Sisound Fortis Midi S
- Kategoria: Kolumny
Sisound buduje pełne systemy hi-fi. Każdy element jest unikalny, a brzmienie – niepowtarzalne. Właściciel firmy – Piotr Sosiński – pozostaje wierny idei, która może w przyszłości zbudować jej fanklub. Obserwowałem reakcje słuchaczy na Audio Show 2023 – nie był to ogólny entuzjazm, jednak w gusta niektórych z nich ten dźwięk trafiał idealnie. Tak wygląda odbiór bezkompromisowej wizji, zrealizowanej za pośrednictwem urządzeń nie znajdujących odpowiednika u konkurencji.
Sisound opracował koncepcję pełnego systemu, którego elementy mają ze sobą optymalnie współpracować. Ale na tym nie koniec, ponieważ firma oferuje także szeroką gamę okablowania, akcesoria zasilające, stojaki i wieszaki na płyty, antywibracyjny stolik na elektronikę. W dodatku klient może zlecić firmie obsługę od początku do końca, gdzie początkiem jest zbudowanie kompletnego systemu, a końcem – pełna adaptacja akustyczna pomieszczenia.
Najważniejszy pozostaje jednak sprzęt grający. System rozpoczyna się od streamera Rasmus oraz dwóch lampowych przedwzmacniaczy gramofonowych: Acus i Sinus. Dalej pojawia się wzmacniacz zintegrowany PSE (Parallel Single Ended), zbudowany w oparciu o kwartet lamp EL84, dostarczających 2 x 8 W w klasie A. Występuje w dwóch wariantach: PSE za 19000 zł oraz PSE S za 26000 zł. Konstrukcja pozostaje taka sama, ale w droższej odmianie zastosowano lepsze podzespoły. W tym miejscu warto wspomnieć, że Sisound oferuje jeszcze dwa wzmacniacze – o mocy 2 x 4 W i 2 x 2 W – jednak są one dostępne jedynie na zamówienie.
Sygnał nie płynie byle czym.
PSE powstał z myślą o współpracy z firmowymi kolumnami i zdecydowanie warto traktować tę deklarację serio. Ewentualnych odpowiedników u konkurencji można szukać wśród triod SE. Można też podłączać tranzystory, ale w moim odczuciu to bez sensu. A przynajmniej tak pokazał test z redakcyjnym McIntoshem MA12000. Z ciekawostek: elektronika pobiera mniej energii niż standardowy telewizor, chociaż nie było to priorytetem konstruktora.
Kolumny to w zasadzie jedna konstrukcja, produkowana w dwóch wielkościach. Mniejsza – Fortis Midi (119 cm wysokości) – występuje w trzech odmianach. Najtańsza Midi wykorzystuje jeden przetwornik szerokopasmowy. Midi S i Midi SE są układami dwudrożnymi, w których szerokopasmowiec uzupełniono kompresyjnym tweeterem. Obudowy wszędzie są takie same, a odmiana S i SE różnią się przetwornikiem i komponentami w zwrotnicy. Można też sobie zażyczyć wersję z ekstremalnie drogimi (2000 zł za sztukę) kondensatorami i trzystopniową regulacją tweetera.
Fortis (52000 zł) to z kolei jeszcze większa obudowa, a wersja S (89000 zł) od SE (169000 zł) znów różni się komponentami.
Kształt obudowy redukuje
fale stojące.
Budowa
Już w Fortisach Midi S skrzynie są ogromne. Pochylenie górnej ścianki i zaokrąglenie tyłu wcale nie dodaje im lekkości – wyglądają jak miotacz decybeli. Przy tym widoku zalecenie producenta, aby kolumny wstawiać do pomieszczeń o powierzchni od 20 do 60 m² zaskakuje. Ale naprawdę zdumiewa druga rekomendacja, zgodnie z którą mogą one być uzupełnieniem systemów kina domowego jako… głośniki efektowe. Trzeba mieć naprawdę nie lada salon, aby w nim zmieścić takie surroundy. Na szczęście praktyka pokazuje, że w niezbyt dużym pokoju Fortis Midi S odnajdują się bez problemu. Do większych Sisound proponuje Fortisy S lub SE, które przy Midi wyglądają jak dorosły przy dziecku.
Obudowy są warstwowe. Zasadnicza część wewnętrzna to klejone i gięte drewno liściaste, a zewnętrzna – MDF. Fronty o grubości aż 3 cm występują w dwóch wariantach. Tańszy, czyli taki jak w teście, to również MDF. Droższy, na zamówienie, ma postać litej deski dębowej, jesionowej, orzechowej albo innej. Równie przeciwpancerne ścianki miały na przykład stare Thiele, ale w nich chodziło o tłumienie drgań. Sisound podąża raczej drogą Harbetha i tych wytwórców, u których obudowa gra razem z przetwornikami, podobnie do pudła rezonansowego instrumentu. Stąd zasadnicze elementy są drewniane, a co jeszcze ciekawsze – we wnętrzu umieszczono wzmocnienia w postaci kołków, które pełnią funkcję duszy, jak w skrzypcach i wiolonczelach. Ich ustawienie wpływa na efekt brzmieniowy. Integralnym elementem frontu Midi S jest wyfrezowana tuba wysokotonowego przetwornika kompresyjnego.
Kształt obudowy redukuje
fale stojące.
Efektywność niskich tonów poprawia nietypowa konstrukcja, będąca hybrydą linii transmisyjnej i bas-refleksu. Linia jest szczątkowa – zaczyna się od połowy wysokości kolumn i ma wylot w postaci otworu stratnego, ponaddwukrotnie większego, niż by to wynikało z obliczeń dla standardowego tunelu. Uzupełnia ją bas-refleks, a sprytne połączenie obu rozwiązań pozwala uniknąć huczenia, przy równoczesnym istotnym wzmocnieniu dołu pasma.
Prawie cały zakres częstotliwości emituje szerokopasmowy Supravox 215 RTF 64 Bi-cone o deklarowanej skuteczności 98 dB i impedancji 8 omów. Ma papierową membranę zawieszoną na harmonijkowym resorze oraz wyodrębnioną w centrum sekcję wyższych częstotliwości, z charakterystyczną papierową tubą. Wysokie tony uzupełnia wspomniany kompresyjny głośnik B&C.
Zwrotnica to prosty układ, zbudowany z dobrych komponentów, lutowanych metodą przestrzenną z użyciem cyny WBT. Terminale są pojedyncze, a nabywca może wybrać spośród propozycji KaCsa, WBT, ETI lub Furutecha. W droższej wersji SE używane są lepsze komponenty oraz przetwornik z magnesem AlNiCo. Ten ostatni pozwala zachować wysoką selektywność nawet w czasie długiej pracy z głośnym sygnałem.
Wewnętrzne połączenia zrealizowano splotką, ręcznie wykonywaną przez Sisound. Taką samą firma wykorzystuje do produkcji przewodów głośnikowych, dzięki czemu całą drogę do głośników sygnał pokonuje identycznym przewodnikiem.
Pod szerokopasmowcem
kompresyjny tweeter w tubie.
Skrzynie opierają się na kolcach albo podklejonych filcem nóżkach Sondcare Superspikes. Oba rozwiązania izolują je od drgań podłogi.
Obudowy nie uderzają jakością wykonania ani urodą. Na tle niektórych konkurentów, windujących stolarską robotę na pułap graniczący ze sztuką, wyglądają zwyczajnie. Trzeba jednak zaznaczyć, że dostarczona do odsłuchów para została wykonana jako testowa i przeszła liczne modyfikacje, transporty i prezentacje. Egzemplarze wykonywane na zamówienie są zaraz po montażu przetworników pakowane i zabezpieczane, a do transportu wykorzystywane są specjalnie przygotowane skrzynie.
Tak czy inaczej, nawet w wersji ćwiczebnej kolumny nie dają podstaw do narzekania. To rzetelny poziom i precyzja, jak na tę cenę przystało. Jeżeli zależy Wam na prezencji, warto pomyśleć o opcjonalnym froncie z litego drewna.
W ramach podsumowania obejrzyjcie zdjęcia, wyobraźcie sobie wielkość Fortisów Midi S i poszukajcie w myślach zbliżonych konstrukcji szerokopasmowych u zagranicznej konkurencji. Już? To teraz sprawdźcie cenę w tabelce. Nie, nic nam się nie pomyliło.
Gniazda.
Konfiguracja systemu
W teście Fortisów Midi S używałem wzmacniacza PSE oraz kompletu okablowania Sisound. Jedynym elementem spoza firmowego systemu był odtwarzacz C.E.C. CD5.
Wylot hybrydy bas-refleksu
i linii transmisyjnej.
Wrażenia odsłuchowe
Głośniki szerokopasmowe to swoista nisza w niszy. Przeciwnicy zarzucają im telefoniczną charakterystykę, a zwolennicy wychwalają spójność i niepowtarzalną, w ich głębokim przekonaniu, muzykalność. To dźwięk tak specyficzny i zależny od repertuaru, że można by o nim napisać doktorat. Z całą pewnością to pod wieloma względami rozwiązanie bezkompromisowe i jest to bezkompromisowość innego niż zazwyczaj kalibru.
Szerokopasmowiec nie nadaje się do pojedynków w sklepach, bo jest mało efektowny; chowa się za innymi, niczym skromny uczeń. Potrzebuje uwagi i czasu. Kiedy trafimy na właściwy repertuar, zaczyna się magia. My jednak zaczniemy od drugiego bieguna, nazwijmy go roboczo strefą porażki, aby na samym początku odsiać grono osób niezainteresowanych. Bo po co mają tracić czas?
Rockowe granie, metal, koncertowy powiew decybeli – do tego Sisound zupełnie się nie nadaje. O ile jeszcze w chwilach wytchnienia, kiedy nastrój robi się balladowy, a faktura rozrzedza, pokazuje intrygującą przejrzystość, o tyle wraz z mocnym wejściem gitarowego tutti gaśnie. Wyraźnie wycofuje skraje pasma, pozostawiając sam środek. Zero ostrości, matowe talerze, a bas, nazwijmy to: symboliczny. W kontekście wielgachnych skrzyń brzmi to jak żart. Dynamika również pozostaje na poziomie małego monitora. Niby jest szybko, ale coś takiego jak ściana dźwięku nawet nie rysuje się w wyobraźni słuchacza. Fani szerokopasmowców doskonale zdają sobie jednak sprawę, że metal i ostre granie to po prostu nie ten adres. I jeżeli ktoś na tej podstawie wyciąga daleko idące wnioski, to zwyczajnie się nie zna i nie ma co z nim gadać. Choć nawet w tym nieodpowiednim repertuarze można dostrzec, że co jak co – ale średnica jest wyjątkowa. Z drugiej strony, trudno się dziwić fanom metalu, którzy nie chcą dla niej rezygnować z clou przekazu ich ulubionego gatunku.
Sisound Fortis Midi S.
Muzyka elektroniczna lubi sobie poćwierkać, jak chociażby w wydaniu J.M. Jarre’a. Wspomnienie o wycofanej górze nie wzbudzi zatem entuzjazmu także u jej słuchaczy. Czyli znów szkoda czasu? Niekoniecznie, ponieważ wysokie tony pojawiają się nie wiadomo skąd. Nadal są delikatne i łagodne, ale tutaj już warto spokojnie usiąść i posłuchać przez kilka minut. Zaczyna się bowiem robić ciekawie i niewykluczone, że właśnie na tym etapie zaczniecie łapać bakcyla. Łagodność przejawia się w braku metalicznego nalotu i piasku. Po prostu ich nie ma i kiedy do tego przywykniemy, nawet najdrobniejszy ich ślad będzie jak porażenie prądem. Góry nie jest dużo, ale kiedy stwierdzicie, że tyle, ile trzeba, to zaczyna się w Was rodzić przyszły klient Sisoundu. Brak wyostrzeń nie przeszkadza w osiągnięciu naturalnej dźwięczności, a przejrzystość nie nosi śladu rozjaśnienia. Całość pozostaje spokojna. Zachowuje elegancki dystans, a równocześnie stać ją na niewysiloną bezpośredniość. Dźwięk jawi się jako relaksujący i aksamitny, ale nie ma to nic wspólnego z ociepleniem ani modulowaniem barwy. Ta kojarzy się raczej z fotografią. Fakt, artystyczną, ale nie obrazem.
Na płaszczyźnie dynamicznej głośniki pozostają małe. Paradoks polega na tym, że nie odbieramy tego jako ograniczenia. Trudno tę obserwację wytłumaczyć, podobnie jak to, że lekki, niezbyt głęboki bas okazuje się łatwo przyswajalny. Jeżeli stwierdzicie, że nie potrzeba go więcej, to właśnie zrobiliście kolejny krok do kasy.
Firmowy partner.
Bez względu na sympatie i antypatie należy natomiast docenić precyzję i wyrównanie rejestrów, nie mówiąc o ich spójności, bo to akurat dyscyplina, w której szerokopasmowce ustanawiają rekord świata. Nie zmienia to faktu, że nadal znajdujemy się na antypodach tego, co potrafią zestawy do nagłaśniania prywatek. Czytelnie to pokazuje rozpoczynająca się burzą ósma część „Equinoxe” J.M Jarre’a. Pioruny z kartonu, siła rażenia głośnika z małego telewizora, za to deszcz tak przykry i mokry, że zaczynamy się rozglądać za parasolem. Niewykluczone, że w tym momencie padnie: „U Jarre’a wszystko się dzieje w średnicy”. Odkrywcze, bo założę się, że dotąd myśleliście inaczej.
Zanim przejdziemy do popu, pora na obserwację przestrzenną. Kiedy siedzimy z boku, dźwięk robi się mały i cienki. Za to im bliżej sweet spotu, tym muzyka bardziej się otwiera; oczywiście znów pod warunkiem, że trafimy w repertuar. W zależności od niego przeżywamy huśtawkę nastrojów, od irytacji, przez obojętność, po zachwyt. Do tego ostatniego zbliżamy się za każdym razem, gdy na scenie pojawia się akustyczny skład. Powiedzmy sobie od razu, że perkusja nie uderzy kalorycznym impulsem, za to szybkość i kontrola w każdym zakresie pasma okazują się spektakularne. Uwagę zwraca również neutralność barwy. W pierwszej chwili może się nawet wydać sucha, bez głębi, jakby ktoś odlał gęsty sos z miksu, ale nie zmienia to faktu, że gitara czy saksofon potrafią zaskoczyć realizmem. Co do repertuaru, to Madonna – nie, Cat Stevens – tak. Przy czym „tak” nie pozwala się oderwać od słuchania. Jesteśmy na koncercie, na którym pomimo subtelności przekazu dociera do nas każdy szczegół. W dodatku kolumny przekazują atmosferę czasów, jak żadne inne.
Fortis Midi S uczą słuchać cicho. Zapewne dlatego, że pokazują dokładnie to samo na progu słyszalności i kiedy podkręcimy potencjometr mocniej w prawo. Jednocześnie obnażają absurdalność loudnessu, sugerując, że wszystkie informacje znajdują się w średnicy, a skoro głośnik szerokopasmowy je przekazuje, to pewnie inne chowają. To oczywiście uproszczenie, ale jestem przekonany, że przyznacie mi rację. Oczywiście, znów pod warunkiem, że traficie na właściwy repertuar.
Serce i mózg Fortisów.
A skoro ten wątek powraca, to dochodzimy do kulminacji. W fortepianie zapominamy o potężnym dole i atomowej lewej ręce. O ile w praktyce koncertowej taki efekt się zdarzy, to Sisoundy go odchudzą. Poza tym brzmienie instrumentu pozostanie naturalne. W ujęciu ogólnym, ale też w szczegółach. Miałem okazję słuchać na żywo Grigorija Sokołowa, Krystiana Zimermana, Ivo Pogorelicha i innych, którzy już przeszli do historii. Z Sisoundami jesteśmy tak blisko oryginalnego brzmienia, jak tylko udało się je uchwycić realizatorowi. Niektórzy zbliżyli się dosłownie na milimetry i właśnie teraz jestem w stanie to ocenić. Nie dane mi było obcować z wieloma interpretacjami, na przykład późnymi sonatami Beethovena w wykonaniu Emila Gilelsa i Friedricha Guldy – i dzięki Fortisom Midi S to nadrabiam.
Czy dynamika instrumentu jest pełna? Pewnie nie, ale dla mnie zupełnie wystarczająca, podobnie jak w kameralistyce wokalnej. Do tego dochodzi przestrzeń, taka jak zapisano, w dobrych realizacjach raz bliższa, raz dalsza, ale zawsze realna. Kolumny niczego nie podbarwiają, oddają głos instrumentom.
A co, jeśli faktura gęstnieje? Pojawia się „telefonizacja”? Przyznaję, że układałem sobie w głowie konkluzję o tym, że Sisoundy nie przepadają za dużymi składami, ale chytry plan w sekundę poszedł… gdzieś tam. Bo punktem popisowym, specjalnością zakładu i główną atrakcją okazuje się symfonika. Nie ma co strzępić języka, po prostu nie pozwala podnieść się z fotela. Jeżeli chodziliście do filharmonii i macie wyrobione zdanie na temat głupot o ryczących kontrabasach czy wybuchowych kotłach, to z Fortisami Midi S przeżyjecie prawdziwy koncert. Realizm barwy, przejrzystość i proporcje – to jest magia. A najbardziej urzeka przestrzeń, której dorównują chyba tylko elektrostaty. Inna sprawa, że kluczowa pozostaje jakość nagrania. Na przykład realizacje Reference Recordings brzmią mocno przeciętnie, co było dla mnie potężnym zaskoczeniem, natomiast symfonie Szostakowicza w wydaniu Dekki – genialnie. Zamykamy oczy i… bilet nie jest potrzebny.
Serce i mózg Fortisów.
Konkluzja
Czasem się zastanawiam, po co budować klabzdrony wielkości gdańskich szaf, ale w tym przypadku okazuje się to w pełni uzasadnione. Do tego stopnia, że chętnie przyjrzałbym się jeszcze większym modelom.
Co do Sisoundu, to nie wiem, czy pretenduje do miana „legendy”. Wiem natomiast, że istnieje grupa odbiorców, dla których już nią jest, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedzą.
Reklama
Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 02/2024