Dwa nowe gramofony Unitry to unikaty na współczesnym zglobalizowanym rynku. Oba starannie zaprojektowano i precyzyjnie wyprodukowano w Polsce. Jako grupę docelową wyobrażam sobie koneserów oraz indywidualistów poszukujących źródła analogowego niebanalnego, a przy tym – klasycznego z wyglądu i na wskroś współczesnego pod względem brzmienia; nowoczesnego, ale ze sznytem retro.
Fryderyk to dla mnie reminiscencja lat poprzedzających skok w dorosłość. Grałem wtedy na Emanuelu G-902fs, a kolega już miał wspaniałego Fryderyka G-620. Przebiłem go później Adamem GS-420A, ale tamten Fryderyk został mi w pamięci za sprawą odtwarzanej na nim płytoteki, zawierającej m.in. „Stormwatch” Jethro Tull i „Rock 'N' Roll” Lennona. To były jedne z pierwszych prawdziwych zachodnich płyt, z którymi się zetknąłem.
Znałem wtedy wersję w fornirze oraz z czarnym frontem, ale produkowano również egzemplarze z naturalnym aluminiowym oraz całe czarne. Edmunda oczywiście wcześniej nie poznałem, bo nie mogłem. Przyjrzałem mu się więc bardzo uważnie.
Budowa
Unitra GSH-801 Edmund
Edmund już z daleka wygląda potężnie. Solidność wykonania potwierdzają bliższe oględziny – z każdej strony i we wszystkich aspektach.
Masywną i ciężką obudowę wykonano z litego bloku MDF-u frezowanego tak, by zrobić wewnątrz miejsce dla instalowanych komponentów. Dolne krawędzie podcięto, aby wizualnie unieść bryłę ponad powierzchnię stolika. Zdjęcia na stronie producenta pokazują nagą obudowę i wygląda to doskonale. Przedziały na elektronikę oraz silnik widać od góry. Otwór na ramię przechodzi przez całą podstawę, gdyż tak wyprowadzono sygnał. Zewnętrzne powierzchnie, w tym dolną, pokryto eleganckim orzechowym fornirem i matowym lakierem. Antywibracyjne regulowane nogi z aluminium umożliwiają wypoziomowanie i stabilizację urządzenia.
W przedniej części, na wierzchu zamontowano aluminiowy panel, który przykrywa wnętrze. Z prawej strony, dość blisko pozycji spoczynkowej główki ramienia, znalazły się dwa mechaniczne przełączniki, będące wspólnym elementem gramofonów Unitry. Są opracowane w sposób zapewniający pewne działanie oraz odporność na zużycie. Działają z charakterystycznym technicznym pstryknięciem, gdy „zaskakują” w wybranej pozycji. Prawy służy do uruchomienia silnika (Start-Stop); lewy ustala prędkość obrotową (45-33 1/3). Lewą stronę panelu zdobi firmowe logo oraz nowa w rodzinie nazwa modelu, wypisana elegancką czcionką.
Talerz wytoczono z aluminiowego bloku. Waży 2,3 kg i ma jasne, matowe wykończenie. Od spodu wyklejono go antywibracyjną matą z gumowych grudek. Mata w kolorze grafitowym, z włókniny przypominającej filc, przykrywa i tłumi jego górną powierzchnię.
Czarna wersja obudowy
Napęd NB1 to własny projekt i wykonanie Unitry. Jest bezobsługowy i nie zawiera elementów ulegających zużyciu ani podlegających wymianom eksploatacyjnym. Talerz spoczywa na osi będącej częścią silnika – jest więc napędzany bezpośrednio. Bezszczotkowy silnik z cewkami bez rdzenia pracuje cicho. Dostępny od razu moment obrotowy w połączeniu z zaawansowanym układem elektronicznej regulacji i stabilizacji prędkości zapewniają jej idealną kontrolę oraz eliminują słyszalne zniekształcenia, które mogłyby towarzyszyć nierównomiernej pracy napędu (niskie kołysanie i drżenie). NB1 jest stosowany tylko w gramofonach Unitry. Przynajmniej na razie. Ja przekornie trzymam kciuki za jego przyszłą karierę światową.
Zasilacz to układ liniowy, umieszczony w zewnętrznej obudowie z aluminium. Wyposażono go we włącznik i logo z przodu oraz gniazda przewodu zasilania i przewodu przesyłającego napięcie do napędu z tyłu. Warto dodać, że sam kabelek łączący zasilacz z gramofonem został wyposażony w bardzo praktyczne zakręcane końcówki.
Na tylnej ściance Edmunda umieszczono długą tabliczkę znamionową, a na niej jedynie wejście zasilania. Sygnałowe wyjście 5DIN znalazło się pod spodem ramienia, przez co jest dosyć trudno dostępne. W zestawie znajduje się odpowiednio zakończona, podwójnie ekranowana łączówka Neotech KHS 321 o długości 1,5 m.
Całość zabezpiecza gruba i sztywna pokrywa, zamontowana na masywnych zawiasach o regulowanym oporze. Według informacji zamieszczonych na stronie producenta jej zadanie polega na tłumieniu dźwięku dobiegającego bezpośrednio z wkładki, ale przypuszczam, że większość użytkowników słucha z uniesioną pokrywą. Z tego, co wiem, to właśnie taka pozycja eliminuje potencjalnie bardziej szkodliwe dla dźwięku rezonanse, mogące się pojawiać przy pokrywie zamkniętej.
Unitra GSH-801 Edmund.
Ramię
Ramię R10 z aluminium typu 6082 to również własne opracowanie Unitry, chociaż inspirowane konstrukcją z dawnych gramofonów Adam. Rzeczywiście, jego krzyżowe zawieszenie wygląda podobnie. Zastosowano w nim jednak skuteczniejsze łożyskowanie pivot japońskiej firmy NSK. Precyzja wykonania oraz wytrzymałość mechaniczna również są znacznie lepsze. Belka ma kształt litery „J” i została zakończona zakręcanym gniazdem, umożliwiającym montaż główki z wkładką. Aluminiowy headshell ma wygląd, z którym się nie zetknąłem w innych gramofonach. Niewykluczone więc, że on również jest wykonywany przez Unitrę we własnym zakresie. Przewidziano możliwość regulacji azymutu, co zwykle spotyka się w droższych konstrukcjach tego typu.
Obrotową przeciwwagę wykonano ze stali. Składa się z dwóch idealnie spasowanych pierścieni, połączonych magnetycznie. Mniejszy to skala, pomocna przy ustawianiu zalecanej siły nacisku igły (vertical tracking force, VTF). Pierwszy raz widzę takie rozwiązanie. Inne regulacje obejmują VTA (vertical trakcing angle), czyli wysokość kolumny ramienia i wynikającą z niej właściwą pozycję wkładki i kąt grota igły względem powierzchni płyty, a także klasyczny antyskating, który zrealizowano przy pomocy ciężarka na żyłce i wyskalowanej nacięciami przewieszki. Ich umieszczenie z tyłu ramienia, pod przeciwwagą, czyni je niewidocznymi, za to nieco trudniej dostępnymi. Po jednorazowym ustawieniu nie ma to jednak znaczenia w codziennej eksploatacji.
Zewnętrzy zasilacz Edmunda.
Wkładka
Wkładka to nie Unitra, tylko Goldring E3 – niskobudżetowy przetwornik i trochę to słychać, chociaż i tak jest o niebo lepszy niż stosowane przed dekadami MF-100 i pochodne, produkowane na licencji holenderskiego Tenorela. Goldring E3 z igłą w fioletowej obudowie to przetwornik typu MM (z ruchomym magnesem), z aluminiowym wspornikiem igły z grotem o szlifie eliptycznym 0,3x0,7 mil (milicala). Zalecana siła nacisku wynosi 2 g, a nominalne napięcie wyjściowe to 3,5 mV.
Cały zestaw wyceniono na 19999 zł.
Unitra GSH-630 Fryderyk.
Unitra GSH-630 Fryderyk
Konstrukcja tańszego o 40% Fryderyka uwzględnia w części te same komponenty i rozwiązania. Znajduję także sporo różnic. Wspólne są napęd NB1 i ramię R10. To drugie, w przypadku Fryderyka w kolorze czarnym, wyposażono w stalową przeciwwagę i czarny headshell. Różni się także wyprowadzeniem sygnału do gniazd RCA i zacisku uziemienia, umieszczonych z tyłu. W związku z tym dołączona w komplecie 1,5-metrowa łączówka Neotech KHS 321 ma inne końcówki.
Zastosowano taki sam układ przełączników do sterowania napędem, przenosząc je na lewą stronę aluminiowego frontu, poza pokrywę. Przód wygląda elegancko dzięki udanej proporcji oraz ozdobnemu liternictwu, jakim naniesiono nazwę modelu. Korpus obudowy jest niższy niż w Edmundzie. Wykonano go z MDF-u pokrytego orzechowym fornirem i, podobnie jak w droższym modelu, wyfrezowano głównie od dołu, tworząc przestrzenie na zawartość. Wnętrze Fryderyka musi pomieścić także zasilacz. Przewód zasilania podłączamy do gniazda IEC na tylnej ściance.
Solidne mocowanie gniazd zapewnia czarny metalowy panel tylny. Od spodu zamontowano element, który ma dawać wrażenie unoszenia się górnej części plinty. Przykręcono do niego cztery podklejone gumą nóżki, tym razem bez regulacji wysokości. Pokrywę wykonano z grubego tworzywa.
To mój typ.
Oba modele różni także talerz. W przypadku Fryderyka wykonano go z HDPE. Waży 1,6 kg i poza matą z włókniny nie wymaga dodatkowego tłumienia. Inna jest także montowana fabrycznie wkładka – Goldring E1, najtańsza z czterech modeli w serii; kosztuje około 340 zł. Zastosowano w niej igłę o szlifie sferycznym 0,6 mil, mocowaną na karbonowym wsporniku. Parametry siły nacisku oraz generowanego napięcia wyjściowego są takie same jak w E3. Tak skonfigurowany gramofon wyceniono na 11999 zł.
Kiedy się patrzy na projekty oraz wykonanie urządzeń, rośnie audiofilskie serce. W pewnym sensie to unikaty we współczesnym świecie metkowania produktów OEM. Pasują wzorniczo do pozostałych urządzeń współczesnej Unitry. Co więcej, w materiałach producenta widnieją różne wersje kolorystyczne: Fryderyk występuje w fornirach orzechowym albo czarnym oraz z frontem aluminiowym albo czarnym, zawsze z czarnym ramieniem. Edmund jest dostępny w fornirze orzechowym albo czarnym, ze srebrnym panelem i ramieniem.
Pozostaje kwestia wyboru wkładek, których Unitra (jeszcze) nie produkuje. Podpuszczam. W każdym razie Goldringi serii E nie są wyborem oczywistym; najczęściej jako wyposażenie fabryczne spotyka się różnie oznaczane produkty Audio-Techniki i Ortofona, nierzadko równie podstawowe. Wybrane przez Unitrę Goldringi E1 i E3 należą do serii czterech modeli różniących się przede wszystkim szlifem igły. We wszystkich korpus i generator pozostają takie same, więc zamiana samych igieł nie stawowi problemu. To ostatnio bardzo popularne rozwiązanie, stosowane między innymi w popularnych Audio-Technikach VM95 oraz Ortofonach 2M.
Przełączniki sterowania napędem– tym razem na froncie.
Ustawienia
Sporo uwagi poświęciłem ustawieniu wkładek. Ich pozycje w headshellach nie pokrywały się z dostarczonym w zestawie z Edmundem szablonem Baerwalda, co skrupulatnie starałem się skorygować. Nie pomagały w tym masywne izolatory końcówek przewodów zastosowanych w główkach ramion – blokowały bowiem możliwość dalszego odsunięcia wkładki do tyłu. Widzę tutaj pole do zadziałania. Ostatecznie osiągnąłem efekt bliski idealnego.
Miałem także swoje główki i swoje wkładki, które mogłem dość łatwo podmienić. Za każdym razem, poza bardziej oczywistymi regulacjami VTF i VTA, korygowałem także ustawienie azymutu przy pomocy sygnałów testowych z płyty „The Ultimate Analogue Test LP” (Analogue Productions) oraz ich pomiaru przy pomocy Musical Surroundings Fozgometer V2. Ta „rozkoszna” zabawka pozwala uwolnić niespodziewany potencjał przetworników.
Konfiguracja systemu
Oba gramofony w fabrycznych konfiguracjach grały z tym samym systemem. Jego trzon stanowił dzielony wzmacniacz McIntosha – C53 („HFiM” 12/2020) i MC301 („HFiM” 4/2017) – do spółki z monitorami ATC SCM-50 PSL. Przedwzmacniacze phono to budżetowy Rek O Kut Ultra z dwoma wejściami MM, ustawianymi krzywymi korekcji dla płyt z różnych epok oraz zasilaczem Nostromo Hades, a także PreAmplifikator Gramofonowy z zasilaniem akumulatorowym („Magazyn Hi-Fi” 2/2011) i transformatorem Air Tight ATH-2A Reference („Magazyn Hi-Fi” 9/2010), który dzięki opcji bypass umożliwiał korzystanie z tego samego toru wzmocnienia i korekcji dla trzech źródeł analogowych.
Z gramofonem odniesienia zagrałem ostro, wykorzystując Brinkmanna Taurus z ramieniem Brinkmann 12.1 („HFiM” 7/2020) i wkładką Air Tight PC-1 Coda („HFiM” 10/2020). System, ustawiony na stolikach StandArt STO i SSP, grał w zaadaptowanej akustycznie części pomieszczenia o powierzchni około 24 m².
Fryderyk – widok z tyłu
Wrażenia odsłuchowe
Fryderyk potrafi oddawać się rozrywce, ale gdy trzeba się skupić, to także muzyce. Szybkie i rytmiczne utwory, które wymagają dobrej dynamiki, brzmią zdecydowanie. Nie rozbijają się na pyłki, raczej zwracają uwagę na całokształt. Energia to bardzo mocna strona Fryderyka. Im kompozycje ostrzejsze dynamicznie, tym bardziej pokazuje, jak umiejętnie potrafi zapanować nie tylko nad błyskawicznym uderzeniem dźwięku i jego swobodną głośnością, ale też nad rozdzielczością i separacją źródeł pozornych. Mówiąc dosadniej, im ostrzejsza jazda, tym Fryderyk lepiej się spisuje. Dzieje się to nieco kosztem finezji, ale w takim materiale ma ona i tak mniejsze znaczenie.
Scena przybiera spłyconą formę, za to spektakularnie buduje efekt ściany dźwięku. Gdy wymaga tego repertuar, delikatny wokal z towarzyszeniem fortepianu jest melodyjny, choć nieco uproszczony. Gramofon potrafi za to wydobyć z akompaniamentu działanie mechanizmu fortepianu czy odgłosy zdarzeń w tle. Bas jest dawkowany raczej oszczędnie, przez co brzmienie pozostaje szybkie i trochę lżejsze, za to niskie tony nie podbarwiają średnicy.
Edmund przebija ten poziom. Wysokim tonom dodaje wyrafinowania, średnim – nasycenia, a niskim – siły. Jednak wykazuje mniej zdecydowany, lekko złagodzony atak. Brzmienie zostaje delikatnie zmiękczone. Słychać więcej, ale czasem jakby mniej wyraźnie. Dotyczy to przede wszystkim szybkości uderzenia basu, ale za to jest on lepiej zróżnicowany i poprowadzony melodycznie. Wysokie tony ulegają lekkiemu ściszeniu i przygaszeniu, co wynika z prawie całkowitego odsączenia sybilantów. Szczegóły nie znikają; są gładsze, jednak wyraźniejsze i bogatsze niż w tańszym modelu. Średnica pasuje do całości, chociaż po prawdzie to ona wiedzie prym i to ona nadaje prezentacji spójny charakter.
Napęd Unitra NB1 – wspólnydla obu modeli.
Powyższe różnice dobrze zaprezentował album Sanah „Bankiet u Sanah” (Magic Records). Fryderyk potrafi się skoncentrować na muzyce i różnicować nagrania zrealizowane w różnych salach koncertowych. Głos solistki, ale również jej gra na fortepianie i skrzypcach zachowują koncertowy sznyt. Gdy pojawia się orkiestra, to źródło nadal trzyma fason i nie gubi się w czeluściach sceny, ale wszystko przybliża i doświetla. Edmund z kolei stara się przekazać wielkość sali pewną perspektywą, rozsuwaniem dźwięków, dodawaniem wokół nich wibrującego powietrza. Czasem powoduje to lekkie zamglenie konturów, rysunek przestrzenny delikatnie pulsuje, za to barwy są bogatsze i lepiej nasycone.
Album Dire Straits „The Best Of Dire Straits & Mark Knopfler. Private Investigations” (Mercury Records) to z kolei bardzo dopracowane realizacje studyjne. Fryderyk gra taką muzykę szybko i dość lekko, co pasuje do dobrego gitarowego wykonania. Mniejsze znaczenie w kształtowaniu brzmienia mają niskie tony; przydałoby się więcej masy i odczuwalnego łupnięcia. W tej estetyce jest wytrawność, ale też mniej wyraźne nawiązania do analogowego kanonu. Dzieje się to z zachowaniem przejrzystości, przy lekkim utwardzeniu brzmienia.
Edmund odważniej zapuszcza się w niższe rejestry. Subtelniejsze, a przy tym bogatsze w szczegóły tony wysokie i średnie sprawiają, że scena śmielej pokazuje głębię. To z kolei powoduje lekkie odsunięcie i mniejszy atak wyprowadzony w stronę słuchacza. Trochę bardziej zrelaksowany i swobodniejszy w obyciu, pozwala odbiorcy poczuć się podobnie. Graniu towarzyszy mniejsze napięcie, co znów umożliwia głębsze wniknięcie w szczegóły.
Na albumie „Still Live” Keith Jarrett Trio (ECM) trzy instrumenty grają chwilami jak szalone. Porywczość muzyki pasuje do porywczości Fryderyka, który w tym przypadku dostaje skrzydeł. Leci, skręca, wznosi się i opada w rytm koncertu, który brzmi na nim bardzo dobrze. Fala dźwięków rośnie pomiędzy linią głośników i rozlewa się dalej na boki, gotowa także zbliżać się do słuchacza. Edmund i tutaj zachowuje pewien dystans względem odbiorcy.
Reklama
Względem muzyki zaś wykazuje się większą pieczołowitością, delikatniej i czulej maluje jej szczegóły, przy czym muzyków na scenie skupia bliżej siebie. Różnicowanie dźwięków pozostaje bardzo dobre, ale separacja źródeł pozornych nie wydaje się już tak istotna. Scena zyskuje dodatkowe wymiary głębi i daje lepszy wgląd w dalsze plany. Wokalizy Jarretta nad klawiaturą stają się bardziej czytelne. Podobnie linia kontrabasu.
Tam, gdzie liczy się nastrój, Fryderykowi trudniej nadążyć za tajemnicami. Hania Rani „Live from Studio S2 Warsaw” (Gondwana Records) to fortepian, pianino, syntezatory i głos, które tworzą muzyczne warstwy i pętle. Tańsze źródło gra to trochę taniej. Instrumenty wypadają dobrze, bo brzmienie jest rozdzielcze i dynamiczne, jednak zachowuje się bardziej obcesowo względem głosu Hanny Raniszewskiej, który odtwarza w sposób jakby spłaszczony, a może nawet nieco mechaniczny. Edmund nie jest asem komplikowania brzmienia ani życia, za to doskonale wie, jak delektować się jego urokami. Rozeznaje przeto, że ten głos to audiofilska sprawa i trzeba dopieścić jego barwę, detale, odmalować nastrój. Tak też robi. Wokół artystki pojawia się klimatyczna aura, nieco miękkości, tajemnicy, niedookreślenia.
Reklama
Zmiany i podmiany
Próby z dwoma przedwzmacniaczami korekcyjnymi pokazały, że te różnice – powtarzające się i możliwe do odnotowania w rozmaitym repertuarze – wynikają z charakteru samych gramofonów. Odsłuchy na budżetowym Rek O Kut Ultra, a następnie jego zmiana na kombinację Air Tight ATH-2A Reference/PreAmplifikator Gramofonowy, która obu urządzeniom zapewniła znacznie bardziej wysmakowane i kunsztowne brzmienie, nie zatarła jego odmiennych estetyk. Edmundowi posłużyła chyba szczególnie, chociaż oba modele zagrały wtedy na maksimum możliwości.
Co by tu jeszcze? To może talerze? Podmiana z aluminiowego na wyraźnie lżejszy kompozytowy odebrała Edmundowi nieco dźwięczności górnych rejestrów. Z kolei Fryderyk może wolałby talerz aluminiowy, bo pozytywny efekt montażu tego z Edmunda jest słyszalny nawet przy pozostawieniu wkładki Goldring E1. Podmiana korzystanie wpływa na separację i zróżnicowanie wysokich tonów. Muzyka gra dźwięczniej, zyskując równocześnie lepszy kontrast dzięki czarniejszemu, cichszemu tłu.
Następnie pobawiłem się wkładką. Przeniosłem E3 z Edmunda do Fryderyka i efekt okazał się dość zbieżny z obserwacjami zestawów wyjściowych. Brzmienie poszło w kierunku droższego modelu, szczególnie pod względem zmiękczenia i lepszej mikrodynamiki, chociaż nie była to różnica zasadnicza i poziom obu się nie wyrównał.
Reklama
Grado Opus 3
Dość długo się zastanawiałem, czym zastąpić przetworniki zamontowane fabrycznie. W arsenale mam Grado Opus 3 – podstawową z serii Timbre, z obudową wykonaną z klonu. To typ MI (moving iron), z igłą o szlifie eliptycznym i o nominalnym napięciu 4 mV (high output). Kosztuje nieco poniżej 1500 zł. Nie dość, że genialnie wyglądała w zestawieniu z obiema Unitrami, to jeszcze świetnie przeskoczyła pewne ograniczenia Goldringów. Wyraźnie sięgnęła po mocny fundament basowy. Sprawnie połączyła żywą energię ataku E1 z nasyconymi barwami E3, a do tego jeszcze lekko powiększyła dźwięk i hojniej wypełniła nim scenę. Jeśli więc zapytacie o polecany przeze mnie upgrade, to zachęcam do spróbowania wkładek MI. Grado Opus 3 nie zabija cenowo, a prezentuje się pięknie wizualnie i niezwykle atrakcyjnie brzmieniowo. No i współpracuje z phono stage’ami typu MM.
Reklama
Wnioski
Wszystkie te z pozoru niepotrzebne zabawy potwierdzają, że obie propozycje Unitry są przemyślane i dostrojone pod kątem brzmienia. Więcej obiektywnych zalet znajdziecie w GSH-801 – Edmund to już audiofilska maszyna, która może stawać w szranki z bardziej renomowaną współczesną konkurencją. Ma potencjał dalszej poprawy brzmienia poprzez zamontowanie lepszej wkładki, gdy tylko użytkownik odczuje taką potrzebę. Igły w konstrukcjach MM nie są wieczne i ten krok można odroczyć na tę właśnie okazję. Goldring przewidział opcję wymiany samej igły, a najwyższa przeznaczona do modelu E4 (GL0062) ma grot w całości z diamentu (nude diamond) o szlifie supereliptycznym. To jedna z atrakcyjnych opcji.
Unitra GSH-630 brzmieniowo pozostaje w cieniu droższego modelu. Jednak uważam, że to właśnie Fryderyk wpisuje się w styl vintage i kontynuuje unitrowanie. Czy warto go poprawiać? Także i on skorzysta na wymianie przetwornika na lepszy, pod warunkiem prawidłowego ustawienia.
Czy oba modele rzeczywiście spełniają oczekiwania wywołane ceną? Przede wszystkim nie potrafię wskazać w tym budżecie gramofonów równie oryginalnych, produkowanych bez użycia komponentów OEM. To klasa sama w sobie. Wykonanie w lekko nostalgicznym stylu, szczególnie Fryderyka, ujmuje nawiązaniem do tradycji i wspomnień wielu z nas. Oddzielenie zasilacza, zastosowanie masywniejszej obudowy oraz tłumionego talerza w Edmundzie czyni go prawdziwie współczesnym źródłem analogowym. Jakość brzmienia pozostaje oczywiście istotną samą w sobie, ale też w tym kontekście pewną wartością dodaną. Znam lepiej brzmiące gramofony w tej cenie, ale to bardziej wynik założonej przez Unitrę konfiguracji z wkładkami kosztującymi ułamek ceny całego zestawienia.
Ramię Unitra R10– także wspólne.
Konkluzja
Fryderyk i Edmund różnią się jak ich imiona. To dwa odmienne typy urody i zachowania. Wybór jest. Zdradzę, że dla siebie wybrałbym Fryderyka w wersji z czarnym fontem i ramieniem, z orzechową okleiną, żeby cieszył moje oko. Od samego patrzenia robi się unitrowo. Ten gramofon ma pozytywną energię, dynamiczny entuzjazm. Wykazuje indywidualizm i wprowadza dość twarde zasady gry. Oryginalnie podchodzi do stylu grania, którego fundamentem jest … sferyczny szlif igły. Do słuchania masowego – supersprawa. Gra szybko, odważnie, bezpośrednio, temperaturą na uniwersalne zero. Jest bezpośredni, prostolinijny i tym potrafi wciągać do zabawy. Nie oznacza to wcale, że preferuje brutalny repertuar. Owszem, z nim także radzi sobie całkiem dobrze, ale posłuchajcie jazzowego trio lub nagrań koncertowych i muzyki filmowej, a usłyszycie radość z powrotu marki na scenę hi-fi. Do słuchania audiofilskiego, a szczególnie do tulenia średnicą nie pożałowałbym lepszej wkładki lub po prostu wymiennej igły o bardziej wyrafinowanym szlifie. Moim typem jest tutaj Grado Opus 3.
Edmund preferuje estetykę mniej glanową i wznosi unitrowanie na wyższy audiofilski poziom. To już brzmienie wysmakowane i dojrzałe, zróżnicowane mikrodynamicznie, z bogactwem szczegółów, lepiej rozrysowanymi niskimi tonami, lekkim dystansem do fotela odsłuchowego, ale też dokładniejszym wglądem w warstwy nagrań. Jego barwy są nasycone i ustawione na minimalny plus. Jest w tym lepszy. W recenzowanej wersji idealnie się wpisze w loftowe wnętrze, które choć z założenia surowe, dopełni przyjaznym analogowym klimatem.
Reklama
Paweł Gołębiewski
Źródło: HFiM 06/2024