HFM

artykulylista3

 

Pogoda dla bogaczy

man 3915438 1280Tegoroczne Audio Show było, jak zwykle, największe, najlepsze i w ogóle strach pomyśleć, co się będzie działo za pięć lat. Posłuchałem tego i owego. Niektóre rzeczy przyciągnęły moją uwagę, co się zdarza coraz rzadziej. Człowiek im starszy, tym robi się bardziej wybredny i trudniej mu dogodzić.

Zwiedzając wystawę, zastanawiałem się, jak to jest, że coraz mniej wzmacniaczy czy kolumn mi się podoba. Zwłaszcza w taki urodzaj, bo przytłaczająca większość ekspozycji grała w stereo. Kino domowe najzwyczajniej zdechło, jak przewidzieliśmy dobrych parę lat temu. Ludzie są wygodni, ale nie mieszkają w pałacach, więc tolerują co najwyżej soundbar w gościnnym. Stereo to co innego, bo głośniki tylko dwa. Audio Show pokazało więc faktyczny obraz rynku. Zaraz, zaraz, ale czy na pewno? Bo jeżeli tak, to potrzebą polskiego klienta jest hi-end. Taki warszawiak… co tam, kraśniczanin nie spojrzy nawet na miniwieżę, za to wzmacniacz za 50 tysięcy to co innego. Musi tak być, skoro 80 % pokojów było nabite klejnotami, jak turban sułtana. Gdzie nie spytasz o cenę, pęka stówka albo i więcej. Jeżeli za cały system winszowano sobie dwie dyszki, to albo producent młody, albo zza siedmiu gór, rzek i wielkiej wody. Chociaż… gdzie tam znów młody. Rodzimi debiutanci w kwestii cen są śmielsi od siedmiu rewolwerowców. Pierwszy raz się pokazują w Sobieskim i już za wzmacniacz równa stówka. Bo jak robić, to od razu dobry. Społeczeństwo się bogaci, więc największy rejwach panował w salach, w których grała okrągła bańka albo i dwie. Powiem oględnie, że takie spektakle najmniej mnie interesowały. Jak się okazało, nie bez przyczyny, bo poza nielicznymi wyjątkami, w rodzaju MBL-a czy analogu w RCM-ie, cuda na kiju prezentowały zaburzoną równowagę tonalną, rozbuchane burczybasy, a czasem nawet karykaturę dźwięku. Jak w Sobieskim, gdzie na parterze tubiszcza wielkości szaf gdańskich grały jak ze słuchawki telefonicznej. Dobrze, że nie słuchałem głosów ludzkich, bo zapewne brzmiały jak ze spinaczem do bielizny na nosie.

Czy ludzie tego nie słyszą? Chyba nie, bo w pewnym pokoju z kolumnami za 200 tysięcy (a więc tanio) jeden dżentelmen za mną aż stękał z zachwytu, gdy z głośników płynął sygnał tak zniekształcony, że pomyślałem przez chwilę: „zepsuł się wzmacniacz, czy ki diabeł?”.

Zdarzały się też gdzieniegdzie miłe niespodzianki. Ot, chociażby Elac z lampowym Luxmanem. „Znawcy” obchodzą ten sprzęt raczej bokiem, a tu piękny dźwięk – spójny i pełen powietrza. Ceny też w zasięgu niezbyt dokuczliwego kredytu. Kolumny Wilson Audio lubię, szanuję i na drożyznę nie narzekam; w końcu producent ma historię i dorobek, które choć w części usprawiedliwiają wybryki w cenniku. No i głośniki grają. Z elektroniką D’Agostino łaski nie robią, ale kilka pokoi dalej Yvette zasilał szwedzki wzmacniacz Moonriver i też było pięknie. Kosztował ponoć 13 tysięcy. Można? Można. A skoro o Wilsonie, to jest jeszcze jeden, taki polski. To już budżetówka, w dodatku na potrzeby prezentacji pomalowana dla żartu na złoto. I grało naprawdę sensownie, a na pewno prawidłowo. Kompletne zaskoczenie. W pokoju tymczasem było pustawo, czyli pewnie sprzęt za tani. W ogóle przystępnych cenowo urządzeń było tyle, co kot napłakał. Pomijając kombajny dla ferajny, jednopudełkowe samograje, plastikowe głośniki wielkości puszki piwa, które ryczały głośniej od niewydojonej krowy i inne wykwity „wysokiej technologii”. Podobno młodzież tego słucha. Cóż, wycieczek z gimnazjum przy tych eksponatach nie widziałem.

Nie widziałem też prawie w ogóle, nad czym ubolewam, przyzwoitego stereo, rozklockowanego na osobny wzmacniacz, źródło i przyległości, za średnią krajową, w całości. To znaczy, widziałem, ale nieliczne wyjątki. I to mnie martwi, bo na czym się ludzie mają wychować i jak dojrzeć do wzmacniaczy za 50 tysięcy i kabli za połowę tej ceny? Jeśli się nie wykluje nowe pokolenie, za młodu ustereowione, to kto wspomoże polskich konstruktorów, tak dzielnie obsadzających ten segment? Na szczęście, są NAD-y, Rotele i Denony. Jakaś Diora też by się przydała. Przyganiał kocioł garnkowi, a sam miał ucho pęknięte. Bo powinienem się cieszyć: też piszemy niemal wyłącznie o drogich gratach. Czasem jednak z nostalgią wspominam czasy, kiedy za niewielkie kwoty kupowało się bardzo przyzwoity system, a te drogie nie konkurowały z samochodami dobrych marek i mieszkaniami w centrach miast, tylko z telewizorami i inną elektroniką z segmentu premium. Owszem, dobre stereo zawsze było prestiżowe, ale pozostawało w zasięgu człowieka upartego, skłonnego do wyrzeczeń w imię swego hobby. Tymczasem facet po czterdziestce, zarabiający lekko powyżej średniej krajowej, dużej bańki nie uzbiera, choćby pękł. To mnie trochę martwi, choć czasem wiara wraca. Choćby za sprawą Moonrivera, Rogue Audio czy Legacy. Szkoda, że te ostatnie nie zagrały na Narodowym tak, jak u mnie w domu, bo niejedno cudo za milion schowałoby się ze wstydu do pudełka.

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 12/2019