HFM

artykulylista3

 

T. Love - The Old Is Gold

101-103 01 2013 TLove

EMI 2012

Interpretacja: k4
Realizacja: k5

„Do pracy nad »Old Is Gold« zainspirowali nas tacy twórcy jak: Bob Dylan, Johnny Cash, Muddy Waters, John Lee Hooker…” – lista wykonawców wymienionych we wkładce ostatniej płyty T. Love ciągnie się jeszcze przez dwie linijki. Ale już tych kilka nazwisk wystarczy, by zrozumieć, o jaki efekt chodziło ekipie Muńka Staszczyka. Zaś kilka pierwszych taktów piosenki otwierającej dwupłytowy album pokazuje, że zamiar udało się zrealizować wyśmienicie!
„Old Is Gold” to nie tania próba skokietowania słuchacza nutką retro, dodaną do zestawu piosenek. To pełnokrwisty, rockowy album, zagrany przez – było nie było – lekko leciwych rockmanów, nad wyraz świadomych gatunku, w którym tworzą oraz korzeni, z których on wyrasta.
Panowie z T. Love nie tylko potrafią przywołać stylistykę starych bluesowych i rock’n’rollowych brzmień, ale sprawnie się w niej poruszają. Gitary, klawisze, dęciaki, harmonijka, perkusja, wokal Staszczyka oraz surowe analogowe brzmienie całości – to wszystko rzeczywiście wysyła w podróż do czasów, kiedy muzyka rockowa była młoda.
Jedynie słuchacze mający problem za słowiańskim akcentem w anglojęzycznych piosenkach powinni być ostrzeżeni. Kilka utworów pokazuje, że lepiej by było, gdyby Muniek ograniczył się do mowy rodzimej. Nie zmienia to faktu, że anglojęzyczny tytuł płyty jest adekwatny do jej zawartości!

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Emeli Sandé - Our Version of Events

101-103 01 2013 EmeliSande

Virgin 2012

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Debiutancki krążek wychowanej w Szkocji pół Angielki, pół Zambijki Emeli Sandé stał się w Wielkiej Brytanii sporym wydarzeniem. Trudno się dziwić. Duża różnorodność piosenek pozwala pokazać Emeli wszechstronność zarówno kompozytorską, jak i wokalną.
Wystarczy porównać ze sobą pierwszą i ostatnią piosenkę z „Our Version of Events”, by się przekonać, z jak szerokim spektrum muzyki popularnej mamy tu do czynienia. „Heaven” to elektroniczna kompozycja napędzana energicznym junglowym werblem i wypełniona kilkoma warstwami przestrzennego wokalu. Kończąca płytę „Read All About It, Pt. III” to ballada w stylu Adele, w której głosowi Sandé akompaniuje jedynie fortepian.
Między tymi dwoma punktami mieści się jeszcze kilka stylistyk i wzorcowo skrojonych popowych piosenek, przede wszystkim single: „Next to Me” z mocną rytmiką i wpadającym w ucho refrenem, przystrojony monumentalnym brzmieniem dzwonów i smyczków „Daddy” czy króciutki trip-hopowy „Where I Sleep”.
„Our Version of Events”, jako produkcja spod znaku kobiecego soulu i R&B, nie pozostawia wiele miejsca na zastrzeżenia. Jedynie w bardziej rozdmuchanych momentach może sprawiać wrażenie „przeprodukowanej”. Warto więc poczekać na zapowiedzianą koncertówkę z Royal Albert Hall, by porównać, jak piosenki Sandé zabrzmią w surowszej wersji.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Marillion - Sounds That Can’t Be Made

101-103 01 2013 Marillion

Ear Music 2012

Interpretacja: k3
Realizacja: k4

Tak jak kilka wcześniejszych płyt Marillion, tak i najnowsza została sfinansowana przez część fanów, którzy kupili ją w trybie pre-order. Osobiście nie byłbym zbytnio zadowolony z tego zakupu…
Dlaczego – najłatwiej wytłumaczyć na podstawie 14-minutowej kompozycji „Montréal”. Tak jak w pozostałych utworach z płyty, nie brak w niej ciekawych fragmentów, ale giną one wśród innych, wyraźnie niepotrzebnych lub przedłużonych na siłę. Poszczególne partie nie zawsze zaś logicznie się łączą. Z pewnością całą piosenkę można by ociosać i zostawić w kilkuminutowej wersji, ale muzycy z Marillion postanowili zrobić z niej suitę, jak przystało na rocka progresywnego. Ale czy to na pewno dobre rozumienie tego terminu?
Rock progresywny powinien oznaczać muzykę ewoluującą, szukającą nowych rozwiązań i pomysłów. Tymczasem jedyna nowość na „Sounds That Can’t Be Made” to ciężko brzmiące partie gitar i przesterowany wokal w otwierającym krążek utworze „Gaza”. Tego rzeczywiście wcześniej nie było w twórczości Brytyjczyków. Resztę patentów stosują już przynajmniej od czasu „Marbles”.
Wszystko to nie oznacza, że „Sounds That Can’t Be Made” jest zupełnie do kitu. Z 75-minutowego materiału można wyłowić wiele udanych fragmentów, ale to już zadanie dla najwierniejszych fanów grupy.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Dylan LeBlanc - Cast the Same Old Shadow

101-103 01 2013 DylanLeBlanc

Rough Trade Records 2012

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Podobno seplenienie stoi w sprzeczności z karierą piosenkarską. Tymczasem autor omawianej płyty ma, zdaje się, tę wadę wymowy, a mimo to popisuje się talentem wokalnym.
To już drugi album w karierze 24-letniego Amerykanina. Mamy na nim sporo brzmień folkowych, zapewne dlatego, że LeBlanc pochodzi z Luizjany, gdzie słucha się takich piosenek. Warto przypomnieć, że na jego debiutanckim albumie („Paupers Field” z 2010 roku) towarzyszyła mu Emmylou Harris. Po współpracy z tak renomowaną gwiazdą byłoby dziwne, gdyby LeBlanc nie czerpał garściami z jej stylu. Ale sam również ma sporo pomysłów; zwłaszcza jeśli chodzi o charakterystyczne aranżacje.
Od pierwszych taktów wybranego przewrotnie na początek nagrania „Part One-The End” słyszymy finezyjny, rozbudowany akompaniament. Mimo że skład instrumentalny jest skromny, wydaje się, że gra orkiestra. Królują hawajskie gitary, które na tle melotronu tworzą melodyjne brzmienia, mogące towarzyszyć porannemu spacerowi nad brzegiem jeziora. W taką oprawę doskonale wpisuje się akustyczna gitara, na której gra bohater płyty. Szczególnie ładnie brzmi ona w nagraniu „The Ties That Bind”, nie mającym nic wspólnego z kompozycją Bruce’a Springsteena pod tym samym tytułem.
Ot, po prostu LeBlanc – słowa, muzyka, głos, gitara...

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

ZZ Top - La Futura

101-103 01 2013 ZZTop

Universal Republic Records 2012
Dystrybucja: Universal Music

Interpretacja: k5
Realizacja: k4

Po wysłuchaniu tej płyty żałuję, że do tej pory tylko pobieżnie śledziłem karierę ZZ Top. Już pierwsze nagranie amerykańskiego tria wbiło mnie w fotel. Rockowa energia pierwsza klasa! Ale nie tylko ona przesądziła o atrakcyjności albumu. Mamy tu jeszcze fenomenalną gitarę, nisko schodzący bas i trzymające wszystko w ryzach rewelacyjne bębny. Muzyka idealna do szybkiej jazdy samochodem. Do tego zdarty, ale i energetyczny głos i... nic tylko gaz do dechy.
Kiedyś uważałem „Peel Out” Meat Loafa za najlepszy hit na szybkie autostrady, ale po wysłuchaniu dwóch pierwszych kawałków z „La Futura” mam problem z wytypowaniem faworyta.
Ale bez obaw. Nie wszystko mknie tu z prędkością sportowego bolidu. Od nagrania „Over You” pojawia się kilka spokojniejszych bluesów. Oczywiście zagranych z ikrą, ale mimo wszystko płynących dość melodyjnie. Zasnąć przy nich byłoby trudno, dlatego do samochodu też się nadają. Zwłaszcza że nie brakuje miedzy nimi rockowej gitary.
Muzycy ZZ Top podrasują każdy silnik. Szerokiej drogi!

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF

Donald Fagen - Sunken Condos

101-103 01 2013 DonaldFagen

Reprise Records 2012

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Fagen to muzyk, który nie potrafi niczego zepsuć. I choć nadal uważam, że „Kamakiriad” (1993) to jego najlepsze solowe dzieło (polecam utwór „On the Dunes”), to zarówno wcześniej, jak i później Amerykanin nie stworzył nic słabego. Jego płyty, zarówno te zarejestrowane w duecie z Walterem Beckerem pod firmą Steely Dan, jak i solowe, zawsze cieszą pomysłową konwencją, bogactwem wpadających w ucho melodii oraz mistrzowskimi umiejętnościami instrumentalnymi. Nagrania Fagena nie odznaczają się spektakularnymi solówkami, ale mamy w nich idealny akompaniament do fenomenalnego wokalu. Weźmy np. utwór „Slinky Thing”, który otwiera „Sunken Condos”. Doskonały rytm, podbity głębokim, pulsującym basem i idealnie wpasowany akompaniament gitarowy. Na takim podkładzie nawet głuchy pociągnąłby melodię. Tymczasem Fagen to wokalista jakich mało, więc w momencie pojawienia się jego głosu nagranie jeszcze bardziej kołysze.
Drugi utwór jest prawie żywcem wyjęty z repertuaru Steely Dan. Znany wstęp na dęciakach, potem gitara i perkusja. Aż się chce włączyć którąś z ich starych płyt. Ale tu wcale nie jest gorzej.
Trzecia piosenka – „Memorabilia” – także trzyma się znanej konwencji. Aż dziwne, że nie słyszymy tu Beckera. Na swoich solowych albumach on i Fagen zwykle sobie pomagali. Tym razem jednak Donald kolegi do współpracy nie zaprosił. Szkoda, ale duch Steely Dana i tak jest obecny.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 01/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF