HFM

artykulylista3

 

Stefania Woytowicz – W odcieniach szarości

96-99 10 2010 01Michał Woytowicz, organista kościelny i Domicela ze Zwolakowskich dochowali się dziesięciorga potomstwa. Wszystkie dzieci odebrały domową edukację muzyczną, a dwoje spośród nich zostało zawodowymi muzykami – najstarszy syn Bolesław i najmłodsza córka Stefania. Bolesław Woytowicz (1899-1980) był pianistą, kompozytorem, profesorem akademii muzycznych w Katowicach i Krakowie. W czasie okupacji prowadził w Warszawie „Kawiarnię Woytowicza”, w której występowali wybitni muzycy i odbywały się prawykonania nowych utworów.

Stefania urodziła się 8 października 1922 roku w Oryniu koło Kamieńca Podolskiego. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na kresach. Odznaczała się wyśmienitym słuchem i pamięcią muzyczną. Koleżanki szkolne fundowały jej bilety do kina, żeby zapamiętywała najnowsze szlagiery, a potem je uczyła. Wykazywała zdolności pianistyczne, ale najbardziej lubiła śpiewać. W 1943 roku znalazła się w okupowanej Warszawie. Brat Bolesław podjął się znalezienia odpowiedniego pedagoga dla utalentowanej siostry. Pierwsza nauczycielka, która przesłuchała Stenię (bo tak do Stefanii zwracali się najbliżsi i przyjaciele), orzekła, że w ciągu pół roku zrobi z niej zawodową śpiewaczkę. Bolesław natychmiast rozpoznał hochsztaplerkę i szukał dalej.

Profesorkę można mieć jedną
Wiosną 1944 dziewczyna stanęła przed obliczem cenionej śpiewaczki, wieloletniej solistki La Scali, a z wykształcenia – lekarki, doktor Stani (Stanisławy) Zawadzkiej. Zgodziła się ona przyjąć nową uczennicę, ale, jak to się często zdarza w przypadku spotkania z nowym pedagogiem, zaczęła od wyplenienia złych nawyków: „Trzeba zamknąć usta i na przeciąg półtora roku całkowicie zapomnieć o głosie, a potem – zacząć naukę zupełnie od nowa, jakby się tego głosu nigdy nie miało. Wówczas można będzie liczyć na dobre rezultaty”.
Woytowiczówna zaufała diagnozie i półtora roku później, we wrześniu 1945, pojechała do Krakowa. Tam właśnie, w otwartej po wojnie Wyższej Szkole Muzycznej, Stanisława Zawadzka została profesoremśpiewu. Niektóre źródła podają, że Stefania równolegle studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Stani Zawadzka była jedyną nauczycielką Woytowiczówny. Uczennica mówiła o mistrzyni: „Jej bezkompromisowy stosunek do sztuki i życia, łącznie z wysokim morale, dały i mnie trwałe podstawy. Miała ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości każdego, kto zdołał znieść jej dyscyplinę. Często podkreślała, że istotą działalności artystycznej jest umiejętność podporządkowania się silniejszej indywidualności i zrozumienie wiekiej prawdy, że sztuka wymaga ppkory. Sztuka za całkowite jej oddanie odpłaca się szczodrze zwłaszcza wtedy, gdy inne uczucia zawodzą”; „[...] przekazywała uczniom wiedzę nie tylko muzyczną, ale wpajała im również miłość i oddanie muzyce polskiej. Zwykła mawiać: «Pamiętaj, z jakiego gniazda wywodzisz się i dokąd masz wrócić». Niezmiennie dbała o poszerzenie repertuaru polskiego twierdząc, iż świadectwo rodzimej sztuki potwierdza udział narodu polskiego w kulturze światowej”.
Plan studiów przewidywał dwie indywidualne lekcje śpiewu tygodniowo, ale Stefanii to nie wystarczało. Przysłuchiwała się lekcjom kolegów i skrzętnie wykorzystywała ich nieobecności, aby zyskać dodatkową godzinę konsultacji. Kiedy jej ukochana profesorka przeniosła się do Poznania, Woytowiczówna na własny koszt (a, jak sama wspomina, często w czasie studiów głodowała) dojeżdżała na lekcje z Krakowa. Tysiące razy powtarzała żmudne ćwiczenia wokalne i starała się nie zazdrościć koleżankom, które znacznie wcześniej niż ona były dopuszczane przez swoich pedagogów do poważnego repertuaru. Nie zrażały jej cierpkie uwagi wykładowców przedmiotów teoretycznych, w rodzaju słów Artura Malawskiego: „[...] mimo szatańskiej muzykalności nic z Woytowiczówny nie będzie”.
Przepustką do międzynarodowej kariery Stefanii Woytowicz stały się laury ważnych konkursów wokalnych – w Lipsku (1951) i Pradze (1954). Jednym z najważniejszych zawodowych sprawdzianów umiejętności było zaproszenie Woytowicz przez dyrygenta Witolda Rowickiego do zaśpiewania partii sopranowej w III symfonii Szymanowskiego. Jej kunszt poznawali melomani kolejnych miast europejskich – Wiednia, Liege, Frankfurtu nad Menem, Brukseli. Wszędzie pisano o niej w superlatywach, tak jak w Hadze w 1959 roku: „Głosu tak pięknego dotąd jeszcze nie słyszałem. A ponadto śpiewaczka ta jest na wskroś muzykalna... Każda nuta w jej wykonaniu brzmi absolutnie czysto, tony stają się doskonale naturalne, nie zauważa się żadnego przejścia w rejestrach; tak w górze, jak w dole głos jest idealnie wyrównany. Timbre jego jest ciepły, głęboki i pełny”. Dodajmy, że był to głos silny, wniebolotny, ostry w górze jak igła i niesamowicie brzmiący w pianach. W interpretacji muzyki sakralnej przenosił słuchacza w inny wymiar – jak na przykład w „Pasji” Pendereckiego.
W swej bogatej karierze gościła na wszystkich kontynentach. Spośród krajów europejskich nie koncertowała tylko w Turcji i Albanii. Występowała pod batutą takich dyrygenckich tuzów jak Abbado, Giulini, Maazel, Dorati, Ormandy, Klecki, Cluytens czy Rożdiestwienski, z orkiestrami klasy Filharmoników Berlińskich i Wiedeńskich.

96-99 10 2010 03     96-99 10 2010 04     96-99 10 2010 05

Dama oratoryjno-kantatowa
Woytowicz, podobnie jak siostra jej ulubionego kompozytora, wspaniała śpiewaczka Stanisława Korwin-Szymanowska czy też legenda angielskiej wokalistyki – Kathleen Ferrier – specjalizowała się w repertuarze oratoryjno-kantatowym i pieśniarskim. Opanowała około stu partii solowych w oratoriach. Odrzucała propozycje występów na scenie operowej, nawet te najbardziej kuszące i prestiżowe, jak na przykład z La Scali, Bayreuth czy Metropolitan Opera. Wzięła udział w zachodnioniemieckiej telewizyjnej inscenizacji opery „Dafne” Ryszarda Straussa. Na płytach nagrała też całą „Halkę” i „Toskę” oraz fragmenty innych oper.
Woytowicz śmiało sięgała po muzykę XX wieku – Berga, Brittena i Szymanowskiego. Swoje nowe dzieła powierzali jej czołowi współcześni polscy kompozytorzy: Penderecki, Baird, Górecki, Szabelski i Meyer. Była pierwszą wykonawczynią partii wokalnej w „III Symfonii Pieśni Żałosnych” Góreckiego i trzykrotnie zarejestrowała ten utwór na płycie. Partię sopranową w „Pasji według św. Łukasza” zaśpiewała 78 razy.
Nienaganne aktorskie „ł”, dziś nieco irytujące w nagraniach, wyniosła Stefania z rodzinnych Kresów.
O swoim repertuarowym wyborze mówiła po latach: „Poświęciłam się muzyce wielkiej, ale skromnej – zawierającej wiele odcieni szarości i czerni”. Z myślą o niej układał repertuar koncertów m.in. Henryk Czyż. Tadeusz Strugała użył określenia „genialny artyzm”. Krenz mówił o powołaniu i muzycznym idealizmie. Witolda Lutosławskiego zachwyciła interpretacją jego „Lacrimosy”. Kompozytor wyrażał podziw dla Woytowiczówny za jej wybory jako artystki i jako człowieka – oba wcielenia Stefanii zaprotestowały przeciwko polityce władz komunistycznych w latach 1981-1989. Tych lat nie mogła już nadrobić.

Aleja Przyjaciół 3
Od 1958 do śmierci mieszkała w tzw. „Domu z żaglem” – pięknej, okazałej kamienicy, zbudowanej w latach 30. przy Alei Przyjaciół 3 w Warszawie – w eleganckim i ekskluzywnym miejscu, zasiedlonym po wojnie przez peerelowską elitę polityczno-intelektualno-artystyczną. Dziś jest tam tablica pamiątkowa.
Wyznając przejętą od swojej maestry zasadę, że sztuka wymaga całkowitego oddania, ograniczyła życie rodzinne. Nie miała dzieci, a za mąż wyszła grubo po trzydziestce. Jej wybranek, Stanisław Lubicz-Rudnicki (1920-96), żołnierz AK z Wileńszczyzny, był wybitnym neurochirurgiem, profesorem Akademii Medycznej, wzywanym na międzynarodowe konsultacje nawet do królowej Anglii. Małżeństwo Stefanii to stabilizacja życiowa, współistnienie duszy artystycznej z naukową, mariaż dwóch osób, które osiągnęły zawodowy sukces. W filmie dokumentalnym z 1991 roku państwo Rudniccy robią wrażenie starego dobrego małżeństwa, żyjącego wygodnie, w przytulnych wnętrzach, wśród pięknych przedmiotów, obsługiwanego przez oddaną gosposię. Stefania nigdy nie skorzystała z propozycji stałego wyjazdu na Zachód, choć z pewnością byłoby to korzystne dla jej kariery; tak, za cenę rozpadu rodziny, postąpiła Teresa Żylis-Gara. Jej kontraktami w zachodnim świecie muzycznym zajmowały siętrzy prestiżowe agencje impresaryjne, a artystka, po każdym tournée czy sesji nagraniowej, wracała do Polski.
Występując na zagranicznych scenach, zawsze dbała o włączenie do programu jakiegoś utworu polskiego. Mając do wyboru zaśpiewanie „Erotyków” Tadeusza Bairda (nota bene, cyklu pieśni właśnie jej dedykowanego) w Londynie i prawykonania „War Requiem” Brittena (zastąpiłaby poniekąd Galinę Wiszniewską, dla której Britten pisał partię sopranową) w Coventry, wybrała Bairda.

96-99 10 2010 06

Artystka w społeczeństwie
„Między histerią a ekstazą” – tak Ewa Szczecińska zatytułowała swój tekst-portret zmarłej śpiewaczki („Tygodnik Powszechny” z 2005 roku). Osobowość neurotyczna, skłonność do religijnych uniesień plus talent artystyczny dały mieszankę niepospolitą. Natomiast film dokumentalny, zrealizowany przez Telewizję Polską w 1991 roku, nosił tytuł: „Śpiewać – żyć z pasją. Stefania Woytowicz”.
Perfekcjonistka, wymagała wiele od siebie i od innych. Była gotowa zerwać występ w Neapolu, kiedy zauważyła błędy w treści afisza anonsującego koncert. Mawiała o sobie, że jest kujonem. Pracowała systematycznie. Nie tolerowała prowizorki i postawy „jakoś to będzie”. „Czasem wystarczy, że zachwycę się najmniejszą frazą muzyczną i jej daję się ponieść” – wyjaśniała, uznając za oczywiste, że warunkiem „poniesienia” jest posiadanie solidnego warsztatu oraz ścisłe trzymanie się kalendarza i zegarka.
Typowy weredyk – mówiła ludziom to, co myśli, bez zastanowienia. Rozbrajająco przyznawała, że nie potrafi okiełznać wybuchowego temperamentu. Znajomi cenili jednak jej szczerość i poczucie humoru. Była zawsze elegancka, zadbana, aktywna, pełna pomysłów; prowadziła samochód. W środowisku muzycznym cieszyła się szacunkiem i zaufaniem. Świadczy o tym fakt, że aż przez 15 lat (1977-92) była prezesem Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. W latach stanu wojennego włączyła się w akcję niesienia pomocy kolegom w ramach Duszpasterstwa Środowisk Twórczych. Odmówiła przyjęcia nagrody ministra kultury. Zrezygnowała z udziału w oficjalnych imprezach, natomiast chętnie występowała z akompaniamentem organów w kościołach w małych miejscowościach. Dopiero w 1990 roku powróciła na „dużą” scenę. Z okazji jubileuszu Filharmonii Łódzkiej zaśpiewała w kantacie Debussy’ego „Syn marnotrawny”. Miała wtedy 68 lat, a jej głos znajdował się już, niestety, w fazie zmierzchu.
Była gorliwą katoliczką. Za jeden z najważniejszych momentów życia uważała występ przed Janem Pawłem II w letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo w 1985 roku. Karola Wojtyłę poznała jeszcze jako biskupa krakowskiego, w styczniu 1978, kiedy zaśpiewała na celebrowanej przez niego mszy za duszę zabitego przez esbeków studenta, Staszka Pyjasa. Przyszły papież zapamiętał ten jej występ, co Stefania uważała za największe wyróżnienie.
W ostatnich latach życia często słuchała Radia Maryja. W 1988 Duszpasterstwo Środowisk Twórczych zorganizowało wycieczkę do Ziemi Świętej. W jednej grupie pobożnych turystów znalazły się Stefania Woytowicz i Kalina Jędrusik.
Zmarła 31 sierpnia 2005 roku w Warszawie. Jest pochowana w grobie rodzinnym na Powązkach (kwatera 155A-3). Nie zajmowała się pedagogiką, więc nie pozostawiła uczniów. Tylko swoje nagrania. Jedno było jej szczególnie bliskie – koncertowa rejestracja „War Requiem” Brittena z Albert Hall z 1969 roku. Woytowicz śpiewała tam u boku Petera Pearsa, pod dyrekcją Carla Marii Giuliniego. Dała tę płytę redaktorce radiowej, która przygotowywała o niej audycję. Powiedziała: „Jak umrę, nadajcie to w radiu”. Prośba została spełniona.

Nagrania z udziałem Woytowicz:
– „War Requiem” Brittena
– jedno z nagrań III symfonii Góreckiego – klasyczne nagranie arcydzieł Szymanowskiego
– „Tosca” po niemiecku – nagranie Deutsche Grammophon
– Stefania Woytowicz w repertuarze barokowym

Autor: Hanna Milewska
Źródło: HFiM 10/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF