HFM

artykulylista3

 

Rozmiar ma znaczenie

test pattern 152459 1280Telewizja to zło. Pierze mózgi, łamie kręgosłupy i wywołuje nudności. Dlatego niektórzy wyrzucają z domu ekran i stawiają w jego miejscu akwarium. Ja się do nich nie zaliczam.

Mój pierwszy telewizor był czarno-biały i miał 14 cali. Drugi, już kolorowy i w dodatku japoński, z Peweksu, urósł do 20 cali i wydawał się cudem techniki. Na następny przyszło czekać kilka lat, ale zakup uważałem za docelowy. Kinowe proporcje, 32 cale i 50 kg wagi – to było coś. Większy? Takich nie było, pomijając projektory o gabarytach szafy.
Minęło kolejnych pięć lat i pojawiły się pierwsze plazmy. Ówczesne ceny około 40 tys. były poza moim zasięgiem. W końcu jednak spadły i pierwszy płaski ekran kupiłem „na zapas”. Wówczas standardem były 32 cale, ale uznałem to za półśrodek i zaszalałem: 42 cale, Full HD.
Czułem przez skórę, że telewizory będą rosły, a skoro w tych największych obraz ledwie dawał się znieść z daleka, to producenci będą musieli coś z tym zrobić. I zrobili: podnieśli rozdzielczość do 4K i będą podnosić dalej. Ale o zakupie decyduje jeszcze cena.


Ostatnio doszedłem do wniosku, że zachodzi tu pewna stała relacja. Skoro idziemy w stronę coraz większych ekranów, to producenci też to wiedzą, a może nawet planują, i stopniowo, małymi krokami obniżają poprzeczkę luksusowej przekątnej. Przeciętny nabywca zawsze ma do wyboru rynkowy standard i jeden poziom wyżej. Trzeba coś tam dopłacić, ale da się przeżyć i osoby myślące perspektywicznie szarpną się na 15-20 % ekstra. Tak było 15 lat temu: 32 i 42 cale, później 42 i 50, z których się zrobiło 55 wraz z zakończeniem produkcji plazm. Teraz standardem jest telewizor 55-calowy, ale jeżeli kosztuje 7900 zł, to zwykle za 8900 zł dostaniemy ten sam model, ale o przekątnej 65 cali. Dopiero powyżej następuje ogromny skok, co powoduje, że obecnie 75 cali to przekątna dla wybranych. Oczywiście, są promocje, ale – z drugiej strony – po co kupować byle co, o wypranych kolorach i słabym kontraście, skoro obok stoi model mniejszy, ale z obrazem ostrym jak brzytwa i głęboką czernią?
Zakładam, że następnym krokiem będzie „standardowe” i najchętniej kupowane 65 cali, a kolejny tysiąc czy półtora będziemy dokładać do 75 albo i 80 cali. Tyle że wówczas standardem będzie już 8K. Ile przyjdzie na to czekać? Zapewne krócej, niż nam się wydaje.
Po napisaniu tego fragmentu odebrałem e-mail z Samsunga. Kilkanaście lat temu, w czasie największej hossy na kino domowe, zapowiedzieliśmy porażkę instalacji wielokanałowych i powrót do stereo. Dane przekazane przez koreański koncern potwierdzają i telewizyjne dywagacje. Dotyczą rynku polskiego, ale nie odstają od globalnych trendów.


W roku 2020 Polacy kupią więcej telewizorów 55-calowych niż 32-calowych. Sprzedaż 55 i 65 będzie stanowić 55 % rynku, a 65 dojdzie do 25 % do roku 2024. Ogólna sprzedaż 55+ może sięgnąć miliona egzemplarzy. Zainteresowanie ekranami większymi niż 75 cali systematycznie rośnie, chociaż przewidywania sprzedaży na rok 2020 nie są już tak imponujące: 20 tysięcy. Barierą jest cena, ale też jakość, bo obraz 4K na 100 calach jest, powiedzmy szczerze, zniechęcający. Wyższe rozdzielczości załatwią sprawę, ale na ich dostępność w przystępnych cenach poczekamy co najmniej 2-3 lata, o ile nie przywitamy następców OLED-ów, micro LED-ów i im podobnych. Ze statystyk do wyobraźni najbardziej przemawia fakt, że 57 % Polaków, którzy w ubiegłym roku kupili telewizor o przekątnej 55 lub 65 cali, żałuje, że nie wybrało większego ekranu.
Czy telewizory będą wobec tego rosnąć w nieskończoność? Do pewnego momentu tak, ale następny krok widzę inaczej. LG pokazało niedawno elastyczny ekran rozwijany, który wysuwa się ze stolika. Ciekawy gadżet, na razie bardzo drogi, ale zastanówmy się, jakie możliwości niesie ta opcja. Na przykład ekran rozwijany jak w projektorach, z rolki podwieszonej pod sufitem. To już jest, ale skoro matryce stają się cieńsze i plastyczne, to dlaczego nie kleić ich na ścianach jak tapety? Coraz lżejsze, więc to daje kolejne możliwości montażu. W zasadzie ogranicza nas tylko wyobraźnia i przestrzeń, czyli  wielkość pokoju i rozmiary ściany. Właśnie one staną się w przyszłości ważniejsze od przekątnej, z którą obecnie musimy sobie radzić, dostosowując wszystko wokół: ustawienie mebli, to jak siedzimy i w którą stronę patrzymy. Właśnie dlatego dzisiejsze prostokąty w ramkach okażą się równie nieustawne jak pięć głośników i subwoofer. Telewizory będzie się „docinać” na miarę, co do centymetra: „To ile ma pan tej ściany? Spokojnie, da się zrobić”.


To, moim zdaniem, konieczny etap rozwoju, o ile nie pojawi się po drodze coś nowego. Bo kto powiedział, że ekran musi być fizycznym przedmiotem? Oglądajcie filmy s-f; wiele z tego, co w nich zobaczycie, może trafić na taśmy produkcyjne. Telewizor, jako „samo zło”, również przejdzie do historii. Klasyczne nadawanie programów to już przeszłość. Wystarczy spojrzeć na młodzież, która nie rozumie koncepcji wyświetlania filmu o określonej godzinie albo czekania na kolejny odcinek serialu. Smart TV i serwisy streamingowe to początek, bo ekran znajdzie więcej zastosowań. Pierwsze, co przychodzi do głowy, to komunikacja. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, dlaczego możemy prowadzić wideorozmowę przez laptop, a przez telewizor już nie? Bzdura, którą wytłumaczymy tylko tym, że nie chcemy, żeby ktoś rano oglądał podkrążone męskie oczy albo nieumalowane damskie lico. To pewnie też się zmieni. Na tapecie telewizyjnej możemy sobie wyświetlić las, wodospad albo galerię Beksińskiego lub Rembrandta, zależnie od nastroju i gustu. Przecież kiedy nie leci film, nie musimy szpecić pokoju czarnym plackiem. Chociaż… dlaczego czarnym, skoro trwają prace nad przezroczystym?
Być może telewizja to przeżytek, ale telewizor to co innego. Osoby, które go wyrzucają, nie są w stanie oddzielić od siebie tych dwóch rzeczy, a to krótkowzroczność.
Na razie 65 cali powinno mi jednak wystarczyć.


Maciej Stryjecki