HFM

artykulylista3

 

Wilson Audio Sabrina X

066 071 Hifi 7 8 2022 009Kiedy w 2018 roku zmarł David Wilson, fani Wilson Audio obawiali się, że ich „najlepsze kolumny na świecie” także staną się historią. Wiedzieli, że następca tronu jest człowiekiem ambitnym, a z takimi nigdy nie wiadomo. A nuż zacznie wydziwiać, żeby nakarmić swoje ego; porzuci to, co dobre i postanowi wszystko zmienić? Daryl był wówczas na tyle młody, by wystarczyło mu odwagi na taki krok.

Na szczęście junior nie zamierzał zrywać z tradycją. Postanowił za to pokazać, że można pójść dalej. Dlatego zaczął od wysokiego „c” i zbudował najbardziej skomplikowaną konstrukcję w historii Wilsona. Złożoność modelu WAMM Master Chronosonic przerosła wszystko, co Amerykanie proponowali kiedykolwiek wcześniej. Szybko też stało się jasne, że nowy flagowiec postawił poprzeczkę tam, gdzie dotąd sięgały marzenia. Daryl mógł odetchnąć i ze spokojem podejmować kolejne wyzwania.


Wszystkie stworzenia duże i małe
Reszta oferty przy wspomnianym projekcie to pestka. Poza Sabrinami, bo to dla Wilsona model szczególnie istotny ze względu na potencjalną popularność. Jest najtańszy, ale nie tylko to powoduje, że klienci chętnie go wybierają. Duże kolumny wymagają dużych pomieszczeń. Im większe, tym większą skalę dźwięku otrzymamy, ale wzrosną także wymagania wobec systemu. Wszystko powyżej Sabriny X obsługuje pełne pasmo i potrzebuje potężnego wzmacniacza. Najmniejsze kolumny skonstruowano z innymi założeniami i z tego względu znalazło się w nich miejsce na świadome kompromisy. Choć może nie jest to najszczęśliwsze określenie. Najważniejszy jest zasięg niskich tonów: 31 Hz. Przy tych gabarytach obudowy Wilson osiągnąłby zapewne i 20 Hz, ale priorytetem było dostosowanie do pracy w niewielkich pokojach. W moim Yvette już zaczynają się dusić, natomiast Sabriny grają swobodnie. Kolejna wytyczna to kompatybilność. McIntosh MA12000 wystarczyłby Yvette, Sashom, a nawet Alexiom. Tymczasem w teście miałem akurat wzmacniacz Denona – PMA-1700NE.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Tak wygląda tweeter.

 

 

Tu już o współpracy z Yvette nie ma mowy, natomiast Sabriny X zagrały bez problemu. Oczywiście, pokazały ograniczenia budżetowej integry, ale nie pozwoliły jej polec. Słyszałem nawet o połączeniach z kombajnami Naima. Docelowo to się raczej nie wydarzy, ale ktoś może kupić małe Wilsony, a potem zbierać na wzmacniacz. W tym czasie Sabrina będzie spokojnie grała i czekała na lepszy sygnał. 11 Hz wyżej to nie przypadek. Projektanci obliczyli, że daje to już fali możliwość „rozpędzenia się” w mniejszych pomieszczeniach bez przykrych rezonansowych niespodzianek. Znaczenie ma też obudowa: przypuszczalnie najmniejsza, z jaką udało się zachować sygnaturę brzmienia „dorosłych” Wilsonów. I wreszcie trzecia – krytyczna kwestia – czyli ustawienie. O WAMM-ach w tym względzie można by napisać doktorat, ale mniejsze modele modułowe również wymagają eksperymentów. Sabrina X jest znacznie łatwiejsza w obsłudze, a i tak w czasie testu dokonywałem korekt. Po miesiącu znalazłbym zapewne jeszcze lepsze miejsce.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Kanał bas-refleksu.

 

 


Budowa
Jeżeli chodzi o kompromisy, Daryl rozwiewa wątpliwości, mówiąc: „Opracowaliśmy te kolumny po to, aby osoby dysponujące mniejszymi pomieszczeniami nie musiały iść na, nomen omen, kompromis brzmieniowy”. Nie „ulepszyliśmy”, bo zakres zmian jest tak duży, że można mówić o nowym projekcie. Sabriny podrożały i nie jest to efekt szalejącej inflacji.
„X” faktycznie robi różnicę.
Jednym z podstawowych założeń Wilsona było odtworzenie teoretycznego ideału martwej obudowy: sztywnej i odpornej na rezonanse oraz wibracje. Niemal wszyscy producenci dążą do tych samych celów, ale wykorzystują przeważnie MDF i HDF. Amerykanie uznali, że materiały te narzucają pewne ograniczenia, dlatego opracowali kompozyty na bazie żywic fenolowych: X i S. Oba cechuje wysoka gęstość oraz cena ośmiokrotnie wyższa od najlepszych surowców stolarskich. Oba też poddają się precyzyjnej obróbce (z dokładnością do 1/10 mm) i można z nich budować skomplikowane bryły, jak również zachować pełną powtarzalność, niedostępną materiałom drewnopochodnym (które są podatne na temperaturę, wilgotność i, jak mawiają fachowcy: pracują). Kompozyt jest odporny na czynniki zewnętrzne i upływ czasu. Już sam materiał rozwiązuje większość problemów konwencjonalnych obudów, ale i tak zdecydowano się zastosować wewnętrzne wzmocnienia. Do określenia ich lokalizacji użyto laserowego wibrometru.
W poprzednich Sabrinach kompozyt X stosowano tylko na ścianki przednią oraz dolną. Kolumny nie były więc takie same jak wyższe modele, mimo zapewnień. Stąd zmiana podejścia w wersji X, której obudowa powstaje z „iksa” w całości, a firma sama sobie nie przeczy, zapewniając o braku kompromisów. Wzrost ceny? Klienci przełkną rozsądną podwyżkę, jeżeli dostaną w zamian coś wartościowego.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Szczelina zamiast dziury.

 

 

Przetworniki
Sabrina X to wolnostojący układ trójdrożny, strojony bas-refleksem.
Głośnik wysokotonowy opracowano także dla nowej wersji flagowca. To 25-mm kopułka z nasączanego jedwabiu, zawieszona na szerokim resorze i otoczona charakterystycznym „słoneczkiem” z filcu.
Średniotonowiec to także nowa konstrukcja, zaprojektowana z myślą o Chronosonicach. Wilson jest z niego dumny i uważa go za główny motor postępu w neutralności przekazu. Ma 14,6-cm membranę z powlekanej celulozy, z przetłoczeniami przypominającym łopatki wiatraka. W centrum stożka znalazła się nakładka przeciwpyłowa, a resor jest zaskakująco szeroki, jak na głośnik przetwarzający środek pasma.
20-cm woofer z papieru montowano wcześniej w modelu Sasha DAW. Może pracować z dużym wychyleniem i, podobnie jak pozostałe przetworniki, został wyposażony w solidny magnes.
Od modelu Chronosonic Wilson zleca produkcję kondensatorów według własnego projektu zakładom w Provo (stan Utah). Filtry montuje się ręcznie; producent nie przybliża szczegółów. Nie podaje nawet częstotliwości podziału.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Wszystko na błysk.

 

 

Obudowa
Wyższe modele mają konstrukcję modułową. Sabrinie X wystarczają wewnętrzne przegrody. Część średnio-wysokotonowa jest wentylowana płaską szczeliną z zaokrąglonymi krawędziami, wyłożonymi płatami pianki. Komora basowa współpracuje z tunelem bas-refleksu w formie aluminiowej rury przykręconej z tyłu, nad gniazdami. Ten element pierwotnie opracowano dla modelu Alexia. Wilson nie uznaje bi-wiringu za istotne ulepszenie. Stosuje pojedyncze, złocone i bardzo solidne zaciski, osadzone w niewielkiej, ale grubej aluminiowej płytce.
Obudowy opierają się na regulowanych kolcach. Ich montaż jest skomplikowany: najpierw należy wkręcić trzpienie, pamiętając, aby wgłębienia dla klucza znalazły się na zewnątrz. Inaczej trudno będzie je wydłubać. Następnie trzeba na nie nakręcić szerokie pierścienie-przelotki i – dopiero wtedy – kolce z kontrującymi śrubami. Teoretycznie to nadmiar szczęścia, ale w praktyce rozwiązanie okazuje się wygodne. Poziomowanie nie wymaga wysiłku ani narzędzi, a to miła niespodzianka, gdy sztuka waży 50 kg.
Estetyka Wilsona jest dyskusyjna. Wprawdzie firma zaznacza, że Sabriny X są wręcz zwiewne i znikną z pokoju, ale jak na europejskie standardy to spore kolumny o wysokości 102,5 cm, w dodatku przysadziste i kanciaste. Nic w tym  dziwnego – od lat 80. XX wieku konstrukcje Wilson Audio wyglądają tak samo. Nikt nie zawraca sobie głowy walorami wizualnymi, może poza starannością lakierowania, a kształt jest wynikiem poszukiwań optymalnych parametrów akustycznych. Z tego względu nie znajdziemy tu równoległych płaszczyzn.
Maskownice mocuje się tradycyjnie – na bolce wtykane w dziury. Nie starano się nawet ukryć śrub. W ogóle wygląda to tak, jakby przewidziano pracę z osłonami i to chyba jedne z niewielu kolumn, w których nie psują one widoku.
O rysunku drewna można zapomnieć, za to lakierowanie wychodzi Amerykanom świetnie. W przypadku „wysokich” Wilsonów paleta barw jest niemal nieograniczona. Sabriny X są dostępne w sześciu wariantach kolorystycznych.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Taka wersja trafiła do testu.

 

 

Konfiguracja systemu
O kompatybilności Sabriny X napisałem wcześniej, jakkolwiek należy przyjąć do wiadomości, że producent określa minimalną moc wzmacniacza na 50 W i… od razu o tym zapomnieć. Kolumny lubią prąd i kiedy go dostaną,  odwdzięczają się zniewalającą energią. Zobrazował to czytelnie system użyty do testu.
Wilsony grały na przemian z dwoma wzmacniaczami. Pierwszym był dzielony WestminsterLab Rei/Quest (preamp i monobloki w klasie A, 100 W na kanał), uważany przez niektórych recenzentów za jeden z najlepszych wzmacniaczy na świecie, bez względu na cenę. Drugi to McIntosh MA12000 – integra, za to 300-watowa. Wilsony jakby miały gdzieś opinie branżowych autorytetów i bardziej przekonująco zagrały z Makiem, co może świadczyć o ich apetycie.
W roli źródła wystąpił C.E.C. CD 5 z paskowym napędem, a prąd oczyszczał filtr Power Tower Ansae. Elektronika spoczywała na stoliku Base Audio. Okablowanie do pierwszej konfiguracji dostarczyło WestminsterLab; do drugiej – Hijiri.
Sabriny X to sprzęt recenzencki. Może się nie nadają do oceny wzmacniaczy za 1000 zł, ale te drogie prześwietlają bez litości. Są czułe na jakość sygnału i  wyolbrzymiają różnice. Albo, jak kto woli, rzetelnie je pokazują. Szydło wyszło z worka w czasie odsłuchu z MA12000. Hybrydowa interga stała bezczynnie przez kilka dni. Po włączeniu muzyka zabrzmiała efektownie, ale poniżej oczekiwań postawionych przez starszą Sabrinę. W pierwszych 30 sekundach, bo lampy zaczęły się szybko nagrzewać i już po minucie grało wyraźnie lepiej. Po kilku kolejnych poprawa była tak ewidentna, że trudno było w nią uwierzyć. Wyglądało to tak, jakby w McIntoshu obok pokrętła głośności zamontowano drugie – jakości. O zmianach wzmacniaczy, źródeł czy okablowania już nie wspomnę. Każda była czytelna i nie pozostawiała przestrzeni na domysły.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

w obudowie brak płaszczyzn
równoległych.

 

 

 
Pani i panienka
Starsza Sabrina grała bardzo dobrze i wydawało się, że to chyba wszystko, co w niedużym pomieszczeniu można wyciągnąć z zestawu podobnej wielkości. Tymczasem postęp w nowej wersji jest wyraźny. Nie jest to zbliżenie się do wyższych modeli, bo nie przybywa ani basu, ani rozmachu, ani dynamiki w ujęciu makro. Te aspekty już wcześniej osiągnęły maksymalny poziom. Stąd „więcej” nie znaczy: „lepiej” i, na szczęście, konstruktor zdawał sobie z tego sprawę. Natomiast reszta to inna bajka. Poprawiły się przejrzystość i precyzja. Tło stało się czarniejsze, choć wcześniej się wydawało, że lepiej się nie da. Można zacząć szukać jeszcze innych dyscyplin, w których nowy model wygrywa ze starym, tyle że nie o to chodzi. Wersja X swoją wyższość pokazuje inaczej. Proponuję się nie zastanawiać, gdzie jest pies pogrzebany, ale uwierzyć własnym reakcjom. Łapiemy się na tym, że, słuchając, zapominamy o bożym świecie, a muzyka wciąga z siłą czarnej dziury. Poprawę mierzyłbym właśnie różnicą mocy tego „magnesu”.
Jestem w stanie ją wycenić. A przynajmniej określić sumę, którą uznałbym za uczciwą. Dość dobrze się orientuję w realiach branży i cenach na rynku wtórnym. Wiem, z jaką stratą będzie się wiązała sprzedaż poprzedniego modelu w bardzo dobrym stanie, a potem dopłata do nowej Sabriny X. Poprawa jakości brzmienia jest warta właśnie tyle, a może nawet trochę więcej.
W tajemnicy i gdyby ktoś pytał, to nic takiego nie mówiłem: uważam, że Sabrina X jest lepsza od Yvette.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Sabrina w domu Amerykanina.
Ze smakiem, prawda?

 

 

Wrażenia odsłuchowe
Na początek, drogi Czytelniku, mam dla ciebie bojowe zadanie. Jeżeli zdecydujesz się na prezentację Sabriny X w domu, poproś ekipę, żeby ustawiła kolumny według swojej wiedzy i doświadczenia. Nie marudź, że tutaj ma stać kaktus, a tam zegar Gustava Beckera. Daj im wolną rękę i zostaw samych. Idź do cukierni po dobre ciastka i wróć, kiedy zadzwonią, że gotowe. Później zrób herbatę i postaw na stole poczęstunek. Skoro wykonali dobrą robotę, to niech mają też coś od życia.
Wybierz dowolną płytę, byle dobrze nagraną. Repertuar jest nieważny; mogą być madrygały Monteverdiego, Metallica, Mahler, Marillion albo mongolska muzyka ludowa lub coś innego, niekoniecznie na „m”. A później wyłącz telefon. Usiądź wygodnie i posłuchaj.
Nie nadstawiaj uszu; wszystko i tak się stanie, czy tego chcesz, czy nie. Już? No to teraz zasadnicza część wyzwania: postaraj się zapomnieć. Gwarantuję, że gdy za rok cię odpytam, opowiesz ze szczegółami, co czułeś i kiedy przeszedł cię dreszcz.
„Idzie ta dziewka do głowy, jak wino – pomyślał mały rycerz – ale się niem nie upiję, bo cudze” – tak ujął pewien stan ducha Henryk Sienkiewicz. Z tym, że Wołodyjowski był w beznadziejnej sytuacji, natomiast twoja niekoniecznie jest bez wyjścia. Jeżeli cię teraz na Sabriny X nie stać, pozostaje nadzieja, że to się zmieni; albo masz cel, który uzasadnia nadgodziny w pracy. Ja się pocieszam, że nie nadają się do testowania wzmacniaczy po 1000 zł, a takie też muszę brać na warsztat. Nie zmienia to faktu, że – tak dla siebie – to chciałbym na tym etapie zakończyć poszukiwania, bo większego domu raczej mieć nie będę.


066 071 Hifi 7 8 2022 001

 

Najładniejsza wersja.

 

 

Na początku wyjaśnijmy sobie jedno: to nie są najlepsze kolumny na świecie. Po pierwsze, każdy ma swój gust i na przykład wokale w wydaniu LS3/5a Harbetha i Falcona pozostają poza konkurencją. Ale trudno mi sobie wyobrazić, że Sabrina X nie trafi komuś w gust, a poza tym może się on zmienić pod wpływem mocnego przeżycia. Po drugie, są kolumny lepsze, jak chociażby Chronosoniki XVX, a Sabriny X takiej dynamiki, rozciągnięcia basu ani rozmachu z siebie nie wykrzeszą. Ale do tamtych trzeba mieć system za milion i dom za kilka. Po trzecie, nawet w tej cenie znajdzie się konkurencja, która pokaże coś jeszcze lepiej. Liczy się jednak całokształt oraz to, jak wybrana cecha wpłynie na odbiór reszty. Sabrina X działa jak piękna, ale podstępna kobieta. Miesza w głowie tak, że głos rozsądku nie zakłóci jej idealnego obrazu, bo sami w sobie każdą wątpliwość zgasimy. A jak gra?
Fenomenalnie, chociaż z opisem jest kłopot. Nie wiadomo od czego zacząć, bo prawie każda cecha zasługuje na wyróżnienie. Nie ma też preferencji muzycznych. Warto byłoby w recenzji przekazać prawdziwy entuzjazm, a tu określenia się zdewaluowały i chciałoby się wiele wcześniejszych testów napisać od nowa, z większym dystansem. Największy problem polega jednak na tym, że przekaz Sabriny X trafia w głąb świadomości. Porusza emocjonalne struny i ujmuje czymś trudnym do nazwania. A może nawet na tym polega jej wyjątkowość? Wobec tego zacznijmy tak, jak zaczyna Sabrina X.
Kontemplacyjny odsłuch, godziny spędzone na odkrywaniu nowych detali, skupienie w sprzyjających warunkach późnowieczornych? Wolne żarty. Przygłuchym wystarczą dwie minuty. Wyrobionym – 20 sekund i wszystko będzie jasne.
Piano czy forte – orkiestra wybucha w pokoju, siejąc odłamkami dźwięków w szpary parkietu i za kanapę. Przestrzeń muzyki wypełnia każdy litr powietrza i wibruje, pokazując wszystko, co wyłapały mikrofony. Mikroskop dobiera się jednak do bębenków bez nachalności, ostrości ani nawet chęci pochwalenia się:  doceń, jakie my, Sabriny X, jesteśmy rozdzielcze. Równoważy to płynność melodii, niepodzielność faktury i spójność barw. Są ich tysiące, ale najważniejszy pozostaje całokształt. Sposób odbioru zależy głównie od nastawienia słuchacza. Czy chce popłynąć na fali emocji, czy analizować. Bo jeżeli to drugie, to proszę bardzo.
U Szostakowicza odnajdziemy hollywoodzki powiew kolorystyki. Wynika ona z bogactwa instrumentacji i zestawień, które w jego czasach szokowały, a nam malują sugestywne figury. I właśnie ta sugestywność uderza z siłą, która przerasta dotychczasowe doświadczenia, wprawiając w zdumienie. Odbieramy to jako wyczucie genialnego malarza, a w rzeczywistości sprowadza się do staranności przekazania barwy i niuansów wykonawczych. Bo to Szostakowicz malował, nie kolumny. Na przykład trąbki i waltornie con sordino niosą w sobie coś magicznego. Magiczne będą także flety, skrzypce i dowolny instrument, jaki sobie zażyczymy. Ale to znów nie czary, a rzetelność posunięta do poziomu graniczącego z absurdem. Barwa przyciąga jak magnes. Uruchamia procesy w mózgu, który został oszukany, że słuchamy na żywo.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Montaż kolców
jest skomplikowany.

 

 

Tak samo odbierzemy dynamikę – znów jako element niosący emocje. Ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, to czy nie takie ma zadanie? Sabrina X przekracza jednak próg, za którym następuje faktyczne uwolnienie od ograniczeń. Gdzie on jest, nikt nie wie, ale to słychać. Kolumny po prostu robią, co trzeba. W skali mikro staranność i dokładność daje albo wrażenie płynności crescend, albo pulsu w akcentach metrycznych. To zresztą powtarza się w jazzie, gdzie synkopowane rytmy tworzą szkielet, a nawet budują formę. Potencjał? Jak walnie bęben wielki, to zęby zadzwonią i poczujemy uderzenie fali powietrza. I co to będzie znaczyć? Nie to, że tak się nie dzieje w rzeczywistości, ale że udało się oddać zamierzenie realizatora. To on tworzył ową rzeczywistość, a nie nasze wyobrażenie na podstawie wspomnień z  filharmonii. Sugeruję, abyście zawsze brali to pod uwagę i nie dawali się oszukać, że wzorcem jest miejsce w jedenastym rzędzie pod balkonem. Tak czy siak, zawsze uderzy nas rozmach i skala dźwięku Wilsonów.
Przestrzeń wydaje się jeszcze bardziej spektakularna. Zamykając oczy, stajemy się uczestnikiem, nie obserwatorem, trójwymiarowego spektaklu. Obserwacja zakłada dystans i on być może nawet się pojawia, jeżeli realizator tak ustawił mikrofony. To jednak bez znaczenia, ponieważ to samo odczucie towarzyszy bliskim ujęciom. Oddech pogłosu, poczucie głębi niosą w sobie naturalność, która wynika z precyzji, a objawia się w ostrości lokalizacji i gradacji planów. Tym razem w trzech wymiarach, a więc także w pionie. Słuchając kameralistyki wokalnej, wiemy, że bas jest wyższy od tenora, a alt to kawał kobiety, w odróżnieniu od dziewczynki śpiewającej sopranem. Jeszcze ciekawiej będzie z barwą. Z jednej strony można powiedzieć, że jest gęsta i nasycona. Z drugiej – że szukanie ocieplenia, ochłodzenia i tym podobnych nie ma sensu. W każdym nagraniu znajdziemy coś, co potwierdzi nasze przypuszczenia. Sęk w tym, że mogą być dowolne.


Każda cecha rozpatrywana osobno zmusi do użycia określeń wskazujących prawidłowość, a równocześnie wyśrubowany poziom. Tymczasem prawda jest taka, że dopiero połączenie ich wszystkich tworzy synergię, wytrącającą z ręki oręż krytyki. Można Sabrinom X „zarzucić” że są efektowne, a nawet efekciarskie, ale skoro nigdzie nie zaobserwujemy przesady, a w głowie nie zapala się czerwona lampka, że „to już chyba za dużo szczęścia”, to niby dlaczego? Czy nie chcemy, żeby sprzęt nas zadziwiał? Wydaje się, że w tym również leży siła wizji Wilson Audio. Co zresztą pokaże bardziej rozrywkowy repertuar.
Jeżeli w mocnym graniu ma się pojawić koncertowy podmuch i ściana dźwięku, to Sabriny X przywitają te efekty z radością i uderzą bez wahania, zaburzając muchom tor lotu. Podobnie z basem – potrafi pokazać głębię i moc w maksymalnej skali, jaką da się osiągnąć w niewielkim pokoju, a jednocześnie nie przekracza granicy, za którą traci sprężystość i kontury. Z drugiej strony – może zostać objęty kontrolą przypominającą zamknięte konstrukcje. Dla Sabriny X nie jest problemem oddać i misiowatość, i zawrotne tempo. Oczywiście, na przykład Legacy Signature to drugie przekażą sugestywniej, ale wchodzimy na poziom, na którym dyskutujemy o niuansach, a wartościowanie staje się drugorzędne. Podobnie jak opisywanie pozostałych zakresów pasma. Po prostu uwierzcie mi na słowo: są takie, jakie chcielibyście usłyszeć.


W świetnych realizacjach, czy to Pink Floyd, czy Prince’a, zostaniecie otoczeni dźwiękiem. Ogromnym, realistycznym, barwnym, ale też poukładanym i czystym. Wydaje się nawet, że zwłaszcza pod tym względem nowa wersja przerosła starszą. W ciszy panującej w tle. Jak by się głębiej zastanowić, to może jej wkład w ostateczny efekt jest nie mniejszy niż samej muzyki. Współtworzy skalę dynamiki i pogłębia odczucie nadprzejrzystości.
Efekciarstwo Wilsona ma wiele oblicz, ale jedno z nich uderza najmocniej. Celowo wstrzymywałem się z obejrzeniem nowej „Diuny”. Wiedziałem, że ścieżka dźwiękowa jest wybitna, podobnie jak to, że dotrą do mnie wkrótce nowe Sabriny X, a potem Legacy Focus. Pierwszą projekcję mam już za sobą i mogę stwierdzić, że jest zdecydowanie lepiej niż w kinie. W tym drugim może być co najwyżej głośniej, ale często odczuwamy przy tym dyskomfort. Natężenie decybeli i herców nie idzie w parze z wyrównaniem rejestrów, a bas potrafi narobić więcej szkody niż pożytku. Wilsony subwoofera nie potrzebują, a zdolności ilustracyjne zaczynają się u nich tam, gdzie w kinowych systemach przeważnie się kończą.


066 071 Hifi 7 8 2022 002

 

Bardzo solidne gniazda.

 

 

Konkluzja
To, co zwykle stanowi podsumowanie, napisałem już wcześniej. Warto jeszcze dodać, że Sabrina X potrafi dzielić muzykę na atomy, a te znów połączyć w żelazną pięść. Ta druga, z oczywistych względów, mocniej zapada w pamięć i skupia na sobie uwagę. Odwraca ją od subtelności i wrażliwości na drobiazgi, których inne kolumny nawet nie dostrzegą. Dobrze to czy źle? Po pięć minutach słuchania pojawia się odpowiedź: kogo to obchodzi…


Na koniec
Na specjalne okazje przydają się specjalne opowiastki. Czasami wymyślone, ale ta jest prawdziwa. Mój przyjaciel, z którym zjadłem beczkę soli, jest artystą – czynnym i cenionym. Sprzętem interesuje się jak każdy porządny muzyk, czyli w ogóle. Chyba że mu się stary zepsuje i musi kupić nowy. Wtedy prosi o poradę i bierze, co polecę, bez zawracania głowy „odsłuchami”. Kiedy się spotykamy, nie rozmawiamy o pracy. On mi nie mówi o swoich próbach i koncertach, a ja mu o wzmacniaczach. Obu nas to „wice-wersja” tak samo nudzi. Zdrowa relacja.
Raz na ruski rok łamiemy jednak zasady i któryś mówi: musisz tego posłuchać. On podrzuca mi nazwisko artysty, które nikomu (na razie) nic nie mówi. Ja włączam system stereo. Tym razem była szybka piłka: „Why Worry” Dire Straits. Minuta, może dwie – człowiek milczy. I widzę, jak po policzku płynie  mu łezka.
- I jak?
- Czegoś takiego to (…) jeszcze nie słyszałem.


 

Wilson Audio Sabrina X


Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 07-08/2022