonetto VIII zagrały na poziomie dwukrotnie droższych Sonusów Olympica Nova III. Największe Sonetto świetnie się czują w muzyce symfonicznej, jak dzieła Mahlera czy efektowne utwory kompozytorów rosyjskich. Swymi gabarytami zachęcają do sprawdzenia wysokich natężeń dźwięku, ale żeby usłyszeć wszystko, wystarczy umiarkowana głośność; nawet ta wieczorna, przyjazna sąsiadom i rodzinie oglądającej film w sąsiednim pokoju.
Kolumna w wersji wenge.
Sonetto VIII to niewygasający abonament na koncerty w dowolnym zakątku świata i w niewygórowanej cenie. Elegancka, wyrafinowana konstrukcja o świetnych parametrach i wysokim współczynniku akceptowalności przez żonę. Prawdziwa okazja w katalogu prestiżowej wytwórni.
Janusz Michalski
Hi-Fi i Muzyka 12/2021
Przeczytaj także