HFM

Nowe testy

czytajwszystkieaktualnosci2

 

Neil Young - Le Noise

105-107 01 2011 neilYoung

Nonesuch Records 2010
Dystrybucja: Warner Music

Interpretacja: k2
Realizacja: k3

Jeśli uznać, że „Le Noise” znaczy hałas, to można na tym recenzję skończyć. Poza przesterowanymi gitarami i znajomym skądinąd, ale słabym wokalem Younga, niewiele można na niej znaleźć. Owszem, jest kilka ładniejszych fragmentów (m.in. ballada „Love and War”), ale to zdecydowanie za mało.
Jednak „noise” to „hałas” tylko po angielsku, natomiast po francusku oznacza kłótnię, zwadę, tyle że z żeńskim rodzajnikiem „la”. Ciekawostka.
Dziwię się, że taki krążek w ogóle powstał. Wykonawca, który dysponuje przeciętnym głosem i nie jest wirtuozem gitary, nie powinien samodzielnie nagrywać płyt. Owszem, był gwiazdą festiwalu Woodstock i ma w swoim dorobku sporo ciekawych nagrań, ale jego atutami zawsze były teksty i melodie, które dopiero w odpowiedniej oprawie wokalno-instrumentalnej nabierały blasku. Tu nikt owej oprawy nie stworzył.
Słychać głównie gitarowy hałas i mizerny wokal. Gdyby Neil Young startował w programie „Mam talent”, odpadłby w eliminacjach. Daniel Lanoise – utalentowany producent – nie zmodyfikował zamysłów autora. Być może gwiazda nie życzyła sobie zbytniej ingerencji w muzyczną wypowiedź.
Pociesza jedynie fakt, że album trwa zaledwie 38 minut. Chociaż dla mnie to i tak o pół godziny za długo.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 01/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF