HFM

artykulylista3

 

Daniel Lanois - Producent gwiazd

131-133 11 2009 01„To wielki przywilej móc tworzyć muzykę – twierdzi Daniel Lanois. – To również wielki honor, że jest odbierana i doceniana”.

Producent w branży muzycznej jest nie tylko organizatorem pracy w studiu, ale równoprawnym artystą, który niekiedy w stopniu większym niż wykonawca decyduje o ostatecznym kształcie materiału trafiającego na płytę. Jeśli sięgnąć do początków muzyki rockowej, czyli do wczesnych lat 60. XX w., najczęściej przychodzą na myśl nazwiska dwóch producentów – Phila Spectora i George’a Martina. Pierwszy to twórca słynnej „ściany dźwięku”, która pojawiała się w rozmaitych formach jeszcze długo po swojej premierze, a zarazem współkompozytor niezapomnianego hitu „You’ve Lost That Lovin’ Feelin’”. Drugi zasłynął jako producent The Beatles. To jemu grupa zawdzięczała część pomysłów na oryginalną aranżację i nowatorskie brzmienie. Chyba nie mylą się ci, którzy twierdzą, że George’a Martina można nazwać piątym Beatle’em, zwłaszcza od czasu, gdy słynny zespół zrezygnował z występów, ograniczając działalność do pracy w studiu.


Spector i Martin to jedni z pierwszych producentów, o których było głośno. W miarę jak rósł popyt na utalentowanych przedstawicieli tej profesji, ich lista szybko się wydłużała. Równocześnie można było zaobserwować coraz większą specjalizację, uzależnioną od artystycznych i organizacyjnych potrzeb przedsięwzięcia. Jedni wyspecjalizowali się w odkrywaniu nowych artystów, inni – jak Brian Eno – skoncentrowali wysiłki na wynajdywaniu oryginalnych rozwiązań brzmieniowych. Zdarzali się też specjaliści potrafiący odświeżyć artystyczny wizerunek gwiazdy, której nazwisko zdążyło już nieco przyblaknąć.
W tym kontekście warto wymienić przede wszystkim Ricka Rubina, odpowiedzialnego m.in. za ostatnie sukcesy płyt Neila Diamonda. Jest wreszcie ktoś, kto posiadł wszystkie najważniejsze cechy rasowego producenta, bo potrafi zarówno odkryć nową twarz, jak i przywrócić do łask wykonawcę sprawdzonego, a przy tym świetnie sobie radzi z bogatą paletą stylistyczno-brzmieniowych barw, tworząc z nich porywające muzyczne dzieła. Tym kimś jest Daniel Lanois.
Producent najlepszych krążków U2 – przede wszystkim „The Joshua Tree” oraz „Achtung Baby”, człowiek odpowiedzialny za udany comeback Boba Dylana („Oh Mercy” i „Time Out Of Mind”), współtwórca solowych sukcesów Petera Gabriela („So” i „Us”) oraz autor kilku własnych albumów, niedawno dał w Łodzi znakomity koncert. Wcześniej pokazał swój film „Here Is What Is” i odebrał statuetkę dla „Człowieka ze złotym uchem”. Takim tytułem organizatorzy „Soundedit ‘09” – pierwszego w Polsce i chyba jedynego w Europie festiwalu poświęconego produkcji płyt – nazwali trójkę wyróżnionych producentów. Pozostali laureaci nagrody to Gareth Jones, znany ze współpracy z Depeche Mode i – pośmiertnie – Grzegorz Ciechowski. Przy okazji gratulacje dla organizatorów „Soundedit ’09” za przeprowadzenie w omijanej przez gwiazdy Łodzi wspaniałej imprezy z udziałem producenckiej czołówki.
Wróćmy jednak do naszego bohatera. Daniel Lanois urodził się 58 lat temu w Hull – mieście położonym w kanadyjskiej prowincji Quebec. Z muzyką zetknął się dość wcześnie, bo jego matka śpiewała, a ojciec grał na skrzypcach. Gdy rodzice się rozstali, matka wyprowadziła się z synami – Danielem i jego bratem Robertem – do Hamilton w Ontario. Tam chłopcy rozpoczęli przygodę z fonografią. Początkowo skromnie, od magnetofonu kasetowego i domowego studia, w którym rejestrowali własne kompozycje lub artystyczne popisy muzyków z sąsiedztwa; potem już nieco odważniej. W 1970 roku kupili czterośladowy magnetofon, który ustawili w pralni. Od początkujących muzyków pobierali 60 dolarów za sesję. Wieść o dobrych efektach amatorskiego nagrywania szybko się rozeszła i młodzi producenci zdołali zarobić tyle, że wystarczyło im na otwarcie małego obiektu pod nazwą „Grant Avenue Studio“.
Tak rozpoczęła się kariera artysty niezwykle wyczulonego na dźwięk, który twierdzi, że jego ulubione albumy zabierają go na muzyczną wędrówkę.
Lanois nie zawsze zajmował się produkcją nagrań. Czasami był inżynierem dźwięku, czasami – instrumentalistą, a zdarzało się, że komponował dla innych wykonawców (m.in. dla Emmylou Harris). Liczba albumów, na których widnieje jego nazwisko w rozmaitych rolach, przekracza setkę. Okazjonalnym partnerem Daniela w artystycznych poszukiwaniach jest angielski producent i wykonawca Brian Eno. To ten, który zasłynął jako twórca brzmienia „ambient” (termin pojawił się po raz pierwszy na określenie muzyki wydanej na jego albumie „Ambient 1/Music For Airports”). Sympatycy wokalnego rocka poznali go także w roli producenta trzech płyt Davida Bowie – „Low”, „Lodger” i „Heroes”.
Lanois i Eno poznali się pod koniec lat 70. i zabawę z dźwiękiem rozpoczęli właśnie w „Grant Avenue Studio“. Początkowa faza ich współpracy zakończyła się kilkoma instrumentalnymi albumami, na których królowały brzmienia ambientowe. Później ich drogi się rozeszły. Na krótko, bowiem znakomite porozumienie, jakie osiągnęli w studiu, musiało zaowocować kolejnymi wspólnymi projektami. Doceniając nowatorskie podejście do pracy z muzykami oraz oryginalne pomysły kanadyjskiego kolegi, Brian Eno zaprosił go do producenckiej obróbki materiału, który trafił na płytę „The Unforgettable Fire”. Tak rozpoczęła się współpraca Daniela Lanois z U2.
Potem przyszła kolej na „The Joshua Tree“, „Achtung Baby“, „All That You Can’t Leave Behind“ i wreszcie najnowsze dzieło irlandzkiego kwartetu: „No Line On The Horizon“. Warto dodać, że w czasie współpracy z U2 Lanois nie tylko czuwa nad kształtem nagrań, ale też aktywnie uczestniczy w niektórych sesjach w roli instrumentalisty.
Wspomniałem już o pracy z Dylanem i Gabrielem. Warto też odnotować producenckie zasługi Daniela Lanois dla przypomnienia folkowej piosenkarki Emmylou Harris, która poprosiła go, by popracował nad ostatecznym kształtem jej albumu „Wrecking Ball“. Podobnie zrobili m.in. Willie Nelson („Teatro“) i The Neville Brothers („Yellow Moon“). Również Robbie Robertson – gitarzysta i wokalista formacji The Band, nagrywającej własne płyty i towarzyszącej m.in. Bobowi Dylanowi – pozostawał pod wrażeniem twórczego potencjału Daniela Lanois. Dlatego powierzył mu obowiązki współproducenta przy okazji rejestracji materiału na swój solowy debiut.

131-133 11 2009 02     131-133 11 2009 03

Charakterystyczne, że mimo licznych sukcesów w roli producenta Daniela nie przestaje pociągać samodzielne muzykowanie i komponowanie. Gra na wielu instrumentach, ale chyba najbardziej podoba mu się elektryczna gitara stalowa – wnuczka gitary hawajskiej, z większą ilością strun, ustawiona na metalowych nóżkach i zaopatrzona w pedały, którymi można modulować dźwięk i zmieniać tonację w czasie gry. Lanois nazywa ją swoim kościołem w walizce. Gra na niej rzeczywiście perfekcyjnie. O tym jednak za moment.
Pierwszy album podpisany jego nazwiskiem ukazał się w 1989 roku („Acadie“). Muzyk zainaugurował nim działalność „Kingsway Studio”, które otworzył w centrum Nowego Orleanu. Miejsce wybrał nie bez przyczyny. To właśnie z amerykańskiego Południa pochodzi muzyka, z której czerpie natchnienie. Przyznaje się też do fascynacji twórczością Hendrixa. Jego płyty uznaje nie tylko za przykład instrumentalnej, ale również realizacyjnej perfekcji.
Fascynacje Daniela Lanois mają duży wpływ na zawartość jego albumów. Są nimi delikatny dźwięk skrzypiec, na których grał jego ojciec, klimaty starych płyt Louisa Armstronga i innych gwiazd amerykańskiego Południa przez wszelkie dostępne dźwięki gitar – od akustycznych, elektrycznych, aż po takie, które muzyk wydobywa, przesuwając metalowy walec po strunach. Jego ulubione motywy muzyczne zdobi odpowiednia oprawa akustyczna. Lanois wyczarowuje ją za pomocą nowoczesnych środków technicznych, znajdujących się w wyposażeniu studia nagraniowego. To właśnie dzięki skomplikowanym konsolom mikserskim łączy poszczególne ścieżki oraz manipuluje współbrzmieniami, tworząc oryginalne efekty. Traktuje studyjny mikser jak instrument. Kiedy porusza suwakami, wciska guziki i kręci potencjometrami, niemal na nim gra. Jego pracę przy konsoli przedstawia film „Here Is What Is”, zaprezentowany podczas „Soundedit ‘09”, zaraz po ceremonii wręczania nagród i tuż przed głównym występem.
A skoro doszliśmy do koncertu, Lanois zaserwował publiczności, zgromadzonej w łódzkiej „Wytwórni”, prawdziwy muzyczny dynamit. O ile jego samodzielne nagrania studyjne są w większości stonowane, z naciskiem na budowanie plastycznej, melancholijnej sceny dźwiękowej, o tyle łódzki koncert odsłonił żywszą stronę jego artystycznej duszy. Estrada wprost tętniła rockową energią. Lanois lubi się otaczać utalentowanymi sidemanami. Tak było i tym razem. Przy perkusji zasiadł Brian Blade, znany głównie z projektów jazzowych. Towarzyszył m.in. takim gwiazdom, jak Kenny Garrett, Joshua Redman czy Wayne Shorter. Ma również w dorobku wysoko oceniane płyty, na których występuje w roli lidera. Z Danielem Lanois współpracuje od 17 lat, a na łódzki koncert przyleciał prosto z Nowego Jorku.
Drugim członkiem sekcji rytmicznej był basista i wokalista Jim Wilson, znany z tria Mother Superior. On z kolei pochodzi z Delaware, a wśród wykonawców, z którymi grał, są m.in. Meat Loaf, Iggy Pop i Alice Cooper. Grono wytrawne, ale nie byłby to występ aż tak wystrzałowy, gdyby nie 22-letnia Belgijka, obecnie mieszkająca w USA, Trixie Whitley. Szczupła, niepozorna blondynka swoim mocnym, lekko szorstkim głosem rozniosła salę na strzępy, a publiczność co rusz nagradzała jej popisy owacjami na stojąco. Ubrana w getry, obcisłą krótką sukienkę i elegancki ciemny żakiecik, śpiewała piosenki lidera oraz własne kompozycje, wybijając rytm potężnymi, rozwiązanymi buciorami za kostki. Słynny producent ma nosa do młodych artystów. Występ Trixie Whitley to potwierdził. Zarówno pod względem wykonawczym, jak i w roli kompozytorki młoda Belgijka wypadła znakomicie.
Przypominając pobyt Daniela Lanois w Łodzi, nie mogę nie wspomnieć o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce w dniu poprzedzającym koncert. Pokazało ono, że nawet największe gwiazdy – może nie wszystkie, ale na pewno Lanois i członkowie jego ekipy – nie wywyższają się, nie otaczają armią ochroniarzy i praktycznie każdy może do nich dotrzeć. W piątkowy wieczór miała się odbyć próba. Muzycy zaprosili na nią kilkadziesiąt osób: dziennikarzy, fotoreporterów, fanów i organizatorów. A że pomieszczeniem było niewielkie, wszyscy ledwie się zmieścili. Widząc, że goście są stłoczeni, Lanois pozwolił, aby siadali też na podłodze obok niego. Po chwili już tylko część osób stała lub siedziała przed artystami, natomiast reszta zajęła miejsca wśród wzmacniaczy i statywów mikrofonowych, tuż obok bohaterów wieczoru. Zapanowała atmosfera prawie rodzinna, a Lanois i spółka zaserwowali nam wspaniały godzinny set, złożony z utworów przygotowanych na główny koncert. Po występie artyści chętnie rozmawiali ze słuchaczami i pozowali do zdjęć. Wydarzenie wyjątkowe, zespół świetny, występ jakich mało, a Daniel Lanois – słynny producent gwiazd – okazał się nie tylko utalentowanym artystą, ale również sympatycznym i przystępnym człowiekiem.

Autor: Grzegorz Walenda
Zdjęcia: Sebastian Komicz
Źródło: HFiM 11/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF