HFM

artykulylista3

 

Jan Bokszczanin - Zakochałem się w Białorusi

67-69 06 2010 02Z organistą Janem Bokszczaninem o jego najnowszej płycie i sympatii do naszych wschodnich sąsiadów rozmawia Maciej Łukasz Gołębiowski.

MŁG: Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o twojej nowej płycie nagranej na Białorusi. Czemu w Roku Chopinowskim nie grasz Jubilata, tylko Poulenca i Saint-Saensa?
JB: Odkąd moja żona pracuje w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina, mam tego kompozytora w domu naprawdę dużo. Nie czuję potrzeby grać go jeszcze na organach i nawet w tym roku nie planuję podobnych zabaw. Zdarzyło mi się co prawda kilka razy wykonać z Tytusem Wojnowiczem, Pawłem Gusnarem czy paroma innymi muzykami transkrypcję nokturnu Chopina, ale zrobiliśmy to na wyraźne życzenie organizatorów koncertów. Chopina wolę pozostawić innym. Mam co grać.


Opowiedz więc o najnowszym projekcie. Czemu zdecydowałeś się nagrać płytę w reżimowym kraju?
Białoruś jest mi bliska już od lat. Grywałem tam koncerty i zawsze byłem ciepło przyjmowany. Przez ojca poznałem wyjątkowego człowieka, mecenasa sztuki – Iwana Szumskiego. Jest właścicielem firmy Regula, produkującej specjalistyczne urządzenia optyczne i elektroniczne. Chętnie oddaje część swoich dochodów na wspieranie artystów i cele charytatywne. Sponsoruje świetny jazzowy zespół Apple Tea, o którym pisaliście już w „Hi-Fi i Muzyce”. Wspiera też domy dziecka, przeznacza fundusze na organizację koncertów. Pomaga tym, którzy tego naprawdę potrzebują albo zwyczajnie wspiera kogoś, kto go zainteresuje ciekawym, ambitnym projektem. Nasza znajomość zaczęła się od tego, że na jego zaproszenie przyjechałem do Mińska na koncert noworoczny, którym dyrygował szef tamtejszej filharmonii Alexander Anissimov. Wieczór był wyjątkowy, bo Szumski specjalnie na tę okazję sprowadził z zagranicy tancerki kabaretowe, by odtańczyły przed białoruską publicznością ognistego kankana. Następnego dnia po koncercie spotkaliśmy się we trzech i pojawił się pomysł wspólnego projektu. Zapytali mnie, co chciałbym zagrać z orkiestrą. Powiedziałem, że zawsze marzyłem, by wykonać symfonię organową Saint-Saensa albo koncert g-moll Poulenca. Maestro Aleksander Anissimov powiedział, że wobec tego zagramy oba utwory.
Od początku było wiadomo, że wydacie je na płycie?
Tak. Znalazł się dobry reżyser dźwięku, współpracujący z radiem białoruskim, który miał odpowiedni sprzęt. Wziąłem też ze sobą dwójkę zaprzyjaźnionych realizatorów: Antoniego Grzymałę, z którym współpracuję od lat oraz Joannę Popowicz, na co dzień mieszkającą w Londynie, a pracującą w studiu Petera Gabriela. Wystarczyło zainstalować sprzęt w filharmonii. Odbyliśmy kilka prób, a potem nagraliśmy wszystko w trakcie próby generalnej i koncertu. Szumski i Anissimov wszystko zorganizowali, także od strony finansowej.
O ile wiem, w Polsce nikt jeszcze tych utworów nie nagrał na CD. Wynika to prawdopodobnie z tego, że mało kto jest teraz w stanie znaleźć mecenasa, który zgodzi się wypłacić honoraria ponad 50 muzykom grającym w orkiestrze, pokryć koszty nagrania, a także logistyki związanej z tym potężnym przedsięwzięciem.
W repertuarze koncertowym te kompozycje także nie goszczą zbyt często. Opowiedz o nich.
Utwór Poulenca to prawdziwy koncert solistyczny. Organy są daleko przed orkiestrą i grają partię, która pozwala na wirtuozowskie popisy. Oczywiście, jak to w koncertach romantycznych, nie brakuje też miejsc, gdy instrument solowy dialoguje z akompaniamentem. W symfonii Saint-Saensa proporcje są odwrotne. Organy są wtopione w orkiestrę i pełnią rolę nie tyle pojedynczego instrumentu, co „sekcji”. Przez połowę pierwszej części i w finale bez organów nic by się nie odbyło. One są cały czas obecne i stanowią podstawę dla innych instrumentów.
Przygotowując się do występu, zastanawiałem się, czy nie będzie ich trochę za mało. Słuchałem dwóch najlepszych wykonań symfonii – Gastona Litaize i Chicago Symphony pod Barenboimem oraz Pierre’a Cochereau z Berlińczykami pod Karajanem. W obu przypadkach organy były wręcz schowane za orkiestrę. W moim nagraniu są może nieco bardziej z przodu, ale tamte interpretacje były dla mnie wzorem.
Trudno o dobre organy w filharmoniach. Jakie zastałeś w Mińsku?
Instrument 74-głosowy, zakupiony jeszcze w czasach byłego Związku Radzieckiego za ruble transferowe. Wyprodukowała go czeska firma Rieger-Kloss z Krnova, mająca wieloletnią tradycję w budowie organów. Ich instrumenty znajdują się także w Polsce. Mińskie organy nie są może ich najlepszym dziełem, ale przez wszystkie te lata bardzo o nie dbano. Dzięki temu są w dość dobrym stanie i brzmią całkiem czysto. Barwa miejscami może nie jest zbyt piękna, ale w ogólnym zarysie są w porządku, szczególnie jako instrument towarzyszący orkiestrze. W tym repertuarze dobrze się spisują.

67-69 06 2010 03

A dyrygent? Anissimov to nazwisko znane nie tylko z płyt Naxosa. Jak ci się z nim współpracowało?
Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, więc nie obyło się bez koncertowych emocji. Nie dość, że przyszło mi grać z wybitnym dyrygentem, to jeszcze w pewnym momencie powiedział mi, że kończył moskiewskie konserwatorium także w klasie organów. Miałem więc przed sobą człowieka, który zna się na rzeczy. Organiści nie są przyzwyczajeni do grania z orkiestrą. Nie uczy się ich tego na studiach, a i w karierze nie grają wielu koncertów orkiestrowych. Choćby dlatego, że taka literatura jest po prostu uboga. Sam miałem dotąd okazję tylko kilka razy grać koncerty Haendla, ale to przecież zupełnie inna muzyka niż Poulenc czy Saint-Saens. Do tego wykonania przygotowywałem się pół roku, a mimo to bałem się ostatecznego efektu. Anissimov bardzo mi pomógł. Miał wszystko dokładnie zaplanowane i przemyślane. I nawet gdy w trakcie koncertu okazało się, że poniosły mnie emocje i szybką część zagrałem szybciej, a wolną – wolniej niż na próbach, on bez trudu dopasował do tego orkiestrę.
Grałeś z najlepszą orkiestrą Białorusi. Jak ich porównać z naszymi filharmonikami?
Jeśli chodzi o sekcję smyczków, to uważam, że w Mińsku mają lepszych muzyków niż niejedna polska orkiestra. Z dęciakami bywa różnie. Drewniane grają na poziomie podobnym, jak się słyszy u nas, za to blacha bywa gorsza. Są pewne obiektywne przyczyny, które nie sprzyjają dobrej grze na tych instrumentach. „Dęciacy” mają naturę imprezowiczów, co nie sprzyja kondycji. A ta jest potrzebna w grze na siłowych instrumentach. Orkiestra zagrała jednak nie gorzej niż zrobiliby to nasi muzycy z Filharmonii Narodowej, a może i lepiej. Jestem też przekonany, że z niektórymi znanymi polskimi dyrygentami w ogóle nie byłbym w stanie nagrać tych trudnych utworów.
Jesteś zadowolony z technicznej jakości nagrania?
Od początku byłem zadowolony. Potem posłuchał Maciek Stryjecki i wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Miał bardzo konkretne uwagi, z którymi w większości się zgodziłem. Chodziło głównie o sprawy akustyczne, na których – przyznaję – nie znam się zbyt dobrze. Wiem, że początkowo z nagrania całkowicie usunięto kompresję i poprawiono pogłos. Teraz brzmi rewelacyjnie i myślę, że żaden audiofil nie będzie zawiedziony. Mam nadzieję, że nie będzie zawiedziony również Iwan Szumski, który słucha muzyki na sprzęcie najwyższej jakości.
Białoruś nadal większości Polaków kojarzy się ze smutnymi ludźmi i politycznym zamordyzmem. Twoje doświadczenia to potwierdzają?
Ludzie wcale nie są tam smutni, a władza groźniej wygląda w naszej telewizji niż na żywo. Tam jest teraz dziki ustrój polityczny – każdy kombinuje, jak może, a prawo jest prawdopodobnie w powijakach. Odnoszę wrażenie, że niewiele osób traktuje Łukaszenkę serio. On sobie jest, bo jest i tyle. To oczywiście tylko moje prywatne zdanie. Każdy, kto pracuje na państwowej posadzie, stara się jakoś dorobić, ale mimo to życie muzyków, poetów czy innych artystów nie odbiega zbytnio od naszych realiów. Poza tym na Białorusi żyją tacy ludzie jak Szumski – mecenasi sztuki, których w naszym kraju praktycznie nie ma. To, czego nie jest w stanie zapewnić państwo, przejmują oni i dzięki temu kultura ma się dobrze. W sklepach można kupić wiele płyt, także najnowszych z Zachodu. Sporo z nich jest pirackich. Tam praktycznie każdy, kto coś nagra, może to bez przeszkód powielić, wydać i sprzedawać, gdzie chce. Mój bliski znajomy opowiadał, że w radiu i TV co chwila jako tło spotów reklamowych słyszał swoją muzykę. Interweniował w tej sprawie u dyrekcji radia, a potem sprawa trafiła nawet do któregoś z ministrów. Jego odpowiedź była szybka i znacząca: niech się cieszy, że w ogóle go puszczamy! Wśród pirackich nagrań znalazłem niejedną płytę z Polski. Włącznie z „Grand Piano” Włodka Pawlika. Opatrzono ją zabawnym tekstem, że wydawca zawarł licencyjne porozumienie z właścicielem praw w Polsce. Jak dobrze wiemy, żadnej licencji nie było.
W książeczce dołączonej do płyty znalazły się dwa wiersze Leonida Petrenki, a okładkę zaprojektował Władymir Cesler. Skąd ten pomysł?
Obu miałem okazję poznać w czasie pobytów w Mińsku. Tak twórczych i bezinteresownych ludzi jak na Białorusi (czy Rosji) nigdzie indziej nie spotkałem. Petrenko napisał te dwa wiersze, zainspirowany organami i zwyczajnie mi je podarował. Cesler nie wziął ani grosza za okładkę CD i plakat, które są przecież fantastyczne, a on sam za swoje prace dostaje często od miłośników sztuki po kilka tysięcy euro. W ten sposób obaj zgodzili się uczestniczyć w moim przedsięwzięciu. Jestem im za to wdzięczny. Tym bardziej, że są to artyści z najwyższej światowej półki.
Projekt białoruski jest już praktycznie zamknięty, płyta niedługo w sprzedaży. Co nowego planujesz?
Mam pomysł na dwie kolejne. Jedna jest już w zaawansowanym stadium. Będzie poświęcona muzyce Krzysztofa Komedy. Okazuje się, że jego utwory, zagrane w kościele na tradycyjnych organach i saksofonie, brzmią rewelacyjnie. Zwróciłem się więc do kilku znanych polskich kompozytorów jazzowych i klasycznych, m.in.: Krzysztofa Herdzina, Włodka Pawlika, Wojtka Majewskiego i Michała Lamży o napisanie aranżacji tematów Komedy lub stworzenie nowych utworów inspirowanych jego twórczością. W ciągu półtora roku powstał muzyczny kolaż, który wkrótce będziemy nagrywać. Wśród muzyków, których zaprosiłem do współpracy, znaleźli się: Grażyna Auguścik, Tomasz Szukalski, Paweł Gusnar, Robert Majewski, Ryszard Borowski. Nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie. Premiera płyty jest zaplanowana na jesień. Drugi projekt to duet z Tytusem Wojnowiczem. Ostatnio także jeden z najlepszych polskich saksofonistów – Tomasz Szukalski – zaproponował mi współpracę.
Dziękuję za rozmowę.

Źródło: HFiM 06/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF