Hijiri Takumi Maestro
- Kategoria: Kable
Czy znacie markę JVC XRCD? To audiofilska wytwórnia płytowa. O jakości brzmienia jej albumów krążą legendy. Niewiele w nich przesady.
W świecie hi-fi używanie mocnych słów jest na porządku dziennym. Zresztą, trudno, żeby było inaczej, skoro większość produktów zalicza się do segmentu premium i high end. Jednak JVC XRCD robi coś naprawdę wyjątkowego. Wystarczy wziąć płytę do ręki – tak ekskluzywnych edycji ze świecą szukać. Wytwórnie fonograficzne przestały obecnie inwestować w dobre wydania CD; jeśli już chcą zabłysnąć, to raczej limitowanymi nakładami ciężkich winyli. Wyjątkowość albumów JVC XRCD nie ogranicza się do poligrafii. Ich głównym atutem jest realizacja. W przypadku własnych nagrań jest to prostsze, trudniej z remasteringami – jest mnóstwo wydań „Dzwonów rurowych” Oldfielda, „Kind of Blue” Davisa, nie wspominając o Pink Floyd, i niewiele z nich można uznać za udane. Logo JVC XRCD to oficjalny certyfikat, który gwarantuje najwyższy poziom. Melomani to potwierdzają: już w momencie wydania płyta jest droga, a i tak niektórzy kupują po kilka egzemplarzy. Nakłady szybko się wyczerpują i pozycja uznanego wykonawcy potrafi się okazać dobrą inwestycją. Znam przynajmniej dwóch kolekcjonerów, którzy zapłacili gapowe, kiedy chcieli skompletować pełny katalog japońskiej wytwórni.
Producent
Wstęp jest nieprzypadkowy, ponieważ JVC XRCD używa w studiu okablowania Hijiri, produkowanego przez pana Kazuo Kiuchi. To człowiek o szerokich zainteresowaniach – maczał palce zarówno w JVC XRCD, jak i Hijiri. Marka powstała stosunkowo niedawno. Na początku był Harmonix, który radził sobie dobrze już we wczesnych latach 90. XX wieku. A pamiętajmy, że w tamtym czasie wyśmiewanie audiofilów w mainstreamowych mediach było na porządku dziennym. Zwłaszcza gdy chodziło o akcesoria, takie jak stopki, podstawy antywibracyjne czy filtry zasilania. A właśnie nimi zajmował się Harmonix. Firma produkowała także okablowanie. Na tyle udane, że sam używałem jej przewodów głośnikowych przez kilka lat. Nazwa Hijiri pojawiła się z potrzeby uporządkowania katalogu i stanowi bezpośrednią kontynuację Harmoniksa. Marka specjalizuje się w produkcji okablowaniu. Trzeci brand, Reimyo, odpowiada za elektronikę. Ale to już inna historia.
Takumi
Katalog Hijiri jest wąski, a mimo to znajdziemy w nim zarówno propozycje drogie, jak i te wycenione bardziej przystępnie. W redakcji używamy łączówki HCI, głośnikowego HCS i zasilającego Nagomi.
Takumi to najnowszy model Hijiri, następca horrendalnie drogiej sieciówki Million. Pan Kiuchi zapewnia, że pomimo ceny niższej o połowę to ta sama klasa. Powstał dlatego, że Million miał z góry ustalony limit produkcji.
Konstrukcja ma być niemal identyczna, choć nie znamy szczegółów dotyczących samych przewodników. Wiadomo tyle, że miedziane wiązki są kierunkowe i powstają na zamówienie. Podwykonawców też nie znamy, ale to akurat nie dziwi. Producent podaje tylko niewiele znaczącą nazwę technologii: Harmonix Tuning Maestro.
Z tego, co widać, wykonanie jest staranne i – według dostępnych danych – ręczne. Grubą i twardą izolację otoczono bawełnianym oplotem. Tak wyglądają wszystkie drogie Hijiri. Różnią się tylko kolorami, bo nawet wzór pozostaje ten sam.
Wtyki produkuje amerykańska firma WattGate (pozostawiono jej logo), podobno też według specyfikacji Hijiri. Zaraz za nimi zamontowano drewniane tuleje, które tłumią rezonanse. Być może podobną rolę pełni drewniane pudełko na środku kabla. Czy coś jest w środku – nie wiemy. Producent nie dzieli się szczegółami technicznymi, a Takumi jest za drogi na zabawę w chirurga.
Przewód jest dostępny w konfekcjonowanych odcinkach: 1,5; 2; 2,5 i 3 m. Do nabywcy dociera w eleganckiej drewnianej szkatułce.
Działanie
Million był jedną z najlepszych sieciówek, z jakimi miałem do czynienia. Robił dokładnie to, co trzeba. Wychodzę z założenia, że przewód nie jest w stanie nic dodać od siebie ani poprawić. Jako pośrednik może najwyżej coś zepsuć. Ujmijmy to zatem następująco: jeżeli istnieje jakiś „bezprzewodowy ideał”, to Million zbliżył się do niego na tyle, na ile uczyniła to ścisła światowa czołówka. Niestety, nie dysponuję egzemplarzem do bezpośredniego porównania, a i różnice są na tyle subtelne, że trudno w pełni zaufać pamięci słuchowej. Odnoszę jednak wrażenie, że Takumi jest bardzo, bardzo blisko.
W porównaniu z redakcyjnym Nagomi poprawiła się przejrzystość i pojawiło się więcej informacji – to są zmiany, których się spodziewałem. Podobnie jak oczyszczenia tła i wyklarowania szczegółów, jednak te okazały się nieznaczne. Zauważalne, ale na pewno nie podnoszące brzmienia systemu o klasę. Zaszły jednak inne, które są niespodzianką. Dźwięk się powiększył, a instrumenty nabrały swoistej mięsistości, okrągłości i ogólnie: masy, choć nie spowodowało to spowolnienia tempa.
Barwy stały się bardziej wyraziste i gęste. Można odnieść wrażenie, że dźwięk się przybliżył do słuchacza i zyskał większy realizm. Tutaj postęp okazał się czytelny, bez wysilania się i wsłuchiwania w pojedyncze ścieżki. Mimo lepszego odseparowania źródeł, całość odbieram jako bardziej spójną, a narrację – płynniejszą. Jeżeli miałbym się posługiwać umownymi kategoriami, system zagrał bardziej muzykalnie i lepiej przekazywał emocje.
Zmiany były najbardziej czytelne, gdy Takumi podłączyłem do odtwarzacza McIntosh MCD12000. Ze wzmacniaczem McIntosh MA12000 były już mniej odczuwalne.
Konkluzja
Ceny Takumi nie zamierzam komentować. Przewód jest droższy od odtwarzacza C.E.C. CD5, z którego korzystam na co dzień w redakcyjnym systemie. Podłączenie japońskiej sieciówki było odważne, chociaż teraz chciałbym, by wniesiona przez nią poprawa pozostała. Jeżeli jednak ktoś używa droższej i lepszej elektroniki, to postęp powinien być bardziej odczuwalny, a wydatek – uzasadniony.
Takumi jest bardziej korzystną propozycją niż Million. Na marginesie: osobom, które będą mieć polewkę z czytania o „graniu kabli” i dowodzącym, że z „naukowego punktu widzenia” to niemożliwe, radzę trzy rzeczy. Pierwszej nie zrobią, ale dla formalności: posłuchać dobrego systemu ze zwykłym drutem z supermarketu, a późnej z Takumi. Drugą powinni zrobić koniecznie: wyrzucić podręczniki z lat 60. XX wieku, na których opierają argumentację; większość rzeczy jest już nieaktualna. Trzecią, dla otrzeźwienia: niech się przejdą na politechnikę i porozmawiają z doktorantami z instytutu technologii materiałów.
Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 12/2022