HFM

artykulylista3

 

Fale, chmury i dziury

062 067 Hifi 06 2021 008Ziemia, powietrze, ogień i woda – cztery żywioły tworzą teatr natury: scenerię przemian sił przyrody, arenę działań ludzkich i dramat zmagań człowieka z przyrodą. Muzyka o tym wszystkim opowiada, próbując stworzyć dźwiękową fotografię zjawisk natury (Preludium „Deszczowe” Des-dur, op. 28 nr 15 Chopina) lub szukając w nich inspiracji i metafor dla opowiadanych historii („Taniec ognia” de Falii z baletu „Czarodziejska miłość”).


Woda jest żywiołem chyba najczęściej zapładniającym muzyczną wyobraźnię. Woda krąży w obiegu zamkniętym między ziemią a atmosferą, występuje w różnych stanach skupienia i takoż pojawia się w utworach muzycznych – w ich warstwie dźwiękowej („Źródło Aretuzy” tryskające w miniaturze skrzypcowej Szymanowskiego) lub fabularnej (lód kryjący zwłoki dziecka w operze „Jenufa” Janáčka). Tę wielopostaciowość fizyczno-muzyczną wody świetnie sportretowała francuska pianistka Hélène Grimaud w doborze utworów na płytę
zatytułowaną po prostu „Woda” („Water”, 2015).

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Muzyka z przełomu XIX i XX wieku postawiła sobie za cel baczną obserwację zjawisk przyrodniczych i przełożenie na język dźwięków zarówno ulotnych wrażeń zmysłów, jak i gwałtownych reakcji na silne bodźce. Debussy opiewał wędrówki i metamorfozy chmur w „Nuages” („Chmury”, 1892-1899) – pierwszym z trzech nokturnów orkiestrowych. Potem w poemacie symfonicznym „La mer” („Morze”, 1905) przeniósł uwagę niżej, na spektakl fal morskich. W tym czasie w morzu okrążającym ich ojczystą wyspę dostrzegli ciekawy temat kompozytorzy angielscy: Stanford (cykle pieśni na orkiestrę, chór i baryton), Elgar (pieśni na głos z fortepianem) i Bridge (poemat symfoniczny „The Sea”). Nikt jednak z nich nie przewyższył skalą przedsięwzięcia i efektem Vaughana Williamsa i jego „Symfonii morskiej” („A Sea Symphony”; pierwsza z dziewięciu symfonii kompozytora), która powstawała w latach 1903-1909, a jej początkowy tytuł brzmiał „The Ocean”. Zainteresowania akwatyczne pozostały Vaughanowi Williamsowi na dłużej. Napisał potem m.in. jednoaktową operę-kantatę „Jeźdźcy ku morzu” i VII symfonię „Sinfonia Antartica”.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Agnostyk oceanu
Ralf Vaughan Williams (1872-1958) pochodził z zamożnej rodziny, lecz postanowił utrzymywać się z pracy muzyka. Był organistą, dyrygentem chóru, wykładowcą akademickim. W czasie I wojny światowej zaciągnął się do wojska jako ochotnik. Działał w służbach medycznych artylerii; huk eksplozji uszkodził mu słuch.
W czasie studiów w Royal College of Music i w Oxfordzie zawiązał ważne przyjaźnie na całe życie z muzykami (Gustaw Holst, Leopold Stokowski) i filozofami  (Bertrand Russell, George Edward Moore).
Vaughan Williams miał talent muzyczny, lecz nie był cudownym dzieckiem. Uczył się grać na fortepianie (nie lubił) i skrzypcach (uwielbiał), pilnie poznawał teorię, lecz początkowo bardziej zajmowało go dokumentowanie angielskiego folkloru muzycznego niż komponowanie. Twierdził, że trafił na studiach na wspaniałych profesorów, lecz on sam był „niewyuczalny”. Mimo dyplomu kompozytorskiego nie czuł się gotowym artystą, szlifował więc dalej warsztat u wielkich osobowości muzyki europejskiej – Maksa Brucha i Maurice’a Ravela. Trzy miesiące korepetycji z orkiestracji u Ravela uwolniły twórczy potencjał Vaughana Williamsa. Nabrał śmiałości i lekkości, zaczął myśleć o przebiegu utworu jak o płynnym ciągu barwnych plam, nie zaś prostym trakcie znaczonym pewnymi krokami. Ravel, do którego pielgrzymowało wielu adeptów kompozycji (w latach 20. XX wieku znalazł się wśród nich nawet George Gershwin), z szacunkiem powiedział potem o Angliku: „To jedyny z moich uczniów, który nie pisze mojej muzyki”.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Sześć lat pracy nad „Symfonią morską” zaowocowało dziełem niezwykłym nie tylko w dziejach muzyki angielskiej, lecz nowatorskim na tle dokonań europejskich. Wielka orkiestra symfoniczna plus organy, chór mieszany i soliści (sopran i baryton) w obsadzie wykonawczej symfonii – to już stosowano, lecz u Vaughana Williamsa chór śpiewa we wszystkich czterech częściach utworu; dialoguje z solistami, wzbogaca brzmienie orkiestry, jest wehikułem narracji i budowniczym hieratycznej aury. Około 75 minut koncentracji i morze, nomen omen, słów do emisji.
Vaughan Williams nie poszedł drogą kolażu tekstowego, jak Mahler, który w jednym dziele zestawiał fragmenty dzieł literackich i filozoficznych, poezję i hymny kościelne. Sięgnął po wiersze Walta Whitmana (1819-1892) ze zbioru „Źdźbła trawy” („Leaves of Grass”). Chociaż był miłośnikiem i znawcą poezji angielskiej, wybrał Amerykanina Whitmana, którego admiratorem stał się pod wpływem Russella jeszcze w czasach studenckich, a kieszonkowe wydanie „Źdźbeł trawy” towarzyszyło mu nawet na froncie. Długie frazy, brak schematycznego metrum i rymów czynią tę poezję niełatwą do umuzycznienia, lecz kompozytorowi, pragnącemu oddać hołd nieposkromionemu morskiemu żywiołowi, te trudności wydały się zaletami, wskazującymi kierunek muzyce. Pozostało tylko dokonać selekcji wierszy i skrótów. Ostatecznie Vaughan Williams ułożył „libretto” symfonii liczące około tysiąca słów – dwieście wersów. Nadał kolejnym częściom utworu tytuły: „Pieśń wszystkich mórz, wszystkich statków”, „Na plaży nocą, sam”, „Fale”, „Odkrywcy”. Część finałowa jest najdłuższa; trwa około pół godziny.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Panteistyczny podziw dla majestatu oceanu i postrzeganie podróży morskiej jako wędrówki ku Niepoznanemu, ku Absolutowi zbliżały Vaughana Williamsa i Whitmana. Choć kompozytor stracił wiarę w młodości, nie ustał w lekturze Biblii. Był ateistą, ewoluującym w stronę „radosnego agnostycymu”, jak określiła to jego żona. Nie przeszkodziło mu to zostać pochowanym w Opactwie Westmisterskim. W tejże świątyni w 1953 roku, w trakcie koronacji królowej Elżbiety II, wykonano dwa psalmy – jeden skomponowany przez Vaughana i jeden przez niego zaaranżowany do melodii tradycyjnej.
Po sześciu latach pracy, 12 października 1910 roku w Leeds, w dniu swoich 38. urodzin kompozytor osobiście zadyrygował utworem, który przyniósł mu sławę i uznanie.
To monumentalne dzieło, oszałamiające nie tylko gęstą, pulsującą materią dźwiękową, lecz również potężną, kilkusetosobową ciżbą instrumentalistów i śpiewaków, wymaga warunków prezentacji, w których wrażenia słuchaczy będą niepowtarzalne. Takim miejscem jest Royal Albert Hall w Londynie. W 2013 roku, na otwarciu The Proms, czyli letniej serii koncertów adresowanych do szerokiej publiczności, wykonano tu „Symfonię morską”, a orkiestrę i dwa połączone chóry BBC poprowadził Fin Sakari Oramo. Partie solowe należały do Sally Matthews i Rodericka Williamsa. Jak to wyglądało i brzmiało, można zobaczy tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=Dk7xwzm-X6Y

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Warto podkreślić, że nagranie transmisji telewizyjnej jest opatrzone napisami z tekstem poezji Whitmana.
W 1934 roku w Albert Hall miała miejsce premiera utworu o absolutnie niezwykłej genezie i historii, zatytułowanego „Chmury”, a inspirowanego niewątpliwie „Symfonią morską”.  Zanim jednak pomówimy o chmurach, proponujemy dygresję o… dziurach.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Royal Albert Hole [sic!]
„Hall” i „hole” brzmi podobnie, ale nie tak samo. „Hall” to (w tym przypadku) „sala”, zaś „hole” – „dziura”. W 1967 roku zespół The Beatles wydał legendarny dziś album „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. W piosence „A Day in the Life” John Lennon śpiewa:

Co za wiadomość dziś przeczytałem:
Cztery tysiące dziur w Blackburn, w hrabstwie Lancashire,
A chociaż dziury były dość małe,
Należało je wszystkie policzyć;
Teraz wiadomo, ile potrzeba dziur do zapełnienia Albert Hall.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 



W roku 2015 w archiwach Royal Albert Hall znaleziono korespondencję prowadzoną między dyrekcją sali koncertowej a Bitelsami na temat, wydawałoby się, niewinnie absurdalnego tekstu piosenki. Bitelsi wysłali szacownej instytucji (bądź co bądź, jednej z bohaterów longplaya) egzemplarz płyty. I zrobiła się afera. Zarząd Royal Albert Hall zarzucił zespołowi, że wprowadza melomanów w błąd, sugerując, że londyńska sala znajduje się w Blackburn oraz że zniechęca ich od uczęszczania na koncerty, twierdząc, że w podłodze znajdują się niebezpieczne dziury. W liście skierowanym do managera słynnej grupy dyrektor RAH domaga się przeprosin i niezwłocznego wprowadzenia zmian w tekście, a nawet przedstawia własną wersję modyfikacji.  W krótkiej, uprzejmej odpowiedzi zaadresowanej do „Księcia Alberta i przyjaciół” John Lennon oświadcza, że nie zmienią tekstu, bo dotychczasowa wersja im się podoba; nie dojdzie też do przeprosin, bowiem dotarcie do Blackburn ze studia nagrań Abbey Road zajęłoby zbyt wiele czasu. Wobec tak rozczarowującej reakcji, zarząd jednogłośnie podjął decyzję o bezterminowym zakazie wykonywania piosenki „A Day in the Life” w Royal Albert Hall przez jakiegokolwiek artystę.
Tak jak absurdalna korespondencja, tak i kuriozalny zakaz popadł w niepamięć. W 1989 roku niemiecka grupa Milli Vanilli (z gościnnym udziałem Jeffa Lynne’a i PJ Harvey)  przy wyprzedanym audytorium zaśpiewała przebój Bitelsów i nie spotkały jej żadne represje.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Cztery tysiące dziur? Czysta fantazja. Widownia Royal Albert Hall, sali otwartej przez królową Wiktorię w roku 1871, liczy dokładnie 5272 miejsca. Dla porównania: duża sala Filharmonii Narodowej ma ich 1072, a główna sala stołecznego Teatru Wielkiego – 1768.
Cały gmach RAH zagrał w dwóch filmach Alfreda Hitchcocka. Nosiły one taki sam tytuł: „Człowiek, który wiedział za dużo” i nie miały nic wspólnego z identycznie zatytułowanym zbiorem opowiadań Chestertona. Ich premiery dzielił okres 22 lat. W nakręconych w RAH scenach w obu filmach zagrano ten sam utwór – „Storm Clouds” („Chmury burzowe”).

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Chmury na zamówienie, 1934
Charles Bennett i D.B. Wyndham Lewis napisali scenariusz sensacyjnego filmu o spiskowcach, którzy chcą dokonać zamachu na zagranicznego polityka przebywającego z wizytą w Londynie. Ich celem jest wywołanie międzynarodowego kryzysu, który, tak jak zamach w Sarajewie, doprowadzi do światowego konfliktu zbrojnego. Przez splot zbiegów okoliczności w intrygę zostaje wplątane angielskie małżeństwo, a jego córka – porwana jako zakładniczka. Zabójca ma strzelić do ofiary w czasie koncertu w Royal Albert Hall, w finale monumentalnego dzieła, dokładnie w momencie uderzenia perkusisty talerzem o talerz. W scenariuszu matka porwanej dziewczynki wchodzi na widownię tuż przed rozpoczęciem utworu, jest tam przez cały czas jego trwania i usiłuje zlokalizować strzelca; nie może wprost ostrzec polityka o zagrożeniu, ponieważ oznaczałoby to śmierć córki. Kobieta nie wie, kiedy zaplanowano oddanie strzału. W ogóle nie słucha muzyki, tylko intensywnie rozgląda się wokoło. Zauważa lufę i z jej ust wydobywa się dramatyczny krzyk, który dekoncentruje mordercę, a zarazem wywołuje ruch ofiary i ją ocala. Krzyk rozlega się tuż przed brzękiem talerzy, a zaraz potem utwór się kończy. Publiczność wysłuchała go bez przeszkód, tak samo widz śledził (słuchem) przebieg muzyki od początku do końca, równolegle obserwując rozpaczliwe zachowanie bohaterki.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Muzyka jest także uczestnikiem akcji – nadaje kierunek wydarzeń. Wiedzie ku nieuchronnemu finałowi. Tworzy atmosferę narastającego napięcia i ilustruje stan psychiczny matki. Utwór wykorzystany w tej scenie musi precyzyjnie spełniać warunki przewidziane w scenariuszu. Ale skąd wziąć takie dzieło, zaledwie 4 minuty i 14 sekund, z wielką obsadą wykonawczą, odpowiednim tempem i nastrojem? Hitchcock wpadł na pomysł, że najprościej będzie zamówić utwór szyty na miarę. Zamówienie złożono u Australijczyka Arthura Benjamina (1893-1960), wówczas profesora fortepianu w Royal College of Music, cenionego pianisty (był pierwszym w Wielkiej Brytanii interpretatorem „Błękitnej rapsodii” Gershwina) i kompozytora. Benjamin pomyślał o napisaniu kantaty w rodzaju skondensowanej wersji „Symfonii morskiej” – trwającej jedną dwudziestą czasu oryginału, lecz o równie wyrazistej fakturze i narracji; z użyciem wielkiej orkiestry symfonicznej, licznego chóru i głosu solo – tym razem tylko jednego – sopranu. Miejsce fal morskich zajął ich podniebny odpowiednik – chmury, a konkretnie: chmury burzowe. Zamiast 200 wersów poezji Whitmana pojawiło się 13 linijek spłodzonych przez współscenarzystę – dziennikarza D.B. Lewisa. Wyśpiewany mroczny obraz: chmury burzowe sieją grozę wśród mieszkańców lasu, lecz same chmury cierpią, obrzmiałe od deszczu; rozerwana chmura czuje ulgę, w strugach deszczu tonie księżyc.
Vaughana Williamsa i jego młodszego o pokolenie kolegę wiele łączy. Studiowali kompozycję u tego samego profesora (Charlesa Villiersa Stanforda), brali udział w I wojnie światowej (Benjamin służył najpierw w piechocie, potem w lotnictwie; jego samolot został zestrzelony przez młodego Hermanna Göringa), zapewniali oprawę muzyczną przy wydarzeniach wagi państwowej (dla władz USA Benjamin napisał utwór ku pamięci Ignacego Paderewskiego, zmarłego w 1941 roku).
Kantata „Storm Clouds” jako element filmowej rzeczywistości sprawdziła się wspaniale. Odnowiona cyfrowo kopia filmu Hitchcocka z 1934 roku dostępna jest tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=iHlLg0f_Z5k
Sekwencja muzyczna zaczyna się tuż przed 55. minutą.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Trochę inne chmury, 1956
Alfred Hitchcock, po przeniesieniu się z Anglii do USA w 1939 roku, rozważał jako jeden z pierwszych projektów remake „Człowieka, który wiedział za dużo”. Ostatecznie do realizacji doszło po z górą dwudziestu latach. Hitch dokonał surowej samooceny: pierwszą wersję nakręcił utalentowany amator, drugą – prawdziwy profesjonalista.
Nie jest to prawda. Film z 1934 wykorzystał maksimum ówczesnych możliwości technicznych i dramaturgicznych. Kino było wtedy czarno-białe i zaledwie od kilku lat dźwiękowe. Scena zamachu w czasie koncertu to majstersztyk.
„Człowieka, który wiedział za dużo” z 1956 nakręcono w kolorze i w formacie panoramicznym. W głównych rolach obsadzono hollywoodzkie gwiazdy – Jamesa Stewarta i Doris Day. Koncert w Royal Albert Hall, z perkusyjnym akcentem, pozostał kulminacyjnym punktem fabuły. Ba, nawiązano nawet do niego w czołówce (najazd kamery na sekcję perkusyjną, zbliżenie na przygotowane talerze) i w podtytule: „O tym, jak jedno uderzenie talerzy zachwiało życiem pewnej amerykańskiej rodziny”.
Scenariusz został napisany od nowa przez Johna Michaela Hayesa. Sensacyjna akcja zawiązuje się w malowniczym Maroku (w poprzedniej wersji – w szwajcarskim kurorcie). Parę bohaterów tworzą: amerykański chirurg i była piosenkarka musicalowa, a porwany zostaje ich syn, rezolutny dziesięciolatek. Nowoczesne obiektywy i krany pozwalają pokazać ogromną przestrzeń RAH w ujęciach spod kopuły. Kantata „Chmury burzowe” w filmie z roku 1956 trwa 9 minut  i 8 sekund, czyli ponad dwa razy dłużej niż pierwotnie. Czyżby tempo tak drastycznie spadło?

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Sekwencja w sali koncertowej z roku 1956 jest majstersztykiem do kwadratu. Wydarzenia dzieją się po trosze w kuluarach; do akcji wkracza też mąż bohaterki. Inna też jest postawa kobiety w porównaniu z jej protoplastką: była piosenkarka nie pozostaje obojętna na muzykę – zaczyna płakać, i z bezsilności wobec własnej sytuacji, i pod wpływem wzruszenia, gdy solistka śpiewa o ptasim potomstwie zagrożonym przez burzę. Reżyser pokazuje nieubłagany upływ czasu przesuwając przed kamerą kolejne takty partytury, z migającymi grupami szesnastkowymi, z oznaczeniem dynamiki crescendo – coraz głośniej  oznacza coraz bliżej finału i zabójstwa polityka.
Więcej szczegółów, więcej działań na ekranie wymagało umiejętnego rozciągnięcia czasu trwania kantaty i Hitchcock zwrócił się o pomoc do Bernarda Herrmanna. Miał to być ich drugi wspólny film (po „Kłopotach z Harrym”) i utrwalenie długiej współpracy, która przyniosła m.in. arcydzieło sountracku w postaci „Psychozy”. Hitch zaproponował, żeby Herrmann skomponował nowy utwór na większe „okno czasu” w narracji, ten jednak stwierdził, że dzieło Benjamina znakomicie spełnia swoją funkcję i nowe opracowanie partytury (dodanie powtórzeń, rozszerzona orkiestracja) wystarczy. Co więcej, sam stanął za pulpitem dyrygenckim i jest to jego jedyna rola filmowa, tzw. cameo. A Benjamin? Mieszkał wtedy od dawna w Kanadzie i aktywnie działał jako dyrygent, pedagog i animator tamtejszego życia muzycznego. Raz w roku dostawał baryłkę rumu od rządu Jamajki z wdzięczności za napisaną kiedyś „Jamajską rumbę”, która rozsławiła tę wyspę.
Zdaniem Herrmanna, muzyka filmowa powinna być pisana tak, by mogła istnieć autonomicznie, poza filmem.
„Chmury burzowe” pod jego batutą ukazały się na płycie. Nuty zachowały się dzięki temu, że użyto ich do nagrania. To jedna z dwóch ocalałych filmowych partytur Benjamina.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 


Co będzie, to będzie
„Człowiek, który wiedział za dużo” z 1956 roku zdobył Oscara nie za muzykę Benjamina i Herrmanna, lecz w kategorii najlepszej piosenki oryginalnej za „Que Sera, Sera (Whatever Will Be, Will Be)”. Prosta, uroczo melodyjna kompozycja zwrotkowa zaleca postawę stoicką. Co będzie, to będzie. Bohaterka śpiewa tę piosenkę jak kołysankę, a syn gwiżdże refren. Melodia staje się znakiem rozpoznawczym matki i dziecka i przyczynia się do jego uratowania od śmierci z rąk spiskowców. Doris Day, śpiewająca aktorka, która w filmie Hitchcocka zagrała rolę byłej śpiewającej aktorki, wyśpiewała trzeciego Oscara dla spółki autorskiej Jay Livingston i Ray Evans.
Bernard Herrmann, choć komponował muzykę do najważniejszych filmów w dziejach kina – jak „Obywatel Kane” Wellesa, „Fahrenheit 451” Truffaut i „Taksówkarz” Scorsese, otrzymał statuetkę tylko raz, w 1941 roku, za „All that Money Can Buy” (wcześniejszy tytuł: „The Devil and Daniel Webster”) Williama Dieterle. O tym filmie nikt dziś nie pamięta.
„Chmury burzowe” nie zasługują na zapomnienie.

062 067 Hifi 06 2021 001

 

 

  

 

Hanna Milewska