HFM

artykulylista3

 

The Who się wyprzedają

068 071 Hifi 05 2021 001
The Who się wyprzedają – na szczęście tylko w tytule swojego trzeciego albumu, który w kwietniu 2020 powrócił do sklepów w rozbudowanej wersji. Podejrzewam, że fani grupy krążek „The Who Sell Out” mają już w swoich płytotekach, ale słuchaczom nie znającym zespołu warto o nim opowiedzieć.


fot. Universal Music


The Who to jedna z najważniejszych kapel w historii rocka. Ze względu na wkład w rozwój gatunku jej znaczenie jest porównywalne do The Beatles czy The Rolling Stones. Członkowie zespołu szybko podbili brytyjski rynek muzyczny, po czym wyruszyli w świat. Oryginalna nazwa na pewno pomogła w popularyzacji grupy. Muzycy nierzadko nawiązywali do niej w tytułach swoich albumów, by wspomnieć takie krążki, jak „Who’s Next” (1971), „The Who by Numbers” (1975) czy „Who Are You” (1978). Na okładce najnowszej, jak dotąd, płyty zespołu, wydanej w 2019 roku, też znalazło się tylko jedno słowo: „Who”. Choć może to właśnie jest tytuł?

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Woodstock
The Who byli jedną z gwiazd festiwalu Woodstock. Za swój występ otrzymali gażę w wysokości 6000 dolarów, co na obecne czasy wyniosłoby blisko 40000 USD. Najwięcej zainkasował Jimi Hendrix – 18000 USD (dziś dałoby to około 117000 USD; dane Society Of Rock).
Mimo że The Who zajęli dopiero 10. miejsce na liście płac wśród 32 uczestników imprezy, należeli już wtedy do światowych sław. Jeszcze przed festiwalem zdążyli wylansować sporo własnych hitów, z „My Generation” na czele, i świetnie sobie radzili z wykonywaniem standardów. Mogli się też pochwalić rockową operą „Tommy”, którą zaprezentowali na Woodstock przed blisko pół milionem widzów. Kiedy 17 sierpnia 1969 roku grali końcowy fragment kompozycji – utwór „See Me, Feel Me” – nad farmą Bethel zaczynało wschodzić słońce.
Townshend nie ma miłych wspomnień z tamtej historycznej imprezy. Grupa szykowała się właśnie do zagrania piosenki „Acid Queen” – uznawanej przez niego za wyjątkowo ważną w jego kompozytorskim dorobku – kiedy na scenę wtargnął aktywista Abbie Hoffman (w ubiegłorocznym filmowym hicie „Proces Siódemki z Chicago” grany przez Sachę Barona Cohena). Domagał się uwolnienia Johna Sinclaira, jednego z przywódców partii Białych Panter, aresztowanego za narkotyki, które były pretekstem do wsadzenia go za kratki z powodów politycznych. „To wszystko kupa gówna! A tymczasem John Sinclair gnije w więzieniu” – wrzasnął Hoffman do mikrofonu. Rozgniewany przerwaniem występu Townshend zamachnął się na niego gitarą, raniąc mu szyję wystającą z czubka gryfu struną, i krzyknął: „Spieprzaj z mojej pierdolonej sceny!”. Po piosence muzyk aktywistę przeprosił, ale niesmak pozostał.
Nie tylko ten niefortunny incydent wywołuje u Townshenda nieprzyjemne  wspomnienia z Woodstock: „Warunki były fatalne. Przeszedłem się za publicznością po pagórku, który tworzył naturalny amfiteatr. Było tam mnóstwo ludzi, którzy nie oglądali koncertu, bo nie mogli się wcisnąć przed scenę. Rozstawiono namioty, między którymi krążyły dzieci. Kiedy wreszcie nad ranem wyszliśmy na scenę, większość ludzi spała”.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Początki aktywności
Cofnijmy się jednak o parę lat, kiedy młodzi mieszkańcy Londynu – początkowo jako The Detours, później pod nazwą The High Numbers, a wreszcie, od 1964 roku jako The Who – zaczynali grać. O ile zmianom nazwy towarzyszyła rotacja składu, o tyle już formacja The Who przez wiele lat  pozostawała stabilna. Zespół tworzyli Roger Daltrey (wokal), wspomniany Pete Townshend (gitara), John Entwistle (bas) i Keith Moon (perskusja). Wszyscy identyfikowali się z młodzieżową subkulturą modsów, wywodzącą się ze środowisk robotniczych, ale starającą się wyróżnić. Modsi interesowali się francuską modą. Jeździli włoskimi skuterami. Gardzili edukacją i słuchali nowej muzyki. Chcieli szokować prowokacyjnym wyglądem i gloryfikowali rewolucję seksualną. Rywalizowali z rockersami, którzy też sprzeciwiali się utartym schematom i normom zachowania, ale nosili się niedbale; typowym elementem ich garderoby były skórzane kurtki i dżinsy.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Pierwszym hitem The Who był utwór „I Can’t Explain”, który w 1965 roku trafił do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedających się w Wielkiej Brytanii singli. Dopiero jednak piosenka „My Generation” uczyniła z zespołu gwiazdę. Tekst – ze słynnym wersem: „Mam nadzieje, że umrę, nim się zestarzeję” – trafnie opisywał nastroje ówczesnej młodzieży. Nie mniej istotną rolę odegrał genialny wokal Rogera Daltreya. By uwypuklić przesłanie, wokalista celowo udawał jąkanie sfrustrowanego, znerwicowanego nastolatka.
Utwór stał się hymnem młodego pokolenia. I chociaż świat się zmienił, Daltrey na koncertach śpiewa „My Generation” cały czas tak samo. Jakby w hołdzie dla epoki, w której kompozycja powstała. A może dla upamiętnienia lat młodości?
Piosenki The Who mogły się podobać, ale ważniejszy od samych melodii był sposób, w jaki grupa je wykonywała. Moon miał niespożyte siły i finezyjnie łączył rytm z gęstymi wstawkami. Fantastycznie współpracował z nim Entwistle, uważany za jednego z najlepszych basistów rockowych. Tworzyli razem perfekcyjnie zgraną, a do tego wybuchową sekcję, na bazie której efektownie brzmiały ostre akordy i solówki Townshenda. Dochodził do tego świetny wokal Daltreya, uzupełniając tę smakowitą rockową mieszankę.
Po okresie rytmicznych przebojów zespół zaczął tworzyć bardziej ambitny repertuar. Wspomniałem o rockowej operze „Tommy”, ale to nie wszystko. Townshend stopniowo zaczął włączać do nagrań coraz więcej partii granych na syntezatorach. Brzmiały one jednak odmiennie niż na albumach innych wykonawców. Dzięki elektronice powstały dźwięki charakterystyczne wyłącznie dla The Who. Wystarczy posłuchać ich płyt z lat 70. XX wieku.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Zespół spopularyzowały nie tylko piosenki. Równie ważny był niecodzienny show. Muzycy wymyślili, że w finale występów będą niszczyć instrumenty. Wpadli na ten pomysł przez przypadek, po tym jak grali w klubie na tyle niskim, że Townshend – przy okazji jednego z podskoków uderzył w sufit gryfem i go złamał. Później ze złości roztrzaskał gitarę o scenę. A ponieważ publiczności się to spodobało, muzycy postanowili kończyć demolką wszystkie występy. „Pomyśleliśmy, że to kolejny klucz do sukcesu” – śmieje się Daltrey.
Nie był to zabieg tani, jednak okazuje się, że nie był też do końca puszczony na żywioł. Jim Marshall – ojciec rockowego brzmienia, o którym za chwilę – zdradził, że Townshend uderzał w kolumny na tyle ostrożnie, że rozrywał tylko maskownice. Później przywoził je Marshallowi do naprawy. Jako że zwykle głośniki pozostawały nienaruszone, wystarczyło zamontować nową osłonę i można było znów ruszać w trasę.
O tym, że gitarzysta The Who oraz jego koledzy lubili brzmieć nie tylko dobrze, ale też być dobrze słyszalni, świadczy fakt, że dali jeden z najgłośniejszych koncertów w historii rocka. Kiedy 31 maja 1976 roku grali na londyńskim stadionie The Valley, natężenie dźwięku – zmierzone 32 metry (!) od głośników – osiągnęło 126 decybeli! Za ten wynik zespół trafił do „Księgi Rekordów Guinnessa”.
Ostatnio Townshend ma problemy ze słuchem, ale twierdzi, że to wcale nie z  powodu koncertów. Winą obarcza głośne odtwarzanie w słuchawkach materiału demo rejestrowanego w domowym studiu nagrań.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Jim Marshall
W 1960 roku angielski perkusista Jim Marshall otworzył własny sklep muzyczny. Townshend często tam zaglądał. Oglądał instrumenty i dyskutował z właścicielem. Początkowo rozmawiali ogólnie, jednak od 1962 roku, kiedy Marshall zbudował pierwsze gitarowe combo, ich dyskusje zaczęły się koncentrować na tym, jak sprzęt powinien brzmieć na scenie. Sugestie Townshenda inspirowały Marshalla do ulepszania firmowanych jego nazwiskiem urządzeń. „Wszystko zaczęło się od Pete’a – wyznał Marshall. – Grywałem w zespole z jego ojcem, który był saksofonistą.”
Dzięki gitarzyście The Who sprzęt Marshalla był stopniowo udoskonalany. Powstawały różniące się mocą oraz funkcjami modele, które spełniały indywidualne potrzeby wykonawców. We wzmacniaczach Marshalla gustował też Jimi Hendrix, który kupił u niego od razu kilka kompletów, żeby mieć je do dyspozycji na różne trasy.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Ważne longplaye
The Who – mimo że działają od 57 lat – nie dorobili się licznej dyskografii. Wydali raptem 12 albumów studyjnych, a więc tyle, ile Beatlesi w ciągu 10 lat. Wszystkie są godne uwagi, jednak trzy zasługują na szczególne wyróżnienie.
Pierwszy to wydany 23 maja 1969 roku krążek z rock operą „Tommy”. Po serii singlowych hitów Townshend – główny kompozytor zespołu – stworzył dzieło, które odbiegało od typowej dla ówczesnego rocka stylistyki. Wprowadził do utworów rzadko stosowane w tym gatunku harmonie i nietypowe rytmy, a także włączył do aranżacji instrumentarium, bardziej kojarzone z klasyką niż rockiem. Zaskoczył słuchaczy nie tylko brzmieniem, ale także strukturą dzieła, które, niczym klasyczne opery, składało się z uwertury, części zasadniczej i finału. Zadbał też o trafiające do młodzieży libretto.
„Tommy’ego” zespół wykonywał wielokrotnie, nierzadko z udziałem słynnych gości, jak Elton John, Eric Clapton czy Tina Turner. Filmową wersję, która weszła na ekrany kin w 1975 roku, wyreżyserował Ken Russell. Na ekranie  pojawili się m.in. Ann-Margaret, Jack Nicholson i Oliver Reed.
Drugim ważnym albumem The Who jest przebojowy „Who’s Next” z 1971 roku. Większość składających się na niego utworów (m.in. „Baba O’Riley” i „Going Mobile”) można było jeszcze do niedawna usłyszeć na koncertach grupy. Wśród nich wyróżnia się kompozycja „We Won’t Get Fooled Again” („Więcej nie damy się nabrać”) z popisowym wokalem Daltreya. Jego wrzask w finale entuzjastycznie wita koncertowa publiczność.
Podwójny longplay „Quadrophenia” – również prezentowany na koncertach – to jedno z najlepszych dzieł w historii rocka. Zarówno pod względem muzyki, jak i lirycznej zawartości. Piosenki opisują życie angielskiej młodzieży we wczesnych latach 60. XX wieku, a więc w czasach, kiedy The Who debiutowali. „Wróciłem do domu pierwszym pociągiem z miasta. Ojciec wyszedł do pracy. Nie zamienił ze mną słowa. To wszystko jest gra, a w środku tylko ja. Mdli mnie na widok porannego smażonego jajka” – to fragment tekstu piosenki „Cut My Hair”.
Sześć lat po premierze „Quadrophenii” zawarty na niej materiał przeniesiono na ekrany kin. Powstał fabularny obraz o tym samym tytule (1979) w reżyserii Franca Roddama, z Philem Danielsem w roli głównej. Dzięki filmowi można nie tylko posłuchać o czasach debiutu The Who, ale też obejrzeć, jak wtedy wyglądało życie na ubogich londyńskich przedmieściach.
Oprócz trzech wymienionych krążków studyjnych na uwagę zasługuje jeszcze koncertowy krążek „Live At Leeds”. Uchodzi za jeden z najlepszych rockowych albumów, zarejestrowanych w czasie występu. Zawiera m.in. takie słynne kompozycje, jak „Magic Bus”, „Substitute” czy „My Generation”.

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


…i zostało ich dwóch
Grupa The Who długo uchodziła za jeden z nielicznych rockowych zespołów, który od początku aktywności nie zmienił składu. Zapytany w 1981 roku o powód takiej stałości, Townshend odpowiedział: „To chyba zasługa pasji, z jaką wszystko robimy. Muzyka rockowa może się wydawać trywialna. Jednak dzięki niej wykonawcy dzielą się ze słuchaczami swoimi uczuciami oraz ciekawymi pomysłami. Podobnie porozumiewamy się w ramach zespołu. Mamy dobre i złe okresy. Czasem wspólnie się bawimy, a czasem kłócimy. Nie kumulujemy konfliktów. Jeśli się pojawiają, szybko je rozwiązujemy. Dzięki temu jesteśmy sobie bliscy”.
Nic jednak nie trwa wiecznie. 7 września 1978 roku zmarł Keth Moon. Śmierć muzyka spowodowała zbyt duża dawka leku łagodzącego głód alkoholowy. Moon uchodził za jednego z najlepszych rockowych perkusistów. W podsumowaniach pojawia się zwykle na drugim miejscu, zaraz po Johnie Bonhamie, pałkarzu Led Zeppelin.
Moon słynął z hulaszczego trybu życia. Regularnie uczestniczył w suto zakrapianych imprezach. Był jednym z członków zorganizowanego przez Alice’a Coopera klubu The Hollywood Vampires, do którego mogli należeć wyłącznie mocno pijący rockmani. Daltrey twierdzi, że nikt inny nie miał tak mocnej głowy do alkoholu. Moon zmarł w wieku zaledwie 32 lat. Ostatnim albumem, który zarejestrował z zespołem, był krążek. „Who Are You” z 1978 roku.
24 lata po Moonie – 27 czerwca 2002 roku – odszedł John Entwistle. Muzyk zmarł w wieku 57 lat na atak serca, którego skutki wzmocniła kokaina. Stało się to dzień przed koncertem, którym grupa miała otwierać amerykańską trasę. Ostatecznie tournée rozpoczęło się 1 lipca w Los Angeles, a na basie zagrał Pino Palladino, który później wielokrotnie występował i nagrywał ze zredukowanym składem The Who.
Obecnie grupę tworzą jedynie 75-letni Townshend i 77-letni Daltrey (okazjonalny aktor i sympatyk motoryzacji). Z pomocą muzykalnych przyjaciół  potrafią jednak narobić sporo rockowego hałasu.

 

 

068 071 Hifi 05 2021 002

 


Sprzedają się
W kwietniu 2020 ukazał się ponownie album „The Who Sell Out” z mnóstwem niepublikowanych wcześniej nagrań. Oryginalny krążek zawiera jedynie 13 kompozycji; jego obecna luksusowa wersja – aż 112 (!), wydanych na pięciu kompaktach i dwóch singlach. Oprócz płyt, w najbogatszym wydaniu znalazła się 80-stronicowa książeczka ze wspominkowymi tekstami i zdjęciami. Wydawnictwo w chwili premiery uchodziło za jedno z najbardziej oryginalnych w dyskografii zespołu. Teksty krytykują konsumpcjonizm brytyjskiego społeczeństwa, a piosenki parodiują radiowe reklamy. Poza przebojem „I Can See For Miles”, inne utwory z płyty nie miały dużego powodzenia; album rozsławiła prześmiewcza wymowa całości. Miał zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Czy znajdzie nabywców teraz? Może dzięki wznowieniu „The Who Sell Out” polscy melomani, którzy dotąd niesłusznie bagatelizowali dorobek tego ważnego dla rozwoju rocka zespołu, zainteresują się wreszcie jego twórczością. Radzę jednak, aby zaczęli przygodę z The Who od „Quadrophenii”. Tam się dopiero dzieje!


Od muzyków
„Otaczamy się rozmaitymi instrumentalistami – powiedział Townshend o swojej pracy z Daltreyem. – Jako jedyni członkowie oryginalnego składu chcemy pozostać uczciwi wobec fanów i pracujemy w studiu i na scenie najlepiej, jak potrafimy. Kiedy występujemy, ogląda nas mnóstwo dzieciaków, które znają nas z Youtube’a. Stoją przed sceną i wrzeszczą, ale nie na nasz widok, tylko ze względu na to, jacy byliśmy kiedyś.”
„Jeżeli w rockowym businessie szczęśliwie kończysz sześćdziesiątkę, to powinieneś się cieszyć” – powiedział gitarzysta w piątą rocznicę śmierci Davida Bowiego. Po raz pierwszy rozmawiali w 1966 roku, ale na dobre zaprzyjaźnili się na początku lat 80. XX wieku. Townshend grał m.in. na jego płycie „Scary Monsters (and Super Creeps)” z 1980. Z kolei Bowie włączył do swojego repertuaru kilka piosenek Townshenda. Jedna z nich, zatytułowana „I Can’t Explain”, z wczesnego okresu działalności The Who, ukazała się na jego longplayu „Pin Ups” (1973).
„Nigdy nie czuję się lepiej niż wtedy, kiedy śpiewam” – oznajmił Daltrey, kiedy dwa lata temu on i Townshend oglądali stadion, na którym mieli wystąpić. – Nie myślałem, że będę to robił tyle lat po debiucie. Kiedy zaczynaliśmy, nie myśleliśmy nawet, że wytrwamy do końca miesiąca.”
Niedawno wokalista prezentował w radiu swoje ulubione musicalowe piosenki z przełomu lat 60. i 70 XX wieku. Znalazły się wśród nich m.in. „Summer Nights” w wykonaniu Olivii Newton-John i Johna Travolty z filmu „Grease”, „Watch Closely Now”, którą na początku melodramatu „Narodzin gwiazdy” śpiewa Kris Kristofferson, oraz „Don’t Cry for Me Argentina” z wczesnej wersji „Evity” w interpretacji Julie Covington.
Na koniec radiowej audycji Daltrey zachował dwa utwory z musicalu „Hair” – „Aquarius” i „Let the Sunshine In”. Pochwalił legendarne widowisko za to, że po raz pierwszy na amerykańskiej scenie aktorzy biali i czarni zagrali równorzędne role. Swój wybór utworów z „Hair” uzasadnił następująco:
„Rozpoczęliśmy właśnie Erę Wodnika (świat wszedł w nią 21 grudnia 2020 roku – przyp. aut.), a blask słońca jest nam wszystkim teraz bardzo potrzebny!”.

 


Dyskografia studyjna:
1.    My Generation (1965)
2.    A Quick One (1966)
3.    The Who Sell Out (1967)
4.    Tommy (1969)
5.    Who’s Next (1971)
6.    Quadrophenia (1973)
7.    The Who By Numbers (1975)
8.    Who Are You (1978)
9.    Face Dances (1981)
10.    It’s Hard (1982)
11.    Endless Wire (2006)
12.    Who (2019)

 

 

 

Grzegorz Walenda
05/2021 Hi-Fi i Muzyka