HFM

artykulylista3

 

Roman Maciejewski - Współbrzmieć ze Wszechświatem

81-84 09 2010 01„Rytm moich dzieł jest na pewno moim własnym rytmem, bo wychodzę tu od siebie; od rytmiki mego spokojnie bijącego, zdrowego serca. [...] Nie cierpię na żadne zahamowania, pisząc muzykę, i nie męczę się nad wyborem środków wypowiedzi, co w pewnym sensie jest konsekwencją właściwego funkcjonowania wątroby i innych organów.” - Roman Maciejewski

Wielkopolski chów
Było ich czworo: jedna siostra i trzech braci. Roman (1910-1998), Jadwiga (19112006) i Zygmunt (1914-99) Maciejewscy urodzili się w Berlinie. Po I wojnie światowej, kiedy Polska odzyskała niepodległość, ich rodzice zamieszkali w Wielkopolsce, w Lesznie. Matka była nauczycielką muzyki (fortepian, skrzypce) po studiach w berlińskim konserwatorium. Ojciec, absolwent Akademii Kroju (dziś powiedzielibyśmy – studiów dla projektantów mody), prowadził zakład krawiecki i amatorsko grywał na skrzypcach. W Lesznie przyszedł na świat najmłodszy brat – Wojciech (ur. 1923).


Wszyscy chłopcy byli utalentowani artystycznie. Roman został kompozytorem, Zygmunt – aktorem, a Wojciech – reżyserem słuchowisk radiowych. Jadwiga była nauczycielką. W domu Maciejewskich uprawiano kameralne muzykowanie. Warto wspomnieć, że ongiś dziadek ze strony matki z ośmiorga swoich dzieci utworzył rodzinną kapelę. Na szczęście nie stosował takich metod wychowawczych jak ojciec Michaela Jacksona...
Roman miał słuch absolutny. Jako pięciolatek zaczął naukę muzyki pod okiem matki (lekcje fortepianu), a rok później wstąpił do jednej z berlińskich szkół muzycznych. Po przyjeździe do Leszna uczył się prywatnie. Akompaniował do mszy, a jego szalone organowe improwizacje, chociaż miały akceptację „nowoczesnego” proboszcza, czasem nie przypadały do gustu wiernym. Roman, zapalony harcerz, z zapałem prowadził chór druhów, z którym występował w Lesznie i okolicach. Poziom zespołu i umiejętności małego dyrygenta zachwyciły jednego z lokalnych arystokratów, który ufundował mu stypendium na naukę w konserwatorium w stolicy Wielkopolski. Po śmierci hrabiego-mecenasa Maciejewski, pozbawiony regularnego wsparcia finansowego, zaczął zarobkować jako dyrygent poznańskich chórów. Był protegowanym Stanisława Wiechowicza, kompozytora i słynnego chórmistrza, animatora ruchu chórów amatorskich. Kilkunastoletni, niepozornej postury chłopiec musiał zaczynać próby od... tupnięcia w podium. Działało. Kilka chórów, z którymi pracował, sięgnęło po laury prestiżowych konkursów, nie tylko w kraju.
Chociaż dyplom poznańskiego konserwatorium Maciejewski uzyskał w klasie fortepianu, najbardziej interesowało go tworzenie własnych utworów. W tece kompozytorskiej nastoletniego artysty znajdowały się m.in. mazurki fortepianowe i chóralne „Pieśni kurpiowskie”. Postanowił podjąć studia muzyczne w konserwatorium warszawskim (od niedawna mającym status wyższej uczelni), w klasie kompozycji Kazimierza Sikorskiego. Znał już tego profesora z Poznania i wiedział, że jest doskonałym dydaktykiem, zachęcającym studentów do odważnych poszukiwań. Równolegle z „Maćkiem” (bo tak niemal od zawsze nazywali go koledzy) studiowali m.in. Witold Lutosławski, Roman Palester, Antoni Szałowski, Grażyna Bacewicz czy Stefan Kisielewski. Lutosławski wspominał po latach: „Był wówczas wśród studentów gwiazdą. Dyrygował nawet swoimi utworami wykonywanymi przez studencki chór, w którym ja również śpiewałem”.
Wykładowcy także cenili talent Maciejewskiego. Sam rektor, Karol Szymanowski, dla Romana największy autorytet i niemal idol, zaprosił go na spotkanie. Kiedy usłyszał jego mazurki, był mile zaskoczony ich oryginalnością. Oto student, który nie wzoruje się na mazurkach Szymanowskiego! Maciejewski wyjaśnił, że skoro jest innym człowiekiem, to i jego muzyka jest inna. Autor „Króla Rogera” zaczął bacznie, życzliwie śledzić rozwój kompozytorski utalentowanego młodzieńca: „Tak na niego liczę, tak chciałbym, żeby właśnie z niego coś wyszło na dużą skalę”. Roman nie zawiódł mistrza, zarówno jako artysta, jak i człowiek. Kiedy w 1937 Szymanowski zmarł w Szwajcarii, właśnie Maciejewski towarzyszył jego siostrze, Stanisławie Korwin-Szymanowskiej, podczas załatwiania formalności i transportu trumny z ciałem kompozytora do kraju. Z cenioną śpiewaczką połączyła go wcześniej współpraca muzyczna. Szymanowska wykonywała cykl trzech utworów młodego kompozytora – „Pieśni Bilitis” do słów Pierre’a Louÿsa w tłumaczeniu Leopolda Staffa.

81-84 09 2010 02     81-84 09 2010 03     81-84 09 2010 04

Taniec żywiciel
Maciejewski płynnie czytał nuty a vista, świetnie improwizował i obdarzony był darem cierpliwego przekazywania wiedzy oraz twórczą wyobraźnią – miał zatem cechy dobrego akompaniatora i jako student dorabiał, akompaniując do lekcji tańca, między innymi w renomowanej poznańskiej szkole baletowej Walentyny Wiechowicz, żony Stanisława. Wkrótce zaczął komponować oryginalną muzykę do układów tanecznych, a nawet wnosił wkład w choreografię. Wyznawał koncepcję „teatru tańca” – tańca „czystego, absolutnego”: „Taniec jako sztuka autonomiczna, ale w połączeniu z muzyką. Konstrukcja choreograficzna wiernie odpowiadająca konstrukcji muzycznej. Forma taneczna odpowiadająca np. symfonii. Mam nawet na to własne określenie «synchronia». Temat muzyczny – temat ruchowy – konstrukcja taneczna. Trudne, ale jakież fascynujące!”.
Pierwszą wielką miłością Maciejewskiego była tancerka – Marcella HildebrandtPruska, którą losy życiowe i artystyczne również rzucały po świecie i która zmarła w roku 2007 w wieku 103 lat. Na jej pogrzebie... tańczono.

Lata metamorfozy
Karol Szymanowski, pragnący zreformować warszawskie konserwatorium, napotkał na silny opór pedagogicznej i artystycznej „konserwy”. Maciejewski oczywiście opowiedział się po stronie światłego rektora. Jako przywódca strajku studenckiego, został relegowany z uczelni, a wtedy, paradoksalnie, złapał nowy wiatr w żagle. Wyruszył na tournée pianistyczne po Bałkanach, potem zaś (1934) dostał rządowe stypendium na dalsze studia w Paryżu, u słynnej Nadii Boulanger. Niewątpliwie nie zmarnował czasu przeznaczonego na naukę (ćwiczył na fortepianie i komponował po dziesięć godzin dziennie), ale z punktu widzenia towarzysko-rozrywkowego też nie próżnował. Potwierdza to Czesław Miłosz, inny paryski stypendysta w owym okresie.
Najważniejszą paryską kompozycją Maciejewskiego był koncert na dwa fortepiany. Roman wykonywał go wielokrotnie w całej Europie, w duecie z Kazimierzem Krancem. Zwrócił na siebie uwagę choreografa Kurta Joosa, który zaangażował go jako kierownika muzycznego swego zespołu baletowego w kolonii artystycznej Dartington Hall w Anglii. Tam Maciejewski zakochał się w szwedzkiej tancerce Elvie Gallen – córce niemieckiego (właściwie był to Żyd z Galicji, występujący w młodości w polskich teatrach) reżysera filmowego Henrika Gallena i Szwedki Elviry Adler. Państwo młodzi pojechali do Goeteborga, w odwiedziny do teściowej i tam zastał ich wybuch II wojny. Maciejewski z charakterystycznym dla siebie zapałem rzucił się do pomocy rodakom. Organizował Związek Polaków w Szwecji. Co miesiąc występował w radiu z recitalem chopinowskim. Nie zaniedbywał komponowania. „Allegro concertante” zyskało świetne recenzje, podobnie jak muzyka do spektakli teatralnych, m.in. młodego Ingmara Bergmana.
Przez kilkanaście lat Maciejewski cierpiał na bolesne dolegliwości układu pokarmowego. W Szwecji poddał się serii operacji, w tym resekcji żołądka. Niestety, nie przyniosły one poprawy. Stan chorego wciąż się pogarszał, na tyle, że Maciejewski był przygotowany na najgorsze. Nie mając nic do stracenia, postanowił spróbować radykalnej zmiany diety i trybu życia. Przeszedł na wegetarianizm, zastosował ćwiczenia jogi i hartowanie organizmu, a także medytacje. Po tej kuracji fizycznej i duchowej poczuł się jak nowonarodzony. Wprawdzie nigdy nie przywiązywał specjalnej wagi do sfery materialnej, teraz jednak zaczął żyć na granicy abnegacji. Sypiał na podłodze, w śpiworze, przy otwartym oknie. Inaczej spojrzał na wiarę, na Boga: „Ludzie ciągle jeszcze siedzą w tych antropomorficznych wizjach Boga. Źródłem wszystkiego jest źródło praenergii. Ziemia jest niezauważalna w stworzeniu, jest plamką w kosmosie i na pewno nie możemy sobie gadać – Boże pomóż mi”. Uważał, że praktykowanie jogi można bez przeszkód łączyćz chrześcijaństwem: „Praktyki te będą mnie może wyprowadzały daleko poza granice codziennego katolicyzmu, ale będzie to już moja sprawa całkowicie osobista”. Wierzył w reinkarnację, a śmierć postrzegał jako zachód słońca przed nowym wschodem. „Im bliżej jestem Boga, tym dalej od religii” – stwierdził w jesieni życia.

81-84 09 2010 05     81-84 09 2010 06

Między Europą a Ameryką. „Requiem”
Maciejewski właściwie wszędzie potrafił się zadomowić, poznać nowych przyjaciół i pracować. Lubił zmiany otoczenia, nowe wyzwania. Opuścił Szwecję w 1951 roku, po rozstaniu z żoną. Słynny pianista Artur Rubinstein namówił go na wyjazd do USA; oferował wszelką pomoc, opłacił podróż. Stany Zjednoczone (głównie słoneczna Kalifornia) były jego ojczyzną do 1977 roku. Prowadził tam chóry kościelne (z „Roman Choir” regularnie odbywał tournée), był organistą, komponował utwory sakralne dla swoich chórzystów. Pisał muzykę filmową (aczkolwiek wzgardził posadą szefa muzycznego wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer), nagrywał audycje radiowe, występował jako pianista, a cały pozostały czas poświęcał na „Requiem” – dzieło, o którym kardynał Ratzinger, czyli późniejszy papież Benedykt XVI, powiedział, że wykracza poza doznania estetyczne i prowadzi do „samej modlitwy”, „przemawia dzięki temu spontanicznie do serca, nie wymaga, jak często chce muzyka współczesna, uczonego pośrednictwa”.
Jeszcze w czasie wojny, w Szwecji, kompozytor zaczął pracę nad swoim opus magnum, które w zamierzeniu miało mieć wymiar pozamuzyczny, ponadmuzyczny. Utwór, początkowo pomyślany jako dziękczynienie dla Stwórcy za uzdrowienie, ostatecznie zyskał uniwersalną dedykację: „Ofiarom ludzkiej ignorancji. Ofiarom wojen wszech czasów. Ofiarom kaźni tyranów. Ofiarom ludzkiego bezprawia. Ofiarom łamania Boskiego porządku natury”. Poprzedza ją biblijny cytat: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.
Praca nad „Requiem” trwała kilkanaście lat, aż do roku 1959. Maciejewski nie mógł skoncentrować uwagi tylko na tym jednym dziele. Jego wędrowny tryb życia i brak stałych źródeł dochodu nie dawały ku temu warunków. Kiedy wreszcie ukończył manuskrypt, pojawił się problem kosztów wykonania 130-minutowej kompozycji, przewidującej olbrzymią obsadę instrumentalno-wokalną. W 1959 Maciejewski przyjechał do Polski, świętować złote gody rodziców. Niejako przy okazji przedstawił partyturę dyrekcji Polskiego Radia, a ta zarekomendowała ją organizatorom festiwalu „Warszawska Jesień”. Władze komunistyczne przełknęły nawet fakt religijnych odniesień „Requiem”. Kiedy dyrygent prowadzący próby od kilku miesięcy, Jerzy Gert, poważnie zachorował, batutę przejął sam Maciejewski, który nie miał doświadczenia jako dyrygent symfoniczny. Prawykonanie we wrześniu 1960 podzieliło krytyków. Eklektyzm, konserwatyzm i monumentalizm jednych zachwycił, innych odrzucił. Jedni pisali o „szczytnym, szlachetnym, koturnowym grafomaństwie”, inni – o „zadziwieniu odmiennością”. Zachowawczość formalna bardzo spodobała się oficjelom. Maciejewskiemu obiecywano złote góry: majątek za sprzedaż partytury, katedrę kompozycji po Wiechowiczu, mieszkanie na warszawskiej Starówce. I może nawet skusiłby się na repatriację, gdyby nie zobaczył pomnika Dzierżyńskiego na Placu Dzierżyńskiego w Warszawie (obecnie plac wrócił do dawnej nazwy Bankowy, a krwawego czekistę na postumencie zastąpił Słowacki).

Z dala od zgiełku
Maciejewski wrócił do USA z nagraniem polskiego prawykonania „Requiem”. Przedstawiał je, w całości i fragmentach, słuchaczom amerykańskim. Pod honorowym przewodnictwem Rubinsteina zawiązał się szacowny komitet, zbierający fundusze na amerykańską premierę dzieła. Doszło do niej w Los Angeles w roku 1975, kierownictwo muzyczne objął Roger Wagner. Bilety (sala na 3200 miejsc) wyprzedano bez trudu. Publiczność przyjęła utwór owacją i, nierzadko, łzami wzruszenia. Tradycyjna forma i przystępny język muzyczny okazały się atutem i dla słuchaczy, i dla krytyków. Wagner snuł plany następnych wykonań i nagrania telewizyjnego.
Maciejewski bał się sukcesu. Oszołomiony deszczem propozycji, który go zalał, po prostu uciekł z Ameryki. Na jednej z Wysp Kanaryjskich, La Graziosa, pod wulkanem, zamieszkał na pół roku w... namiocie, mając za cały dobytek plecak. Wyjaśniał: „[...] nie gnębią mnie żadne ambicje, które tylu ludziom życie zatruwają i przedwcześnie do grobu wpędzają”. Po kilkumiesięcznej podróży po Europie, na resztę życia osiadł znów w Szwecji, w Goeteborgu. Zadecydowały o tym, jak często w biografii kompozytora się zdarzało, przypadek i impuls. Przechadzając się po mieście, Maciejewski wstąpił do sklepu muzycznego. Usiadł przy jednym z pianin i tak zachwycił się brzmieniem tego instrumentu, że postanowił znaleźć dla niego mieszkanie. W 1982, ponad trzydzieści lat od rozwodu z Elvie Gallen, Maciejewski znów zdecydował się na związek z kobietą – Elsie Thoreson. Byli razem aż do śmierci kompozytora, choć... nigdy nie zamieszkali razem. Mieli mieszkania w tej samej kamienicy. Maciejewski nie chciał po prostu narażać kobiety na niewygody życia, jakie prowadził.
Nie szukał wydawców dla swoich utworów. Dopiero na trzy lata przed śmiercią pozwolił bratu Wojciechowi przewieźć do Polski około setki manuskryptów.
Zmarł w Goeteborgu w roku 1998. Urna z prochami została pochowana na cmentarzu w Lesznie, a nagrobek ma charakterystyczny kształt góry Mnich, bowiem Maciejewski kochał Tatry. Surowa kamienna bryła jest zarazem metaforą muzyki Maciejewskiego, inspirowanej naturą i tradycją, a ujętej w neoklasycznie zdyscyplinowaną formę. Wszak mówił: „Czuję się szczęśliwy wśród dźwięków świata, dlaczego nie miałbym jeszcze wspanialej współbrzmieć z wszechświatem?”.

Drugie życie
10 i 11 grudnia 2010 w Filharmonii Narodowej znów zabrzmi „Requiem”. Orkiestrę Symfoniczną i chór FN poprowadzi Tomasz Bugaj, a partie solowe zaśpiewają: Iwona Hossa, Ewa Marciniec, Konrad Włodarczyk i Jarosław Bręk.
Najmłodszy z braci Maciejewskich, Wojciech, który większość dorosłego życia spędził w Warszawie, na emeryturze aktywnie działa na rzecz rodzinnego Leszna i popularyzacji twórczości najstarszego brata. Współorganizował Leszczyńskie Towarzystwo Muzyczne im. Romana Maciejewskiego. Pamiątki po kompozytorze podarował miejskiej bibliotece publicznej, przy której utworzono gabinet-muzeum. Rękopisy brata przekazał archiwom. Patronuje imprezom muzycznym, udziela wywiadów, spisuje wspomnienia. Dzięki tym działaniom, dzięki staraniom muzykologów i muzyków, Roman Maciejewski żyje. Ma nawet swój profil na Facebooku.

Melomanom zainteresowanym pogłębieniem wiedzy o kompozytorze polecam dwie niedawno wydane pozycje książkowe, z których korzystałam: niezwykle sumienną i napisaną z pasją monografię jego życia i twórczości – „Roman Maciejewski. Kompozytor pokolenia zgubionego” pióra Marleny Wieczorek (Poznań 2008) oraz tom wszechstronnych studiów poświęconych osobowości ar tysty – „Roman Maciejewski. Twórca charyzmatyczny” (Poznań-Warszawa 2010; z załączoną płytą kompaktową). W 1992 TVP nakręciła godzinny film dokumentalny „Outsider” z udziałem kompozytora (reż. Stefan Szlachtycz).

Najważniejsze utwory Romana Maciejewskiego:
„Missa pro defunctis” („Requiem”) na chór mieszany, głosy solowe i wielką orkiestrę symfoniczną
„Missa brevis” na chór mieszany i organy/a cappella
„Pieśni kurpiowskie” na chór mieszany a cappella
„Pieśni Bilitis” na sopran i fortepian/ orkiestrę
„Kołysanka” na fortepian i orkiestrę symfoniczną
„Allegro concertante” na fortepian i orkiestrę symfoniczną około 50 mazurków na fortepian
„Koncert na dwa fortepiany solo”

Autor: Hanna Milewska
Źródło: HFiM 09/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF