18.12.2020
min czytania
Udostępnij
Opuścił Luxmana i założył A&M Limited. Powstała firma produkująca ekskluzywną elektronikę pod marką Air Tight oraz projektująca urządzenia Acoustic Masterpiece.
Główną część katalogu stanowią najwyższej klasy wzmacniacze lampowe. Za japońską jakością i luksusem idą zwykle adekwatne ceny. W tym przypadku nie jest inaczej. Reguła ta odnosi się również do wytwarzanych przez Air Tighta wkładek. Ceny zaczynają się od 13500 zł za PC-7 i kończą na 45000 zł za Opus-1. Przyszłość PC-1 Supreme, wycenionej na 39000 zł, wydaje się niepewna. PC-1 coda dziedziczy bowiem główne rozwiązania z flagowca, a kosztuje o 10000 zł mniej i z uwagi na zbliżone parametry wydaje się atrakcyjnym kompromisem.
Model PC-1, a następnie jego nieco zmodyfikowana wersja PC-1s, przez dekadę stanowiły trzon oferty Air Tighta. Rolę flagowca pełnił wspomniany PC-1 Supreme, a katalog otwierał PC-3. Po wprowadzonym z okazji 30-lecia działalności japońskiej firmy najwyższym Opus-1 w ofercie pojawiła się recenzowana dzisiaj PC-1 coda. Przejęła część jego rozwiązań i zastąpiła modele PC-1/PC-1s. Kolejna nowość, czyli atrakcyjnie wyceniona PC-7, weszła do katalogu w miejsce PC-3.
Obudowa modelu PC-1 coda nawiązuje kształtem do pozostałych odmian PC-1. Wykonano ją z dwóch rodzajów aluminium. Podstawę montażową wycięto z materiału o specyfikacji A7075, a następnie pokryto niklem i chromem. Supertwardy materiał i jego powłokę wykorzystuje się także w modelu Opus-1. Air Tight informuje, że dzięki temu – w porównaniu z PC-1 i PC-1s – uzyskano bardzo nisko schodzący i szybki bas oraz klarowniejszą scenę. Pozostała część obudowy to aluminium A6063 w czarnym wykończeniu, ze złotym logo i nazwą.
Magnesy, oznaczone symbolem SH-µX, pozwalają uzyskać wysokie napięcie wyjściowe przy bardzo niskiej impedancji wewnętrznej cewki. W modelu PC-1 coda to, odpowiednio, 0,5 mV i 1,7 Ω. Wspornik igły, tak jak u poprzedników, nadal wykonuje się z boru, jednak znacznie poprawiono zawieszenie wkładki. Diamentowa igła ma szlif Semi Line Contact i wymiary jak w Opusie-1. Terminale sygnałowe poddano rodowaniu. W czarno-chromowanym wykończeniu PC-1 coda wygląda doskonale. Jest pakowana w wyłożone jedwabiem drewniane pudełko. Jego wierzch zdobi miedziana płytka z abstrakcyjną grafiką, wykonaną przez Hidenori Manabe w autorskiej technice emaliowania. To rzecz unikatowa i wzór jedyny w swoim rodzaju – nie powtarza się na opakowaniach innych egzemplarzy. Tasiemka zamykająca pudełko przywodzi na myśl wiązane japońskie kimona.
Air Tight PC-1 coda to ekstremalnie ekskluzywny przedmiot.
Wkładka trafiła do testu zaraz po flagowym Opusie-1. Została zamontowana w tym samym gramofonie Brinkmann Taurus z ramieniem Brinkmann 12.1.
Źródło uzupełniał transformator Ortofon ST-7, podłączony do wejścia MM w stopniu korekcyjnym Pre-Amplifikator Gramofonowy z zasilaniem akumulatorowym.
Resztę toru, jak zwykle, stanowiły przedwzmacniacz McIntosh C52, monobloki McIntosh MC301 oraz kolumny ATC SCM-50PSL. Przewody XLR, głośnikowe i zasilające to Fadel Coherence One. Jako łączówka phono zadebiutował Zavfino 1877 Phono The Majestic MK II. System, ustawiony na stolikach StandArt STO i SSP, grał w zaadaptowanej akustycznie części pomieszczenia o powierzchni około 24 m².
Zamontowanie wkładki Air Tight PC-1 coda zmienia oblicze źródła. Gramofon staje się odtwarzaczem najwyższej rozdzielczości.
Zbliżonego określenia użyłem w odniesieniu do TechDAS-a Air Force V, skonfigurowanego z japońską wkładką Etsuro Urushi Cobalt Blue („HFiM” 9/2019). Teraz odnoszę je do samej wkładki Air Tight PC-1 coda. Nie jest to jednak słodkie granie.
Gdy potrzeba, jest to granie wyjątkową mocą, pełną dynamiką; ogromny, choć kontrolowany napór muzyki i systemu na odbiorcę. Początek „Koncertu na dwa fortepiany i orkiestrę” Francisa Poulenca (Supraphon) to krótki cichy wstęp, przerwany mocnym akordem orkiestry, po którym następuje rozpędzający się wyścig dwóch instrumentów. Przeplatają się jak warkocze, pozostając rozróżnialne. Nagle strzelają kastaniety i bez problemu wychodzą przed orkiestrę. Po chwili fortepiany grają już pastelowo i lirycznie, jakby kołysankę. Kompozytor przeplata także style i epoki, nadając kompozycji trochę hipsterski sznyt.
Stylowo spójniejsze, ale znacznie bardziej pogmatwane rytmicznie i tematycznie jest brawurowe wykonywanie „Koncertu na dwa fortepiany, perkusję i orkiestrę” Beli Bartoka. W obu pojawiają się krótkie głośne akordy, rozbłyskujące jak stroboskop i nagle gasnące. Mimo to słuch nadąża z określaniem ich składowych. Potrafi uchwycić smagnięcia dźwiękami. W obu znajdziemy też wolniejsze części i w nich jeszcze dobitniej można wychwycić piękne barwy instrumentów solowych oraz wsnutą w nie różnorodną symfoniczną perkusję. Metal, drewno, skóra. Zaciekawienie, odkrywanie, przyjemne skupienie, radosna percepcja. Nagrania z 1975 roku brzmią bardzo prawdziwie. Biję szczere brawa artystom, realizatorom oraz tłoczeniu Supraphonu. I proszę, niech nikt mi nie mówi, że jakość odtwarzania to sprawa drugorzędna. Po godzinach spędzonych w salach koncertowych pozwolę sobie mieć odmienne i ostateczne zdanie.
Ale nie tylko atak i to, co jako pierwsze dociera do uszu, świadczy o klasie tej wkładki. Bo wśród tych oczywistych dźwięków pojawia się mikrokosmos czyściuteńkich i wyraźnych, różnorodnych i autonomicznych zjawisk, wynikających z działania samych instrumentów, z fizycznej interakcji z muzykami, mniej lub bardziej zaznaczonych zabiegów realizacyjnych.
Na „Broken Silence” Janis Ian najbardziej poruszyły mnie jakość i sposób oddawania faktur, delikatnych pogłosów i wibrata. Czasem cichutkie echo, odzywające się gdzieś za wykonawcami, pokazujące jak na dłoni klasę muzyków i realizatorów. Niby to zjawiska oczekiwane i oczywiste, nie raz podkreślane w zachwytach nad kolejnymi źródłami, wzmacniaczami, kolumnami czy nawet przewodami, zdejmującymi woalkę i kurz z nagrań. Tutaj trafniejsze wydają się określenia teleportacji i podróży w czasie, umieszczenia słuchacza w muzyce, pośród wykonawców.
Okazuje się, że takich informacji w znanych nagraniach, odtwarzanych na znanym jak własna kieszeń systemie, jest mimo wszystko zaskakująco dużo. Stopa perkusji jest potężna w swoim zdefiniowaniu. Nie tylko ją słychać, ale można też fizycznie odczuć jako wibrację powietrza. Właśnie takiego basu doświadczałem za pośrednictwem wkładek o niskiej impedancji wewnętrznej. Podobnie wspaniale brzmią pozostałe elementy perkusji. Werbel jest przenikliwy i trzaskający. Talerze i hi-hat – roziskrzone, a miotełki nie szumią, tylko mają grające witki. Gitara basowa staje się pełnoprawnym instrumentem. Nie chowa się ani nie pomrukuje nieśmiało. Zamiast tego z wigorem zaznacza swą rolę w kreowaniu przedstawienia.
Fenomen przekraczania przez posiadany system hi-end dotychczasowej jakości odtwarzania muzyki dotyczy zarówno instrumentów akustycznych, jak i elektrycznych. O wokalu wspomnę obowiązkowo. Żadnego uśredniania, żywa prawda. Śpiew to przepływ i wibrowanie powietrza. Sugestywność i siła wyrazu dźwięków mogą zaskoczyć najbardziej doświadczonych i osłuchanych odbiorców.
A co z klasyką rocka? King Crimson i ponadczasowe „Epitaph” wybrzmiało jak w sali operowej. Wielka przestrzeń, precyzyjna lokalizacja, jak rozpisanie muzyki na nowo. „Moon Child”, wcale nie gasnący, brzmi żywo nawet w cichych momentach, a wkładka wydobywa z niego świat skomplikowanych opowieści Roberta Frippa. W miejscach, które kiedyś odbierałem jako ciszę, pojawiają się dźwięki ciszy, co sprawia, że cały utwór zapisuje się w pamięci jakby na nowo. Ta nowa wersja jest obfitsza, bardziej kolorowa, efektowna, ale też prawdziwsza. Wkładka pozwala się wsłuchać w każdy dźwięk i wysłuchać go prawie niezależnie od poziomu głośności. Tak właśnie chciałbym odczuwać muzykę w warunkach domowych.
W trakcie słuchania Air Tighta ciągle coś się dzieje. Nawet cichy wieczorny seans przynosi brzmienie bogate i dźwięczne, a uwaga pozostaje ciągle zaangażowana. I nie jest to ani trochę męczące. To wspaniała zaleta japońskiej wkładki.
Nie mniejszym atutem jest to, że nagrania z nieco słabszych tłoczeń nie tracą „słuchalności”. Wcale nie muszą być najwyższej klasy, by pokazać więcej niż do tej pory.
Na „Treasure” Cocteau Twins (Tonpress) ekspresyjny śpiew Elisabeth Frazer w trudnym do zrozumienia dialekcie oraz wokalizy zostały rozpięte w rozległej przestrzeni. Wprowadzają w głębię sceny wypełnionej labiryntem gitar i syntezatorów. Uwielbiam te nagrania. Kiedyś był to świeży muzyczny klimat, a teraz pewnie i sentyment. Okazuje się, że późniejsze płyty zajmowały wyższe miejsca na notowaniach list przebojów w UK.
Ale wracając do jakości tłoczenia, miękki winyl Tonpressu może pożerać trochę energii. A w tej konfiguracji? Może trzeba było wkopać się w niego głębiej? Oczywiście, wkładka nie jest lekarstwem na ewidentne braki. W tym nagraniu perkusja jest zbyt syntetyczna. By stanowić skalny fundament, mogłaby zostać mocniej wbudowana pomiędzy instrumenty strunowe. Rytm nagrań jest oddany świetnie. Proszę tylko o nieco więcej wypełnienia niskich tonów. Bez problemu znajduję je na innej płycie Cocteau Twins: „Head Over Heels”, wydanej przez 4AD.
Pozostając przy repertuarze rzadko słuchanym, sięgnąłem po LP „Świnie” MWNH (Polton). Płyta pozostaje w stanie idealnym i brzmi teraz świetnie. Wkładka i gramofon znów się wgryzają w najgłębsze warstwy nagrań i odkrywają ich tajemnice. Muzyka to dość mroczna i dekadencka. Na tym etapie PRL-u kwartet Morawski – Waglewski – Nowicki – Hołdys wyśpiewywał bardzo gorzkie teksty. Aranżacje przypominają klimatem Joy Division, a brzmienie jest bardzo męskie i konkretne. Twarde, mocne, nieco schłodzone, z werblowymi rytmami. Trzeba mieć nerw, żeby to odtwarzać i tego słuchać. Ale, jak napisałem wcześniej, Air Tight PC-1 coda żadnej z płyt nie czyni niesłuchalną. Przeciwnie, jakimś sposobem wynajduje najlepsze cechy nagrań i wokół nich buduje swoją opowieść.
Bas jest tu mocny i zwięzły. Gitary – chłodne i gniewne, zaś wokal monotonny i pełen niepokoju, a chwilami pogodzenia z klęską. Po latach ta muzyka pozostaje bardzo prawdziwa i przejmująca, dzięki mistrzowskiej rozdzielczości dźwięków oraz łączeniu ich w spójną całość. „Nie mamy broni ani żadnych szans. (…) Najmniejszy oddział świata… Ty i ja…”. Warto posłuchać. Na szczęście, wokół jest teraz nieporównywalnie lepiej niż 35 lat temu.
W kilku momentach słuchania Air Tighta przychodzi mi na myśl określenie „studyjny”. Mam kolumny uznawane za „studyjne”. Wierzę w przekazywaną przez nie muzyczną prawdę. Pasują do nich urządzenia, które w możliwie najmniejszym stopniu podbarwiają brzmienie. PC-1 coda dołącza do tego grona. Ma potencjał odtwarzania całego spektrum nagrań, rozpiętych pomiędzy brzmieniem rajskim a marnym.
Wspomniana na początku rozdzielczość okazuje się wprost oszałamiająca. Wymaga nawet pewnej adaptacji, zapoznania się, przyzwyczajenia. Może na samym początku nie każdy będzie na to gotowy. Ale oby tylko takie wyzwania napotykać w czasie przygód ze sprzętem. Trzeba się po prostu oswoić z bogactwem i bez protestu je przyjąć.
Nawet najszlachetniejsza skromność i nie wiem jak mocna potrzeba umiaru nie uchronią, niestety, od żalu po powrocie do wyjściowej konfiguracji. Tak to jest z rzekami, po przekroczeniu których nie ma już powrotu i z brzmieniami, które otwierają nowe horyzonty. Wpływają na postrzeganie zjawiska hi-fi i stają się nowymi punktami osobistego odniesienia. Może nie tyle odcinają powrót, bo nic nie jest przesądzone, ale zachęcają do zaufania właśnie im.
Wygląda na to, że wkładka Air Tight PC-1 coda przekroczyła moje oczekiwania. Z gramofonem Brinkmann Taurus tworzy duet idealny i stylowy. Przekroczyła także budżet.
A skoro tak, to może ustąpić powinien… budżet?
Paweł Gołębiewski
Hi-Fi i Muzyka 10/2020
Przeczytaj także