Zwoliński napisał: 1. Wykresy: słuchamy muzyki, a nie kresek i tabelek. Wielu znamienitych konstruktorów po zaplanowaniu i zmontowaniu perfekcyjnego urządzenia przed skierowaniem go do produkcji przeprowadza odsłuchy. I podczas nich "dostraja" je tak, by słuchanie muzyki dawało jak najwięcej zadowolenia. A że idealne w założeniu parametry letko się rozjeżdżają? Trudno. Zresztą wzmacniacze lampowe w porównaniu z tranzystorowymi na wykresach wyglądają kiepsko, ale niektórzy ludzie za nic by ich nie zamienili.
Ale to są truizmy. Wiadomo, że jak się zmontuje jakiegoś samograja to potem trzeba go włączyć i posłuchać, choćby dla sprawdzenia czy w ogóle działa, czy robi to poprawnie nie wywalając np. korków. Słuchanie to jest efekt finalny. Oczywiście wraca się do etapów liczenia, projektowania i mierzenia, ale raczej tylko dlatego, że policzyło się albo zmontowało źle. Jest to poniekąd naturalna kolej rzeczy, trudno przewidzieć wszystkie współgrające czynniki ot tak, mając przed sobą „czystą kartkę i ołówek”, ale dzięki kolejnym iteracjom dochodzimy to zadowalającego stanu kiedy nasze dzieło można publicznie pokazać i nie będzie wstydu wziąć od ludzi za to pieniądze. Niestety na doprecyzowanie nie każdy może sobie pozwolić (koszty), ale nie każdy też chce lub uważa, że powinien i często produkt wychodzi na rynek mimo – noo - „takiego sobie” dopracowania – patrz „polski hajend”, choć nie tylko polski.
Problem z wykresami polega na tym, że są znacznie bardziej dokładne niż czyjekolwiek ucho co sporej części audiofilów nie mieści się w głowie, obnażając tym samym nie tylko braki w wiedzy technicznej, ale też psychoakustycznej i fizjologii słuchu, a ta jest nader zawiła i znacznie wykracza poza standardowe stwierdzenie, że mózg interpretuje impulsy elektryczne z ucha. O nie, to się dzieje na znaczeni bardziej skomplikowanym poziomie włączając w to zmianę sygnałów elektrycznych na chemiczne i to dopiero one mają szanse być „czytane” przez odpowiednie rejony w mózgu, ale szczegóły tego procesu to już wiedza akademicka i nie będę udawał, że rozumiem co się po kolei dzieje.
Natomiast zawsze bawią mnie historie producentów o tym jak to „nathinbat” testy odsłuchowe. Dają mi tylko sygnał, że marketingowiec doskonale wie w jaką nutę klientowi uderzyć, żeby sprzedać mu opowieść za gruby hajs, a jeżeli faktycznie tak jest to świadczy to raczej o błądzeniu i eksperymentowaniu, a nie rzetelnym projektowaniu i doświadczeniu. Z drugiej strony co mieli by napisać w katalogu? „Takie nam wyszło, ale w sumie to nie wiadomo jak to gra bo nie słuchaliśmy”?
Zwoliński napisał: 2. W ramach pojęcia "jednego z najlepszych wzmacniaczy" mieści się także klasa wykonania i użyte komponenty, a do tych trudno mieć zastrzeżenia. Ambicją Nelsona Passa jest produkowanie urządzeń długodystansowych i mam wrażenie, że HPA-1 przeżyje niejeden nowoczesny wzmacniacz słuchawkowy z Dalekiego Wchodu, nawet od niego droższy.
Niestety nie jest to żadna gwarancja. Historia hajfaju zna liczne i drogie przypadki kiedy hiperduper sprzęt zwyczajnie się psuł (albo nawet zawierał usterką odroczona w czasie), a z racji powszechnego dzisiaj lutowania bezołowiowego, nieudostępniania schematów, montażu wyszukanych podzespołów produkowanych tylko zamówienie, naprawa jest nie tylko trudna, ale też kosztowna, ewentualnie niemożliwa. To że coś ma obudowę w wersji p.panc w sumie nie wiele daje – nie licząc ludzi którzy żyją z programowania obrabiarek CNC, dostawców blachy aluminiowej PA9 albo 13 i anodowni.
Zwoliński napisał: 2 a. Nelsona Passa nigdy na żywo nie widziałem, nie znam człowieka i nigdy nie zamieniłem z nim nawet słowa. Nie było więc to pisane "po znajomości".
To się chwali, ale można by podać kilka przykładów „dziennikarzy” którzy wchodzą z producentami w nader poufałe kontakty i potem smażą taką recenzję, że „palce lizać”. Głównie chodzi o przypadki polskich małych manufaktur i również polskich internetowych serwisów.
Zwoliński napisał: 3. Nie znam się na technice i wcale tego nie ukrywam.
Żadna to ujma na honorze, ale chwalić się, czy choćby podkreślać, też nie ma czym.
Zwoliński napisał: Mam duszę humanisty, choć na co dzień obracam się w świecie liczb. Nigdy nie pasjonowały mnie śrubki ani blaszki, a schemat ideowy przypomina zagmatwany labirynt pełen pułapek. Jednak w ciągu dwóch dekad testowania łyknąłem tego i owego i potrafię odróżnić lampę od transformatora. W bardziej skomplikowanych sytuacjach po prostu konsultuję się z serwisantami danych urządzeń pracującymi u dystrybutorów, a im chyba można ufać (przy okazji gorące pozdrowienia dla pana Darka z Audiosystemu). Kilku moich kolegów po fachu z innych czasopism potrafi zgrabnie przemilczeć tematy, o których nie mają pojęcia i nie ma w tym niczego złego. Lepiej nie napisać nic, niż walnąć babola. Ja jednak wolę podrążyć temat i stąd te konsultacje.
I to jest sytuacja znacznie lepsza niż napisać, że zniekształcenia są bardzo niskie podczas gdy są bardzo wysokie. Konsultacje natomiast zawsze są mile widziane, byle po drugiej stronie siedział ktoś kto jednak zwraca uwagę i rozumie tabelki i wykresy, choć z umiarkowaniem i rozsądkiem, bo różnica, dajmy na to, w odchyłce 0,2dB na charakterystyce znaczenia nie ma żadnego.
Zwoliński napisał: 5. Zawsze, zawsze, po trzykroć zawsze słucham testowanych urządzeń i nieraz, hm, przeżywam nie lada konsternację. Weźmy na ten przykład najnowsze Sennheisery Momentum 4. Powiedzenie, że grają kontrowersyjnie, jest bardzo dużym eufemizmem. W dodatku ich klasa wykonania w żaden sposób nie licuje z ceną ani renomą producenta, czemu dałem wyraz w recenzji. I co? I przypadkowo trafiłem na ich opis w jakimś internetowym periodyku, gdzie autor sika po nogach ze szczęścia i radości, że tak fantastycznie zrobione i tak fantastycznie grają. Owszem, jemu mogło się to granie podobać, gusty są różne, ale opis tego brzmienia nijak się nie miał do rzeczywistości. I gdybym nie miał ich na głowie, to może dał bym się uwieść pięknym słówkom, ale, do k... nędzy, tak głuchy jeszcze nie jestem! (patrz punkt 4).
Nie zazdroszczę takich sytuacji. Nie raz nie dwa na łamach wstępniaków był poruszany temat rzetelności recenzji w świetle zmiennego humoru jaśniepana-dystrybutora udostępniającego sprzęt. Przytaczane były przypadki najwyższej obrazy tylko dlatego, że sprzęt zarobił dwie piątki zamiast dwóch szóstek. Dystrybutor też człowiek i bywa, że zachowuje się jak ostatni ch.. eee tzn. no, ma swoje przywary. Inna sprawa, że ludziska są wygodne i zamiast przeczytać przecież wcale nie jakaś długaśną recenzję, wolą zerknąć w tabelkę i policzyć na palcach zaczernione kropki. Obstawiam, że nie raz nie dwa, właśnie te kropki nie pozostawały bez wpływu na obroty tej czy innej firmy. Nie bardzo jest to jak pogodzić, bo żeby być niezależnym trzeba by robić zakupy samograjów na koszt redakcji, a to szybko mogło by pogrążyć cały interes.