HFM

artykulylista3

 

Dwie poprawki

chopin 62928 1280
Wstępniak i felieton o Konkursie Chopinowskim oddałem do redakcji w połowie trzeciego etapu. Na szczęście, do wysyłki numeru zostało kilkadziesiąt godzin. W ostatniej chwili udało się poprawić kilka słow. Gdyby zabrakło tego buforu, byłby wstyd.

Pierwsza zmiana dotyczyła fragmentu „doskonały dźwięk w TV”. Zamieniłem na: „doskonały obraz w TV”. Bo taki był, nie tylko pod względem technicznym. Realizacja z kilku kamer jest, nie czarujmy się, lepsza niż patrzenie na scenę ze słynnego XIII rzędu na parterze. Z dźwiękiem też bym nie skłamał, pod warunkiem, że oceniałbym bez finału. Fortepian solo brzmiał bez zarzutu. Słuchałem tylko w TVP Kultura, ale zarówno przez głośniki telewizora, jak przez dekoder z wyjściem stereo i cyfrowo z przetwornika w McIntoshu MA9000. Nie odbiegało to specjalnie od realizacji płytowych. Podobno z analogowego tunera transmisja PR 2 brzmiała jeszcze lepiej, co mi zakomunikował kolega ze złotym uchem. Ale ja chciałem z obrazem, a tu opóźnienie rzędu kilkunastu sekund… Gdybym jednak zostawił te same słowa już po finale, zapadłbym się pod ziemię ze wstydu. Nawet „Pudelek” zauważył, że coś „nie zatrybiło”. Miałem identyczne obserwacje już po pierwszym występie finałowym, opisując to lakonicznie na Facebooku: zachwianie proporcji fortepian/orkiestra. Na korzyść tej drugiej. Soliści brzmieli jak ze studni: głucho, daleko, cicho, źle. Orkiestra ich zdominowała, jednak sama też pozostała ułomna: zamulona i wąska w paśmie, bez blasku, powietrza i akustyki sali. Ponoć wynikało to z niedbalstwa, bo w pewnym momencie dźwiękowcy wpadli na scenę i w popłochu poprzestawiali mikrofony. Może i tak było, ale problemu nie rozwiązali do samego końca.


Druga poprawka była ważniejsza dla spokoju sumienia. Napisałem: „świetni komentatorzy”. Komentatorów pozostawiłem, usunąłem „świetnych”. Po tym, co usłyszałem od trzeciego etapu w studiu, miałbym moralniaka. Wcześniej pewne sformułowania trochę mnie niepokoiły, ale całość wypadała na plus. Cieszyło, że słyszę znanych pianistów – pedagogów i krytyków, bo kto się zna lepiej do nich? A że nie zawsze się zgadzam – wiadomo. Problem w tym, że wśród moich znajomych jest kilku pianistów, którzy w „Chopinowskim” brali udział, a i sam słyszę to i owo. Razem zaobserwowaliśmy, że im dalej w las, tym więcej drzew, chociaż lepiej powiedzieć dosadniej: „Im dalej wlazł, tym większy chlew”. Podświadomie szukałem: co mnie tak uwiera? Myślałem, że kulturalnie podana infantylność, wymuszona domniemanymi oczekiwaniami publiczności, która spodziewa się prostych komunikatów, bez konieczności sięgania po słownik wyrazów obcych; lubuje się w gadce o emocjach i sercu, nie o konkretach, bo to już bardziej skomplikowane. Umocnił mnie w tej diagnozie Jan Popis. Nigdy nie byłem jego fanem, ale facet wszedł do studia przed ogłoszeniem wyników i, jak to się mawia: pozamiatał. Fachowością, erudycją, wiedzą, stylem wypowiedzi. Jednak nie tam był „der Hund begraben”, bo zaraz po emisji dotarło do mnie, że mówił, co myśli. I zrozumiałem, co mi przeszkadzało u komentatorów.
Może państwo się dawno nie widzieli i było o czym pogadać, kiedy trzeba było słuchać? A może mieli mówić, co mówili? Bo nie uwierzę, że nie rozpoznali takiego geniusza, jak Bruce już w drugim etapie. Za to zachwycali się Gadijewem. Znany Krytyk tak go umiłował, że nawet po występie Bruce’a rzekł: Gadijew mój ci jest – i nakrył go chustą. Kiedy napisałem na Facebooku: „Facet miał 50 % trafień i gdyby był snajperem, nie przeżyłby pierwszego dnia wojny”, pod komentarzem postawił wielkie oczy. Konkurs się skończył, a Znany Krytyk doznał wizji: Chopin przyszedł do niego w nocy i ugryzł go w duży palec u nogi. Po czym przemówił i zganił, że tak to się gra w szkole średniej. Nawet uderzył się w piersi (własne, nie drobiowe). Za nim pognała, teraz już mężnie, obsada białego stolika.


Po wszystkim przyszła druga fala komentarzy i przyniosła fascynujący zwiszenruf. Że Bruce’owi powinniśmy być wdzięczni, bo przyjechał i zechciał wygrać. Taki geniusz podniesie rangę konkursu, będzie go krzewić, krzepić i sławić. Zgoda, wystarczyło posłuchać, jak cztery lata temu grał „Waldsztajnowską” Beethovena. Rozdział nagród dodatkowych go pominął, jakby zrobił to, co miał zrobić.
Jury z ulgą podzieliło tok myślenia o wybawcy. Jednak pozwolę sobie ocenić sędziów jako pracodawca – podatnik, z którego kasy otrzymali honoraria. Mieli obowiązek przyznać choćby nagrodę za poloneza, bo taka była w rozpisce. Tłumaczenie, że „wszyscy grali ładnie” wypada pozostawić pani przedszkolance, co nie chce skrzywdzić Andrzejka i Kasi. Po to zatrudniliśmy ekspertów, żeby zdecydowali.
Trzeba jednak być optymistą. Dobrze, że Konkurs się podniósł po wygranej Awdiejewej w XVI edycji. Ta, nazwijmy to delikatnie, kontrowersyjna decyzja nie odbiła się może takim echem w mediach, ale w świecie muzycznym mogła się skończyć degradacją Konkursu do roli lokalnej imprezy. Gdyby po niej nastąpiła podobna, nie byłoby co zbierać. Na szczęście ratunek przybył z Korei w postaci genialnego Cho Seong-Jina. Poziom XVIII wystrzelił w kosmos, a za 30 lat nikt nie podważy, że Bruce Lee wykonał tu „Wejście smoka”. Jego popisowa walka: Wariacje na temat „La ci darem la mano” już stała się perłą w historii pianistyki.
Ja zaś obiecuję, że to ostatni raz o Konkursie. Teraz będzie już tylko o naszych gratach, na których będziemy słuchać Chopina.

 

Maciej Stryjecki