HFM

artykulylista3

 

Lacuna Coil - Delirium

cd122016 015

Century Media 2016

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Stało się niemal regułą, że zespoły gothic metalowe z każdą kolejną płytą zbliżają się do radiowego pop rocka z żeńskimi wokalami. Każdy album, który robi krok w przeciwną stronę, jest pozytywnym zaskoczeniem. Twórcy „Delirium” prawdopodobnie posłuchali głosów krytyki i dzięki temu otrzymaliśmy album znacznie ostrzejszy, przypominający o metalowych korzeniach Lacuna Coil. Gitarowe riffy wysuwają się tu na pierwszy plan i tylko z rzadka dają się sprowadzić do roli akompaniamentu. Również wokale Andrei Ferro znacznie się poprawiły. Tym razem skoncentrował się na krzykach, a melodyjne partie zostawił, jak zwykle świetniej, Cristinie Scabbii. Cieszy obecność elektroniki, która przyjemnie urozmaica brzmienie. Dzięki temu do muzyki Lacuna Coil powrócił zagubiony wcześniej balans pomiędzy ciężarem muzyki, chwytliwymi motywami a bardziej nastrojowymi fragmentami. Mimo tych wszystkich zmian nadal jest miejsce na poprawki. Schematy kompozycji wciąż nie są zbyt wyszukane i nie znajdziemy tu jakichś przełomowych pomysłów. Riffy gitarowe, choć odgrywają większą rolę niż wcześniej, można by jeszcze dopracować i rozwinąć. „Delirium” to jednak z pewnością jedna z najciekawszych rzeczy, jakie Lacuna Coil zaproponowali od lat.

Karol Wunsch
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Yuna - Chapters

cd122016 003

Verve 2016

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Urodzona w Malezji 30-letnia Yuna ma na koncie kilka albumów i prawie tyle samo nagród przyznanych jej w ojczyźnie za osiągnięcia artystyczne. „Chapters” to jej trzeci międzynarodowy krążek (pierwszy, bez tytułu, ukazał się w 2012 roku). Wprawdzie nagrany dla Verve, ale z jazzem nie ma nic wspólnego. Słyszymy zestaw delikatnych piosenek, w dużej mierze opartych na instrumentach elektronicznych. Bohaterka przedsięwzięcia sprawnie sobie radzi z partiami wokalnymi i lubi operować w wysokich rejestrach. Mimo to niczym szczególnym się nie wyróżnia. Repertuar także okazuje się zaledwie poprawny, bez przesadnie atrakcyjnych melodii czy aranżacyjnych fajerwerków. Owszem, trafiło się kilka ciekawszych numerów, ale by je wyłowić, trzeba przesłuchać album kilka razy. Sympatycznie kołysze „Crush”; „Unrequited Love” i otwierający „Mannequin” też mają coś w sobie. Program został profesjonalnie opracowany i sprawnie nagrany. Na późne wieczorne chwile będzie w sam raz. Sęk w tym, że podobnych w klimacie płyt nie brakuje. Jeżeli akurat po kolacji nie zamierzamy się wsłuchiwać w niuanse brzmieniowe, tylko potrzebujemy nastrojowego tła, „Chapters” będą w sam raz.

Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Death Angel - The Evil Divide

cd122016 006

Nuclear Blast 2016

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Dzięki swoim najnowszym wydawnictwom Death Angel wysuwają się na czoło stawki tradycyjnych kapel thrash metalowych. Pomimo braku większych innowacji, począwszy od „The Art Of Dying” zespół utrzymuje wysoki poziom. „The Evil Divide” to kontynuacja tej drogi. Muzycy nie mieli zamiaru mieszać w tradycyjnej formule. Siła albumu leży więc w jakości kompozycji i wykonania. Gitarowe riffy zapadają w pamięć i ukazują wspaniałe umiejętności techniczne wykonawców. Utwory, choć niezbyt odkrywcze, nie stoją w miejscu ani nie powodują ziewania. Znajdziemy tu typowe, pędzące na złamanie karku, kompozycje, które przypominają o punkowych korzeniach gatunku. Do tego stonowane, melodyjne ballady i utwory skupione na popisach technicznych lub solówkach. Zamiast powtarzać te same zagrywki, gitarzyści starają się wzajemnie uzupełniać. Basista nie chowa się w cieniu, lecz dorzuca od siebie ciekawe motywy albo podsuwa godne uwagi linie basowe. Czyste nagranie należycie podkreśla jakość wykonania i zwraca uwagę na atuty zespołu. Ścieżki się nie zlewają, a brzmienie pozostaje przejrzyste. Death Angel prezentują tu szczyty możliwości tradycyjnego thrashu. Trudno byłoby uzyskać lepsze rezultaty bez istotnych ingerencji w konwencję.

Karol Wunsch
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Black Crown Initiate - Selves We Cannot Forgive

cd122016 011

Long Branch 2016

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Black Crown Initiate debiutowali albumem „Song Of The Crippled Bull”, który szturmem zdobył serca krytyków. Następnie podtrzymali poziom płytą „The Wreckage Of Stars”, a teraz nadszedł czas, by swoim najnowszym wydawnictwem sięgnęli również po sukces komercyjny. Pomóc może złagodzenie brzmienia, które zdecydowanie wyszło grupie na dobre. Na „Selves We Cannot Forgive” muzycy jedynie lekko zwiększyli ilość czystych wokali, lecz znajdziemy tu zdecydowanie więcej spokojnych, nastrojowych fragmentów. Zespół potrafi należycie użyć potęgi death metalu, ale położenie większego nacisku na melodyczno- klimatyczną warstwę kompozycji sprawiło, że stały się one o wiele bardziej zróżnicowane i zaskakujące. Przeskakując między nastrojami, Black Crown Initiate stale utrzymują uwagę słuchaczy, skutecznie broniąc się przed monotonią. Przeplatając śpiew partiami perkusyjnymi przypominającymi serie z karabinu oraz agresywnymi zagrywkami gitarowymi stworzyli interesujące połączenia. Nie tylko budzą one uznanie, ale także zapadają w pamięć na tyle mocno, że chce się do nich wracać. Black Crown Initiate dali kolejny dowód, że czeka ich wielka przyszłość na scenie progresywnego death metalu. Wszyscy fani tego gatunku powinni sięgnąć po ich najnowszą płytę

Karol Wunsch
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Beth Hart - Fire on the Floor

cd122016 020

Mascot Music 2016
Dystrybucja Mystic Production

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Hart to wokalistka z ikrą. Mogliśmy się o tym przekonać, kiedy występowała w Polsce. Wykonała wtedy nawet utwór „Whole Lotta Love” z repertuaru Led Zeppelin. Niedawno występowała z mistrzem gitary Joe Bonamassą i także wymiatała. Premierowa płyta potwierdza, że i bez znanych współpracowników oraz w autorskim repertuarze Hart radzi sobie wzorowo. Ogień w tytule krążka zapowiada sporo dynamiki. Rzeczywiście jest ona obecna, lecz nieczęsto. Album zaczyna się zupełnie nieoczekiwanym dla Hart utworem „Jazz Man”. Tytuł mówi sam za siebie, więc nie będę się zagłębiał w stylistyczne niuanse. Z kolei drugie nagranie, przynajmniej na początku, jest dalekie od kojarzącego się z piosenkarką rockowego repertuaru. Dominuje raczej klimat R&B. W „Let’s Get Together” pojawia się skoczna melodia, jakby do odpoczynku przy drinkach z parasolką w nadmorskim barze. Dopiero w „Fat Man” słychać rockowy riff. Dalej dominują spokojniejsze klimaty, a piosenka finałowa jest już zupełnie melancholijna. W sumie świetny album, o ile komuś nie przeszkadza, że wykonawczyni złagodniała.

Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Barrelhouse Chuck - Remembering The Masters

cd122016 022

The Sirens Records 2016

Muzyka: k4
Realizacja: k4

Urodzony w Ohio pianista i wokalista bluesowy Barrelhouse Chuck pierwsze kroki na scenie stawiał pod okiem takich znakomitości, jak Sunnyland Slim i Pinetop Perkins. Od lat mieszka w Chicago i koncertuje z tamtejszymi animatorami bluesa. Na „Remembering The Masters” towarzyszy mu wieloletni współpracownik Billy Flynn. Albumem tym Barrelhouse Chuck oddaje hołd swym mistrzom, doskonale interpretując tematy m.in. J. B. Lenoira, Floyda Jonesa czy Irvinga Berlina. Wykonuje też autorskie kompozycje, utrzymane w konwencji klasycznego chicagowskiego bluesa. Słuchając albumu, chwilami trudno uwierzyć, że nagrania powstały w drugiej dekadzie XXI wieku. Charakterystyczny styl gry, stylowy głos i wokalna maniera plus archaicznie brzmiące partie gitary składają się na porażający efekt. Własne kompozycje pianisty stapiają się z historycznymi bluesami, tworząc znakomitą całość. To wyśmienity, iście mistrzowski recital w starym tylu! Dobrze, że są jeszcze artyści, którzy pozostają wierni bluesowej tradycji. Dzięki nim albumy takie jak ten stanowią ponadczasowy dokument chicagowskiego dziedzictwa.

Robert Ratajczak
Źródło: HFiM 10/2016

Pobierz ten artykuł jako PDF