Wojciech Kilar - Missa pro pace
- Kategoria: Klasyka
Dux 2017
Otrzymawszy zamówienie na utwór uświetniający stulecie powstania Filharmonii Narodowej, Wojciech Kilar napisał mszę „Pro pace” – „Za pokój”. Intencja zbożna, maksymalnie rozciągliwa, zawsze aktualna i podtrzymująca zainteresowanie utworem. Po prawykonaniu (2001) wydano nagranie (Dux, 2003) ze świetnymi solistami: Zofią Kilanowicz, Jadwigą Rappé, Charlesem Danielsem i Piotrem Nowackim. Recenzowaliśmy je na naszych łamach, podkreślając blaski i cienie konstrukcji oraz niewygody dla wokalistów. Nowej rejestracji dzieła dokonali muzycy Opery i Filharmonii Podlaskiej, z nowym zestawem solistów. Powrót do mszy Kilara po kilkunastu latach nie rewiduje niegdysiejszej opinii: to jedna z mniej udanych pozycji w jego dorobku. Założona przez autora prostota (Kilar mówił o skromności, ubogości środków) obraca się przeciwko słuchaczowi, dosłownie nuży kilkuminutowymi pustymi przebiegami, a w solistach nie podsyca żarliwości. Sopran i bas męczą się w tessiturach-torturach, ulokowanych skrajnie nisko lub wysoko. Najzręczniej pomyślana jest partia chóru, a białostoccy śpiewacy, przygotowani przez Violettę Bielecką, jak zwykle nie zawodzą; pięknie brzmią zwłaszcza fragmenty chorałowe. Chór to jeden z bohaterów tego nagrania; drugim jest Paweł Brożek. Dwudziestosiedmioletni tenor ma jasną, szlachetną barwę głosu, doskonałą dykcję i „to coś”. Na razie pojechał do opery w Hanowerze. Dobry początek wielkiej podróży.
Hanna Milewska
Źródło: HFiM 11/2018
Dux 2017
Na pierwszej płycie-kalejdoskopie polskich kompozycji na dwa fortepiany (Dux 2015; nagroda Fryderyk) Ravel Piano Duo zamieściło utwory z lat 1827-1940, napisane przez Dobrzyńskiego, Moszkowskiego, Zarębskiego i Palestra. Drugi album zawiera dzieła z lat 1936-2009, lecz chronologia nie była jedynym kryterium wyboru. Tym razem Agnieszka Kozło i Katarzyna Ewa Sokołowska postawiły na utwory z dominującym elementem rytmu, o wyrazistej motoryce. Z definicji taka jest toccata – i słowo „toccata” występuje w tytułach trzech (na siedem) pozycji programu, zaś toccatowe cechy są obecne w każdej. W „Suicie na dwa fortepiany” Władysławy Markiewiczówny „Toccata” to część I, wymagająca od wykonawców zegarmistrzowskiej precyzji. Część II przynosi niespodziankę – dźwięki zataczają się jak w pijanym widzie, by w części III ruszyć w coraz szybszy wir. W „Kołysance” Romana Maciejewskiego pianistki, co prawda, nie śmiały zaproponować czysto motorycznej interpretacji, lecz unikały gry legato, co odsłoniło ironiczną, przekorną twarz utworu. Część III koncertu Michała Spisaka, czyli „Fuga doppio”, zabrzmiała jak potężna Bachowska polifonia. „Improvvisazione e toccata” Romualda Twardowskiego pod palcami Ravel Piano Duo wije się jak pociąg o stu wagonach. Zwieńczeniem programu płyty i perłą interpretacyjną jest Toccata op. 2 Henryka Mikołaja Góreckiego – muzyka rozmyślnie brzydka, brudna, odpychająca, ale nie mniej fascynująca. Skąd te dwie miłe panie czerpią siłę, by tak wspaniale grać? Ale czad!
Hanna Milewska
Źródło: HFiM 11/2018
Deutsche Grammophon 2017
W tytule płyty – „Skarby Włoch” – nie ma przesady. To nie tylko piękne kompozycje obojowe epoki baroku, wykonywane przez kwiat instrumentalistów Italii, czyli zespół „I Musici di Roma”. Albrecht Mayer, jedyny tutaj nie-Włoch, jest solistą i zarazem dyrygentem. Mayer, pierwszy oboista Berlińskich Filharmoników, uwielbia szperać w bibliotekach w poszukiwaniu manuskryptów nutowych od wieków niewykonywanych. Na najnowszej płycie artysty znalazły się dwa takie cymelia – Koncert na obój, smyczki i basso continuo A-dur Domenika Elmiego (około 1676-1744) oraz takiż koncert w tonacji A-dur Giuseppe Samartiniego (1695- 1750). Jako że obaj kompozytorzy byli Włochami z pokolenia Vivaldiego, Mayer dodał do odkrytych utworów koncert obojowy C-dur Rudego Księdza oraz koncert Giovanniego Alberta Ristoriego i jeszcze jeden Samartiniego. Koncert Vivaldiego jest najbardziej efektowną pozycją. Daje muzykom pole do popisu nie mniejsze niż „Cztery pory roku”. Obój Mayera dwoi się i troi, aby brawurowo pokonać arcytrudne figuracje i biegniki. Wykorzystuje też każdą dłuższą nutę na słodkie wybrzmiewanie. Koncert Elmiego zachwyca nietypowym początkiem – elegijnym Adagiem. W utworze Samartiniego podobnie refleksyjny charakter przybiera finałowe Andantino, którego melodyjność budzi skojarzenia z pamiętnym motywem Morriconego z „Misji”. Mayer, przy całej swojej imponującej wirtuozerii, jest przede wszystkim wspaniałym, wrażliwym poetą oboju.
Hanna Milewska
Źródło: HFiM 11/2018
Requiem Records 2018
Słuchając nowej muzyki o charakterze religijnym, można odnieść wrażenie, że to ostatnie poletko muzyki współczesnej nienadszarpnięte jeszcze przez ząb awangardy. Muzyka tak silnie zakorzeniona w tradycji to świetny wskaźnik jakości. Niedoskonałości technicznych nie da się bowiem zamaskować „nowatorską wizją artystyczną”. Chór żeński Musica Sacra, prowadzony przez Pawła Łukaszewskiego, charakteryzuje spójne brzmienie i duża swoboda interpretacji. Pozwala ona zręcznie wejść w dziewięć propozycji estetycznych. Dziewięcioro kompozytorów stworzyło bowiem utwory do słynnego dwuwiersza „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj im wieczne spoczywanie” w języku łacińskim. Album otwiera proste w wyrazie, lecz żarliwe i przejmujące „Pie Iesu” Stanisława Moryto. Wyróżnia się utwór Łukasza Farcinkiewicza – inny od pozostałych i odważny. Schematyzm harmoniczny zbliża go momentami do piosenkowej konwencji, dzięki której uderza słuchacza liryzmem i bezpośredniością. Interesującą propozycją jest też dzieło Julii Seeholzer, którego mocno zapadający w pamięć motyw przewodni stanowi punkt wyjścia dla atrakcyjnych brzmieniowo faktur. Płytę zamykają przejmujące „Pie Iesu” oraz, nawiązujące do chorału gregoriańskiego, „In Paradisum” Pawła Łukaszewskiego. Album to dowód, że tradycyjność nie musi oznaczać wtórności i banału; że piękne, śpiewne melodie i jasna narracja nadal mogą być podstawą poszukiwań czegoś niebanalnego.
Aleksandra Chmielewska
Źródło: HFiM 10/2018
Graduał Wiślicki
- Kategoria: Klasyka
BusFerie 2016
1 stycznia 2018, po prawie 150 latach, Wiślica odzyskała prawa miejskie. Dziś jest najmniejszym miastem w Polsce. Kiedyś należała do najważniejszych. W roku 1460 przy miejscowej kolegiacie wzniesiono dom parafialny, od nazwy fundatora, kanonika Jana Długosza (słynnego historyka), nazywany Domem Długosza. Według tradycji, Kazimierz Jagiellończyk przysyłał tutaj swoich synów na naukę i wychowanie. Ale Długosz ofiarował Wiślicy coś jeszcze: graduał z Katedry Wawelskiej – księgę zawierającą muzyczną oprawę liturgii. Zachowała się ona do dziś. Pomysłodawców niniejszej płyty (na czele z Robertem Pożarskim, wybitnym znawcą i wykonawcą średniowiecznej muzyki wokalnej) zainteresowały szczególnie treści Graduału Wiślickiego związane ze świętem Podwyższenia Krzyża. Gdzieniegdzie teksty jednogłosowe z Graduału zestawiono z opracowanymi wielogłosowo w innym źródle muzyki liturgicznej kompozycjami wrocławskiego kapelmistrza Thomasa Stoltzera (1475-1526). Bezszwowe połączenie ze znakomitym efektem. Jako że Wiślica leży w regionie, nomen omen, świętokrzyskim, to niedaleko, na Łysej Górze, w Bazylice Relikwii Drzewa Krzyża Świętego odbyła się rejestracja płyty. Nagranie oddaje pogłos wnętrza, atmosferę świątyni i modlitewny nastrój. Żarliwość, szczerość, prostota i przejrzystość to najważniejsze cechy interpretacji wrocławskich śpiewaków. Dla uważnych słuchaczy pytanie: w którym utworze ostinatowy akompaniament organowy kojarzy Wam się z Nymanem i Glassem?
Hanna Milewska
Źródło: HFiM 10/2018
Smetana - Má vlast
- Kategoria: Klasyka
Decca 2017
Czeski dyrygent Jiří Bĕlohlávek (1946- -2017) przez cztery dekady pracował z najlepszymi orkiestrami Europy i USA. Wszędzie wprowadzał do repertuaru muzykę rodaków – Dvořáka, Smetany, Janáčka; z czasem zaczął nawet sam inscenizować opery czeskie w Met, Covent Garden czy Teatro Real. Symbolicznego znaczenia nabiera zatem fakt, że jednym z ostatnich nagrań maestra i pierwszym wydanym po jego śmierci jest „Moja ojczyzna” Bedřicha Smetany. Ongiś (prawykonanie: 1882) ten poemat symfoniczny wyrażał tęsknotę Czechów do uwolnienia się spod panowania Habsburgów, dziś jednoczy naród w podziwie dla czeskiej przyrody i historii. Bĕlohlávek i jego filharmonicy przedstawiają interpretację stonowaną, pozbawioną egzaltacji i monumentalizmu; w pewnym sensie – osobistą. Opowieść zaczyna się jak baśń, w delikatnych pastelowych barwach; gdzieniegdzie srebrzyście pobłyskują dźwięki instrumentów dętych. Część II, „Wełtawa”, niemiłosiernie wykorzystywana w oprawach muzycznych reklam, tutaj brzmi dumnie i dostojnie, lecz nie przytłaczająco. W dalszych częściach dramatyzm przeplata się z liryzmem. W narracji występują też zręcznie podkreślone chwile grozy i humoru, aż do triumfalnego, promiennego finału. Dynamika jest niuansowana w obrębie mezzopiano i mezzoforte, dzięki czemu fragmenty skrajnie ciche i głośne robią wrażenie, a realizacja techniczna podkreśla zamysł dyrygenta. Pięknie się pożegnał Bĕlohlávek z melomanami.
Hanna Milewska
Źródło: HFiM 10/2018