HFM

artykulylista3

 

Mariane Bitran & Makiko Hirabayashi Quintet - Grey to Blue

107-109 07-08 2009 GreyToBlue

Stunt Records 2008
Dystrybucja: Multikulti

Interpretacja: k4
Realizacja: k5

Flet i fortepian w rolach głównych – to najkrótszy opis zawartości „Grey to Blue”. Gwiazdy przedsięwzięcia to dwie panie. Jedna pochodzi aż z Japonii, druga z Francji. Spotkały się w Kopenhadze, gdzie postanowiły nagrać razem album.
Flet to instrument, który rzadko się pojawia na pierwszym planie w repertuarze jazzowym. Grająca na nim Bitran jest więc trochę jak Ian Anderson (Jethro Tull) w rocku. Nagrania z „Grey to Blue” dowodzą jednak, że potrafi się doskonale wkomponować w wymogi stylu, a jej improwizacje przyciągają uwagę.
Hirabayashi miała nieco łatwiejsze zadanie, bo pianistka w jazzie jest jak ryba w wodzie, za to ma znacznie liczniejszą i zarazem bardziej utytułowaną konkurencję. Panie nie poszły na łatwiznę i nie wzięły na warsztat standardów, ale cały repertuar ułożyły z własnych kompozycji.
Tyle że to akurat najsłabszy punkt albumu. O ile wykonania, zwłaszcza w przypadku Bitran, okazują się dobre, o tyle kompozycje to w sumie nic specjalnego.
Duży plus należy się natomiast zaproszonym do współpracy panom. Bob Rockwell (saksofony, klarnet), Erik Olevik (kontrabas) i Morten Lund (perkusja) jako akompaniatorzy radzą sobie znakomicie.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

The Bernie Maupin Quartet - Early Reflections

107-109 07-08 2009 TheBernieMaupinQuartet

Cryptogramophone 2008
Dystrybucja: GiGi

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Saksofonista z Detroit, Bernie Maupin, nagrał już kilka solowych płyt. Współpracował też z wieloma gwiazdami amerykańskiego jazzu. Zasłynął jednak jako członek związanej z Herbie Hancockiem grupy Headhunters oraz sideman Milesa Davisa na płycie „Bitches Brew”.
Niedawno związał się z trójką absolwentów katowickiej AM – Michałem Tokajem (fortepian), Michałem Barańskim (kontrabas) i Łukaszem Żytą (perkusja). W takim składzie koncertują od dwóch lat i wspólnie zarejestrowali 13 oryginalnych, napisanych głównie przez Maupina, kompozycji, które trafiły na kompakt „Early Reflections”.
Mimo że album rozpoczyna powtarzana przez lidera prosta fraza, konstrukcje harmoniczne później się komplikują; pojawiają się rozbudowane improwizacje i ciekawe solówki. Zostały jednak przedstawione przystępnie nawet dla laika, dzięki czemu praktycznie każdy może się nimi cieszyć.
Nastrój jest łagodny, może nieco nonszalancki, tak że w pierwszej chwili nie zauważa się wyrafinowanych pomysłów melodycznych. Polecam zwłaszcza „Inside the Shadows”, z udanym solo Łukasza Żyty. Zdecydowanie odradzam tylko dwa utwory, w których pojawiają się, zupełnie niepotrzebnie, wokalizy Hani Chowaniec-Rybki.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Ulrik/Swallow/Johansen - Believe in Spring

107-109 07-08 2009 BelieveInSpring

Sundance Music 2007
Dystrybucja: Multikulti

Interpretacja: k4
Realizacja: k5

Muzyka z albumu „Believe in Spring” sięga początków ubiegłego wieku – utwór „Carolina Moon” pierwszy raz zarejestrowany był w 1923 roku przez Kate Smith. Pozostałe kompozycje, jak choćby tytułowa, autorstwa Michela Legranda, są nowsze. Pojawiło się też kilka utworów premierowych.
Uczestnicy sesji darzą sympatią starą muzykę i dlatego z przyjemnością do niej nawiązują. Proszę jednak nie myśleć, że album przynosi dźwięki z okresu Wielkiego Kryzysu. Nic takiego. „Believe in Spring” to nowoczesna muzyka, tyle że bazująca na stylistyce związanej z Tin Pan Alley.
Tak nazywano rejon 28. Ulicy w Nowym Yorku, gdzie narodziło się wiele słynnych standardów. Działali tam legendarni kompozytorzy, dostarczający materiału Broadwayowi i Hollywood.
„Believe in Spring” jest drugim spotkaniem Amerykanina Steve’a Swallowa (bas) oraz dwóch Duńczyków – Hansa Ulrika (saksofony) i Jonasa Johansena (perkusja). Poprzednio grali razem na płycie „Tin Pan Aliens”. Z podstawową trójką współpracują dwaj Szwedzi: Ulf Wakenius, który wprowadza do brzmienia delikatność akustycznej gitary, oraz Bobo Stenson – utalentowany pianista. Tego ostatniego słyszymy w trzech utworach, wśród których znajduje się „Soul Eyes” (1957) – kompozycja Mala Waldrona, akompaniatora Billie Holiday.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Kenny Garrett - Live at The Iridium

107-109 07-08 2009 KennyGarrett

Mack Avenue Records 2008
Dystrybucja: CCD.PL

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Kenny Garret to postać dobrze znana w amerykańskim jazzie – saksofonista, kompozytor, laureat nagród Grammy oraz wielu innych wyróżnień. Jego debiut dla wytwórni Mack Avenue Records jest zapisem koncertu, zarejestrowanego w znanym nowojorskim klubie Iridium. Garrett wybrał pięć własnych kompozycji. Gorąca atmosfera miejsca spowodowała, że utwory rozrosły się na scenie i niemal każdy trwa ponad 10 minut.
Dopomógł w tym doborowy skład. Na pierwszy plan wybija się Pharoah Sanders – równie zdolny jak Garrett saksofonista, tyle że reprezentujący starsze pokolenie. Z pozostałych muzyków chyba najbardziej znany jest Nat Reeves, który zapewnia solidny podkład basowy, nie próbując przy tym wyjść przed szereg. Popisy solowe to domena Benito Gonzalesa, grającego na klawiszach. Wreszcie nie można zapomnieć o Jamirze Williamsie, który w tym dość dynamicznym zestawie doskonale trzyma rytm.
Trzej akompaniatorzy tworzą profesjonalny fundament dla saksofonów, których dźwięk przez cały czas dominuje na płycie. Ciekawa muzyka, ale bardziej dla sympatyków energicznego grania, z małymi wycieczkami w kierunku fusion – vide „Happy People” – niż dla miłośników jazzowej melancholii.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Mary Halvorson - Dragon’s Head

107-109 07-08 2009 MaryHalvorson

2008 Firehouse12
Dystrybucja: www.firehouse12.com

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

O Mary Halvorson, podobnie jak większość ludzi, usłyszałem po raz pierwszy na jej wspólnych płytach z zespołami Anthony Braxtona. Objawiła mi się jako interesująca gitarzystka, którą żywo zajmuje stworzenie indywidualnego języka wypowiedzi i która własnej drogi szuka odważnie i cierpliwie.
W grudniu 2008 r. posłuchałem jej na żywo i mile połechtał mnie fakt, że rozpoznałem jej talent. Rzuciłem się więc na płyty, zwłaszcza na „Dragon’s Head”, której firma Firehouse12, nie wiedzieć czemu, nie chciała mi przysłać w prezencie. Kupiłem ją więc za pieniądze i do dziś, średnio raz w tygodniu, słucham ku uciesze swojej i lekkiemu zniecierpliwieniu domowników.
Coś przykuwa uwagę w muzyce Halvorson i jej tria (John Hebert – bas i Ches Smith – perkusja). Coś każe się na nowo wsłuchiwać w pisane przez nią tematy i przyglądać kompozycjom. Właśnie tak: przyglądać. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dziewczę nie tyle pisze muzykę, co szkicuje ją w przestrzeni dźwiękowej. Budując model, który oglądamy z różnych stron, ujawnia coś, co poprzednio przeoczyliśmy.
Nie jest to muzyka łatwa, ale też przesadziłbym pisząc, że stawia słuchaczowi jakieś niezwykłe wymagania. Warto podejść do niej poważnie i nie traktować jak dźwięku tła.

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

John Scofield - Piety Street

107-109 07-08 2009 JohnScofield

Emarcy 2009
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k3
Realizacja: k4

John Scofield osiągnął w swej karierze pozycję, dzięki której może zrealizować każdy pomysł. Wszechstronny artysta od lat spełnia się w różnych projektach – od kameralnych nagrań w trio, do wyrafinowanego fusion z rozbudowanym składem; czasem sięga też do tradycji.
Tak się dzieje w przypadku najnowszego albumu, powstałego z inspiracji muzyką gospel i bluesem. „Zawsze chciałem nagrać album bluesowy – mówi Scofield – to moje korzenie jako gitarzysty”.
Na płycie znalazło się 13 kompozycji (wśród nich słynny standard „Motherless Child” oraz dwa utwory Scofielda). Warto dodać, że cały repertuar został zaaranżowany przez lidera.
Ważny jest skład zespołu: z gitarą, fortepianem, organami, wokalem (Jon Cleary, John Boutte) i chórkami – wszystko to tworzy charakterystyczne brzmienie. Gitara Scofielda nie jest szczególnie eksponowana, ale stanowi wyrazisty składnik.
Albumu słucha się dobrze, choć czasem pojawia się wrażenie lekkiego niedosytu. Nie bardzo bowiem wiadomo, do kogo jest adresowany. Miłośnikom gospel może brakować żaru i spontaniczności, dla fanów Scofielda-jazzmana będzie to muzyka zbyt prosta (zwłaszcza w warstwie rytmicznej), przewidywalna i pozbawiona ognistych solówek, z których muzyk słynie. Całość przypomina bardziej zgrabną stylizację niż w pełni autorskie dokonanie.

Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 7-8/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF