HFM

artykulylista3

 

Chick Corea - Spanish Heart

058 063042021 001
Trudno znaleźć w świecie jazzu muzyka, którego twórczość obejmowałaby tak szerokie spektrum stylistyczne. Chick Corea zajmował się jazzem mainstreamowym, latynoskim i awangardą. Przyswajał język Prokofiewa, Scriabina czy Bartoka. Wykonywał klasyków – Mozarta, Beethovena; sam napisał koncert fortepianowy. Wreszcie śmiało rzucał się na szerokie wody jazz-rocka, wykorzystując możliwości elektronicznych klawiatur. We wszystkim był perfekcyjny. Nie było i chyba już nie będzie drugiego takiego.


Armando Anthony „Chick” Corea zmarł 9 lutego 2021 w swoim domu na Florydzie. Chorował na jakąś rzadką odmianę nowotworu. O chorobie wiedziała tylko najbliższa rodzina; nawet współpracujący z nim muzycy nie mieli pojęcia, że jest aż tak źle.
W czasie pandemii transmitował online występy, na których grał samotnie wybrane utwory. W pewien sposób, jak sam mówił, zatoczył koło. „Jestem zupełnie sam, tylko ja i fortepian. (…) Pamiętam, że tak spędzałem czas, kiedy byłem dzieckiem. Byłem sam w pokoju i po prostu grałem. Jedyna różnica jest taka, że teraz streaming na żywo oglądają tysiące ludzi. Często nawet nie informuję, że mam zamiar zagrać. Nie robię harmonogramów, chociaż gram codziennie. Nie ma inżynierów dźwięku, sceny, kurtyny, samolotów, hotelu – nic. Pozostaje czyste i dlatego bardzo interesujące, bezpośrednie doświadczanie muzyki. Jest tylko moja miłość do muzyki, bez czegokolwiek pomiędzy.”
Przyjęło się, że „świętą trójcę nowoczesnego jazzu” tworzyło trzech pianistów – Herbie Hancock, Keith Jarrett i Chick Corea. Do tego grona można by zaliczyć jeszcze paru innych, np. McCoy Tynera. Dziś aktywny pozostaje tylko ten pierwszy. Corea i Tyner grają już w niebiańskim big-bandzie. Jarrett przeszedł dwa udary i ma sparaliżowaną połowę ciała. W tym towarzystwie Chick wyróżniał się nie tylko wyjątkowo szeroką paletą zainteresowań. On zawsze grał dla ludzi. Nawet rzucając się w wir radykalnej awangardy, pamiętał, że muzyka powinna być zabawą, nieść radość, poprawiać słuchaczom nastrój.

 

058 063042021 002

 

 


Duch latino
Przyszły wirtuoz klawiatury urodził się 12 czerwca 1941 roku w Chelsea, w stanie Massachusetts. Po ojcu, zawodowym trębaczu jazzowym, odziedziczył imię – Armando – i zamiłowanie do muzyki. Rodzicom o włoskich korzeniach (dziadkowie Corei pochodzili z Sycylii i Kalabrii) zawdzięczał także coś, co w późniejszych latach będzie znaczącym elementem jego stylu – doskonałe wyczucie latynoskiej muzyki. Duch latino był w nim bardzo silny. Oryginalnym wkładem Corei do jazzu było specyficznie traktowane i organicznie splecione z jazzową improwizacją flamenco.
Ciotka nazywała malca „Chicky”, a on sam, jako dorastający chłopak, skrócił sobie ten przydomek do „Chick”. Już jako czterolatek zaczął się uczyć gry na fortepianie, do czego zachęcał go ojciec. Spodobało mu się to, ale już na tym wczesnym etapie chciał umieć i wiedzieć coraz więcej, najlepiej wszystko. W wieku ośmiu lat nauczył się grać na perkusji i był w tym bardzo dobry. Wiele lat później, gdy został członkiem zespołu Milesa Davisa (co było w świecie jazzu najwyższą nobilitacją), w czasie prób i koncertów często grywał na perkusji w duecie z etatowym wówczas bębniarzem Milesa – Jackiem DeJohnettem. Bywało i tak, że DeJohnette przesiadał się za fortepian, a Chick pozostawał jedynym perkusistą i sam napędzał zespół.
Jednak podstawowym instrumentem Corei był fortepian, a później inne klawiszowe urządzenia do wydobywania dźwięków. Ta fascynacja perkusją bardzo mu się jednak przydała. Miał idealne poczucie rytmu, a także bardzo precyzyjne, perkusyjne właśnie, uderzenie.
Chick od najmłodszych lat pozostawał pod wpływem jazzu. Ojciec dbał, aby docierały do niego najlepsze wzorce. Wśród pierwszych wielkich inspiracji chłopca znaleźli się tacy mistrzowie, jak Bud Powell – czołowy pianista ery bebopu, nazywany „Charliem Parkerem fortepianu”, czy prekursor hard bopu Horace Silver. Corea miał także świetnego nauczyciela klasycznej pianistyki i kompozycji. Był nim pochodzący z Bostonu Salvatore Sullo, wirtuoz, który odebrał gruntowną edukację we Włoszech i w Paryżu pod okiem samego Alfreda Cortota. Sullo miał fantastyczną technikę i potrafił ją przekazać uczniom. Być może dlatego Chick nie ukończył żadnej uczelni muzycznej. Studiował w Nowym Jorku na Columbia University i w Juilliard School, ale szybko zrezygnował z formalnej edukacji. Prawdę mówiąc, uczelnie nie mogły mu wiele zaoferować. Już na tym wczesnym etapie był ukształtowanym muzykiem, dysponującym świetnym warsztatem pianistycznym, a także wizją tego, co i jak chce robić.

 

058 063042021 002

 

 


Wejście smoka
Pierwsze ważniejsze doświadczenia jako profesjonalny muzyk zdobywał w zespołach grających latin jazz. Ich liderami byli w tamtym czasie m.in. Mongo Santamaria i Willie Bobo – mistrzowie instrumentów perkusyjnych. Od nich uczył się specyficznego frazowania, latynoskiego feelingu. Jednak nie tylko latynoskie rytmy go wówczas interesowały. Grał także z jazzowym i rhythm-and-bluesowym trębaczem Richardem Allenem „Blue” Mitchellem, flecistą Herbie Mannem i ze słynnym saksofonistą Stanem Getzem. W połowie lat 60. XX wieku był już rozchwytywanym sidemanem. Występował z takimi sławami, jak Sonny Stitt, Hubert Laws, Dizzy Gillespie czy Donald Byrd. Jazzowy światek Nowego Jorku szybko się zorientował, że pojawił się młody, piekielnie zdolny pianista.
Wkrótce przestała mu wystarczać rola muzyka wspierającego innych liderów. Swój pierwszy album „Tones For Joan’s Bones” nagrał pod koniec 1966 roku z iście gwiazdorskim zespołem, złożonym z Woody’ego Shawa na trąbce, Joe’ego Farrella na saksofonie i flecie, Steve’a Swallowa na kontrabasie i Paula Chambersa na perkusji. Już sam skład świadczy o tym, jakim szacunkiem w środowisku cieszył się ten – wówczas dwudziestokilkuletni – młodzieniec. Jeszcze większy respekt dla Corei mieli ci, którzy ten krążek przesłuchali. Zawierał on bowiem brawurowy, hardbopowy jazz na najwyższym poziomie. A Chick w żadnym razie nie odstawał od swoich starszych i bardziej doświadczonych kolegów.
O ile o „Tones For Joan’s Bones” można dziś mówić jako o ciekawostce i wizytówce młodego muzyka w środowisku, o tyle kolejna jego płyta wywołała już prawdziwą sensację i do dziś pozostaje jednym z arcydzieł jazzu. Album „Now He Sings, Now He Sobs” został nagrany i wydany w 1968 roku. Zespół Corei składał się tylko z trzech muzyków. Na kontrabasie zagrał przybysz z Czechosłowacji, późniejszy współzałożyciel słynnej formacji Weather Report – Miroslav Vitous. Za perkusją zasiadł stary wyjadacz Roy Haynes. Powstało nagranie porywające od początku do końca. Dynamiczny, rozpędzony „Matrix” czy liryczny utwór tytułowy zyskały status standardów jazzowych. Po raz pierwszy w twórczości Chicka pojawiają się też wpływy melodyki flamenco w otwierającej album kompozycji „Steps – What Was”. W ramach klasycznego tria z fortepianem słyszymy nawiązania do perkusyjnej techniki Cecila Taylora, preparacje fortepianu, niespodziewane zmiany rejestru, a przede wszystkim – gruntowną znajomość i wyczucie głównego nurtu jazzu. W 1999 roku kompozycja „Now He Sings, Now He Sobs” została włączona przez kapitułę nagród Grammy do galerii sławy (Hall of Fame).

 

058 063042021 002

 

 


Miles Davis
Rok 1968 był pod wieloma względami przełomowy dla Corei. Nie tylko wydał swoje pierwsze arcydzieło, ale także odbył trasę koncertową z popularną wokalistką Sarą Vaughan. Dzięki temu jego pozycja w środowisku jeszcze się umocniła. Następny krok to już był jazzowy Everest – do swojego zespołu zaprosił go największy wówczas guru tej muzyki – Miles Davis.
Chick trafił tam w okresie przejściowym, kiedy w świecie jazzu następowały wielkie przemiany. Rok wcześniej zmarł John Coltrane – człowiek, który wyznaczał drogę rozwoju muzyki improwizowanej, był niekwestionowanym autorytetem i patronem wszystkich poszukujących muzyków. Środowisko jazzowe zostało osierocone i pozbawione drogowskazów. Nie było wiadomo, w którą stronę się zwrócić. W jaki sposób rozwijać jazz – muzykę, w której DNA wpisana jest ciągła ewolucja i która ze swej natury nie znosi stagnacji.
Odpowiedź dał Miles Davis. Oczywiście nie wymyślił jej od podstaw sam; już wcześniej pojawiały się symptomy, które pozwalały wyczuć, że nadchodzi nowa era. Jednak to właśnie on postawił jednoznacznie na tę kartę i konsekwentnie doprowadził do fuzji jazzu i rocka.
Chick Corea dołączył do Milesa właśnie w tym przełomowym momencie i wziął udział w sesji, która znalazła się później na płycie „Filles de Kilimanjaro” (nagranej w 1968; w UK wydanej jeszcze w 1968, a w USA – w 1969). W grupie Davisa zastąpił Herbiego Hancocka, członka tzw. Drugiego Kwintetu, uznawanego za jedną z najlepszych grup w historii jazzu. Większość albumu zarejestrował właśnie kwintet z Hancockiem, ale dwa utwory nagrał zespół z Coreą na fortepianie elektrycznym. Już zresztą na wcześniejszej sesji Hancock grał na elektrycznym pianie Fendera, a Ron Carter na basie elektrycznym. To zmieniło brzmienie grupy. Do tego prostsze, bardziej rockowe rytmy wprowadziły zupełnie inny puls.
Chick Corea zagrał też na kolejnej płycie Milesa „In A Silent Way” (1969) – zgodnie z tytułem zawierającej subtelną formę jazz-rocka, czy też, jak wkrótce zaczęto nazywać nowy styl – fusion. Jeszcze w tym samym roku ukazał się drugi album Davisa, w powstaniu którego również istotną rolę odegrał Corea – „Bitches Brew”. To było jak yin i yang – subtelne, nastrojowe pasaże klawiszowe, oszczędna, ale sugestywna gra gitarzysty Johna McLaughlina i zdystansowane partie trąbki z „In A Silent Way” ustąpiły miejsca potężnej, głośnej magmie dźwiękowej. Nieprzypadkowo Miles wymieniał wówczas jako jedną ze swoich głównych inspiracji Jimiego Hendriksa – ówczesne rockowe bożyszcze.
Corea pozostał z Milesem do roku 1970. Po drodze brał udział w niezliczonych koncertach, których rejestracje kompilował później wizjonerski producent Teo Macero. Tworzył niesamowite, tętniące iście wulkaniczną energią mozaiki dźwiękowe, wydawane w serii albumów, które zmieniły na zawsze scenę jazzową, a przy okazji wpłynęły na rozwój rocka.
A jednak w pewnym momencie Chick poczuł się ograniczony zelektryfikowaną formułą muzyki Davisa i postanowił zrobić coś zupełnie innego.

 

058 063042021 002

 

 


Awangarda
Na początku lat 70. Corea „porwał” z grupy Milesa brytyjskiego basistę Dave’a Hollanda. Do nowego zespołu dokooptował jeszcze awangardowego saksofonistę Anthony’ego Braxtona oraz perkusistę Barry’ego Altschula, również obracającego się w kręgach jazzowej awangardy. Z tym składem, nazwanym Circle, zaczął przemierzać ziemię niczyją pomiędzy free jazzem a muzyką współczesną. Przypomniał sobie swoje studia nad dziełami Skriabina, Prokofiewa i Weberna, ale także fascynację totalną, perkusyjną pianistyką Cecila Taylora. Porzucił chwilowo elektrycznego Fendera na rzecz czysto akustycznych współbrzmień. Zaczął tworzyć muzykę nowatorską, wymagającą od słuchacza koncentracji i osłuchania, ale jednocześnie na swój sposób przystępną. Choćby z tego powodu, że większość kompozycji tej grupy to były krótkie, kalejdoskopowo barwne miniatury.
Podobny świat dźwiękowy znalazł się na dwóch autorskich płytach pianisty, nagranych w tamtym czasie w trio z Hollandem i Altschulem – „The Song Of Singing” i „A.R.C.” (obie wydane w 1971). Wtedy także nawiązał współpracę z niemiecką wytwórnią ECM, która wydała drugi z tych albumów (a także koncertową płytę Circle „Paris Concert”, 1972). Manfred Eicher, szef ECM-u, dawał swoim artystom dużo więcej wolności niż firmy amerykańskie. Jednym z efektów tej swobody były solowe albumy sławnych pianistów jazzowych. Powstawały dzięki temu takie arcydzieła, jak improwizowane nagrania Keitha Jarretta czy Paula Bleya. Swoje solowe recitale dla ECM-u nagrał też i Corea. Wydane w 1971 i 1972 „Piano Improvisations Vol. 1 i Vol. 2” (choć nagrane na tej samej, dwudniowej sesji w Oslo) świadczą o stopniowej ewolucji muzycznych koncepcji pianisty. Z jednej strony, mamy tu nadal eksperymenty formalne, odwoływanie się do tradycji klasycznej i współczesnej; z drugiej – pojawiają się piękne, melodyjne tematy, świadczące o tym, że Chick zwraca się w stronę szerszej publiczności.
Z pewnością miało na to wpływ przystąpienie muzyka do kościoła scjentologicznego Ronalda Hubbarda. Prawdopodobnie także przynależnością do tej wspólnoty należy tłumaczyć częstą tematykę fantastyczno-naukową jego kompozycji. Wizje sci-fi są bowiem centralnym elementem kościoła Hubbarda (który sam zresztą był autorem literatury fantastycznej). Na okładce swoich „Piano Improvisations” Corea umieścił wówczas adnotację: „Ta muzyka powstała z chęci komunikowania się i dzielenia marzeniem o lepszym życiu z ludźmi na całym świecie”. I ta komunikatywność już niedługo znajdzie się w centrum jego nowej muzyki.

 

058 063042021 002

 

 


Return To Forever
Krajobraz sceny jazzowej początku lat 70. XX wieku zdominowała fuzja rocka i jazzu. Oprócz samego Milesa, swoje zespoły grające taką muzykę zakładali instrumentaliści wcześniej uczestniczący w jego grupach. Wayne Shorter, Joe Zawinul i Miroslav Vitous stworzyli Weather Report. Gitarzysta John McLaughlin – Mahavishnu Orchestrę. Swoją „elektryczną” formację miał też Herbie Hancock.
W 1971 roku także i Chick Corea sformował nową grupę. Zaprosił do niej starego znajomego – Joe Farella, grającego na saksofonie sopranowym i flecie, basistę Stanleya Clarke’a oraz dwoje muzyków z Brazylii – perkusistę Airto Moreirę i jego żonę – wokalistkę Florę Purim.
Pierwszym efektem tej współpracy był album „Return To Forever”, wydany przez ECM we wrześniu 1972. Dla słuchaczy, którzy zdążyli już zaklasyfikować Coreę jako zdeklarowanego awangardzistę, mógł to być spory szok. Delikatne, melodyjne pasaże, śpiew wokalistki, a przede wszystkim powrót do elektrycznego piana Fendera sprawiły, że nowy zespół pokochały miliony ludzi na całym świecie. Album wylądował na ósmym miejscu listy bestsellerów „Billboardu”. Pojawił się na nim jeden z najpopularniejszych tematów jazzowych wszech czasów – „La fiesta”. Po raz pierwszy tak wyraźnie i na taką skalę wykorzystano w nim melodykę flamenco. Na całej płycie wyczuwa się wyraźne inspiracje formami tanecznymi, związanymi z tą muzyką – fandango i malagueną, a także rytmiką latynoską – sambą, rumbą, salsą. Dzięki temu nowa muzyka Corei była tak zwiewna i lekka, co znalazło swój wyraz w tytule następnego albumu – „Light As A Feather”, nagranego w tym samym składzie, ale już pod szyldem Return To Forever. Znalazł się na nim kolejny wielki przebój, grywany przez tysiące muzyków na całym świecie – „Spain”. Cała płyta również dotarła do pierwszej dziesiątki „Billboardu”.
Przed nagraniem kolejnego krążka sygnowanego nazwą Return To Forever doszło do rewolucji personalnej. Z dotychczasowego składu Corea pozostawił tylko basistę Stanleya Clarke’a. W zespole pojawiła się gitara elektryczna Billa Connorsa, a za perkusją zasiadł Lenny White, z którym Chick grał już na płycie Milesa „Bitches Brew”. Te zmiany sprawiły, że nowe wcielenie Return To Forever zabrzmiało zdecydowanie bardziej rockowo. Wydany w 1974 album „Hymn Of The Seventh Galaxy” zgodnie z przewidywaniami szturmował czołowe pozycje listy „Billboardu”, a na koncertach grupy zaczęły się pojawiać tłumy nastolatków. Kolejne płyty Return To Forever (w składzie z wirtuozem gitary Alem Di Meolą) – „Where Have I Known You Before” (1974), „No Mystery” (1975) i „Romantic Warrior” (1976) wywindowały zespół Corei do pozycji gwiazdy rocka. Muzycy grali w największych salach i na stadionach. W brzmieniu stopniowo pojawiało się coraz więcej elektronicznych keyboardów, które w połączeniu z wirtuozowską gitarą zbliżały muzykę Return To Forever do rocka progresywnego.

 

058 063042021 002

 

 


Italian Roots – Spanish Heart
W połowie lat 70. XX wieku nadszedł jednak moment, by znów coś zmienić, nawet kosztem popularności. Uproszczona muzyka, oparta na rockowym rytmie i prostej harmonii, będących bazą do snucia rozbudowanych solówek, przestała wystarczać – w końcu przecież jazzowemu – muzykowi. Corea rozwiązał Return To Forever i na płycie „My Spanish Heart” (1976) zwrócił się ponownie w stronę swoich latynoskich korzeni i fascynacji flamenco. W roli wokalistki pojawiała się Gayle Moran, którą lider poślubił w 1972 roku; wcześniej zaśpiewała również na wydanej w formie albumu suicie „The Leprechaun”. Krążek „My Spanish Heart” dodał kolejną perłę do skarbnicy jazzowych standardów. Jest nią chwytliwa i często grywana kompozycja „Armando’s Rhumba”.
Z kolei na wydanej w 1978 płycie „The Mad Hatter” Corea spotkał się z innym wielkim pianistą Herbiem Hancockiem (obaj zresztą wielokrotnie współpracowali w duecie). Ta wdzięczna suita, oparta na „Alicji w krainie czarów”, ozdobiona śpiewem Moran i sekcjami dętą i smyczkową, stała się jeszcze jednym bestsellerem Corei, lądując w pierwszej setce „Billboardu” w kategorii… popowej.
Warto w tym miejscu wspomnieć o duetach, w których Chick mógł w większym stopniu realizować swoje solistyczne ambicje. Oprócz Hancocka, do takich najmniejszych zespołów zapraszał również wibrafonistę Gary’ego Burtona (współpracowali ze sobą, z przerwami, około 40 lat!), austriackiego pianistę Friedricha Guldę i amerykańskiego flecistę Steve’a Kujalę. Prowadził także kwartet z saksofonistą Michaelem Breckerem. Powracał do tria z Vitousem i Haynesem, znanego z płyty „Now He Sings, Now He Sobs”.
Wreszcie przyszedł czas na kolejny zwrot w stronę fusion. W roku 1985 powstał Chick Corea Elektric Band z młodą generacją muzyków – Johnem Patituccim na basie i Dave’em Wecklem na perkusji. Znów pojawiły się syntezatorowe pasaże, niekończące się partie solowe, dynamiczne, rockowe bębny i riffy elektrycznych gitar. Na tych ostatnich grywali Scott Henderson, Carlos Rios, a wreszcie idol gitarowych wymiataczy – Frank Gambale. Pozycję saksofonisty szybko opanował Eric Marienthal.
Trudno wymieniać wszystkie zespoły i projekty, w których Chick Corea brał udział. Był to niesłychanie aktywny muzyk, który wciąż robił nowe rzeczy. Warto na pewno wspomnieć akustyczną frakcję Elektric Bandu z Wecklem i Patituccim, nagrywającą i koncertującą jako Chick Corea Akoustic Band. Współpracował także z takimi artystami, jak Pat Metheny, Kenny Garrett czy Wallace Roney. Sensację wywołał duet z wokalistą Bobbym McFerrinem, udokumentowany m.in. na płycie „Play” (1992). To wspaniałe świadectwo niezwykłej muzykalności obu artystów i do dziś niedościgły wzór dla duetów fortepian-głos.

 

058 063042021 002

 

 


Nowy wiek Corea rozpoczął wydawnictwami solowymi – „Solo Piano: Originals” i „Solo Piano: Standards”. Stworzył też nowe, akustyczne trio z izraelskim basistą Avishaiem Cohenem i perkusistą Jeffem Ballardem. Ciekawostką był album „The Ultimate Adventure”, nagrany i wydany w hołdzie dla Ronalda Hubbarda, założyciela kościoła scjentologicznego. Wzięło w nim udział liczne grono muzyków ze świata jazzu i muzyki etnicznej, a repertuar jest przesycony  wpływami afrykańskimi, arabskimi i hiszpańskimi.
Znów pojawiły się duety m.in. z mistrzem banjo Belą Fleckiem i japońską pianistką Hiromi Ueharą. Po raz pierwszy także od wczesnych lat 70. i zespołu Milesa Davisa spotkał się w jednym składzie z gitarzystą Johnem McLaughlinem w gwiazdorskiej supergrupie Five Peace Band. Wskrzesił też zespół Return To Forever na trasę koncertową, udokumentowaną na CD i DVD.
W 2016 roku swoje 75. urodziny Corea obchodził serią koncertów w klubie Blue Note w Nowym Jorku. W tych występach towarzyszyli mu m.in. Herbie Hancock, Bobby McFerrin, Wynton Marsalis, John McLaughlin czy Stanley Clarke. Koncertował niemal nieustannie, nie tylko w formacjach jazzowych, ale także wykonując utwory klasyczne. Jego ostatni album „Plays” ukazał się w 2020 roku i zawierał solowe interpretacje standardów jazzowych, a także utworów Mozarta, Skriabina, Chopina i innych kompozytorów.
Chick Corea zdobył 25 statuetek Grammy, w tym dwie pośmiertnie, przyznane na gali w marcu 2021 roku. Był niewątpliwie jednym z najbardziej szanowanych muzyków w historii. Jednak nawet jemu zdarzało się mieć problemy. W 1993 roku w czasie mistrzostw świata w lekkoatletyce w Stuttgarcie Corea został wykluczony z koncertu ze względu na swoją przynależność do kościoła scjentologicznego. Rząd Badenii-Wirtembergii zagroził wówczas cofnięciem dotacji dla imprez, w których wezmą udział zdeklarowani członkowie tej wspólnoty. Incydent potępili członkowie Kongresu Stanów Zjednoczonych; za Coreą wstawili się także liczni artyści. Jednak Chick na imprezie nie zagrał. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że później zorganizowano mu w Niemczech kilka koncertów, a w czasie dużego i wspieranego przez rząd niemiecki festiwalu w Burghausen uroczyście odsłonięto tablicę z jego nazwiskiem.

 

Marek Romański
Hi-Fi i Muzyka 04/2021