HFM

artykulylista3

 

10 znakomitych utworów na wakacje – plener

92 95 Hifi 07 2017 001

Kiedy znajdziemy się w plenerze, od razu przypominamy sobie sens i zasadność lata. Nieistotne, czy będzie to plaża nad Bałtykiem, czy na Karaibach. Nie ma znaczenia, czy chodzi o weekend nad jeziorem, tydzień na działce czy miesiąc w mglistych górach. Ten czas należy do nas i musimy go wykorzystać w 100 %. Najlepiej z dobrą muzyką.

 



Poniżej dziesięć wybitnych utworów, które świetnie się sprawdzą w plenerze. Kiedy już zajdzie potrzeba, by odgłosy natury wzbogacić piękną muzyką.

 

 

92 95 Hifi 07 2017 003



1.    Porcupine Tree „The Moon Touches Your Shoulder” z płyty „The Sky Moves Sideways” (1995)
„Springtime is over, don’t head for home”. Idealny utwór na początek lata. Cudowne zaklęcie pozostawienia przeszłości za sobą i rozkwitu magicznego uczucia. W pierwszej części kompozycja jest akustyczna i stonowana. Później przeradza się w dynamiczną, psychodeliczną, a nawet lekko kakofoniczną strukturę.
Porcupine Tree należy do wąskiego grona wybitnych przedstawicieli trzeciej fali brytyjskiego rocka progresywnego. Najważniejszą postacią w grupie jest jej lider, Steve Wilson. Przez lata uformował się dość stabilny skład, a w nim m.in. Richard Barbieri (wcześniej Japan) oraz Gavin Harrison (od 2007 także w King Crimson). Szczyt artystycznych możliwości zespołu przypadł na lata 90. XX wieku. Szczyt popularności – na lata 2000. Porcupine Tree istnieje do dziś i ma się dobrze, choć Steve Wilson działa również solo oraz w wielu kooperacjach.

92 95 Hifi 07 2017 004


2.    Pink Floyd „Marooned” z płyty „The Division Bell” (1994)
Jak właściwie przetłumaczyć słowo „marooned”? W sensie dosłownym chodzi o porzucenie na wyspie, ale nie w znaczeniu katastrofy. W kontekście brzmienia tego niezwykłego utworu oraz tematyki chętnie podejmowanej przez Pink Floyd, chyba skusiłbym się na „bezludny raj”, w najbardziej pozytywnym znaczeniu. „Marooned” to coś w rodzaju zesłania na piękną, ale opuszczoną wyspę.
Dźwiękowa przestrzeń utworu jest umiejscowiona na jakiejś dzikiej plaży, pełnej dalekich pisków mew i kojącego szumu fal. Trudno jednak tę kompozycję nazwać klasycznym ambientem. To po prostu instrumentalny pejzaż, ale zagrany przez pełny rockowy skład. O ile wszyscy muzycy są grzeczni i zachowawczy, o tyle grający na gitarze David Gilmour buduje bardzo długą solówkę, która, w pewnym sensie, zastępuje tutaj śpiew. Lejące się brzmienie, wzbogacone rzędem tradycyjnych floydowskich efektów, ale także nowoczesnym wówczas „whammy”, jest kwintesencją uwznioślonej perfekcji. Polecany utwór stanowi dowód na to, że dobra muzyka spokojnie może zastąpić tysiąc najpiękniejszych słów.
A jeśli nasza rekomendacja to za mało – przypominamy, że w roku 1995 kompozycja zgarnęła Grammy.

 

92 95 Hifi 07 2017 002



3.    Sam Yahel „Brain Damage” z płyty „Jazz Side Of The Moon” (2008)
Ten utwór najlepiej koresponduje z przyrodą, gdy dzień jest słoneczny, a wiatr delikatnie pogania chmury. Jeśli do tego możemy sobie pozwolić na pozycję horyzontalną i bezpośrednią obserwację wspaniałego widowiska – to właśnie przy tej muzyce wrażenie będzie zwielokrotnione. Celowo nie piszę tutaj o „The Great Gig In The Sky”, gdyż w omawianej wersji, paradoksalnie to właśnie „Brain Damage” przejął funkcję „pejzażową”. Zresztą, nie tylko rekomendowana kompozycja jest znakomita, ale i cała płyta.
Oryginalna „The Dark Side Of The Moon” Pink Floyd to, oczywiście, rzecz święta i nie chodzi tu o porównania. Natomiast na dziesiątki niezłych, średnich i fatalnych interpretacji wielkiego dzieła, propozycja Sama Yahela jest naprawdę godna polecenia. Na krążku, prócz samego lidera, który zasiadł za hammondem, zagrali: gitarzysta Mike Moreno, perkusista Ari Hoenig i saksofonista Seamus Blake. Płyta jest sygnowana nazwiskami ich wszystkich. Niby skład kameralny, ale każdy gra dokładnie to, co ma grać, a interpretacja zachowuje równowagę pomiędzy szacunkiem dla wiekopomnego dzieła a wariacjami na temat.
Muzycy doskonale rozumieją, o co chodzi w twórczości Pink Floyd. W przeciwieństwie do wielu jazzmanów, nie gardzą prostotą tych dźwięków, a bardzo inteligentnie i z pokorą, choć nie bez odwagi, odtwarzają je na nowo.
Na koniec mała uwaga do tych, których zmroziła obecność hammonda. Niektórzy nie są w stanie znieść jazgotu generowanego przez ten instrument, ale spokojnie. Hammond niejedno ma imię i niejedną barwę. Na tym krążku został wykorzystany subtelnie i z wyczuciem. A nawet jeśli jazgot się pojawia, to z rzadka… i „przypieka” niczym październikowe słońce nad Morzem Śródziemnym.

92 95 Hifi 07 2017 002



4.    Soft Machine „Song of Aeolus” z płyty „Softs” (1976)
Soft Machine jest uznawana za jedną z najwybitniejszych brytyjskich grup z pogranicza jazz-rocka, rocka progresywnego i hipisowskiej psychodelii. Jest może niezbyt znana w kręgach słuchaczy mainstreamowych, ale doceniana w środowisku muzyków i pośród fanów dźwięków z tamtych lat.
Soft Machine to klasa sama w sobie. Uwielbiani przez Pink Floyd oraz innych kolegów po fachu, nie zdobyli rozgłosu przede wszystkim przez brak wokalu i typowych radiowych hitów. W połowie lat 70. XX wieku przeżywali jednak „małą-wielką popularność”. Przez skład przewinęli się m.in. Allan Holdsworth  czy Andy Summers. Grać w Soft Machine zwyczajnie wypadało.
Album „Softs” jest zwariowany, hipisowski, narkotyczny, ale spójny brzmieniowo i dojrzały. Wypełnia go muzyka instrumentalna, która smakuje szczególnie wybornie w księżycową lipcową noc pośród jabłkowych sadów. Rekomendowana kompozycja to odpoczynek od szaleństw i odjechanych utworów, okraszonych zwariowanym metrum i solówkami na perkusji. Jak na Soft Machine zaskakuje prostotą. Sekcja rytmiczna sunie na trzy, choć słuchacz ma wrażenie uporządkowanej lekkości, bez syndromu walczyka. Gitara gra cudny temat, zapętlony w poetyckiej metaforze upojenia. „Song Of Aeolus” płynnie przechodzi w kolejne utwory i właściwie nie wiemy, kiedy się kończy. Mimowolnie wchłaniamy je wszystkie. Ta płyta to arcydzieło, mówię wam.

92 95 Hifi 07 2017 002



5.    David Sylvian „Orpheus” z płyty „Secrets Of The Beehive” (1987)
Prawie cała płyta Sylviana z roku 1987 brzmi letnio i wakacyjnie, mimo że nie jest to najłatwiejsza muzyka pod słońcem. Polecany utwór to optymistyczna opowieść o życiu poety, który jest obserwatorem życia, ale równocześnie niewolnikiem własnej wrażliwości w postrzeganiu świata. Akustyczne brzmienie małego składu, wzbogacone cudowną, skradającą się skrzydłówką Marka Ishama, na której muzyk gra oszczędne i pozornie leniwe solo, stanowi idealne tło dla Davida Sylviana i jego poetyckiej frazy. „Orpheus” jest znakomitym przykładem kompozycji, której można słuchać bez końca. Sylvian, rzecz jasna, stworzył wiele ambientów i zamiast „Orfeusza” mógłby się tutaj znaleźć którykolwiek z nich. Ale miło będzie, jeśli równowaga utworów wokalnych w stosunku do instrumentalnych zostanie choć symbolicznie zachowana.

92 95 Hifi 07 2017 002



6.    Andy Summers/Robert Fripp „Lakeland/Aquarelle” z płyty „I Advance Masked” (1982)
Ten krótki i uroczy utwór idealnie pasuje do pleneru, ale tutaj znalazł się trochę na siłę. O wiele lepiej bowiem koresponduje z marcowym horyzontem, z wolna niosącym wiosnę na zimowy jeszcze grunt. Ale jako że raczej nie powstanie artykuł pt. „10 utworów na wiosenne roztopy”, „Lakeland/Aquarelle” wylądowało na letniej liście i niech tak zostanie.
Andy Summers, oprócz podskakiwania na koncertach swej macierzystej grupy The Police, zajmował się innymi projektami, w tym twórczością solową. W roku 1982 nagrał także płytę z Robertem Frippem (King Crimson). Efekt jest niesamowity. Powstało naturalne, harmonijne połączenie dwóch, jedynie pozornie odległych światów. Kawał dobrej roboty. Choć jej się akurat w tym specjalnie nie czuje, raczej wielki talent. Wybitni gitarzyści krzyżują znakomite koncepcje i tworzą unikalną jakość.
Nie jest to jednak muzyka łatwa. Strukturalnie przypomina klasyczną, a rocka i jazzu w niej niewiele. Formalnie to głównie dwie gitary. Jedna bardziej rytmiczna, druga syntezatorowa. Ale role nie są przypisane na siłę.

92 95 Hifi 07 2017 002



7.    Erik Wøllo „Valley” z płyty „Emotional Landscapes” (2003)
Można szpanować erudycją, bo większość ludzi nie ma pojęcia, kim jest Erik Wøllo. Nawet jego rodacy są zaskoczeni, kiedy o nim wspominamy, rozmawiając o norweskich twórcach. A to dziwne, bo ten kompozytor, gitarzysta i klawiszowiec w niczym nie ustępuje największym mistrzom muzyki ilustracyjnej. Pozostaje aktywny od czterdziestu lat, a samych płyt solowych nagrał ponad dwadzieścia. Do naszej playlisty (szczególnie po utworze duetu Summers/Fripp) najlepiej pasuje „Valley”, choć z ręką na sercu można polecić całą płytę „Emotional Landscapes”. Podobnie jak „Wind Journey” (2001) oraz wiele innych. Zacznijcie jednak od omawianej właśnie pozycji.
Erik Wøllo z lekkością tworzy dźwiękowe pejzaże, oparte na przestrzennych dźwiękach instrumentów klawiszowych oraz telecasterowym brzmieniu swojego stratocastera. Mowa oczywiście o gitarze marki Fender, którą Norweg sobie upodobał. Tyle że ten bardzo popularny model w jego rękach nabiera niesamowitej lekkości. Właśnie lekkości telecastera, nie tracąc przy tym lejącej się frazy stratocastera.

92 95 Hifi 07 2017 002



8.    Disperse „Circle’s Complete” z płyty „Journey Through The Hidden Gardens” (2010)
Polski akcent na naszej liście. Choć debiutowali, gdy niektórzy członkowie bandu byli jeszcze w liceum, to od początku powalali jakością i nieszablonowym podejściem do muzyki. Prym wiedzie gitarzysta – Jakub Żytecki. Nie przytłacza jednak reszty swoją osobowością. Po prostu gra tak, że winduje grupę do poziomu światowego. Reszta też nie pozostaje w tyle.
Debiut Disperse nie w całości nadaje się w plener (chyba, że lubimy prog-metalowe galopady), ale polecany utwór to wspaniałe tło do gapienia się na zachód słońca. Kompozycja znalazła się na samym końcu krążka, jakby muzycy zawstydzili się swej delikatności i chcieli ją potraktować jako dodatek. A to prawdziwe dzieło. Cudownie ciepła gitara Żyteckiego, efekty rozkręcone do granic możliwości, delikatna barwa Korga Tritona i poetycki głos wokalisty. Uwagę zwracają nieszablonowe harmonie i nieoczywiste rozwiązania rytmiczne, które skłaniają słuchacza, by postrzegał pierwszą część utworu w kategoriach swobodnej struktury. Później wchodzi cały band, Żytecki wciska przester i gra liryczne tematy, pełniące funkcję solówki. Świetny utwór. Tak nastrojowy, że idealny nie tylko w plener.

92 95 Hifi 07 2017 002



9.    Manual „Tourmaline” z płyty „Azure Vista” (2005)
Skoro wpłynęliśmy w areały projektów jeszcze nie bardzo znanych, to czemu nie wspomnieć o znakomitym duńskim Manualu? To twór głównie jednoosobowy, udający zespół i robiący to wdzięcznie. „Lazurowy widok” ujmuje spójnością i konsekwencją brzmieniową. Pasmowo wygląda nieźle, choć nie jest to produkcja na tyle doskonała, by można było sprawdzać na niej sprzęt. Muzycznie jednak rozbraja. Utwory wędrują od post-rockowych inklinacji, przez dreampop, aż po ambienty. Właśnie do tych ostatnich należy polecany utwór.
Ponadsiedmiominutową kompozycję oparto na przestrzennych gitarach. Przenikające się frazy tworzą hipnotyzujący, mantrowy klimat. Przy tym kawałku warto chwilę pomilczeć, patrząc w morze. A kiedy wrócimy już z naszych podróży, będzie on dla nas wspaniałą pamiątką. Co ja gadam… Ten utwór jest tak świetny, że właściwie nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. Wystarczy go sobie włączyć.

92 95 Hifi 07 2017 002



10.     Anouar Brahem „Conte de l’incroyable amour” z płyty „Conte de l’incroyable amour” (1992)
Anouar Brahem to muzyk tunezyjski, grający na oudzie. Oud jest uważany za protolutnię i do lutni brzmi bardzo podobnie. Cała płyta „Conte de l’incroyable amour” została zrealizowana na oszczędnych schematach aranżacyjnych: wspomnianego instrumentu, klarnetu, nai (rodzaj fletni pana) oraz ludowych perkusjonaliów.
Twórczość Brahema to urocza synteza muzyki etnicznej i jazzu. Jeżeli mamy ochotę na subtelną, bezpieczną podróż w rejony Bliskiego Wschodu – stanowi idealną propozycję.
Polecany utwór trwa ponad 10 minut. Zawiera naturalnie rozwijające się arabeski i gra ciszą oraz delikatnymi kontrastami pomiędzy bliskim i dalszym planem.

 

 

Michał Dziadosz
Źródło: HFM 07-08/2017


Pobierz ten artykuł jako PDF