HFM

Kulisy upadku

Niedawno przeczytałem informację o bankructwie firmy Loewe. W pierwszej chwili ogarnął mnie smutek, bo oto odchodzi producent sprzętu wysokiej jakości. Tym razem telewizorów.

Jednak już po chwili zaczęły mnie ogarniać wątpliwości, a kiedy obejrzałem krótki filmik, zareagowałem jak osoba, kątem oka widząca na ekranie ufoludka w dokumencie o peerelowskich mleczarniach. Zaraz, zaraz! Cofnąłem raz, drugi, a za trzecim musiałem pobiec szybko do zlewu, bo miałem usta pełne porannej kawy. Eksplozja śmiechu, połączona z erupcją słodko-gorzkiego płynu na klawiaturę, mogłaby spowodować kolejny upadek. Tym razem mojego laptopa, na którym od dobrych pięciu lat powstają wstępniaki i inne teksty, czytane przez Was na tak zwanych łamach.
Ale zacznijmy od początku: „Loewe zaczęło tracić rynek w czasach kryzysów. Na sprzęt, którego ceny zaczynają się od 5 tys. euro, było coraz mniej chętnych. Przedsiębiorstwo przegrywało konkurencję z Samsungiem i LG, które sprzedają swoje produkty w o wiele bardziej przystępnych cenach”.

To mnie specjalnie nie dziwi, bo Loewe od dawna nie konkurowało ze wspomnianymi, ale kupowało od nich matryce (także z Polski), a następnie obudowywało „designem” i oprogramowaniem (podobno dość zawodnym). Może więc klienci nie tyle stali się „niechętni”, co zdali sobie sprawę, że dużo płacą za logo? W czasach technologii kineskopowej Loewe robiło własne, przewyższające dokonania Japończyków. Wówczas można było mówić o ekskluzywności i innowacyjności produktu. Era płaskich ekranów skoncentrowała produkcję u kilku producentów, którzy klepią mniej więcej to samo. Na marginesie, mówienie o „telewizorach wysokiej jakości” jakoś do mnie nie trafia. Oczywiście, widzę różnicę, ale widzę też, że moja 7-letnia plazma Panasonica z dość niskiej linii ma bardziej fizjologiczny i plastyczny (kinowy) obraz niż nowe LCD mojego kolegi za 8 kafli.

„Spółkę próbowano restrukturyzować i dlatego objęto specjalną ochroną prawną. Nie pomogło to jednak i firma przyznała, że ma pieniądze na funkcjonowanie do końca roku.”
To też ciekawe. Nie przypominam sobie, aby jakakolwiek firma hi-end została objęta czułymi ramionami prawa, kiedy zaczęło jej się gotować pod tyłkiem. Co lepsze, większość z nich nieźle sobie radzi w czasach kryzysu, pomimo cen, przy których TV Loewe to promocja w Biedronce. Może więc kwestia jakości jest na tyle czytelna dla klientów, że produkty potrafią się same obronić? A może klient słuchający, nie oglądający, jest mniej awanturujący się? Pytań jest wiele, ale jedno jest pewne: jakość produktu jest jednym z największych atutów i ludzie to widzą. Podobno zwłaszcza w kryzysie.
„Zarząd firmy zgłosił wniosek o jej upadłość. Przedsiębiorstwo albo znajdzie do końca roku inwestora, albo zostanie zamknięte.”

Moim zdaniem, może znaleźć kupca znaku firmowego, który przeniesie produkcję w miejsce zapewniające konkurencyjność, bo obecne kompletnie się do tego nie nadaje, co potwierdzą kolejne cytaty.
„To było do przewidzenia, wiedzieliśmy, że tak się stanie, pogodziliśmy się z tym faktem” – mówi pracownica firmy. Dlatego wprowadzono „tarczę ochronną” w konsekwencji niewypłacalności wobec dostawców.”

Czyli – wszyscy wierzyciele mogą swoje faktury, weksle i umowy zwinąć w rulon i napalić nimi w kominku. Polska fabryka, dostarczająca „matryce najwyższej jakości” (paradoksalnie, spotykane w telewizorach znacznie niższej jakości), również. A gdzie europejska solidarność, „wszyscy ludzie będą braćmi” i wreszcie – komfort współpracy pomiędzy przedsiębiorcami w Unii? Bardziej jednak wypada zapytać: po co ten parasol, skoro do końca roku ma nie padać? Ano:

„To nie oznacza tragedii dla pracowników. Związkowcy wykonują swoje zadania i jeśli chodzi o zatrudnionych – nic się nie zmienia.”
I tu się wyjaśnia tajemnica cen telewizorów wysokiej jakości. Niestety, druga strona medalu jest już mniej błyszcząca. Europa staje się miejscem, które nie wytrzymuje konkurencji nawet w takich dziedzinach, jak wysokie technologie. Nie wróży to najlepiej, bo sami w swoich ocenach jesteśmy hipokrytami, albo, jak kto woli, realistami. Tymi pierwszymi, gdy mamy dostać pieniądze od pracodawcy; drugimi, gdy mamy je wydać. Najlepszym dowodem jest Loewe.

Firma niemiecka, niemiecki pracodawca, niemiecki pracownik i wreszcie wspomniane niemieckie związki. Zapewne z jednej strony Niemcy będą bronić „zdobyczy związkowców” jak lwy, zwłaszcza gdy dotyczą ich bezpośrednio. Z drugiej, w sklepie nie wybiorą niemieckiego telewizora, bo jest za drogi albo cena nie uzasadnia jego wyjątkowości (lub związkowości). Gdyby sami Niemcy kupowali telewizory wspomnianej firmy, zapewne uratowaliby i firmę, i jej pracowników, i związki. Solidarność, piękne hasła i zrozumienie dla socjalistycznych zdobyczy ludzkości kończą się jednak, gdy trzeba sięgnąć do kieszeni. Oczywiście, będąc politykiem można mieć inną opinię, bo wtedy nie sięga się do własnej.

Może więc ten upadek to nie znak strasznego kryzysu, który wysuszy nawet ocean, ale oznaka normalności?

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 10/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF