Dead Oceans 2012
The Tallest Man on Earth to artystyczny pseudonim szwedzkiego wokalisty i gitarzysty Kristiana Matssona. Podpisał się nim na trzech swoich płytach, w tym na ostatniej – „There’s No Leaving Now”.
Nowy materiał z pewnością zainteresuje fanów folkowo-rockowej muzyki, która odnosiła największe sukcesy na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Jeśli miałbym wskazać artystę, do którego twórczość, a jeszcze bardziej maniera wykonawcza Matssona jest najbardziej zbliżona, to najszybciej przychodzi mi na myśl Jim Croce (pamiętany zwłaszcza za „muppetowy” przebój „Time in a Bottle”).
Najwyższy człowiek na świecie śpiewa własne kompozycje, akompaniując sobie na gitarze akustycznej. Utwory rejestruje na domowym sprzęcie, więc nie błyszczą audiofilską realizacją. Ale to nie przeszkadza w ich odbiorze. Słuchając nowej płyty można się zadumać, a „Bright Lanterns” to nagranie wyjątkowe. Należy do takich, do których chętnie będzie się wracać. Jak do „Sounds of Silence” Simona i Garfunkela czy „She Loves the Jerk” Johna Hiatta. Kompozycje szwedzkiego muzyka chyba nie uzyskają aż takiej popularności jak wymienione hity jego słynnych kolegów, ale nabywcy „There’s No Leaving Now” nie będą tym albumem zawiedzeni.
Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 11/2012
Joe Walsh - Analog Man
- Kategoria: Pop/rock
Fantasy Records 2012
Po dwudziestu latach od nagrania ostatniej autorskiej płyty („Songs For A Dying Planet”) Joe Walsh postanowił przypomnieć się światu. Trzeba przyznać, że zrobił to w dobrym stylu. Ten gitarzysta, wokalista, kompozytor i autor tekstów działa na scenie od 1969. Największą popularność zyskał w latach 70. jako członek The Eagles.
Tytuł albumu zawiera czytelny komunikat skierowany do zagorzałych fanów Walsha: „Jestem wciąż w starej, dobrej, analogowej bajce; świat się ucyfryzował, ale ja ani moja muzyka – nie”.
W piosenkach Walsha próżno szukać jakiejś szczególnej filozofii – jego melodie, teksty i interpretacje są proste, szczere i płyną z serca. Album jest miłą mieszanką różnych odmian starego rocka, popu, country, bluesa i szczypty elektroniki („India”). Chyba głównym smaczkiem nagrań są brzmienia gitar lidera – stylowe, wyważone, eleganckie (m.in. „Analog Man”, „Funk 50”). Pozytywnie zaskakuje też jego bardzo dobrze utrzymany głos, który brzmi czysto i młodo, choć u weteranów rocka bywa z tym różnie.
Walsh jest artystą z epoki taśm i winyli, ale nie omieszkał skorzystać z dobrodziejstw cyfrowej rejestracji dźwięku. Jednak spece od masteringu zrobili wszystko, by album nabrał analogowej głębi. Sporo dobrej roboty wykonał muzyczny partner Walsha i współproducent płyty Jeff Lynne (z dawnego Electric Light Orchestra).
Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 11/2012
Beth Hart - Bang Bang Boom Boom
- Kategoria: Pop/rock
Mascot Music 2012
Beth Hart grała rok temu w warszawskiej „Progresji”. Koncert był udany. Dominowały jej własne hity, z „Californią” na czele, choć nie zabrakło też rockowych standardów, jak „Whole Lotta Love” Led Zeppelin.
Artystka bywa porównywana do największych muzycznych sław, w tym do Janis Joplin. Trochę na wyrost, ale nie bez powodu powierzono jej główną rolę w poświęconym Joplin musicalu. Zwykle repertuar Beth Hart to utwory rockowe okraszone soulem i rhythm and bluesem. Na nowej płycie jest więcej spokojniejszych, nastrojowych utworow.
Pierwsze nagranie – „Baddest Blues” – w rytmie na trzy rozwija się powoli, choć z każdym taktem przybywa aranżacyjnych i wokalnych atrakcji. Drugi utwór – tytułowy – też nie ma rockowej energii. Bliżej mu do kabaretu. Dopiero w „Better Man”odzywa się rockowa nuta. Ale tylko na moment, bo dalej znów dominują ballady (m.in. „Caught in the Rain”), a w „Swing My Thing Back Around” mamy nawet jazzową sekcję dętą. Czyli wyraźna zmiana. Piosenkarka złagodniała, chociaż jest jej z tym do twarzy. Zdecydowała się też na nieco frywolną okładkę, by podkreślić, że tym razem jest trochę inaczej.
Mnie nowa Hart się podoba. Zarówno ta komponująca, grająca i śpiewająca, jak i w roli modelki. Jeśli jednak ktoś polubił ją za repertuar w stylu „Whole Lotta Love”, może być zawiedziony.
Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 11/2012
Counting Crows - Underwater Sunshine
- Kategoria: Pop/rock
Cooking Vinyl 2012
Dystrybucja: Mystic Production
Od słynnego debiutu „August And Everything After” (1993) z hitem „Mr. Jones”, grupa Counting Crows nagrywa przyzwoite albumy w klimacie amerykańskiego południowego rocka (coś między The Eagles a The Band). Autorem utworów i liderem jest Adam Duritz. Tym razem wziął na warsztat piosenki z repertuaru innych wykonawcow. Ale uniknął zbyt ogranych tematów. Dlatego, mimo że słuchamy coverów, brzmią świeżo. Nawet bardziej dla nas niż dla Amerykanów. Oni bowiem lepiej znają takich twórców i wykonawców, jak Kasey Anderson, Craig Fuller czy Coby Brown, z których materiału Counting Crows skorzystali. Chyba tak naprawdę jedynie Richard Thompson i grupa The Faces cieszą się u nas jakąś popularnością. Z nagrań tej ostatniej mamy genialną kompozycję Rona Wooda – dziś jednego ze Stonesów – i Ronniego Lane’a, zatytułowaną „Ooh La La”. Utwór doczekał się kilku wersji i często pojawia się w filmach drogi. Melodia świetna, a jeszcze lepszy tekst. Dziadek skarży się wnuczkowi: „Szkoda, że nie wiedziałem tego, co teraz, kiedy byłem młodszy. Szkoda, że nie wiedziałem tego, co teraz, kiedy byłem silniejszy”. Utwór powstał, gdy kompozytorzy mieli niewiele ponad 25 lat. „Nic dziwnego, że tyle pili” – komentuje w książeczce do płyty lider Counting Crows. Jego charakterystyczny głos i świetna gra gitarzystów to główne atrakcje krążka.
Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 10/2012
Marcin Wawrzynowicz - Camamey
- Kategoria: Pop/rock
Polskie Radio 2012
Druga autorska płyta młodego wokalisty Marcina Wawrzynowicza jest utrzymana w konwencji nostalgicznego popu, jazzu i bossy. W nagraniach wzięli udział czołowi artyści polskiego jazzu, m.in. Henryk Miśkiewicz, Piotr Baron, Robert Majewski, Grzegorz Nagórski, zaś autorem aranżacji jest – także jazzman – Tomasz Kałwak. Muzykę do wszystkich piosenek napisał lider, wykorzystując teksty własne, a także Konrada Wojtyły, K.I. Gałczyńskiego oraz Jonasza Kofty. Niestety, artystyczny poziom strofek lidera i Wojtyły pozostawia wiele do życzenia.
Okładka albumu obiecuje sporo (chwytliwy tytuł, znane nazwiska), ale muzyka rodzi niedosyt. Piosenki zostały napisane przy użyciu najprostszych środków. Dziwi nieobecność bardziej współczesnych elementów – rytmów i nowych brzmień. Wszystko to powoduje, że całość wypada oldskulowo. Wawrzynowicz najlepiej sprawdza się w roli wokalisty. Jego nasycony głos brzmi czysto i naturalnie. Dobrze się wpasowuje w klimat płyty. Sporo pozytywnego fermentu wnoszą muzycy jazzowi – bez ich udziału trudno sobie wyobrazić ten projekt. Warto też pochwalić pracę realizatorów nagrań i speca od masteringu.
Mając do pomocy rzeszę znakomitych muzyków i fachowców, Marcin Wawrzynowicz mógł lepiej wykorzystać swoją szansę.
Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 10/2012
Très.B - 40 Winks Of Courage
- Kategoria: Pop/rock
EMI 2012
Międzynarodowe trio wokalistki i basistki Misi Furtak za swój pierwszy długogrający krążek zgarnęło w Polsce wiele pozytywnych recenzji oraz statuetkę Fryderyka w kategorii „debiut roku”. Sporo osób z zainteresowaniem oczekiwało więc następcy „The Other Hand”. Czy jednak przyszło im do głowy, jak bardzo druga płyta Très.B będzie się różnić od poprzedniczki?
Melancholijna okładka „40 Winks of Courage” odzwierciedla tę zmianę. Nowe piosenki Très.B niewiele mają wspólnego z puszczanym na imprezach alternatywnym popem. Aranżacyjnie i brzmieniowo nawiązują do dokonań co mroczniejszych wykonawców z lat 80, a utrzymane w wolnych oraz średnich tempach kompozycje pasują raczej na ścieżkę dźwiękową jesiennego spaceru. Znane z debiutu skoczne bity perkusyjne zostały tu zastąpione powolnie wybijanymi na bębnach frazami, okraszonymi zimnymi i oszczędnymi dźwiękami gitary i basu, rzadziej też instrumentów klawiszowych. Nawet śliczny głos wokalistki nie ociepla płyty. Muzyka przyśpiesza zaś tylko w dwóch hałaśliwych momentach krążka – „Head or Tail” oraz „Wheels And Engines”.
Szkoda, że dobre przyjęcie debiutanckiego krążka nie pozwoliło zespołowi zrealizować drugiej płyty w lepszych warunkach. Można usprawiedliwiać jej jakość pożądaną „surowością brzmienia”, ale prawda jest taka, że muzyka Très.B zasługuje na lepszą produkcję.
Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 10/2012