Keces S300+
- Kategoria: Końcówki mocy
Budowanie systemu odsłuchowego to ciąg rozterek, wątpliwości i wyborów. Na końcu czeka nagroda w postaci wymarzonego dźwięku… dopóki nie dojdziemy do wniosku, że mogliśmy coś wybrać inaczej. Wolny wybór to błogosławieństwo i jednocześnie przekleństwo audiofila: jest tak wolny, że nigdy ostateczny.
Po teście przedwzmacniacza S4 („HFiM” 3/2024) przyszła pora na jego naturalnego partnera – końcówkę mocy S300+. To nowość, która zastępuje produkowany od kilku lat model S300. W porównaniu z poprzednikiem dokonano kilku zmian. Ich efekt oddają liczby (współczynnik tłumienia wzrósł z 1500 do 4000), porównanie wizualne (nowe terminale głośnikowe WBT-0703Cu) oraz deklaracja o wykorzystaniu lepszych komponentów. Pierwszej „trzysetki” nie znam, więc nie przesądzam, czy zmiany były małe, czy duże. Przyjmijmy, że skoro sam producent dodał jedynie „+” do symbolu, to można zakładać, że przełomu nie będzie. Ale skoro jednak go dodał i wprowadził nowy model, to znaczy że jakiś postęp niemal na pewno się dokona. Co również, przynajmniej w teorii, potwierdzałby umiarkowany, acz wyraźny, bo około 20-procentowy wzrost ceny.
Tak czy inaczej, S300+ to flagowy wzmacniacz tajwańskiej firmy – i na pewno ma wszystko, co u Kecesa najlepsze.
Budowa
Na przedniej ściance znajduje się włącznik trybu stand by i dioda informująca o stanie pracy (świeci na niebiesko) lub uśpienia (świeci na czerwono). Jest też ozdobne logo oraz diodowy wskaźnik wysokiego i niskiego biasu. Jak na końcówkę mocy to i tak sporo.
O wiele więcej dzieje się z tyłu. Oprócz wyposażenia niezbędnego i standardowego (pojedyncze terminale głośnikowe WBT, gniazdo zasilania z włącznikiem głównym i zaślepką bezpiecznika, wejścia sygnału – pozłacane RCA i XLR Neutrika) otrzymujemy kilka mniej oczywistych opcji. Na przykład przełącznik napięcia – choć to bardziej wygoda producenta niż nasza, bo oszczędza mu robienia dwóch wersji, zależnie od kraju eksportu. Nabywca użyje go chyba tylko przy okazji przeprowadzki do kraju z innymi parametrami sieci energetycznej.
Reklama
Poza tym mało przydatnym rozwiązaniem są też bardziej praktyczne. Jeżeli ktoś dysponuje przedwzmacniaczem Kecesa, to może ustawić wybudzanie końcówki z trybu uśpienia przez znajdujące się na dole wejście komunikacji systemowej, a także przekazać tę komendę dalej – jeśli oczywiście jest dokąd. Taka sytuacja to konfiguracja zmostkowana lub bi-amping (w sytuacji kiedy dokupimy drugi egzemplarz S300+). Do ustawiania trybu pracy, gdzie trzecią opcją jest podstawowa praca w stereo, służy jeden z trzech przełączników hebelkowych w górnej części. Pozostałe dwa to wybór aktywnego wejścia (XLR lub RCA) oraz wybierak niskiego albo wysokiego biasu. Działanie tego ostatniego nie jest intuicyjnie zrozumiałe. Wiadomo, że chodzi o prąd spoczynkowy, ale nie wiadomo, jak ma się to przekładać na brzmienie. W praktyce, czyli w języku audiofila, a nie elektronika, ustawienie „high” oznacza oddawanie pierwszych kilku watów (dokładniej pięciu) w klasie A. Pozycja „low” przenosi nas do zwykłej klasy AB. Jednak niezależnie od tego, co wybierzemy, S300+ i tak nagrzewa się niemiłosiernie. W związku z tym należy zadbać o ustawienie, które zapewni mu efektywną wentylację.
S300+ dysponuje mocą nominalną 130 watów przy 8 omach, która wzrasta do 225 W/4 Ω oraz do 410 W w trybie mostka (8 Ω). W opisie technicznym producent zapewnia także o stabilnej pracy przy spadkach impedancji do 2 omów. Jeśli chodzi o walory użytkowe owej mocy, to powtarza się sytuacja z testu preampu Kecesa, połączonego z końcówką Conrada-Johnsona. Wtedy robiło się wystarczająco głośno przy siódemce (przypomnę, że w skali 128-stopniowej) – tak samo jest też i teraz. Opcji bardzo cichego słuchania nie przewidziano i koniec.
Wspólny transformator. Poza tym – dual mono.
Wnętrze
Po zdjęciu pokrywy zobaczymy quasi dual mono – z rozdzielonymi układami sygnałowymi, filtrowania i prostowania napięć i wspólnym transformatorem toroidalnym 1,2 kVA, z którego wyprowadzono oddzielne uzwojenia dla poszczególnych sekcji każdego kanału. Osobne niewielkie trafo służy do realizacji trybu czuwania.
Budowa wewnętrzna pozostaje zgodna z powszechnymi zasadami. Układy stopnia mocy każdego kanału umieszczono pionowo po bokach, a dla bufora wejściowego oraz zasilacza przewidziano oddzielne płytki drukowane. Do filtracji wykorzystano po cztery na kanał kondensatory elektrolityczne Rubycona, każdy o pojemności 8200 μF. Wejście zrealizowano na JFET-ach. W stopniu sterującym pracują MOSFET-y, a w wyjściowym – po cztery komplementarne pary bipolarnych Sankenów na stronę. Oznaczenia na samych tranzystorach są zasłonięte, ale opis na płytce informuje, że to 2SC3519 i 2SA1386. Radiatory schowano w obudowie.
S300+ został wyposażony w układ miękkiego startu oraz czujnik przegrzania. Obudowę wykonano z aluminium o grubości 4 mm, co według producenta ma zapewnić wystarczającą ochronę przed zakłóceniami RMI oraz RFI.
S300+ waży około 14 kg, więc jak na końcówkę mocy dość skromnie. Przypomnijmy jeszcze dla porządku, że szerokość urządzeń tajwańskiej firmy z flagowej serii Superior (litera „S” w symbolu) wynosi 30 cm, czyli wyraźnie mniej niż rynkowy standard. Nie należy jednak zakładać, że dzięki temu Kecesa będzie łatwiej gdzieś upchnąć. Ten wzmacniacz musi mieć wokół siebie wolne miejsce, bo inaczej się zagotuje i układ ochronny odetnie zasilanie.
Konfiguracja systemu
W teście preampu S4 wspomniałem, że z przyczyn logistycznych przeznaczona do niego końcówka mocy nie dotarła do redakcji na czas i że będziemy kontynuować temat. Dystrybutor słowa dotrzymał, więc mamy okazję się przekonać, jak dzielony wzmacniacz Kecesa zagra w komplecie. A przy tym sprawdzić, jak się spisują obie części niezależnie od siebie. Pierwszy scenariusz mamy już za sobą – to właśnie wspomniany test S4 z redakcyjnym wzmacniaczem mocy Conrad-Johnson MF2250. Teraz nadeszła pora na wymianę końcówki, a na deser zestawimy S300+ z lampowym preampem PV12AL Conrada-Johnsona.
We wszystkich konfiguracjach wystąpiły odtwarzacz CD Naim 5X z zasilaczem Flatcap 2X oraz monitory Dynaudio 1.3 mkII.
Przełączniki do wyboru
trybu stereo, mostka
oraz bi-ampingu.
Wrażenia odsłuchowe
Zacznijmy od odsłuchu zestawu fabrycznego. Już przy pierwszym podejściu do S4, podłączonego do końcówki Conrada-Johnsona stwierdziłem, że przejrzystość oraz parametry elektryczne całego toru oddają pierwsze skrzypce odtwarzaczowi. Teraz było tak samo – z tym, że... jeszcze bardziej.
Określenie, jakie się pojawiło w moich notatkach od razu po rozpoczęciu odsłuchu, to „synergia”. Ale już w drugiej chwili dopisałem do tego kluczowe uzupełnienie: „synergia z naciskiem na dynamikę”. I jeśli miałbym opisać brzmienie końcówki Kecesa w połączeniu z firmowym przedwzmacniaczem w kilku słowach, byłyby to właśnie one.
S300+ w porównaniu z Conradem-Johnsonem pokazał jeszcze mocniejszy i głębszy dół, jeszcze mocniejsze bębny i jeszcze lepsze zarządzanie przejściami pomiędzy piano i forte. Tak – teraz to już nie tylko odwzorowanie dynamicznego charakteru odtwarzacza. To ten sam dynamiczny odtwarzacz, tyle że na sterydach. Dość szybko mogłem zakończyć słuchanie nagrań rockowych. Miłośnicy mocnego uderzenia będą tu zachwyceni pod każdym względem. Jest ogień, tempo, estradowa szorstkość gitar elektrycznych i przeszywająca perkusja. Niezależnie od tego, czy to koncert, czy studio, wczesne Black Sabbath czy środkowa Metallica – mamy po prostu rockowy odlot.
Po odhaczeniu mocnego repertuaru przyszedł czas na trudniejsze próby. Trzeba było znaleźć odpowiedź na pytanie, jak przy tak żywiołowym temperamencie wypadnie muzyka, nazwijmy ją ogólnie, bardziej nastrojowa. Okazuje się, że w tym przypadku już tak jednoznacznej odpowiedzi nie ma.
Reklama
Najpierw wiadomość dobra – końcówka Kecesa ma genialny zmysł akustyczny, który równoważy gorliwość dynamiczną i ratuje od wszelkich niebezpieczeństw kameralistykę, jazzowe tria czy ballady na głos i gitarę, wykonywane przez Evę Cassidy. Owszem, zauważa się nieco inne nastawienie ogólne, ale najważniejsze jest to, że tajwański wzmacniacz nie zakłamuje emocji muzyki. A może nawet czyni je bardziej bezpośrednimi? Bo Keces świetnie operuje nie tylko mocnym, ale i lżejszym uderzeniem. Dopracowana dynamika w mikroskali oraz plastyczność górnego podzakresu tonów średnich w zupełności wystarczają do zachowania neutralności w takim graniu.
Drugi sprawdzian to fortepian solo. Miałem pewne podejrzenia, że może być nieźle, a wyszło jeszcze lepiej. Przyznam, że nie jestem takim znawcą, by oceniać właściwe odwzorowanie perlistości po modelu instrumentu, ale na tyle często słucham muzyki fortepianowej, że bez problemu mogę stwierdzić, czy dane urządzenie się tu męczy, czy też rządzi. W wykonaniu Kecesa fortepian brzmiał zawsze z nienaganną przejrzystością, czysto i bezpośrednio. Myślę, że kluczowa okazała się przezroczystość; S300+ rozwiał wszelkie zamglenia, które czasem spowijają ten instrument. Słuchając fortepianu, odniosłem wrażenie, jak gdyby cała muzyczna przestrzeń mieściła się w jakimś nieskończenie czystym powietrzu.
Nie muszę już chyba dodawać, że w symfonice i ogólnie w dużych składach Keces czuje się jak ryba w wodzie. To wręcz jego naturalne środowisko – według mnie nawet bardziej niż muzyka rockowa, od której zacząłem. W ramach jazdy obowiązkowej sprawdziłem zarówno Czajkowskiego (Antal Dorati), Mahlera (Rafael Kubelik), jak i Mendelssohna (Claudio Abbado) – i Keces poradził sobie bez najmniejszego wysiłku. Mało tego – im większy skład, z tym większą pewnością siebie utrzymywał w tym symfonicznym rozmachu idealny, harmonijny porządek.
Reasumując: cała klasyka wypadła doskonale. W wykonaniu Kecesa jawi się jako bardzo energetyczna, charyzmatyczna i treściwa. S300+ z łatwością radzi sobie z jej wyzwaniami dynamicznymi. Nierzadko, nawet w przypadku renomowanego sprzętu, odsłuch klasyki rządzi się własnymi prawami: w wyciszonych pasażach robi się trochę za cicho, a kiedy to poprawiamy, to na przeciwległym krańcu skali robi się stanowczo za głośno. U Kecesa za cicho nie będzie nigdy, a głośno owszem, będzie, ale dokładnie tak, jak ma być.
Z przodu tylko przełącznik
stand by i diody informujące
o pracy i jej trybie.
Na koniec rozważań repertuarowych zostawiłem gatunek, w którym Keces poległ. Przy okazji testu preampu S4 wspomniałem, że brzmienie jest angażujące, lecz nie relaksujące. Dodanie S300+ sprawia, że relaksu robi się jeszcze mniej. Przy Kecesie klimaty chilloutowe tracą sens. Pozornie niby wszystko jest w porządku, bo od strony technicznej trudno wskazać jakąkolwiek wadę. Faktem jednak pozostaje, że zdecydowany i dynamiczny dźwięk w nagraniach stworzonych po to, by się wyluzować, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Na pocieszenie dodam, że miłośnicy tego rodzaju muzyki raczej nie będą szukali wzmacniacza dla rockmana – więc dramatu nie ma. Owszem, nie brakuje sprzętu bardziej uniwersalnego, ale wyrównanie proporcji, kiedy naprawdę wszystko gra świetnie, nawet na poziomie referencyjnym zdarza się rzadko. Keces postawił wszystko na jedną, dynamiczną kartę. Wyraźnie określił swój profil brzmieniowy i nie udaje czegoś, czym nie jest. To uczciwe podejście. Bierzemy go z całym dobrodziejstwem inwentarza albo nie bierzemy w ogóle.
Wiemy już, że S300+ operuje wybitną dynamiką. A co z resztą? Tutaj widać konsekwencję firmowej szkoły brzmienia. Właściwie mógłbym wkleić wszystkie wnioski z testu preampu S4 i przy każdym dopisać „ale trochę bardziej”. Bo końcówka potwierdza to, co przedwzmacniacz deklaruje. Jest neutralna, ma przejrzystą średnicę z plastycznie dopracowanym górnym podzakresem i śmiałą górę, nadającą brzmieniu blask, ale także przenikliwość. Nie brakuje również świetnie skalibrowanej stereofonii, tym razem nawet z dodatkowym smaczkiem w postaci źródeł pozornych wycinanych skalpelem.
Jest więc tak, jak zapowiedziałem na wstępie – Keces „ma tę moc”. Oferuje ofensywny, otwarty i przejrzysty dźwięk bez choćby śladowych podkolorowań. S300+ panuje nad głośnikami aż miło. Na podstawie tego, co robił z dość kapryśnymi monitorami Dynaudio śmiem twierdzić, że w wielu systemach, których gwiazdą są kolumny, dodanie końcówki Kecesa może wywrócić hierarchię ważności do góry nogami.
Wszystkie powyższe uwagi odnoszą się do odsłuchu z wysokim biasem. Oczywiście przełączałem też kilka razy na niski, jednak różnica była mniejsza, niż się spodziewałem. Zazwyczaj kiedy urządzenie zostało wyposażone w opcję wyboru klasy, to A oznacza wyraźnie mniejszy „power” oraz mniej lub bardziej odczuwalne ocieplenie brzmienia. Tutaj deficyt mocy nie wystąpił, jako że i tak ze względów zdroworozsądkowych nigdy nie słuchałem powyżej dziesiątki na 128-stopniowej skali w S4. Może zadyszkę dałoby się odczuć przy wielkich kolumnach i naprawdę dużym salonie, ale w typowych warunkach domowych różnicy mocy nie słychać.
Jeżeli chodzi o sam charakter brzmienia, to, owszem, występuje, ale w mikroskali. Klasa A (czyli wysoki bias) jest minimalnie bardziej wygładzona i to wszystko. Może przy innym źródle i kolumnach różnica byłaby bardziej słyszalna, ale nie miałem możliwości tego sprawdzić.
Z preampem Conrada-Johnsona
W drugiej odsłonie testu zamieniłem przedwzmacniacz Kecesa na redakcyjny lampowy PV12AL Conrada-Johnsona. Jestem świadomy, że takie połączenie, z uwagi na sędziwy wiek amerykańskiego preampu, raczej się nie powtórzy. Założyłem jednak, że warto sprawdzić, z jaką skalą różnicy w brzmieniu należy się liczyć przy rozdzielaniu tajwańskiego rodzeństwa. I mam tutaj trzy wiadomości: dobrą, neutralną oraz… obiektywną. Pierwsze dwie są bowiem względne i można je zamienić miejscami w zależności od punktu widzenia. Trzecia wynika z techniki.
Dobra wiadomość jest taka, że brzmienie wzbogaciło się o element romantyzmu, którego Keces jako komplet po prostu nie ma. Średnica zyskała więcej oleistości i zagrała z wyczuwalnym, choć nienarzucającym się ociepleniem. Wymiana preampu przedefiniowała podejście do muzykalności systemu. Kontury się zaokrągliły, dolne rejestry średnich tonów zostały nieco pogrubione i ogólnie zrobiło się nieco płynniej i przytulniej. Ale dotyczy to tylko średnicy i trochę góry – teraz nieco złagodzonej. Bo – o dziwo – zarówno bas, jak i dynamika nic nie straciły z opisanych wcześniej walorów. Jeżeli akurat chcemy zachować większą rolę preampu w systemie – to dokupienie końcówki Kecesa może mieć sens. Jeżeli zaś szukamy bezkompromisowej neutralności, to lepiej pozostać przy tajwańskim komplecie.
Reklama
Wiadomość neutralna jest taka, że teraz tor wzmacniający (preamp plus końcówka) stracił swoją bezwzględną przezroczystość, stając się w zamian pełnoprawnym współautorem całości brzmienia. I właśnie w zależności od tego, czego poszukujemy – może nam to odpowiadać bardziej albo mniej.
Wreszcie wiadomość obiektywna. Połączenie końcówki Kecesa z lampowym preampem może się okazać pomysłem nietrafionym. Wyżej napisałem, że jeśli ktoś szuka lampowego pierwiastka, to go w tej konfiguracji dostanie. No cóż, dostanie, ale łyżka dziegciu może się okazać niestrawna. Keces bardzo szczodrze szafuje mocą i wzmacnia wszystko nader gorliwie – już od najniższych poziomów głośności. I w tym przypadku gorliwie wzmacnia również poświst lamp.
Wiadomo, że szklane bańki nie pracują bezgłośnie, choć ich szum, w zależności od różnych czynników, może być słabiej bądź skuteczniej tłumiony. Niekiedy nawet tłumiony tak dobrze, że stanie się ledwie słyszalny. Z Kecesem natomiast – tak, zgadliście, w przerwach między utworami jest słyszalny wyraźnie i nie potrzeba nawet przystawiać ucha do kolumn. Keces nie stłumi niczego. Zamiast tego wszystko pokaże na tacy i trudno się do tego przyzwyczaić. Jeżeli więc z jakiegoś powodu nie zdecydujecie się na firmowy S4, to warto zadbać, aby tajwańskiej końcówce partnerował inny, koniecznie cichy przedwzmacniacz tranzystorowy.
Konkluzja
Chcecie mieć świetną i dynamiczną końcówkę mocy, która bez przekłamań podkreśli sygnał ze źródła? Wybierzcie komplet Kecesa. Chcecie mieć świetną i dynamiczną końcówkę, a jednocześnie zapewnić sobie proporcjonalny wpływ przedwzmacniacza na brzmienie? Wybierzcie Kecesa S300+, a resztę – zgodnie z wolnym wyborem. Wprawdzie żaden wolny wybór nie jest ostateczny, ale tajwański wzmacniacz mocy to taki audiofilski win-win.
Reklama
Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 04/2024