HFM

artykulylista3

 

Sam Rivers – Sześć dekad w awangardzie

103-105 10 2010 02Trudno uwierzyć, że Sam Rivers – dziarski lider wielu formacji, szef jednego z najciekawszych jazzowych big bandów (RivBea Orchestra), znakomity saksofonista i inspirator niepokornego, loftowego jazzu – należy do tego samego pokolenia, co słynny bebopowy alcista Charlie Parker.

Od Birda Rivers jest młodszy jedynie o trzy lata, a przecież ani na chwilę nie wypadł z czołówki nowoczesnego jazzu. Co więcej, to właśnie on należy do kreatorów trendów. To jego metody aranżacji, sposoby improwizacji czy wreszcie charakterystyczny ton są kopiowane przez młodych adeptów muzyki improwizowanej.
Sam (Samuel) Rivers urodził się 25 września 1923 roku w El Reno, w stanie Oklahoma. Jego dziadek był muzykiem. Rodzice śpiewali pieśni gospel (ojciec był członkiem słynnej profesjonalnej grupy Fisk Jubilee Singers z Tennesee). Wyniesione z dzieciństwa doświadczenia spowodowały, że jakkolwiek awangardowa, abstrakcyjna bywała jego muzyka, zawsze bazowała na afroamerykańskich korzeniach – bluesie, gospel i związanej z nimi tradycji.

Czytaj więcej...

Muzyczne dzieci Chucka Mangione

100-102 10 2010 01Facet w kapeluszu ze skrzydłówką lub – jak kto woli – flugelhornem ze stylu „smooth jazz” stworzył sztukę. Łącząc go z oprawą orkiestrową i piosenką, uzyskiwał iście magiczne barwy. To Chuck Mangione.

Byłem na jego poznańskim koncercie 11 lat temu. Słynne przeboje, zwłaszcza te z filmu „Sanchez i jego dzieci”, wykonane z orkiestrą symfoniczną unosiły salę. Niezwykle rzadko można uczestniczyć w tak fenomenalnych popisach. Kiedy po lirycznym wokalnym wstępie na tle akustycznej gitary rozległ się charakterystyczny dźwięk perkusji, ciarki przeszły mi po plecach. Wreszcie ciemnoskóry basista – Charles Meeks – zaintonował „Without dreams...” i fani najsłynniejszego flugelhornisty znaleźli się w siódmym niebie.
Rok później Mangione zawitał do łódzkiego Teatru Wielkiego. Grał lekko, melodyjnie, tyle że bez orkiestry, co chwilami sprawiało wrażenie pustki. Choć może było to tylko wrażenie po gęstej fakturze brzmieniowej zapamiętanej z Poznania. I wreszcie znowu Łódź, jeszcze raz ze smyczkami, w związku z konkursem etiud „Targowa Film Street Festival” w łódzkiej Filmówce. Także rewelacyjnie. Ale zanim o koncercie, parę słów o wykonawcy.

Czytaj więcej...

Stefania Woytowicz – W odcieniach szarości

96-99 10 2010 01Michał Woytowicz, organista kościelny i Domicela ze Zwolakowskich dochowali się dziesięciorga potomstwa. Wszystkie dzieci odebrały domową edukację muzyczną, a dwoje spośród nich zostało zawodowymi muzykami – najstarszy syn Bolesław i najmłodsza córka Stefania. Bolesław Woytowicz (1899-1980) był pianistą, kompozytorem, profesorem akademii muzycznych w Katowicach i Krakowie. W czasie okupacji prowadził w Warszawie „Kawiarnię Woytowicza”, w której występowali wybitni muzycy i odbywały się prawykonania nowych utworów.

Stefania urodziła się 8 października 1922 roku w Oryniu koło Kamieńca Podolskiego. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na kresach. Odznaczała się wyśmienitym słuchem i pamięcią muzyczną. Koleżanki szkolne fundowały jej bilety do kina, żeby zapamiętywała najnowsze szlagiery, a potem je uczyła. Wykazywała zdolności pianistyczne, ale najbardziej lubiła śpiewać. W 1943 roku znalazła się w okupowanej Warszawie. Brat Bolesław podjął się znalezienia odpowiedniego pedagoga dla utalentowanej siostry. Pierwsza nauczycielka, która przesłuchała Stenię (bo tak do Stefanii zwracali się najbliżsi i przyjaciele), orzekła, że w ciągu pół roku zrobi z niej zawodową śpiewaczkę. Bolesław natychmiast rozpoznał hochsztaplerkę i szukał dalej.

Czytaj więcej...

Joan Sutherland - Ostatni gong

108-110 12 2010 017 listopada skończyłaby 84 lata. Była jedną z największych śpiewaczek ubiegłego wieku – oklaskiwaną na stojąco od Sydney po Nowy Jork. Nigdy jednak nie czuła się gwiazdą i nie zachowywała jak gwiazda. Dla wielu była po prostu „Mamuśką”. Taką ją zapamiętamy.

 

Dla mnie była pierwszą Violettą w „Traviacie”. Jako nieopierzony miłośnik opery w latach 90. kupiłem wybór arii i chórów z tego dzieła na pirackiej kasecie magnetofonowej. Zachwyciłem się od pierwszego przesłuchania. Skopiowałem skądś wyciąg fortepianowy i, studiując strona po stronie, słuchałem głosu Joan Sutherland oraz partnerującego jej Pavarottiego. Nagranie pochodziło z roku 1983. Ona miała wtedy 57 lat, on – 48. Ponoć krytycy pisali, że akurat ta partia nie leżała jej zbyt dobrze, ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Kilka lat zajęło mi zdobycie tej opery już na płytach CD, jako że Decca wycofała ją z polskiego katalogu. Do dziś jest dla mnie punktem odniesienia dla wszystkich nowszych produkcji. Teraz, gdy oboje już nie żyją, stanowi także dokument i pamiątkę po wielkich głosach XX wieku.

Czytaj więcej...

Henryk Mikołaj Górecki - Pożegnanie

104-107 12 2010 01Nie zdążyliśmy o nim napisać, gdy żył. Myśleliśmy, że jeszcze jest czas, że przyjdzie lepszy moment. Dziś nie możemy już pisać „jest”. To kolejna wielka postać, którą z żalem przychodzi nam pożegnać pod koniec tego roku. Dobrze, że i on się już kończy.

 

Henryk Mikołaj Górecki urodził się w Czernicy niedaleko Rybnika 6 grudnia 1933. Jego ojciec pracował na tamtejszej stacji kolejowej. Matki nie mógł pamiętać. Zmarła w dzień po jego drugich urodzinach. Miał zaledwie sześć lat, gdy wybuchła wojna. Trudne doświadczenia z dzieciństwa pogłębiło zwichnięcie stawu biodrowego, które wskutek powikłań zakończyło się gruźliczym zapaleniem kości. Konieczne były cztery operacje i długa rekonwalescencja, ale już do końca życia przyszły kompozytor nie odzyskał pełnej sprawności. I właśnie wtedy, w tych, zdawałoby się, beznadziejnych latach pojawiła się w życiu chłopca wyjątkowo silna pasja. Ojciec i macocha jej nie rozumieli. Choć w domu stał fortepian, zabraniali Henrykowi na nim grać. A jednak iskierka nie zgasła. Poza lekcjami w gimnazjum uczył się muzyki u wiejskiego skrzypka. Potem podjął pierwsze próby kompozytorskie, pisząc piosenki i miniatury, a nawet większe utwory kameralne. Po zdanej maturze nie miał wątpliwości, że zamiast być ekonomistą, jak sugerowała rodzina, chce się poświęcić muzyce.

Czytaj więcej...

Bogdan Paprocki - Śpiewać do końca

101-103 12 2010 01„Światowej sławy tenor, profesor Stefan Belina-Skupiewski niejednokrotnie mi przecież przypominał: «Do ostatniego dnia twego śpiewania pamiętaj, że w śpiewie najważniejsze są trzy rzeczy. Pierwsza to jest serce! Druga to jest serce! I trzecia to jest serce! Nigdy o tym nie zapomniałem! Śpiewanie było moją pasją.”

Bogdan Paprocki

 

Debiut z Kiepurą w tle
Pochodził z wielodzietnej rodziny, w której nie było tradycji muzycznych i nikt też nie marzył o karierze zawodowego muzyka, chociaż wszyscy lubili śpiewać. Najpiękniejsze głosy wśród trzynaściorga rodzeństwa mieli Bogdan (tenor) i młodszy od niego Marian (baryton), zamordowany przez hitlerowców. Już jako solista opery Bogdan nieraz żałował, że nie może wystąpić w duecie z bratem.

Czytaj więcej...