HFM

artykulylista3

 

Van Morrison - Born to Sing: No Plan B

101-103 01 2013 VanMorrison

Blue Note 2012

Interpretacja: k5
Realizacja: k4

Cztery lata – tak długo czekali wielbiciele Vana Morrisona na jego kolejny studyjny album. Nie powinni jednak marudzić. Najnowsze dzieło muzyka z Północnej Irlandii przynosi godzinę stylowej mieszanki jazzu, bluesa i R&B.
Od rozpoczynającej płytę „Open the Door (To Your Heart)” uderza ciepłe brzmienie siedmioosobowego zespołu Morrisona. Składająca się z saksofonów, trąbki i klarnetu sekcja dęta oraz organy Hammonda nadają jego muzyce pogodny charakter. W dodatku forma płyty zarejestrowanej „na żywo w studiu” zapewnia instrumentalistom wiele swobody. Przekłada się to na lekką atmosferę nagrania. Nawet jeśli wymierzone w konsumpcjonizm teksty trudno nazwać optymistycznymi, to przez pierwszych 40 minut „Born to Sing: No Plan B” dominują miłe dla ucha aranżacje i przyjemna jazzowa melodyka.
Najlepsze dzieje się jednak pod koniec albumu, gdy muzyka zmienia się z lekkiego jazzu w ponury blues. Fenomenalne, ośmiominutowe „If In Money We Trust” to naprawdę poruszający kawałek muzyki. A zimnej gitary Dave’a Kearyego z piosenki „Pagan Heart” nie powstydziłby się John Lee Hooker.
Słuchając „Born to Sing: No Plan B”, można wyciągnąć tyko jeden wniosek. Po 33 (sic!) studyjnych albumach Morrison nagrał kolejną wielką płytę.
Mając tyle klasy, doprawdy, nie musi nikogo przekonywać, że urodził się, by śpiewać.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Gotye - Making Mirrors

101-103 01 2013 Gotye

Universal 2012

Interpretacja: k5
Realizacja: k3

Gotye, za sprawą utworu „Somebody That I Used to Know”, stał się najpierw gwiazdą serwisu YouTube, a następnie komercyjnych rozgłośni radiowych. Dziś powszechnie nie szczędzi się mu wyrazów uznania ani nobilitujących porównań do Stinga czy Petera Gabriela. Nie chodzi tylko o podobieństwo wokalne. Twórczość belgijsko-australijskiego muzyka to też podobnej klasy robota, o czym łatwo się przekonać, słuchając „Making Mirrors”.
Tak jak wyżej wymienieni, Gotye inteligentnie łączy stylistykę pop z dozą artyzmu. Jest pomysłowy, szczery i nie boi się eksperymentować z mieszaniem gatunków, przez co trudno go sklasyfikować.
Jeśli jego trzeciej płycie można coś zarzucić, to tylko to, że niektóre ze znajdujących się na niej utworów przywołują wyraźne skojarzenia. Np. fragment „In Your Lights” przypomina „Faith” George’a Michaela, a riff z „Easy Way Out” nie tylko brzmieniem nawiązuje do „Satisfaction” Stonesów. Oddajmy jednak Gotyemu sprawiedliwość: jeśli od kogoś czerpie, to od najlepszych! Dlatego nawet wtórnych fragmentów jego krążka słucha się z przyjemnością.
Trzymajmy kciuki, by śladem zjawiskowego „Somebody That I Used to Know” więcej piosenek z „Making Mirrors” trafiło na listy przebojów. Może wówczas będzie można włączyć komercyjne radio na dłużej niż kilka sekund.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Glen Hansard - Rhythm and Repose

101-103 01 2013 GlenHansard

Plateau Records 2012

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Obserwatorom życia muzycznego na świecie z pewnością nie umknął oscarowy sukces piosenki „Falling Slowly” (2007) przed pięcioma laty. Pochodziła ona z filmu „Once”, a jej autorami i wykonawcami byli Marketa Irglova i Glen Hansard.
Instrumentalno-wokalny duet zagrał też w obrazie główne role. Ponieważ i film, i ścieżka dźwiękowa zdobyły ogromną popularność, Irglova i Hansard zarejestrowali kolejny wspólny album „Strict Joy” (2009). Potem każde zaczęło działać na własną rękę.
Niedawno do sklepów trafiła solowa płyta Irglovej, a teraz Glen Hansard pokazuje, na co go stać bez sympatycznej wokalistki. No, może nie całkowicie, bo zaprosił ją do utworu „What Are We Gonna Do”.
„Rhythm and Repose” przynosi styl podobny do tego, który duet prezentował w swoich wspólnych nagraniach. I w sumie dobrze, bo tej muzyki miło się słuchało. Balladowy rock z domieszką amerykańskiego folku to chyba najlepsza charakterystyka. Bohater płyty gra głównie na gitarze, chociaż raz – w „The Storm, It’s Coming” – zasiadł przy pianinie. Śpiewa też bez niespodzianek, tak jak to robił do tej pory. Raz wyjątkowo delikatnie i melodyjnie („Love Don’t Leave Me Waiting”), kiedy indziej spokojnie, prawie jakby melorecytował, aby nagle wydać agresywny krzyk („The Storm, It’s Coming”).
Stylowo i z wyczuciem.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Muse - The 2nd Law

102-103 11 2012 Muse

EMI 2012

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Najnowsza płyta Muse jest tak różnorodna, że zamiast jednej recenzji wymagałaby zrecenzowania każdej z tworzących ją piosnek.
Krążek zaczyna utwór z cięższymi gitarami, orkiestracjami i marszowymi werblami, jakby rodem ze ścieżki dźwiękowej filmu o przygodach Jamesa Bonda (czyżby trio konkurowało z Adele o angaż do „Skyfall”?). Singlowy „Madness” to zwrot o 180 stopni. Elektroniczny, kameralny i balladowy utwór prezentuje zupełnie inne wcielenie formacji. „Panic Station”, dająca energetycznego kopa piosenka, to kolejna zmiana: tym razem opiera się ona na silnym groovie wprost z muzyki funky. Dalej muzyczny roller coaster przejeżdża jeszcze między innymi przez rejony rock-operowe („Survival”) i dubstepowe („The 2nd Law: Unsustainable”), by zakończyć trasę spokojniejszym elektronicznym akcentem („The 2nd Law: Isolated System”).
Trio Matta Bellamy raz epatuje produkcyjnym rozmachem, raz urzeka minimalizmem. Potrafi uderzyć przesterowanymi gitarami lub zwolnić w trakcie ballad. Miesza elektroniczne sample oraz instrumenty rockowe z orkiestrowymi brzmieniami. Czerpie z różnych inspiracji – na „The 2nd Law” słychać zwłaszcza echa Queen – ale w jakiś tajemniczy sposób, w każdym ze swoich wcieleń Muse pozostaje sobą. Jedną z najoryginalniejszych i najzdolniejszych współczesnych grup muzycznych.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 11/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF

Turboweekend - Fault Lines

102-103 11 2012 Turboweekend

EMI 2012

Interpretacja: k4
Realizacja: k3

Formacja Turboweekend jest w Polsce znana dzięki granemu przez stacje radiowe utworowi „Trouble Is”. Jej najnowsza płyta – „Fault Lines” – udowadnia, że z twórczością Duńczyków warto zapoznać się dokładniej.
Kwartet z pewnością nie jest pierwszym rockowym zespołem, który gra w składzie bez gitary. Niemniej, nie można powiedzieć, że ktoś, kto decyduje się na tak nietypowe rozwiązanie, idzie na łatwiznę czy nie szuka swojego brzmienia.
Pomysłem Turboweekend jest budowanie utworów na gitarze basowej i syntezatorach analogowych. Piosenki nagrywane w takim oszczędnym i niewydumanym instrumentarium, wzbogacone melodyjnym, przyjemnym wokalem Silasa Bjerregaarda okazują się interesujące. Mogą się kojarzyć z muzyką New Romantic czy New Wave, zwłaszcza że czystemu, pozbawionemu gitary brzmieniu odpowiadają romantyczne teksty.
Główna różnica między muzyką Turboweekend a muzyką kapel z lat 80. przejawia się w tym, że na „Fault Lines” brakuje brzmienia perkusji, charakterystycznego dla tamtej epoki. Bębniarz Martin Øhlers Petersen czasami dodaje do kompozycji elektroniczne akcenty, ale trzyma się standardowego rockowego zestawu. Dzięki tej decyzji zespół nie lawiruje w stronę syntetycznego popu, pozostając w kręgu alternatywnej muzyki rockowej. W dodatku brzmi bardziej świeżo niż wielu jego rówieśników.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 11/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF

Steve Harris - British Lion

102-103 11 2012 SteveHarris

EMI 2012

Interpretacja: k3
Realizacja: k3

Zabawne, że pierwsza solowa płyta basisty i lidera Iron Maiden jest mniej „solowa” niż niektóre krążki jego rodzimej formacji. W przeciwieństwie do płyt Maiden, nie ma tu ani jednej piosenki, którą Harris napisałby sam. Większość powstała w ramach jego współpracy z wokalistą Richardem Taylorem oraz gitarzystą Davidem Hawkinsem.
Nie wiem, czy panowie świadomie postanowili oddać hołd brytyjskiemu hard rockowi lat 70.? Być może muzyka, którą nagrali spontanicznie, podryfowała w kierunku twórczości zespołów, których Harris słuchał jako nastolatek. W każdym razie, w 10 piosenkach z „British Lion” niewątpliwie da się usłyszeć wpływy UFO, The Who, Thin Lizzy, a nawet wczesny Whitesnake… Można by jeszcze długo wymieniać.
Trzeba jednak powiedzieć, że „British Lion” nie jest wybitnym rockowym albumem, a piosenki, które go tworzą, raczej nie dorównują twórczości wyżej wymienionych kapel. Niemniej to, że powstał z tęsknoty za dawną stylistyką, dodaje mu nieco uroku. Harrisowi należą się też wyrazy uznania za to, że po kilku dekadach rozwijania stylu Iron Maiden postanowił spróbować czegoś zgoła innego. Momentami nawet łagodzi charakterystyczne metaliczne brzmienie swojej gitary basowej! Ale tylko momentami. Już po trzech pierwszych sekundach płyty nie ma wątpliwości, kto szarpie za struny.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 11/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF