HFM

Duevel Planets

28-30 03 2013 01Firma Duevel jest rodzinną manufakturą, a swą nazwę zawdzięcza nazwisku założyciela. Wbrew pozorom, jej siedziba nie mieści się we Francji, lecz w północnych Niemczech, w miasteczku Bohmte nieopodal Osnabrück.

W 1987 roku Marcus Duevel ukończył inżynierię na uniwersytecie w Osnabrück i, nie widząc przyszłości w trybach korporacyjnej machiny, rok później założył jednoosobowe przedsiębiorstwo. Duevel Lautsprecherbau zajmowało się produkcją oprogramowania do testowania kolumn.

Od początku firma specjalizowała się w głośnikach tubowych, a z czasem rozpoczęła produkcję tego typu przetworników. W pewnym momencie stanęła jednak przed niemożnością przeskoczenia pewnego poziomu brzmienia.

Konstruktorowi w zasadzie odpowiadała dynamika, przejrzystość i skuteczność hornów, lecz kulą u nogi była ich silna kierunkowość, znacznie zawężająca pole najlepszego odsłuchu.
Kilka lat trwały próby z różnymi konfiguracjami przetworników, aż w końcu w 1995 roku Duevel wpadł na pomysł „audiofilskiego jajka Kolumba”. Dwa lata później światło dzienne ujrzał Jupiter, w którym umieszczony na szczycie i skierowany w dół głośnik tubowy emitował dookólne dźwięki poprzez specjalne stożkowe dyfuzory. Kilka następnych modeli wykorzystywało tę technologię, ale – choć cieszyły się uznaniem audiofilskiego środowiska – w ich upowszechnieniu przeszkadzała wysoka cena. Wobec powyższego Marcus Duevel poszedł na zgniły kompromis i opracował nieco tańsze konstrukcje z dookólnymi promiennikami. Ich cena nadal wyrażała się jednak w kwotach pięciocyfrowych. Wszystkie kolumny Duevel są wytwarzane w siedzibie firmy, a jak wiadomo, koszty pracy w Niemczech są nieporównanie wyższe niż np. w Chinach. Jednym z najdroższych elementów są obudowy ze stożkowatymi promiennikami sklejanymi z kilku warstw drewna i precyzyjnie obrabianymi przy użyciu tradycyjnych metod stolarskich.
By zejść z ceną w rejony akceptowane przez większą liczbę użytkowników sprzętu hi-fi, w 2005 roku Marcus Duevel wymyślił model Planets, także dookólny, lecz pozbawiony kosztochłonnych promienników. W ciągu minionych siedmiu lat poddawał Planety różnym modyfikacjom i obecnie mamy do czynienia z ich wersją ostateczną.

Budowa
Te kolumny bez wątpienia należą do kategorii „wynalazków”, dzięki którym świat hi-fi nie jest zaludniany wyłącznie przez nudne klamoty. Ich budowa jest tyleż prosta, co niekonwencjonalna.
Planety to konstrukcja dwudrożna, wentylowana bas-refleksem.

Na górnej ściance zamontowano dwa przetworniki skierowane w sufit. Dół i środek pasma przetwarza 15-cm głośnik z odlewanym koszem i membraną z kewlarowej plecionki. Góra pozostaje domeną przetwornika 25-mm, umieszczonego w tubie. Cieniutką polietylenową membranę przed czynnikami zewnętrznymi chroni stalowa siateczka. Dookólne rozchodzenie się fal wspomagają dwie chromowane sfery, zawieszone nad głośnikami. Zapewne to właśnie im Planety zawdzięczają swą nazwę.
Obudowy wykonano z 22-mm MDF-u i wykończono czarną okleiną winylową. Do wyboru jest kilka kolorów (w tym zielony, czerwony i niebieski oraz lustrzane srebro i imitacja drewna). Każdy znajdzie coś dla siebie. Wnętrza skrzyń obficie wytłumiono płatami gąbkowej maty akustycznej i przedzielono ukośną odgrodą, tworzącą dwie komory. Cześć za głośnikiem nisko-średniotonowym rozszerza się do dołu kosztem objętości komory wysokotonowej. Skrzynie posadowiono na 5-cm nóżkach z twardej gumy, a w dnach umieszczono wyloty tuneli rezonansowych. Obok znalazły się pojedyncze złocone zaciski, przyjmujące wszystkie popularne zakończenia kabli.
Prostą zwrotnicę drugiego rzędu przymocowano bezpośrednio do gniazd. Połączenia wewnętrzne poprowadzono grubymi przewodami z miedzi beztlenowej, a do lutowania wykorzystano cynę z domieszką srebra.

 

28-30 03 2013 02     28-30 03 2013 03

Konfiguracja
Niemieckie kolumny mogą współpracować nawet z niedrogimi wzmacniaczami. Wśród urządzeń, jakie do nich podłączyłem, najtańszym był wiekowy NAD C320, jednak znacznie lepszym pomysłem będzie piecyk kosztujący co najmniej 2/3 ceny kolumn. Zasadniczą część odsłuchową przeprowadziłem z NAD-em C356BEE oraz Arcamem A19 (cena każdego z nich to około 3300 zł). Górnej granicy w zasadzie nie ma i nie będzie mezaliansem użycie wzmacniacza nawet dwukrotnie droższego od kolumn.
Jeśli chodzi o ustawienie, Planety należą do najmniej wymagających kolumn, z jakimi się dotąd zetknąłem. Mogą stanąć praktycznie gdziekolwiek; nie trzeba wyjeżdżać z nimi na środek pokoju ani szukać odpowiedniego kąta dogięcia. Przy podłączaniu należy spełnić tylko dwa warunki. Pierwszy: kolumny muszą stanąć napisem w stronę słuchacza tak, by wszystkie głośniki znalazły się w jednej linii. Drugi: by zakosztować wyjątkowej stereofonii, należy je odsunąć przynajmniej 80 cm od ścian.

28-30 03 2013 04     28-30 03 2013 05

Wrażenia odsłuchowe
Właśnie stereofonia była tym, co mnie w Planetach od razu zauroczyło. Kolumienki są dość nikczemnej postury; wraz z chromowanymi kulami mają 85 cm wysokości, a same skrzynie sięgają nieco nad kolana. Można się zatem spodziewać nisko umieszczonej sceny, lecz – ku memu zaskoczeniu – panorama dźwiękowa znajdowała się na wysokości 120-150 cm. I była to scena przez wielkie „S”.
Przybrała ona kształt owalnej chmury, zawieszonej nad głośnikami. W czasie sesji odsłuchowej kolumny stały w odległości około 2 m od siebie, zaś boczne krawędzie wirtualnej sceny sięgały dobre pół metra poza nie. Obłok miał ponad metr głębokości, choć w dużej mierze zależało to od jakości nagrań. W trakcie odtwarzania klasyki i rozrywki pochodzących z wielkich wytwórni obszar nad kolumnami przybierał kształt grubego cygara, ale gdy w odtwarzaczu wylądował krążek „Acoustic Revenge” Antonia Forcione, wyrosła przede mną ogromna, szeroka i zaskakująco realistyczna przestrzeń wypełniona dźwiękami. A to nie koniec atrakcji.
Akcja rozgrywająca się przed słuchaczem nie wymagała od niego zajęcia miejsca dokładnie na środku bazy. W miejscu najlepszego odsłuchu spokojnie mieściły się trzy osoby, nic przy tym nie tracąc z wrażeń przestrzennych. Gdy z ciekawości stanąłem z boku, po kątem 45 stopni w stosunku do kolumn, obserwowałem scenę tylko z nieco innej perspektywy, ale separacja instrumentów pozostała czytelna.
Drugim uderzającym aspektem brzmienia Planet jest bas. Generowany przez niewielkie skrzynki, przypominał to, co można usłyszeć z dwukrotnie większych kolumn. Mocny, głęboki i pulsujący, pozostawał też kontrolowany. Niestraszne mu były ani pompatyczne nagrania organowe, ani wywijasy Marcusa Millera. W muzyce rockowej mocna sekcja rytmiczna sama wprawiała w ruch stopę słuchacza, ale gdy nieopatrznie w odtwarzaczu wylądował krążek „The Time” tria Możdżer/Danielsson/Fresco, instrument szwedzkiego kontrabasisty przybrał iście katedralne rozmiary. Niestety, tak to nagranie zostało zrealizowane.
Kolejnym atutem Planet jest średnica. Delikatnie ocieplona i plastyczna, działała wręcz hipnotyzująco. Nagrania wokalistek i trębaczy jazzowych, fortepianu oraz gitary klasycznej miały dużą dawkę realizmu, co w połączeniu z wyjątkową stereofonią wzmagało realizm prezentacji.
Od tego pozytywnego wizerunku odstawały wysokie tony. Wprawdzie detaliczność pozostawała na wysokim poziomie, świsty strun pod palcami gitarzystów i odgłosy przyrody na płycie „Amused to Death” Watersa były czytelne, ale zamiast skrzyć się krystalicznym blaskiem i sypać alikwotami góra pasma trzymała się o krok za średnicą. Dobrym przykładem ich wzajemnej relacji będzie wspomniany album „The Time”, gdzie w kilku utworach Zohar Fresco zwykle kradnie show reszcie ansamblu. W trakcie odsłuchu na Planetach wiodącą rolę pełnił fortepian wespół z kontrabasem, a izraelski muzyk zajął miejsce za nimi, także dosłownie.

Reklama

Konkluzja
W stosunku do możliwości brzmieniowych cena Planet jest skandalicznie niska. Cztery i pół tysiąca za taki dźwięk i wzornictwo to zwyczajne okradanie producenta. Jeśli tylko będzie odpowiadał Wam ich charakter, radzę się pospieszyć z zakupem, bo dystrybutor się połapie i podniesie cenę co najmniej o 50 %. Ale nawet wtedy będzie to okazja.

28-30 03 2013 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 03/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF