Arcam AVR600
- Kategoria: Amplitunery AV
Nie ma chyba na Ziemi mężczyzny, który nie słyszałby o Porsche 911. Powstała w 1963 roku konstrukcja jest produkowana do dziś, choć przez blisko pół wieku poddawano ją licznym modyfikacjom.
Pierwsze egzemplarze dysponowały mocą 130 koni wyciskanych z 2-litrowego silnika, natomiast wersja Turbo S z 2012 roku ma 3800 cm sześciennych pojemności i 530 koni. Od swego praszczura różni się niemal wszystkim, jednak posiadacze obu aut będą mieli rację mówiąc, że jeżdżą „dziewięćsetjedenastką”. W świecie amplitunerów AV takim Porsche 911 jest AVR600.
Pierwsza wersja wielokanałowego flagowca Arcama pojawiła się w drugiej połowie 2008 roku. Jak na standardy kina domowego było to wieki temu. W chwili debiutu maszyna uchodziła za jedno z najnowocześniejszych urządzeń na rynku. Dysponowała kompletem dekoderów HD, skalerem obrazu do 1080p, możliwością pracy w trzech strefach i kilkoma innymi bajerami. Przez następne lata dalekowschodnia konkurencja zasypywała rynek dziesiątkami modeli. Pojawiały się nowe funkcje oraz trójwymiarowa telewizja, a AVR600 trwał w niezmienionej formie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Pod koniec 2008 roku przez kilka dni miałem u siebie „sześćsetkę”, a teraz – dokładnie cztery lata od polskiego debiutu – trafiła w moje ręce na dłużej. „Lepiej późno, niż wcale” – pomyślałem z przekąsem i zagłębiłem się w lekturę instrukcji obsługi.
Dokładne przejrzenie specyfikacji ujawniło pierwszy sekret: jest to najnowsza wersja 1.4. Na tym właśnie polega cały dowcip. Z zewnątrz AVR600 wygląda identycznie jak modele z 2008 roku i nosi ten sam symbol, ale pod wieloma względami jest to inne urządzenie.
Budowa
Arcama trudno pomylić z amplitunerami innych firm. Gruby aluminiowy front pomalowano szarym matowym lakierem, przez co do złudzenia przypomina plastik. To taka daleko posunięta angielska dyskrecja. Pod staromodnym, zaskakująco czytelnym wyświetlaczem umieszczono tuzin guziczków do kompletnej obsługi urządzenia, zapewne na wypadek, gdyby pilot padł ofiarą psich zębów. W pełni zasługuje na ten los, do czego jeszcze wrócę.
Dolną część frontu przecina szeroka szczelina, ułatwiająca zasysanie powietrza do wnętrza obudowy. Nad nią, między kilkoma symbolami dekoderów, schowało się gniazdo słuchawkowe oraz wejście mikrofonu kalibracyjnego.
AVR600 waży ćwierć kwintala. Obudowa stoi na niskich nóżkach, a po bokach nie ma uchwytów ułatwiających przenoszenie. Dlatego w trakcie ustawiania należy uważać na palce. Gdy już uda się odwrócić urządzenie bez nieplanowanego manicure’u, ujrzycie prawdziwą orgię gniazd. Naliczyłem ich ponad setkę, ale rozmieszczono je z wzorcową przejrzystością. Co ciekawe, tablica rozdzielcza najnowszej wersji niczym nie różni się od tej sprzed czterech lat. Świadczy to o wyjątkowym zaawansowaniu technicznym ówczesnej maszyny.
Zaglądając do środka, ujrzałem „sześćsetkę” z 2008 roku. Na pierwszy rzut oka wnętrza obu wersji wyglądają identycznie. Gdzie więc tkwi haczyk? Jak zwykle: w szczegółach. Zacznijmy od zasilania.
W pierwszej wersji AVR600 pracował jeden kobylasty transformator toroidalny z osobnymi odczepami prowadzącymi do poszczególnych sekcji. W najnowszym wcieleniu sprawy się skomplikowały. Owszem, tu też jest toroid wielkości słoika po ogórkach, lecz obsługuje on wyłącznie końcówki mocy. Obok niego, pod płytką z zasilaczem, schował się drugi, nieco mniejszy, dostarczający prąd cyfrowym dekoderom dźwięku. Natomiast trzeci, wielkości krążka hokejowego, odpowiada za układy wideo.
Łączna pojemność kondensatorów w zasilaczu przekracza 67000 µF, więc to nie przelewki. Maksymalny pobór mocy wynosi 1,5 kW, lecz o dobry stan domowej instalacji elektrycznej dba układ miękkiego startu, aktywujący po kolei poszczególne kanały w zależności od ilości podłączonych głośników.
Architektura AVR600 w dużym stopniu przypomina komputer. Na płytce montażowej, biegnącej tuż przy tylnej ściance, pionowo osadzono kilka modułów zawierających analogowe układy wideo, dekodery surround, konwertery dźwięku, kartę sieciową do łączności z komputerem oraz tuner radiowy AM/FM. Na życzenie producent może zamontować DAB. Spora odległość pomiędzy płytkami ułatwia ich chłodzenie oraz ewentualną wymianę. Na samym dole znalazł się duży moduł z cyfrową sekcją wideo i to nie byle jaką. Analogowo-cyfrowy konwerter obrazu, skaler 1080p oraz układy odpowiedzialne za obróbkę sygnału trójwymiarowego dostarczyła amerykańska firma Pixelworks. Ponadto algorytmy obróbki zostały napisane zgodnie z wymaganiami Arcama. Pierwsza wersja AVR600 nie umożliwiała oglądania trójwymiarowych filmów, ale posiadacze starszych egzemplarzy w każdej chwili mogą je wyposażyć w moduł 3D.
W cyfrowej sekcji audio za dekodowanie dźwięku przestrzennego odpowiadają dwa 32-bitowe procesory Analog Devices z serii Sharc: ADSP-21366 oraz ADSP-21367. Przetworniki c/a pracujące w trybie 24 bity/192 kHz wyprodukował Cirrus Logic. Gotowy sygnał jest kierowany do końcówek mocy zbudowanych w oparciu o układy Darlingtona. W stopniu wyjściowym zastosowano bipolarne tranzystory ThermalTrak firmy On Semiconductor. Takie same znajdziemy w najlepszych high-endowych wzmacniaczach stereo (Ayre, McIntosh, ModWright, Audio Research). Płytka z końcówkami mocy jest przytwierdzona do dużego odlewanego radiatora, a ewentualnemu przegrzaniu zapobiegają umieszczone pod nim dwa okazałe wentylatory. Zaopatrzono je w termostaty, więc nie kręcą się bez potrzeby.
Końcówka mocy w AVR600 pracuje w rzadko spotykanej klasie G. W tranzystorowych wzmacniaczach stereo i amplitunerach AV spotyka się najczęściej stopnie pracujące w klasie AB, charakteryzującej się sprawnością rzędu 50-70 %. Oferują sporą moc i niskie zniekształcenia, jednak dość mocno się grzeją, nawet na biegu jałowym. Natomiast do wzmacniaczy pracujących w klasie G doprowadzane jest zmienne napięcie w zależności od zapotrzebowania na energię. Przy niskich poziomach głośności, w czasie normalnego oglądania filmów i przy wykorzystywaniu przez końcówki mocy ledwie ułamka potencjału do wzmacniaczy kierowane jest niskie napięcie, a urządzenia grzeją się znacznie mniej niż przy klasie AB. Kiedy postanowimy dorzucić do pieca i gwałtownie zwiększymy poziom głośności, płynnie wzrośnie ilość prądu dostarczanego do wzmacniacza, a przed ewentualnym wzrostem temperatury ochronią go wiatraki pod radiatorem. Namacalnym efektem zastosowania tej technologii w AVR600 była ledwie letnia obudowa po kilku godzinach pracy. Na konkurencyjnych maszynach nierzadko nie dało się położyć ręki.
Wyposażenie i obsługa
Wbrew oczekiwaniom flagowej maszyny Arcama nie wyposażono we wszystkie wodotryski, jakich można oczekiwać od amplitunerów AV. Ale nie znaczy to także, że trafił nam się asceta.
Na pokładzie AVR600 zgromadzono najnowsze dekodery dźwięku przestrzennego. Znajdziemy także układ Dolby Volume, który optymalizuje poziom głośności pomiędzy źródłami. W przypadku nagłaśniania przez amplituner programów telewizyjnych dopasowuje on natężenie dźwięku reklam do poziomu oglądanej audycji. I chwała mu za to!
Wyjątkowo przejrzyste menu sprawia, że nie sposób się pogubić w ustawieniach. Gdyby jednak operacja ta kogoś przerosła, może skorzystać z automatycznej kalibracji.
Choć AVR600 służy do nagłaśniania projekcji filmowych, możliwości korekcji obrazu pozazdrości mu niejeden telewizor. Wprawdzie gotowość do obróbki sygnału 3D przy dzisiejszej ofercie trójwymiarowych filmów jest mocno na wyrost, ale od przybytku głowa nie boli. Użyteczne okażą się za to funkcje sieciowe. Dzięki złączu ethernetowemu można podłączyć amplituner do domowej sieci komputerowej i za jej pośrednictwem słuchać internetowych stacji radiowych. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by skorzystać z zasobów zgromadzonych na twardym dysku peceta, a jeśli nie macie ochoty na ciągnięcie kabli z drugiego pokoju, można dokupić kartę wi-fi. Jeszcze bardziej przydatne będzie gniazdo USB, do którego podłączymy zewnętrzny HDD, odtwarzacz MP3 lub po prostu pendrive z plikami muzycznymi. Dzięki wbudowanemu odtwarzaczowi bezstratnych plików FLAC pomysł dematerializacji domowej płytoteki może nabrać realnych kształtów. I życie byłoby rajem, gdyby nie pilot.
Upstrzony guziczkami sterownik pasuje do „sześćsetki”, jak koński zaprzęg do ferrari. W zasadzie może obsłużyć cały system AV, ale bezsensowny układ przycisków, brak wyróżnienia tych najczęściej używanych oraz ledwie szczątkowe podświetlenie powodują, że miałem ochotę spakować go w pudełko i odesłać ze stosownym liścikiem do Anglii. Skoro Panasonic do odtwarzacza za kilkaset złotych dołącza sterownik z touchpadem, to taki przedpotopowy grzmot w 30-krotnie droższym amplitunerze jest rzeczą niewybaczalną.
Wrażenia odsłuchowe
Słuchając AVR600, miałem wrażenie obcowania z dzielonym systemem złożonym z procesora dźwięku przestrzennego i wielokanałowego wzmacniacza mocy. Astronomiczna cena amplitunera stwarza ogromne oczekiwania względem brzmienia, ale flagowiec Arcama sprostał im bez trudu. AVR600 jest jednym z najlepszych wielokanałowych urządzeń, jakie w życiu słyszałem. Jego brzmienie bez cienia przesady można nazwać high-endowym, rozumianym jako nieograniczoną swobodę, neutralność i kulturę. To nie było urządzenie, które od pierwszego kopa ma osaczyć przypadkowego słuchacza. Brzmienie Arcama lepiej smakować, jak zacny trunek. Szczęśliwy posiadacz AVR600, czyli dżentelmen brzydzący się ostentacyjnym zachowaniem, powinien powoli odkrywać barwy i niuanse, poznawać kolejne oblicza amplitunera w zależności od odtwarzanego materiału.
Brzmienie Arcama jest otwarte, przestrzenne i detaliczne. Źródła pozorne dokładnie wypełniają przestrzeń pomiędzy kolumnami. Ich zróżnicowane położenie względem siebie sprawiało, że zadziałała „magia kina”. Złudzenie uczestniczenia w akcji rozgrywanej na ekranie było bardzo realne.
Przejrzyste wysokie tony odsłaniały przed słuchaczem drobne detale ukryte na dalszych planach, lecz obyło się bez taniego efekciarstwa.
Chłodna, neutralna średnica w pierwszej chwili nie zachwyciła, ale wystarczyło przejrzeć kilka filmów, by w pełni docenić czystość, naturalność i zróżnicowanie głosów aktorów. Niemałą przyjemnością okazało się odtworzenie kilku koncertów klasycznych i jazzowych („Mesjasz” Haendla, „Requiem” Mozarta, występ Diany Krall), gdzie głosy artystów zostały odwzorowane z rzadko spotykaną wiarygodnością.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Arcam powstał wyłącznie do wzniosłych zastosowań. 120 watów na kanał na papierze może i nie wygląda oszałamiająco, ale AVR600 dysponuje iście tytaniczną siłą.
Prawdziwy dżentelmen nie powinien tracić głowy nawet w najbardziej stresujących okolicznościach, ale gdyby raz na jakiś czas zapragnął zaszaleć i sprawdzić możliwości Arcama w kinie akcji, to nawet największy malkontent będzie usatysfakcjonowany. Swoboda, wręcz nonszalancja, z jaką amplituner przyjmował najbardziej kontrastowe skoki dynamiki, przywodziła na myśl bardzo dobre wzmacniacze stereo. Towarzyszący im mocny, konturowy bas nie zdradzał oznak ospałości. W okamgnieniu reagował na impulsy, a brak „kinowej” maniery, przejawiającej się podkreśleniem wyższych częstotliwości, lokował go w rejonach zarezerwowanych dla urządzeń stricte audiofilskich. W gruncie rzeczy, nie ma się czemu dziwić. W końcu Arcam zawdzięcza swoją renomę świetnie brzmiącym wzmacniaczom stereo, a to zobowiązuje.
Reklama
Konkluzja
Porsche 911 Turbo S osiąga setkę w 3,3 sekundy. Dwie sekundy zajmuje mu przyspieszenie od 80 do 120, czyli wyprzedzenie TIR-a. Prawdziwy dżentelmen aż tak się nie spieszy. Za to gdy przyjdzie mu ochota na prywatny występ Filharmoników Berlińskich, z pewnością będzie chciał wysłuchać ich w możliwie najlepszych warunkach. Niewykluczone, że wybierze do tego celu Arcama AVR600. Z jednej strony, jest tańszy niż bilety lotnicze, hotele i honoraria dla kilkudziesięciu osób, z drugiej… ale przecież dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają.
Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 11/2012