HFM

artykulylista3

 

Yannick Nezet-Seguin – Narodziny gwiazdy

81-83 09 2011 01Opiniotwórczy brytyjski magazyn „Gramophone” zamieścił w czerwcowym wydaniu obszerny materiał o dyrygentach, którzy w niedalekiej przyszłości mają szansę zdobyć szczyty kariery. O wszystkich pisano ciepło, ale tylko jedno zdjęcie trafiło na okładkę. Yannick Nezet-Seguin to nazwisko, które warto nauczyć się wymawiać już teraz.

Leopold Stokowski, Eugene Ormandy, Riccardo Muti, Wolfgang Sawallisch, Christoph Eschenbach to mistrzowie, wśród których chciałby się znaleźć każdy utalentowany dyrygent z ambicjami. Yannick Nezet-Seguin właśnie to osiągnął. Jako 35-latek został w ubiegłym roku mianowany szefem Philadelphia Orchestra – jednej z najsławniejszych w Ameryce. Przez 110 lat filadelfijskim zespołem kierowali najwięksi. Droga do tego sukcesu była krótka, co wcale nie dziwi w kontekście talentu i osobowości artysty.


Urodził się 6 marca 1975 roku w Montrealu, w rodzinie wykładowców akademickich. Jako pięciolatek rozpoczął lekcje fortepianu, a mając lat 10 podjął najważniejszą decyzję w swoim artystycznym życiu – chciał dyrygować. Nie porzucił jednak od razu głównego instrumentu, a na studiach zdobył aż pięć nagród związanych z fortepianem.
Zanim pierwszy raz stanął przed orkiestrą, pracował z kilkoma chórami. W 1994 roku został dyrektorem muzycznym Choer Polyphonique de Montreal, a rok później tę samą posadę otrzymał w Choer de Laval. Był to również czas początku serdecznej przyjaźni z Carlem Marią Giulinim, w którego próbach i koncertach Yannick regularnie uczestniczył, ucząc się fachu od mistrza. W 1995 roku młody dyrygent założył własną orkiestrę i zespół wokalny pod wspólną nazwą La Chapelle de Montreal. Występował z nimi na kilku koncertach rocznie aż do 2002 roku. Budując swoją pozycję na rodzimym rynku, w roku 2000 Nezet-Seguin podpisał dziesięcioletni kontrakt na stanowisko dyrektora muzycznego Orchestre Metropolitain. W ubiegłym roku umowę przedłużono na kolejnych pięć lat. Talent Kanadyjczyka szybko zauważono także po drugiej stronie Atlantyku. W 2005 został zaproszony jako gościnny dyrygent przez Rotterdam Philharmonic Orchestra. Zespół od razu polubił bezpośredniość i optymizm debiutanta. W grudniu 2006 roku orkiestra w jawnym głosowaniu wybrała Yannicka swoim 11. głównym dyrygentem w historii. Kontrakt obejmował początkowo cztery sezony, ale w efekcie owocnej współpracy został przedłużony do roku 2015. Z tym zespołem Nezet-Seguin nagrał swoje pierwsze płyty dla Virgin Classics oraz EMI.
Po Rotterdamie nadarzyła się okazja spotkania z jeszcze bardziej renomowaną orkiestrą. W marcu 2007 dyrygent po raz pierwszy stanął na podium przed London Philharmonic Orchestra. I znów była to miłość od pierwszego wejrzenia. W listopadzie tego samego roku muzycy zaproponowali mu stanowisko głównego gościnnego dyrygenta w sezonie 2008-2009, przedłużone potem aż do roku 2014.
Gdy Europa została podbita, przyszedł czas na USA. Na zaproszenie drugiego ze swoich wielkich mentorów, Charlesa Dutoit, w grudniu 2008 Nezet-Seguin poprowadził po raz pierwszy Philadelphia Orchestra. Dalszych losów współpracy można się już domyślić. Zauroczony zespół najpierw zaoferował artyście posadę drugiego dyrygenta gościnnego, by w czerwcu ubiegłego roku mianować go swoim nowym dyrektorem muzycznym, począwszy od sezonu 2012-2013. W tym momencie kontrakt obejmuje pięć kolejnych sezonów, w których muzyk będzie miał do dyspozycji 69 koncertowych tygodni. Jakby tego było mało, Yannick bardzo chętnie współpracuje z teatrami operowymi i jest oklaskiwany za znakomite przygotowanie spektakli. 31 grudnia 2009 poprowadził w Met premierę nowego wystawienia „Carmen” Bizeta. W czerwcu tego roku zadebiutował w mediolańskiej La Scali, prowadząc „Romeo i Julię” Gounoda.

81-83 09 2011 04     81-83 09 2011 06

Próbując choć trochę wyjaśnić ekspresowy sukces młodego artysty, warto posłuchać ludzi, którzy się z nim zetknęli i poznać politykę współczesnych orkiestr. Mówi o niej sam Nezet-Seguin: „Wiele zespołów, z którymi w ostatnich latach współpracowałem, potrzebowało dyrektora muzycznego, a niektóre usilnie próbowały jakiegoś znaleźć. Taki stan rzeczy można porównać do działania dużej korporacji. Tam zawsze planują przyszłość i nawet jeśli mają już sprawdzonego, wieloletniego szefa, uważają, że warto utrzymywać dobre relacje z młodszymi dyrygentami. One mogą się przydać choćby za 10 czy 20 lat. Dla orkiestr to wygodne, ale dla mnie spotkanie z nowym zespołem to zawsze ogromna presja”.
Zwykle te spotkania okazują się jednak pozytywne. Tim Walker, główny dyrektor London Philharmonic Orchestra pierwszy raz zobaczył Yannicka przy pracy w marcu 2004 roku na próbie z inną orkiestrą w Toronto. „Nawet z nim wtedy nie rozmawiałem. Po prostu usiadłem w rzędach dla publiczności i wystarczyło 20 minut, by mnie zupełnie powalił swoją energią, usposobieniem, niezwykłym podejściem do muzyków i dzieła, nad którym razem pracowali. Miał tę błyskotliwą, ujmującą osobowość, której nie sposób nie polubić”.
Czego możemy się spodziewać po nowym szefie filadelfijskiej orkiestry? Sądząc z jego artystycznej filozofii, nie ma ścieżek, którymi nie chce chodzić. Nie chce, by traktowano go jak specjalistę od jednego czy dwóch kompozytorów. Jest jednak twórca, do którego ma szczególnie ciepły stosunek i tutaj, o dziwo, można szukać związków Yannicka z Polską. Mowa o Brucknerze. Jego IV symfonię usłyszał jako 15-latek w wykonaniu, które skutecznie zniechęciło go do tej muzyki. Powtarzał wtedy swoim nauczycielom fortepianu, że to śmieci z przesadnie dużą ilością orkiestrowej blachy. Forma zdawała mu się dziwnie kanciasta i niezrozumiała. Trwał w tym przekonaniu, dopóki nie usłyszał na żywo w kościele w Montrealu IX symfonii Brucknera, poprowadzonej przez Stanisława Skrowaczewskiego. Jak dziś wspomina – w sekundę zmienił zdanie i zapragnął dyrygować tymi wielkimi symfoniami. Z pewnością zagoszczą one w repertuarze Philadelphia Orchestra w niedalekiej przyszłości.
Warto się przyglądać błyskotliwej karierze i czekać na przyjazd Yannicka Nezet-Seguina do Polski. Dziś jest już niemal pewne, że należy on do rodzącego się na naszych oczach nowego panteonu wielkich dyrygentów XXI wieku, którzy wkrótce zastąpią dawnych mistrzów. Oby było to następstwo godne i piękne.

Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFiM 09/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF