HFM

artykulylista3

 

Burmester B10

60-64 10 2013 01m

Dieter Burmester, zanim został Kaiserem niemieckiego hi-endu, romansował z muzyką czynnie i zarobkowo, rzępoląc na gitarze elektrycznej w zespole rockowym. Wydaje się, że to mało istotny epizod, bo przecież inni też mieli podobne przygody. Warto jednak wziąć pod uwagę, że firmę Burmester Audiosysteme założył dopiero w wieku 31 lat. Wcześniej musiał się z czegoś utrzymywać, a jak wiadomo, amatorom i kiepskim grajkom, jeśli już płacą, to marnie.

 

Tymczasem Dieter zdołał zarobić na pierwsze kroki w branży hi-fi, a poprzedni okres życia odcisnął na nim piętno. Na zawsze pozostała w nim miłość do sztuki Stevie Ray Vaughana i pieca gitarowego z 1964 roku. Ten ostatni tak zawładnął jego wyobraźnią, że wszystkie urządzenia stroił, by przypominały jak najbardziej dźwięk gitary wzmocnionej przez wspomniany antyk.
Zapewne dlatego Burmester na początku skoncentrował się na budowie wzmacniaczy. Potem doszła reszta: tuner, odtwarzacze CD, kolumny i drogie stoliki oraz kable.

W Niemczech firma cieszy się niesłychanym poważaniem i jest dumą lokalnych high-endowców. Wprawdzie na świecie bardziej popularne są takie marki, jak MBL czy Audio Physic, ale Dieterowi z powodzeniem wystarczyłby sam rynek, posługujący się językiem Goethego, gdzie odtwarzacze z paskowym napędem i wzmacniacze z chromowanymi frontami uważane są za wzorzec.

 

 

 


Złośliwi powiedzą, że kolumny dołączyły do tej gromadki, aby bogaty jak bankier Herr Bauer mógł sobie złożyć z Burmestera wieżę z głośnikami, a następnie postawić to wszystko na stolikach tej samej firmy. Wówczas byłoby wiadomo, że ma wszystko najdroższe, najlepsze i w dodatku niemieckie do szpiku kości. Bardziej niż szprycle z cielęciną w sosie z borowików, popijane Warsteinerem, bo każdy element, śrubeczka i podkładka są „Made in Germany”, a składa to wszystko do kupy załoga wykwalifikowanych germańskich fachowców. To oczywiście kosztuje bardziej słono, niż smakuje woda z Morza Martwego, ale dla klientów Burmestera cena jest ostatnią rzeczą, jaką zaprzątają sobie głowę.
Geneza monitora B10 przeczy wszelkiej przypadkowości.

O tym głośniku Dieter marzył od dawna. Wprawdzie miał w ofercie sporo udanych skrzynek, ale lata młodości nadal prowadziły go w odmienne obszary wrażliwości. Jako muzyk pewnie niejeden wieczór spędził w studiu, dłubiąc w nagraniach swojego zespołu. A to trochę inna estetyka niż domowa kolumna podłogowa, nastrojona na potężny bas, dynamikę i oddanie obszernej sceny. Jak widać, konwencja monitorów studyjnych też mu do końca nie odpowiadała, bo mógł przecież kupić dowolny produkt skierowany na rynek pro. Dlatego najpierw określił swoje oczekiwania, a potem sprawę oddał w ręce nadwornego konstruktora – Brendta Starka, który zaprojektował każdą kolumnę Burmestera. To świadczy o zaufaniu, jakim go darzy, bo przecież projekt był z innego świata.

 

Budowa

Wszystko zaczęło się od głośnika nisko-średniotonowego, montowanego przez Burmestera w limuzynie Porsche Panamera. Tam chodziło głównie o optymalizację odpowiedzi impulsowej, jednak przetwornik okazał się na tyle udany, że po niewielkich modyfikacjach nadawał się idealnie do neutralnego monitora.
Głośnik powstaje w Niemczech, na zamówienie Burmestera. Ma 17-cm membranę z plecionki z włókna szklanego, zawieszoną na dość sztywnym, gumowym resorze o stosunkowo niewielkim skoku. Magnes nie ma ekranowania, bo nikt nawet nie pomyślał, by B10 wylądowały w kinie domowym. Za to solidny odlewany kosz jest bardzo sztywny i odporny na rezonanse.

Na szczycie nakładki przeciwpyłowej dumnie widnieje litera „B” z zakrętasami, żeby nikt nie miał wątpliwości co do „burmesterowości” przetwornika. Zapytacie: dlaczego Dieter nie robi go sam? Każdy, kto widział fabrykę głośników, wie, że to przedsięwzięcie o skali potężnego zakładu przemysłowego. Dlatego istnieje wiele firm produkujących kolumny, natomiast te, które wykonują przetworniki we własnym zakresie, stanowią zaledwie ułamek. Przypomina to sytuację, w której możemy robić srebrne kable z gotowych półproduktów, natomiast aby powstał sam drut, przyda się huta miedzi, w której srebro wytapia się niejako przy okazji. Parki maszynowe są niemal porównywalne.

Pierścieniowy tweeter także powstaje na zamówienie. Umieszczono go w tubie wykładniczej, wyrżniętej w aluminiowej płycie przedniej. Ma to na celu zawężenie propagacji fal, zwłaszcza w pionie. Powód jest prosty – monitory studyjne rzadko lądują na podstawkach, a zwykle byle gdzie, z czego najczęściej na stole mikserskim. Wiąże się to z odbiciem fal od jego powierzchni, najeżonej suwakami i generującej zniekształcenia grzebieniowe. Wąska propagacja ma na celu ominięcie tej przeszkody.

60-64 10 2013 02m

Przetworniki specjalnie do B10.

Kolejne rozwiązanie, mające swoją przyczynę w trudnych warunkach pracy, to przełącznik z tyłu, obok gniazd (nic nadzwyczajnego, jedna para zacisków z plastikowymi nakrętkami). Nie służy on, jak myśli wiele osób, do podbicia basu. Nie chodziło o to, aby głodni niskich częstotliwości audiofile mogli sobie zrobić „laudnesik”, jak im dołu za mało. Przeciwnie, naturalnym położeniem jest „plus”, a w trudnych warunkach (małym pokoju, blisko ściany, szyby itp.) tłumimy nisko-średniotonowiec o 3 dB, dzięki czemu łatwiej uzyskać brzmienie bez podbarwień. Jeżeli i to nie wystarczy, w komplecie znajdują się dwie gąbki – zatyczki do kanałów bas-refleksu, dmuchających do tyłu. W normalnych warunkach, na stendach i w pokoju rzędu 20 m², oba te ustrojstwa omijamy – bas na plus, zatyczki do szuflady.

 

60-64 10 2013 03m

 

Obudowę sklejono z płyt MDF. Jak na cenę i pretensje monitorów, ich grubość nie zachwyca. To zaledwie 19 mm, a więc standardowy materiał, spotykany w miniaturkach za 2000 zł. Jednak Burmester zapewnia, że wewnątrz znalazło się wiele wzmocnień, sprasowany filc i sztuczna wełna. Wszystkie drgania ma gasić przednia płyta, znacznie grubsza od pozostałych. To już prawie 5 cm, na którą to grubość składają się dwie warstwy. Oprócz MDF-u na front wysłano plaster szlifowanego aluminium, z wyciętymi otworami na głośniki (stożkowato, aby także poprawiały skuteczność reproduktorów). Nadaje to monitorom niepowtarzalny, industrialny wygląd (widać także po 8 śrubek na froncie), ale ma na celu głównie dodatkowe usztywnienie konstrukcji. Maskownic nie ma. Pozostałe ścianki wykończono okleiną. Można wybrać białą, błyszczącą, ale do redakcji trafił przepiękny egzemplarz w hebanie makassar. Proponuję zwrócić uwagę na tę wersję, bo jest rzadko spotykana u konkurencji.

Okablowanie wewnętrzne to przewody sygnowane przez Burmestera. Podobnie jak głośniki – Niemcy nie robią kabli sami, tylko zamawiają u dostawców. Zwrotnica dzieli pasmo przy 2,3 kHz. Składa się z cewek powietrznych i rdzeniowych oraz kondensatorów elektrolitycznych. Niektóre elementy też są „oburmesterowane”.
Kolumny wyglądają bardzo elegancko, a kosztują… Jak na te gabaryty bardzo dużo, jak na produkt Burmestera – mało. Na szczęście, stanowią przyjazne obciążenie dla wzmacniaczy i można do nich podłączyć nawet niezbyt mocny tranzystor.

 

Konfiguracja

Lampa też powinna sobie poradzić, a tor nie musi się składać z najdroższych wynalazków. W studiu takich raczej nie znajdziecie, stąd po elektronikę możecie sięgnąć nawet do przedziału poniżej 10000 zł za element. Wystarczy wybrać kierunek, w którym ma podążać barwa i tam kolumny powinny się grzecznie udać, przynajmniej teoretycznie.

60-64 10 2013 04m

Monitory ze ścianką frontową i bez. Nie wiadomo,która wersja ładniejsza.


Praktycznie mają swój rys i szkołę brzmienia, więc aplikacja będzie podobna jak w przypadku innych systemów hi-fi domowego użytku. Mamy natomiast jedno ogromne udogodnienie. B10 są mało czułe na warunki pracy i wielkość pokoju. Można je wstawić do zagraconej klitki, na regał (koniecznie z podkładkami) i zagrają. Oczywiście, na podstawce będzie lepiej, ale różnica nie będzie tak duża, jak w przypadku Harbethów czy Spendorów. Patrzcie Państwo, tamte niby też studyjne, a taki rozstrzał wymagań…

 

W teście Burmestery napędzał McIntosh MA7000, połączony Albedo Versusem z Gamutem CD3. Prąd czyściła listwa Gigawata PS-2, a sygnał płynął do głośników, wymiennie, kablami Van den Hul The Air 3T i Harmonix CS-120. Monitory okazały się relatywnie mało wrażliwe na okablowanie.

 

Wrażenia odsłuchowe

Jeżeli miało to być  połączenie estetyki audiofilskiej ze studyjną, to od razu powiem – nie udało się. Ten głośnik nie ma nic, co mogłoby zachwycić żądnego wrażeń poszukiwacza spektakularnych efektów. Żadnych atrakcji, wodotrysków, basu jak z ciemnego lasu, dynamiki jak z lokomotyw fabryki ani ciepła kaflowego pieca. Nie znajdziecie w nim pięknego grania, góry lecącej do nieba ani nawet zabarwień, które nadałyby muzyce własny rys.

60-64 10 2013 05m

Komponenty zwrotnicy
na zamówienie Burmestera. „Made in Germany”.

Za to jest to jeden z najbardziej udanych monitorów studyjnych, jakie słyszałem. Nawet w tej grupie znajdą się bowiem mięciutkie jak świeża bułka Tannoye, misiowate Geneleki czy potężne Geithainy. To zdumiewające, ale najbardziej prawidłowy i obiektywny monitor udało się zrobić firmie, która debiutuje w tym segmencie. Świadczyć to może o umiejętnościach konstruktora, albo… jego nieskażonej „branżą” postawie. Bo opowieści o tym, jak liniowe są głośniki studyjne, po kilku latach doświadczeń i tygodniowych wizytach w kilkunastu studiach, mogę sobie między bajki włożyć. Monitory są kształtowane pod gust realizatorów, bo gdyby było inaczej, nie mieliby oni swoich ulubionych marek. Kierowaliby się wyłącznie parametrami. Tymczasem różnice w brzmieniu są równie istotne jak na rynku amatorskim, a ich mniejszą rozpiętość można tłumaczyć tylko skromniejszą ilością producentów i ich przywiązaniem do własnych konstrukcji. Dlatego na tym tle takie zjawiska, jak kontynuowana przez Lipińskiego konstrukcja Dunlavy’ego, wydają się mistrzostwem świata w neutralności. Tymczasem pojawia się taki Burmester i… Co tu owijać w bawełnę, przeskakuje o klasę faworyta, a w dodatku jest tańszy (co wydaje się kuriozalne, patrząc na „wybryki” tej firmy w cenniku i jakość wykonania obu).

60-64 10 2013 06m

Okablowanie z wyższej półki.

A zatem, jeżeli szukacie kolumn, które was oczarują, możecie już przestać czytać recenzję, bo tracicie czas. B10 to monitory dla bezkompromisowych poszukiwaczy prawdy o nagraniu. Jeżeli będzie dobre – przykują uwagę; jeżeli złe – słuchanie stanie się katorgą i w ten sposób trzy czwarte waszej kolekcji krążków wyląduje pod łóżkiem albo na strychu. Słuchanie plików (jeżeli nie dysponujecie meteorytami w wyższej rozdzielczości, bez kompresji – czyli jakąś 0,0001 % rynku) może Was tylko raz na zawsze zrazić do tej, niestety, przyszłościowej technologii. Ten głośnik po prostu pokaże, co w bitach piszczy, a jakakolwiek utrata rozdzielczości spowoduje bolesny zgrzyt. Zajmijmy się jednak dobrze nagranymi płytami, bo ten tekst ma być o głośnikach, nie o realizatorach.
Czytałem gdzieś, że te głośniki są „kremowe”. Różne kremy w życiu jadłem, ale mogę się z tym zgodzić tylko w sytuacji, gdy na stole staną obok siebie krem z truskawek i drugi – z porów na ostro. Bo w ogóle nie da się napisać, że te głośniki są „jakieś”. One mają robić z nijakości swoją największą zaletę i stanowić coś w rodzaju idealnego kabla, który nic nie wnosi, ale też niczego nie ogranicza. I są w tym konsekwentne do przesady.

Dlatego o barwie nie da się napisać nic. Jest po prostu taka, jak płyta dała, a jedynym odstępstwem od liniowej charakterystyki pasma jest delikatne podbicie basu. Swoją drogą, słuchanie takich monitorów to duże przeżycie. Skrzypce to skrzypce, flet to flet, a orkiestra to orkiestra. Dlatego klasyka będzie się zawsze prezentować wiarygodnie, a brzmienie skrytykuje chyba tylko ktoś, kto zna Beethovena z nagrań, a w filharmonii w życiu nie był, bo „gra gorzej”. I tu leży tajemnica: te kolumny nic nie poprawiają. Pozostawiają muzykę taką, jaka jest.
Moja praca będzie więc prosta, a test krótszy, bo nie muszę się wysilać i szukać porównań. Jest jedno – koncert na żywo. Oddalenie od niego będzie jedynie pochodną gabarytów skrzynek – nie uzyska się porównywalnej skali dynamiki; nie ten kaliber.

60-64 10 2013 07m

Tunel dmucha do tyłu.
Przełącznik do ograniczania
basu w małych pomieszczeniach.
Normalnie ustawiamy na „plus”.

Muzyka rozrywkowa wypadnie różnie. Tutaj nie ma wzorca, a jedynie zamysł producenta nagrania. Zwykle objawi się to mniejszą efektownością i czadem, chociaż zdarzają się momenty, w których trudno zrozumieć, o co chodzi. Na przykład „Bridges In The Sky” Dream Theater. Nagranie to przeważnie brzmi u mnie dość monotonnie i płasko. Tymczasem na Burmesterach otworzyła się jakaś piekielna otchłań, pojawiło się basisko jak smoczysko i nastrój grozy. Skąd się to wzięło? Ano, jak widać, producent wykonał świetną robotę, którą jakiekolwiek podbarwienia psują. A raczej zrobił swoje zbyt dobrze, bo nie wziął ich pod uwagę. Zwykle nagrania się uśrednia, kompresuje i dlatego prawda nie zawsze będzie miła.

Kolejna sprawa to przestrzeń. B10 są monitorem bliskiego pola. Nie możemy od nich oczekiwać obszernej stereofonii, gradacji planów i przesuwania ścian w pokoju. One rysują spektakl na niewielkim obszarze, przybliżając wydarzenia do słuchacza. Robią to w sposób zaplanowany; takie postawiono im zadanie i z niego się wywiązują. Wszelkie porównania do Thieli czy Audio Physików są bezcelowe. Burmestery służą do innego celu. Dla wielu osób będą płaskie jak deska, pozbawione oddechu i swobody idących za wielkimi przestrzeniami i skupieniem na pogłosie. Te głośniki mają pokazać barwę, szczegółowość i precyzję nagrania, a podkreślanie wielkości sceny tylko by te cechy rozmyło i utrudniło pracę w studiu.

Słyszeliście legendarne monitory Yamahy? To dokładnie ta sama estetyka, tylko szersze pasmo. A w nim? Można się spodziewać wszystkiego. Raz na przykład góra jest bezbarwna, raz stłumiona, innym razem tnie jak żyletka, a rzadko jest naturalna, bo takie są nagrania. Gdyby nastąpiła tu jakaś ingerencja, można by poprawić średnią; dodać na przykład aksamitność albo lekkość i nośność. Ale skąd ta aksamitność miałaby się wziąć na starych albumach AC/DC? Odpowiedź jest prosta i raczej nie usatysfakcjonuje posiadaczy dźwięcznych kopułek albo jeszcze bardziej dobitnych w efekcie wstęg: z kłamstwa. Problem w tym, że niekoniecznie chcemy oglądać świat takim, jaki jest. Wolimy nie widzieć brudu, brzydoty i „kolejowych krajobrazów”. Różowe okulary są kwintesencją „audiofilskości”, a te kolumny są jej pozbawione jak wałach męskości. Dlatego jeżeli nie jesteście przygotowani na prawdę, darujcie sobie odsłuchy takich rzeczy, jak B10. Po co się denerwować?
A teraz o wadach i zaletach. Mimo wspomnianej „jakości płynącej z nijakości” te zestawy je mają.

Zaletą jest szczegółowość. Powiecie: żadna atrakcja, skoro to monitory studyjne. W świecie idealnym to prawda, w realnym – smutne podsumowanie stereotypu. Miałem okazję słyszeć dziesiątki monitorów studyjnych firm uznanych za średnie, dobre i najlepsze. Niestety, tylko kilka razy słyszałem, aby głośnik był porównywalnie rozdzielczy i dotyczyło to modeli, które w studiach spotyka się rzadko (wąż w kieszeni). Geithainy, wysokie ATC, może wspomniany Lipiński/Dunlavy. To są konstrukcje, które wytrzymają lub – z rzadka – wygrają to porównanie (dwie pierwsze pod warunkiem, że to wyższy obszar cennika). Bo Genelec czy Tannoy przy Burmesterach jest po prostu zamulony.

Najlepiej niech opowiedzą o tym gitary elektryczne w „Breaking All Illusions” po raz drugi przywołanej grupy Dream Theater. Grają jednocześnie, w tej samej części pasma. Owocuje to prawie zawsze masą dźwięku, zamazaną i nieprzejrzystą. A tutaj każda struna to osobny plan. I co z tego, że skupiony na małym obszarze, skoro wszystko słychać? OK, wiem, że gitara elektryczna była dla Herr Dietera priorytetem, ale można zawsze posłuchać chóru. A już śledzenie solówek perkusyjnych to prawdziwa zabawa w szpiega. B10 zachowują się jak dobre słuchawki, z tą różnicą, że nie cisną w głowę.
Wada to stosunkowo słaba mikrodynamika. Kolumny są zabójczo dokładne i szybkie, ale nie lubią skoków ciśnienia. Nie lubią też grać cicho. To je dyskwalifikuje u osób, które chcą słuchać w nocy. Wynika to z płaskiej charakterystyki pasma. Wszelkie loudnessy zostały stworzone właśnie do niskich poziomów głośności, gdzie mają wyrównać charakterystykę ludzkiego ucha. Paradoksalnie zaleta staje się tutaj wadą. Dźwięk otwiera się dopiero przy poziomach uznawanych za dość wysokie.

Konkluzja

Tym głośnikiem powinni się zainteresować przede wszystkim dźwiękowcy, jeżeli chcą swoją pracę wykonywać rzetelnie. Bo jeżeli chodzi o tak zwanego „zwykłego klienta”, jest to propozycja dla promila najbardziej bezkompromisowych poszukiwaczy prawdy. Obowiązkowa i co wyda się może dziwne – wyjątkowo atrakcyjna cenowo, bo takich zestawów prawie nie ma. Myślę też, że powinni ich posłuchać konstruktorzy i właściciele firm studyjnych, żeby sobie przypomnieć, jak się robi prawdziwy monitor. Jak ma on grać.
Ale żeby im to taki Burmester – „amator” i „audiofilski czarodziej od złotych kabli” pokazywał? Wstyd, panowie…

 

60-64 10 2013 Tm

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 10/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF