HFM

artykulylista3

 

Goldfrapp - Tales of Us

image009

Mute Artists Limited 2013

Muzyka: k4
Realizacja: k2


Mało jest zespołów, które z płyty na płytę zmieniają się tak bardzo, jak duet Goldfrapp. Różnicę między „Tales of Us” a jej poprzedniczką można zrozumieć, kiedy porówna się ze sobą okładki obu albumów. „Head First” jest różowawa i przedstawia twarzy wokalistki na tle chmur, oświetlonych zachodzącym słońcem. Okładka najnowszego wydawnictwa Brytyjczyków to stylowa, czarno-biała fotografia; jakby stopklatka z filmu Davida Lyncha.
W warstwie muzycznej oznacza to tyle, że Goldfrapp odrzucił synth-popowe brzmienia i taneczne rytmy. Nowe piosenki zaaranżował na instrumenty akustyczne: gitary, smyczki, fortepian i oczywiście niezwykły głos Alison.
Gdyby nie „Thea”, jedyny utwór na „Tales of Us”, który za sprawą elektronicznego beatu perkusyjnego nieco przypomina poprzednią płytę grupy, wrażenie radykalnego zerwania z przeszłością byłoby jeszcze wyraźniejsze. Ale nawet ta piosenka jest jakby z innego świata niż kiczowaty album „Head First”, który przy „Tales of Us” brzmi po prostu jak dowcip.

Pozostałe, wzbogacone bardzo subtelną elektroniką, są spokojne, eleganckie, intymne. Mogłyby stanowić ścieżkę dźwiękową do kameralnego filmowego romansu czy raczej zbioru filmowych etiud. Każda piosenka jest nazwana osobnym imieniem i opowiada własną intrygującą historię. Zdecydowanie warto poznać „Jo”, „Annabel”, „Simone”…

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Don’t Ask Smingus - Landslide

image005

LooseWire 2014

Muzyka: k4
Realizacja: k2


Don’t Ask Smingus to projekt Szkota, Amerykanina i trzech Polaków, których drogi skrzyżowały się w Krakowie. Jednocześnie to dowód, że międzynarodowa współpracy to nie tylko pusty slogan. Taka kolaboracja w wykonaniu kwintetu zaowocowała krążkiem lekkim, świeżym i niewymuszonym.
Trudno wyliczyć wszystkie skojarzenia, które mogą się zrodzić w trakcie słuchania „Landslide”. Np. piosenka „No Tracks” kulminuje się w partii wokalnej, która po prostu musi przywołać na myśl Jima Morrisona. Z kolei „Batman” ma w sobie coś z lekko dziś zapomnianych The Hooters.

Podobnych inspiracji w twórczości Don’t Ask Smingus słychać co niemiara. Wpływy klasycznego rocka, grunge’u, folku i bluesa spotykają się tu w melodyjnych kompozycjach, w których nacisk położono na brzmienia akustycznych gitar, uzupełnione wiodącymi partiami instrumentów klawiszowych: organów i elektronicznego pianina. Czasem pojawiają się delikatnie przesterowane gitary elektryczne czy ich partie grane slide’em. Melodiom towarzyszy naprawdę przyzwoity wokal Szkota, Davida Molusa, śpiewającego liryczne teksty. Ot i cała filozofia: nic rewolucyjnego, a jednak skrojonego w jakże urokliwy sposób.
Paradoksalnie, w całym tym nagromadzeniu skojarzeń i inspiracji klasykami muzyki pop, na „Landslide” można znaleźć indywidualny styl i tożsamość Don’t Ask Smingus.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Crab Invasion - Trespass

image001

Postaranie Records 2013

Muzyka: k4
Realizacja: k2

„Trespass” to debiutancka płyta czterech młodzieńców w grzecznych retrofryzurach. Nasze polskie podwórko starają się oświetlić kagankiem muzyki spod znaku „indie”.
Podobnie jak ich co zdolniejsi koledzy z wielkiego świata, Crab Invasion grają ładnie i pomysłowo. Nie zamykają się w jednym stylu. Sięgają po muzykę dyskotekową, funk, fusion oraz alternatywny rock. I robią to bez zarzutu – przynajmniej pod względem kompozytorskim i instrumentalnym. Sekcja rytmiczna tworzy porządnie bujający groove. Potrafi też przyjemnie pohałasować. Lekko przesterowana gitara i instrumenty klawiszowe dodają swoje do wpadających w ucho melodii.

Niestety, za ciekawymi i solidnie ogranymi instrumentami nie nadążają wokale, które brzmią dość płasko. Panowie starają się je urozmaicić i eksperymentują z wyższymi rejestrami, ale nie zmienia to podstawowego faktu: zespół cierpi z powodu braku wokalisty z prawdziwego zdarzenia. Może sprawę poprawiłoby solidniejsza produkcja? Albo śpiewanie tekstów po polsku, a nie po angielsku? Niezbyt przekonujący akcent w połączeniu ze średnim wykonaniem powoduje, że prawdziwą frajdę „Trespass” sprawia głównie we fragmentach instrumentalnych.
Warto jednak mieć w pamięci formację Crab Invasion i trzymać kciuki za jej rozwój.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Metallica - Through the Never

image006a

Blackened Records/Universal 2013

Muzyka: k4
Realizacja: k2


Nawet zagorzali fani mieli ciężki orzech do zgryzienia z niektórymi z ostatnich płyt Metalliki (takimi jak „St. Anger” czy „Lulu”). Nigdy jednak, ani przychylni, ani nieprzychylni zespołowi ludzie nie mogli krytykować go za to, jak Hetfield i spółka prezentują się na scenie. Przez lata grania Metallica przyzwyczaiła nas do najwyższych koncertowych standardów.

Tym dziwniejsze, że muzycy nigdy nie wydali regularnego albumu koncertowego. Czy „Through the Never” jest nareszcie czymś takim? Nie do końca.
To nie tyle „koncertówka”, co ścieżka dźwiękowa do kinowego filmu, w którym Metallica gra koncert (sic!). Chociaż na krążku znajdują się największe przeboje grupy w wykonaniu na dwie gitary, w końcu nie ginący w miksie bas, perkusję i rozśpiewaną publiczność, to nie jest to typowe nagranie live. Zespół rejestrował poszczególne fragmenty wielokrotnie pod kątem montażu filmu, a o publiczności myślał raczej jak o statystach niż widzach spektaklu. Stąd brzmienie instrumentów i wykonanie poszczególnych partii jest na tyle klarowne, że trudno uwierzyć w autentyczność „Through the Never”.

Niemniej, podwójnego albumu słucha się dobrze i sprawi on fanom dużą frajdę. A jako że kinowy film okazał się finansową klapą, to może chociaż sprzedaż płyty pozwoli odzyskać inwestorom część straconych środków.

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Krzysztof Zalewski - Zelig

image007

Kayax 2013

Muzyka: k4
Realizacja: k2


Już płytą z zespołem Japoto Krzysztof Zalewski udowodnił, że jest jednym z nielicznych wartościowych artystów, których przyniosły polskiej muzyce telewizyjne „talent show”. Jego solowy krążek tylko potwierdza tę opinię.
Na „Zeligu” Zalewski prezentuje się jako wszechstronny, sprawny technicznie wokalista oraz pomysłowy, a nawet lekko szalony twórca.

Przedstawia piosenki zróżnicowane, co nie powinno dziwić, ponieważ płyta powstawała przez dobrych kilka lat (2007-2013). Są tu oszczędne utwory, w których jego głosowi towarzyszą pojedyncze instrumenty, oraz zaaranżowane tradycyjnie – na typowy zespół rockowy. W niektórych dominują brzmienia syntezatorów, w innych gitar, w jeszcze innych – dźwięki instrumentów perkusyjnych. Wśród funkujących i skocznych rytmów pojawiają się też kompozycje bardziej nastrojowe.
Tak jak film Woody Allena, od którego Zalewski zapożyczył tytuł, płyta „Zelig” jest zabawna, szalona i refleksyjna zarazem. Niczym tytułowy bohater tej komedii, który był w stanie brylować w każdym towarzystwie, Zalef wybornie odnajduje się w prezentowanych przez siebie stylach. Szkoda tylko, że teraz, gdy robi naprawdę wartościową muzykę, może liczyć jedynie na ułamek popularności, którą zyskał, kiedy śpiewał cudze szlagiery w telewizyjnym „Idolu”. Takie czasy…

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Yeah Yeah Yeahs - Mosquito

image008

Island 2013

Muzyka: k4
Realizacja: k2


Aż miło posłuchać, jak bezpretensjonalne i szczere, a jednocześnie pomysłowe i oryginalne są piosenki Yeah Yeah Yeahs. Zjawiskowa Karen O, Nick Zinner i Brian Chase poszli za ciosem i zupełnie nieskrępowani tym, jak dobry był ich poprzedni krążek, po prostu nagrali kolejny. Nie gorszy.

W porównaniu do „It’s Blitz!” mniej na nim elektroniki i tanecznych rytmów, więcej zaś gitar. Można by stwierdzić, że zespół wykonał krok w tył. Ale tak naprawdę na „Mosquito” prezentuje kilka stylów i typów piosenek.
Albo więc pozostają one minimalne i nastrojowe („Subway”, „Always”, „Wedding Song”), albo rozkręcają się z czasem, jak zwieńczony chórem gospel „Sacrilege” czy zakończony postrockową gitarą „Despair”. Albo rozpędza je perkusja, albo rozpływają się w dźwiękach instrumentów klawiszowych i gitar.

Wszystkie utwory podane są w charakterystycznej mieszance ponurej atmosfery i melancholii, zadziwiająco łatwo przechodzących w punkową zadziorność i lekkość.
To oczywiście zasługa głosu Karen O. Artystka o niebanalnych polsko-koreańskich korzeniach jest doprawdy jedyna w swoim rodzaju. Jej głos potrafi brzmieć zmysłowo, tak słodko, że aż irytująco, a momentami wręcz histerycznie. Dopóki to się nie zmieni – można liczyć na kolejne udane płyty w dorobku Yeah Yeah Yeahs.


Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 03/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF