HFM

artykulylista3

 

Thiel CS 3.7

44-50 03 2012 01Thiel to jedna z niewielu firm, które istnieją na rynku od dekad, pozostają wierne pierwotnym założeniom technicznym, a jednocześnie potrafią opracować nowość, wyglądającą na rewolucję technologiczną i estetyczną.

Kolumny Jima Thiela zawsze miały w sobie odrobinę twórczego szaleństwa i nigdy nie przypominały tradycyjnych, kwadratowych skrzynek. Jednak tym razem nawet entuzjaści futurystycznego wzornictwa musieli pokiwać głową z uznaniem, a konserwatyści zastanowić się, czy aby nie zrobić wyjątku.


Niedawno pastwiłem się nad urodą Sophii Wilsona. Tym razem muszę przyznać, że mam do czynienia z pięknymi meblami. Podobnie jak wzmacniacze McIntosha, CS 3.7 należą do sprzętu, która zdobywa klienta po jednym spojrzeniu albo od razu go od siebie odrzuca. Po wypowiedziach moich gości mogę wnioskować, że grupa entuzjastów jest zdecydowanie większa.

Budowa
Uwagę przyciągają nowe głośniki (autorskie opracowanie Thiela), ale warto najpierw przyjrzeć się skrzyniom. Są głębsze niż zwykle. Zachowano natomiast odchylenie przednich ścianek pod niewielkim kątem, aby wyrównać charakterystykę fazową pomiędzy zakresami pasma.
Ścianki są bardzo grube; w niektórych miejscach to aż 3,5 cm sklejki, składającej się z 15 warstw; starannie giętej i ciętej. Wszystko „Made in USA”. Amerykanie zawsze przywiązywali dużą wagę do tłumienia drgań obudowy, ale tym razem przeszli samych siebie. Nowością jest zastosowanie do budowy skrzyń płyt aluminiowych, 30-krotnie sztywniejszych od MDF-u. Z tego materiału wykonano przednią ściankę i czapę, stanowiącą zwieńczenie postumentów. Ważące ponad 40 kg kolosy opierają się na stalowych szynach, w które wkręcamy kolce o regulowanej wysokości.
Do testu dotarły kolumny w wersji czarnej, chyba najmniej efektownej. Na szczęście dostępne są piękne naturalne forniry najwyższej jakości. Przetworniki przykrywa maskownica – elastyczny materiał rozpięty na aluminiowej ramie. Jeżeli zechcecie ją zdjąć, nie siłujcie się, bo zniszczycie. U Thiela osłony zawsze usuwało się sposobem. Trzeba chwycić od dołu, lekko unieść i same schodzą.
Największą atrakcją CS 3.7 są nowe reproduktory. Wbrew temu, co widać, nie zastosowano dwóch wooferów. W magnes i cewkę wyposażono tylko górną „tackę na grill”. Dolna to membrana bierna, czyli element oddający energię skumulowaną wewnątrz obudowy, powstającą w czasie pracy głośnika. Taki rodzaj konstrukcji jest dla Thiela typowy. Znajdziemy go w większości oferty firmy; także w poprzedniku opisywanego modelu – CS 3.6. Zastosowanie membrany biernej owocuje dość charakterystycznym basem, do którego miłośnicy kolumn tej wytwórni są przyzwyczajeni. Membrana jest identyczna jak w wooferze. Zrobiono ją z aluminium, a pofałdowana powierzchnia ma na celu usztywnienie struktury i obniżenie jej masy. Napęd stanowią magnes o masie blisko 3 kg i szeroka cewka o długim skoku, nawinięta drutem z miedzi beztlenowej.
Specjalnością kuchni Thiela są głośniki: średnioi wysokotonowy, scalone w jeden przetwornik (CS, czyli Coherent Source). Drugi jest czymś w rodzaju wstawki i zawiera 25-mm metalową kopułkę, wyposażoną w neodymowy magnes i osłoniętą metalową kratownicą, która jednocześnie pełni rolę dyfuzora. Średniotonowiec ma formę pierścienia okalającego kopułkę. Nie licząc solidnego magnesu i cewki, składa się z kilkunastu elementów, głównie o geometrii pierścienia. Jego membrana także jest aluminiowa i pofałdowana, a w działaniu stanowi połączenie wstęgi i tradycyjnego stożka.

44-50 03 2012 02     44-50 03 2012 03     44-50 03 2012 04

Współosiowy przetwornik skonstruowano w celu wytworzenia spójnej fali dźwiękowej, bez zauważalnych podziałów. Jej zaletą powinno też być wyśmienite oddawanie efektów przestrzennych, co, jak dotąd, miało zawsze u Thiela odzwierciedlenie w praktyce. Kolumny zawsze zachwycały głęboką sceną i była to zaleta, która przyczyniła się do powstania fanklubu firmy.
Zwrotnica jest skomplikowana i rozbudowana, chociaż składa się wyłącznie z cewek i kondensatorów. Producent podkreśla, że elementy są starannie dobierane.
Podsumowując – jakość zastosowanych elementów, wykonawstwo i estetykę CS 3.7 można określić jako imponujące. Rzadko się zdarza, aby hi-end wyglądał faktycznie na cenę, którą przychodzi za niego zapłacić. Tym razem każdą złotówkę widać jak na tacy i jeżeli chcecie zaimponować znajomym, to trudno będzie znaleźć równie trafiony produkt. Nawet zaokrąglenia na szczycie i bokach frontu podkreślają ekskluzywność przedmiotu, chociaż pierwotnie miały tylko zmniejszyć załamania fal na ostrych kantach.

44-50 03 2012 05     44-50 03 2012 06     44-50 03 2012 07

Konfiguracja
Kolumny wyposażono w jedną parę gniazd. Kapią od złota i przyjmują wszystkie podłączenia. Teoretycznie (i praktycznie) to wystarczy, ale w przypadku CS 3.7 z bi-ampingu tak łatwo bym nie rezygnował. Bo są to kolumny bardzo wymagające w stosunku do wzmacniacza. Sam przebieg impedancji (nominalnie 4 omy, minimalnie 2,8 oma) zapowiada, że będziemy potrzebowali wydajnego pieca. Wprawdzie skuteczność jest wysoka (90 dB), ale niech Was to nie zwiedzie. Jeżeli macie na oku lampy, to pozostają tylko mocne konstrukcje w stylu VTL-a, Manleya i Audio Researcha. To jedyne wyjątki (może pominąłem coś ciekawego, szukajcie), bo i tak Thiele powinien napędzać muskularny tranzystor. Tylko wtedy kolumny zostaną „wzięte za twarz” i zmuszone do grania na właściwym poziomie. 200 W i stado amperów to ich naturalne środowisko. Tak jak płazy w erze paleozoicznej oddychały powietrzem nasyconym do granic dwutlenkiem węgla (my byśmy się udusili), tak amerykańskie olbrzymy potrzebują do życia (i użycia) kalorycznego prądu. Bez niego poruszają membranami prawie jak ryba wyciągnięta na brzeg. Z nim – pracują równie entuzjastycznie i wydajnie, jak górnik na przodku za czasów Gierka.
Dystrybutor poleca elektronikę McIntosha. Jak zwykle głównie dlatego, że ją ma w ofercie i może zrobić podwójny „dil”. Jednak tym razem ma to głębszy sens, niechby nawet przypadkiem. Po pierwsze, ze względu na charaktery brzmienia obu firm (uzupełniają się). Po drugie, dlatego że obecne modele Maka są prawdziwymi elektrowniami. W odróżnieniu od poprzednich serii, które grały ładnie, ale „pary” trochę im brakowało.
W teście walczył MA7000 i świetnie sobie poradził. Podłączyłem go w opcji 4 omy (prawidłowo), ale radzę też spróbować wersji 2-omowej. I tak wybierzecie efekt, który się Wam bardziej spodoba. Wracając do nieobecnego bi-ampingu – tutaj akurat nie broniłbym się przed podłączeniem dodatkowej końcówki mocy. Ale, skoro nie ma, to nie ma. Koniec koncertu życzeń.
Płyty dzielnie odtwarzał Gamut CD-3, chociaż w tym systemie chętniej zobaczyłbym Accuphase’a albo „wysokiego” Naima. Szczególnie źródło brytyjskiej firmy wydaje się wymarzonym rozwiązaniem ze względu na skorygowanie wszystkich niewielkich „nieusatysfakcjonowań”. Jeżeli skopiujecie system z tego testu, nie bierzcie Gamuta – jest za jasny. Sięgnijcie po odtwarzacz z Salisbury.
Za to Fadele znalazły się wyśmienicie. Prąd z Gigawatta i Neela także.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Idea Coherent Source sprawdza się w praktyce. Przynajmniej jeżeli chodzi o przestrzenność dźwięku. Dla osób znających wcześniejsze dokonania Thiela nie będzie zaskoczeniem, że CS 3.7 budują ogromną scenę z wybitnie zaznaczoną głębią. Jej szerokość także jest imponująca, ale przyjmujemy ją jako coś normalnego (dopóki nie porównamy z innymi głośnikami). Tymczasem ilością i gradacją planów możemy się zachwycać zawsze tak, jakbyśmy się z nimi spotkali po raz pierwszy.
Zamykając oczy, wchodzimy w scenę, którą ogranicza jedynie horyzont (obowiązkowy daszek z dłoni nad brwiami). Instrumenty orkiestry symfonicznej są rozłożone z precyzją szwajcarskiego zegarka, a pogłos nawet już nie naturalny, tylko... lepszy niż na koncercie. Co akurat specjalnie mnie nie dziwi, bo płyty rejestruje się w pustych, nie wytłumionych publicznością salach. Drogie Thiele zawsze tak grały i miały jeszcze jedną cechę, którą CS 3.7 powtarzają. Scena jest minimalnie obniżona, tak że na orkiestrę patrzymy z góry. Nie z miejsca siedzącego, gdzieś w czternastym rzędzie, ale zza pulpitu dyrygenta, z pozycji stojącej.
Tak w ogóle przyszło mi do głowy, że CS 3.7 to właśnie wymarzone narzędzie dla „konduktorów”. Myślę, że gdyby usłyszeli je Toscanini, Bernstein, Karajan, albo Gardiner, sprawa zakończyłaby się przelewem. Bo nie dość, że „punkt słyszenia” zgodny z przyzwyczajeniem, to jeszcze precyzja zabójcza.
Kolumny są tak szczegółowe, że można z nimi analizować partytury. Każdy instrument jest podany osobno, wręcz wykrojony z całości skalpelem. Ale zdolność do oddania naturalnego pogłosu to wszystko scala i tworzy jeden spójny obraz. U Szostakowicza dęte drewniane są tak daleko, że aż odczuwamy lekką przesadę. Jednak co z tego, skoro każdy klarnet i obój słychać jak przez akustyczną lupę?
W ogóle muzyka poważna brzmi imponująco i na usta ciśnie się stwierdzenie, że Thiel kocha klasykę, a klasyka kocha Thiela.
Prócz wspomnianej przestrzenności i szczegółowości warto zauważyć swobodę, z jaką kolumny radzą sobie ze skomplikowanymi składami. To oznacza, że dynamika jest wyśmienita, ale nie rozpatrywałbym jej jedynie pod kątem zdolności oddawania kontrastów. Inna rzecz wydaje mi się ważniejsza – wszechobecne poczucie swobody, zapasu mocy i towarzyszącej im lekkości, która przypomina unoszące się w powietrzu nasiona mlecza. W takim stylu docierają do uszu uderzenia tutti, kotłów, bębna wielkiego czy świetliste wybuchy solówek blachy. Skala jest zachowana, ale czujemy coś w rodzaju dystansu głośników. Nie muszą się wydzierać, zabierać głosu tam, gdzie nie trzeba. Wszystko potrafią powiedzieć jednym słowem, ale kiedy już padnie, to nikt nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. Wystarczy treść, aby zrozumieć jej przesłanie. Moja babcia miała na to przysłowie – duży pies mniej szczeka.
Sam charakter brzmienia mamy już nakreślony, chociaż warto wspomnieć o swobodzie i potencjale ogromnych skrzyń. Jak zaznaczyłem, konieczny jest mocny wzmacniacz. MA7000 okazał się wystarczający, więc jestem spokojny, bo zapewne zechcecie zaaplikować Thielom droższe i bardziej wyrafinowane urządzenia. Na pewno nie pominąłbym w poszukiwaniach Spectrala.
Teraz warto się zająć barwą. W czasie słuchania kameralistyki jazzowej i mniej skomplikowanego popu okazuje się, że amerykańskie kolumny są dość chłodne. Idą w kierunku precyzji i czystości brzmienia, więc raczej ostudzą średnicę, niż dodadzą jej lampowego ciepła. Żeby to zaobserwować, nie trzeba szukać wybitnych realizacji; wystarczą stare, dobre piosenki Cata Stevensa (moim zdaniem wielkiego artysty o własnym stylu i geniusza kompozycji na miarę Beatlesów, chociaż nie o tak imponującym dorobku). Partia wokalisty nie jest na Thielach pierwszoplanowa; na prowadzenie wysuwają się gitary akustyczne. Podobnie będzie na albumach Metalliki, Mike’a Oldfielda czy Stinga. CS 3.7 podkreślają wysoką średnicę (albo, jak kto woli – niską górę) i chwalą się szczegółowością.
To nie są kolumny dla poszukiwaczy romantycznych nastrojów, obezwładniającego ciepła ani barwy przykuwającej uwagę nostalgiczną płynnością i relaksującym pulsowaniem. Za to natychmiast słyszymy każde szarpnięcie struny i możemy policzyć ilość osób w chórkach. A wszyscy muzycy są poustawiani na swoich miejscach, jak Spartanie w szyku. Co z kolei skłania do stwierdzenia, że nie tylko dyrygenci będą CS 3.7 zachwyceni. Dołączą do nich producenci nagrań rozrywkowych, którzy muszą bezbłędnie panować nad aranżacją, a ich uszom nie może umknąć żaden drobiazg. A stąd już tylko krok do określenia, że są to kolumny... studyjne.
To oczywista bzdura, ale chyba nie znajdziecie w reżyserkach monitorów, które by równie wiele powiedziały o tym, co się dzieje w nagraniach.
A propos tych ostatnich – ze złymi Thiel rozprawia się okrutnie. Na przykład „normalnej” wersji „Red” King Crimson po prostu nie da się słuchać. Brzmi płasko, mechanicznie i martwo. Ale już wspomniany Mr Stevens to co innego. Niechybnie oznacza to, że byli już wówczas producenci, potrafiący zadbać o finalny obraz ich pracy.
Na koniec bas. „Membrana bierna” – zorientowanym to sformułowanie powie wszystko. Rozbierając opis na drobne, wypada powiedzieć: trochę spowolniony, nie tak punktowy jak w konstrukcji zamkniętej, a nawet w dobrym bas-refleksie. Miękki i poduszkowaty, za to mocny i głęboki. Stanowi efektowną, nawet lekko powiększoną, podstawę i dobrze dobraną przeciwwagę dla dokładnej i obiektywnej reszty pasma. Można powiedzieć, że chwilami przypomina działanie subwoofera, co akurat powinno Wam przypaść do gustu.

Konkluzja
Zjawiskowa przestrzeń, ujmująca szczegółowość, dokładność i podkreślony, subwooferowy bas. Do tego lekkość, odczuwalny fizycznie potencjał dynamiczny i wielka kultura w klasyce. Czy jest to wyjątkowo udany Thiel? Nie, bo wszystkie nowe modele są takie. Pokazują, że firma nie pozwala sobie na spadek formy i nawet częściowe odejście od ideałów. Po prostu: jeden z wielkich w świecie hi-endu. Ostatnich sprawiedliwych.
Jeżeli nie znacie Thiela, to po prostu wstyd. Możecie zacząć od CS 1.6. Możecie od 3.7. W tańszych będziecie mieć prawie to samo, w droższych ten sam charakter, ale więcej i lepiej. Na tym polega klasa najlepszych i najbardziej doświadczonych producentów.

44-50 03 2012 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 3/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF