12.02.2019
min czytania
Udostępnij
Dzięki spotkaniom z modelami Barzetti („HFiM” 4/2012), Thunder („HFiM” 4/2014), Triple X („HFiM” 6/2015) oraz Primus („HFiM” 11/2016), zdążyłem docenić umiejętności Acoustic Signature. Teraz pora na poznanie WOW XXL, lokującego się w aktualnej ofercie pomiędzy dwoma ostatnimi, z zastrzeżeniem, że występuje on także w dwóch innych odmianach: XL oraz bez żadnego dopisku w nazwie. Trochę to skomplikowane, zwłaszcza że WOW, obecny w cenniku dystrybutora, nie widnieje już na stronie producenta. Czas to pewnie wyklaruje. Takie wersje to sposób na dokładanie kolejnych firmowych rozszerzeń.
Gramofon WOW XXL
Uniwersalna rozmiarem i zaskakująco ciężka – taka jest podstawa tego modelu. Złożono ją z 10-mm płata aluminium oraz umieszczonego pod nim i polakierowanego na czarny połysk elementu z płyty o wysokiej gęstości, grubej na 25 mm. Oba elementy pięknie spasowano. Zaokrąglone rogi oraz dyskretnie sfazowane krawędzie podkreślają precyzję wykonania. Ale ważniejsze jest to, że takie połączenie sprzyja redukcji rezonansów i zapewnia bardzo sztywną podstawę montażową dla łożyska talerza, silnika oraz ramienia.
Łożysko to firmowe rozwiązanie o nazwie Tidorfolon Bearing II, ze stalową osią, samosmarującymi wkładkami ze spieku brązowego oraz podstawą, wykonaną z materiału nadającego nazwę całemu łożysku. Minimalne tarcie i bardzo niski szum to jego (nie)słyszalne w czasie pracy zalety. Niewielki, sądząc z ulokowania całości jego korpusu w podstawie, silnik został dopracowany pod względem optymalnego momentu obrotowego i zaopatrzony w elektroniczny układ regulacji obrotów.
Prąd dostarcza zewnętrzny zasilacz AC-1 Power Supply Upgrade. Wraz z opisanym poniżej talerzem, odróżnia wersję XXL od XL. W testowanym egzemplarzu napis na plincie jest więc nieco mylący. Do obsługi służą dwa przyciski: po lewej start/stop; po prawej – wybór prędkości obrotowej: 33 1/3 albo 45 obr./min. Diody sygnalizują wybraną opcję. Perforowana rolka silnika, poprzez pasek o kwadratowym przekroju, napędza masywny talerz. Wytoczono go z bloku aluminium i zintegrowano z osią łożyska. W jego obwodzie umieszczono osiem elementów tłumiących, nazwanych Silencerami, a od spodu pokryto warstwą substancji antyrezonansowej. Do gramofonu dołączono skórzaną matę z perforacjami pasującymi do rozmieszczenia Silencerów, które podkreślają ich obecność i uatrakcyjniają wygląd talerza.
Ramię TA-1000
Przed kilku laty Acoustic Signature wprowadziło ramiona własnej konstrukcji. Model TA-1000, o długości efektywnej 9 cali, został zamontowany w recenzowanej konfiguracji. Ramię występuje także w wersjach 10- i 12-calowej. „Dziewiątkę” spotkałem już w modelu Acoustic Signature Triple X („HFiM” 6/2015). Ramię to wyposażono w kilka ciekawych rozwiązań.
Belka została wykonana w postaci dwóch rurek z włókna węglowego. Są one ze sobą połączone, dzięki czemu konstrukcja jest bardzo sztywna, a różnica średnic redukuje rezonanse. Belkę zakończono aluminiowym, półcalowym mocowaniem dla wkładek. Przetwornik dokręca się do szczątkowego uchwytu, a ten – przez pojedynczą śrubkę – łączy się z ramieniem. Taka ażurowa konstrukcja, dzięki doskonałej widoczności wkładki, umożliwia wygodne i precyzyjne ustawienie jej geometrii. Nakręcaną przeciwwagę zrobiono z mosiądzu. Jej gwint ma mały skok, dzięki czemu regulacja siły nacisku (VTF, Vertical Tracking Force) jest bardzo dokładna. Po ustawieniu zalecanego nacisku jej położenie można zablokować niewielkim wkrętem. Zawieszenie ramienia jest krzyżowe (kardanowe). Widać dużą precyzję wykonania, a wysokiej jakości łożyska zmniejszają tarcie.
Do górnej części zawieszenia przymocowano uchwyt antyskatingu. Ma formę wyskalowanego nacięciami pręcika, na który zakłada się zawieszony na nici ciężarek. Ten z kolei umieszcza się w pionowej tulei, zapobiegającej jego bujaniu w czasie ruchów ramienia. Sprytne to rozwiązanie, chroniące cały układ przed nieostrożnym strąceniem i rozregulowaniem, a – według mnie – także znacznie bardziej estetyczne niż nieporadnie dyndający element.
W podstawie ulokowano zacisk, umożliwiający konfigurację VTA (Vertical Tracking Angle) i dopasowanie ustawienia do wkładek o różnej wysokości. Ramię okazuje się bardzo przyjazne w obsłudze, zarówno w trakcie kalibracji, jak i później, przy codziennym słuchaniu. Sygnał wyprowadza zamontowany na stałe przewód Zavfino 1877Phono z solidnymi wtykami RCA oraz zaciskiem uziemienia (krokodylek). Przewód pochodzi z Kanady, z firmy działającej na rynku przewodów oraz gramofonowym od ponad 15 lat. Warto znaleźć i obejrzeć jej stronę internetową. Może kiedyś jeszcze uda się spotkać z tymi produktami.
Żeby przygotować gramofon do użytkowania, trzeba zainstalować ramię. Instrukcja przeprowadza przez ten proces w usystematyzowany sposób, jednak następujące po sobie czynności wymagają uwagi, opanowania drżenia i sokolego oka. Wszystkie konieczne narzędzia znajdują się w zestawie. Montaż i ustawienie geometrii wkładki wymaga zastosowania wagi do sprawdzenia siły nacisku. W komplecie dołączono szablon. Ustala on odległość osi ramienia od osi talerza oraz przesięg w dwóch punktach zerowych. Gramofonu nie wyposażono w pokrywę. Uruchomienie silnika powoduje jego stopniowe rozpędzanie. Pokonanie bezwładności talerza i ustabilizowanie prędkości obrotowej zajmuje około 15-16 sekund, w czasie których można odnieść wrażenie, że coś przeskakuje. Ale tak ma być, by nie przeciążyć silnika.
Acoustic Signature WOW XXL dotarł do mnie w ramach większej dostawy sprzętu na wakacyjne odsłuchy. Dystrybutor zaproponował ramię TA-1000 oraz wkładkę Soundsmith Paua. Sprawdziłem w cenniku, że kosztuje ona ponad 19000 zł i przewyższa ceną gramofon z ramieniem. Nie sądzę, by ktoś sięgał po tak kosztowny przetwornik. Zajrzałem więc do skarbczyka i wyciągnąłem z niego sprawdzoną w testach innych gramofonów Audiotechnikę AT-OC9ML/II. To przetwornik MC o niskim napięciu wyjściowym 0,4 mV, z igłą o szlifie Micro Line, zamocowaną na wsporniku z pozłacanego boru. Nominalne pasmo przenoszenia wynosi 15 Hz – 50 kHz. Jest rewelacyjna w jakości bezwzględnej i genialna w odniesieniu do aktualnej ceny detalicznej – 2599 zł. Od niej zacząłem i na niej właściwie skończyłem.
Pozostał wybór stopnia korekcyjnego. Do dyspozycji miałem Acoustic Signature Tango Mk3, Rogue Audio Triton, PreAmplifikator Gramofonowy oraz phono wbudowane w przedwzmacniacz McIntosh C52. I ta ostatnia, najprostsza konfiguracja sprawdziła się bardzo dobrze, pozwalając uniknąć wpływu dodatkowych łączówek i sieciówek oraz zakłóceń i przydźwięków zasilania. Monobloki McIntosh MC301 sterowały kolumnami ATC SCM-50. Przewody pochodziły głównie z serii Coherence One Fadela (sygnałowy XLR, głośnikowe, zasilające i listwa Hotline). Sprzęt, ustawiony na stolikach StandArt STO i SSP, grał w zaadaptowanej akustycznie części pomieszczenia odsłuchowego.
Najnowszy czteropak „Live at Pompeii” Davida Gilmoura wpadł na talerz jako pierwszy. Koncertowe nagrania, odrobinę odmienione w porównaniu do studyjnych oryginałów, zachęcały do zabawy w znajdowanie różnic. Trochę zmieniona barwa gitary, inaczej rozłożone akcenty, wiadomo, David gra bez dawnych kolegów. WOW XXL ma taki potencjał. Pozwala się wsłuchiwać w detale i różnicować brzmienie, sposoby realizacji, akustykę nagrań. W tych np. zadbano o dobrą rejestrację publiczności i oddanie panującego wśród niej nastroju.
Gitary Gilmoura zostały nagrane bardzo bezpośrednio. Słuchać dużo szczegółów, a złudzenie, że także je widać, jest dojmujące. Precyzja godna źródła wysokiej rozdzielczości. Wydawało się, że słuchanie kolejnej wersji znanych utworów nie będzie szczytem marzeń. A jednak – dzięki dobremu odtworzeniu – pozwalają się w głębi duszy ucieszyć, a uruchamiając mm. arrectores pilorum, powodują gęsią skórkę. LP „Fractured” Lunatic Soul to przykład, jak można konsekwentnie budować własny muzyczny klimat, tekstowy styl i wierną publiczność. Do mnie ta muzyka trafia.
Mocna elektroniczna podstawa, basowa linia melodyczna i charakterystyczny wokal Mariusza Dudy. W dwóch utworach dodano jeszcze klasyczne instrumentarium Sinfonietta Consonus Orchestra. „Fractured” podoba mi się nie tylko jako dobra muzyka. Podziwiam także dbałość realizację, zarówno samego materiału muzycznego, jak i albumu. Tłoczenie jest doskonałe, barwa idealna, a każdy zakres – potraktowany z atencją. Pozwala się wykazać gramofonowi. Acoustic Signature podejmuje wyzwanie i wypada w tej muzyce, jakby został do niej stworzony. Czym początkowo nieco mnie zaskakuje, bo nie jest to przecież urządzenie o szczególnie potężnej konstrukcji, a wybrana przeze mnie wkładka bywa uznawana za detaliczną i może nawet odchudzoną. A tutaj – z systemu płynie basisko doskonałe. Kontrola dźwięku jest wzorowa. Między źródłem, stopniem korekcyjnym, wzmacniaczem i kolumnami zachodzi jakaś synergia.
Elektroniczny materiał wybrzmiał soczyście i prężnie, typowo dla ciężkich gramofonów. Tak trzeba patrzeć na WOW XXL – niewielki, ale o cechach mocarnych napędów. Potęgę orkiestry symfonicznej testowałem na „Uwerturze 1812” w nagraniu Minneapolis Symphony Orchestra pod dyrekcją Antala Doratiego (Mercury Living Presence, reedycja na LP stereo i mono). Oryginalny materiał nagrano w 1958 roku. Jak wtedy nagrywano? To temat na oddzielny artykuł. W każdym razie – w jakości na tamte czasy kosmicznej i nie sądzę, by ówczesny sprzęt mógł sobie z nią poradzić. Do tego nagrywano z fantazją. Armata? Jest „taka wielka” w West Point, więc odpalono zabytek z 1775 roku, zarejestrowano wystrzały i przeniesiono na LP.
Amplituda tych fragmentów potrafi wykatapultować igłę z rowka. Nagranie w kilku tłoczeniach traktuję jako poligon trakcji. Wpuszczam na niego tylko zaufane urządzenia, żeby nie zrobić niczemu i nikomu krzywdy. WOW XXL i TA-1000 nawet przez chwilę nie straciły kontroli nad szalejącą podczas wystrzałów armat AT-OC9ML/II, naciskaną piórkową siłą 1,5 g.
Zaimponowały mi tym wyczynem i wpisały się do mojej elitarnej grupy. Stwierdzenie, że w 60-letnich nagraniach orkiestra brzmi zjawiskowo, może się wydać ryzykowne, ale tak się właśnie dzieje. Troszkę inaczej wtedy grano, jednak umiejscowienie muzyków jest precyzyjne, brzmienie instrumentów naturalne, a dynamika – jak w nagraniach z XXI wieku.
W tym kontekście troszkę się bałem o brzmienie fortepianu. Szczególnie że sięgnąłem po tłoczenie radzieckiej Melodii. Nie jest doskonałe, a odtwarzaniu towarzyszy spory szum tła. Nie spodziewałem się takiej eksplozji dynamicznej. Pod palcami Światosława Richtera, grającego „Obrazki z wystawy” Musorgskiego, musiały się pojawiać płomienie, bo ogień udzielał się tej muzyce. Samo wykonanie jest przecież bardzo dobre.
Porównując WOW XXL do testowanych wcześniej gramofonów, stwierdzam, że nie trwoni on energii i potrafi wyłuskać muzykę także ze słabszych technicznie płyt. Do tego kontrola dźwięku powoduje, że muzyka fortepianowa jest skontrastowana dynamicznie, wyraźna, przez to akustyczna, pokazująca, ile z instrumentu potrafi wydobyć wirtuoz. Długie akordy są czyste, bez falowania dźwięku, bo Acoustic Signature pewnie utrzymuje stabilność obrotów.
Na koniec jeszcze Peter Gabriel z LP „3” (Melt). Trudno mi sobie wyobrazić lepsze odtworzenie tej płyty. W jego warstwie muzycznej nakładają się mocne rytmy bębnów, gęsty elektryczny bas, syntetyczne klawisze lat 80. XX wieku i nieco rozkrzyczany wokal Petera. To głównie efekty kreowane elektrycznie. Czasem ten amalgamat potrafi pokaleczyć nawet wytrzymałe uszy. Tym razem pomyślałem, że może jestem w lepszej formie i wytrzymuję słuchanie materiału od deski do deski. Ale to raczej zasługa nie moja a źródła, które sięga do istoty muzyki. Jest w nim jakiś złoty środek, także w zakresie muzykalności, nadający świeżą energię starszym realizacjom.
Dynamika znów idzie na ratunek przyjemności słuchania, bo pozwala docenić realizację nagrań. Cały ten zgiełk jest świetnie rozplanowany i spasowany przez głośność, pogłosy i efekty stereo. Kumulacje i ciche fragmenty są zagrane czysto i czytelnie. Gdy gaśnie „Biko”, słychać afrykański śpiew i końcowy wystrzał perkusji. Później już tylko igła uderza w zapętlenie rowka na końcu strony… Koniec spektaklu.
Obawiam się, że zagranie tego LP twardziej zabije klimat, a bardziej miękko – zrobi z niego zimny budyń. Acoustic Signature jakoś inteligentnie omija pułapki reedycji i remasterów. Tłoczenie „In Through the Out Door” Led Zeppelin ze złotej epoki LP zachowało stereofonię, legendarny perkusyjny drive, drapieżność gitar i rozpoznawalny wokal. Jawi się jako całość bardzo spójna i wiarygodna, a przez zróżnicowanie i transformowanie różnych muzycznych stylów – niebanalna. Gramofon wniknął bardzo głęboko w mniej typowe latynoskie instrumentarium czy ukryte linie melodyczne. Nagrania zyskały głębię, wymiar nie tylko rockowego wykopu, ale także subtelniejsze aspekty aranżacyjne. Tam chwilami jest naprawdę szybko i gorąco. WOW XXL dał sobie z tym świetnie radę.
Niemiecki gramofon zaliczył test bardzo dobrze. Nie straszny mu różnorodny repertuar. Nie jest w tej dziedzinie malkontentem; nie zdziesiątkuje płytoteki. Pozwoli się cieszyć zarówno nowymi tłoczeniami, jak i tymi nieco starszymi czy gorszej jakości. Wydaje się, że nie ma słabych stron; nie sprawił żadnych przykrych niespodzianek. Ostateczny efekt będzie oczywiście zależał od wkładki.
Ja zestawiłem gramofon głównie z Audiotechniką AT-OC9ML/II, która jest dopasowana cenowo i, jak się okazało, również brzmieniowo. Naturalna szczegółowość, wnoszona przez japońskie przetworniki MC, dobrze uzupełnia mocny dynamiczny charakter napędu. Idąc tym tropem, zasugeruję też któryś z modeli Soundsmitha, np. niedawno recenzowaną Carmen MkII („HFiM” 12/2017). Pozwoli ona korzystać z przedwzmacniacza typu MM.
Acoustic Signature WOW XXL jest jak pierwsza część jego imienia. Efekt „wow” jest jednak nastawiony wcale nie na nokaut od pierwszych dźwięków, tylko na przekonywanie w czasie spotkań z każdym rodzajem muzyki. Zachęcam do sprawdzenia. WOW XXL to kolejny bardzo dobry gramofon w kolekcji Acoustic Signature.
Paweł Gołębiewski
Hi-Fi i Muzyka 10/2018
Przeczytaj także