HFM

artykulylista3

 

Sherlock Holmes i elektryczny parawan

8507082015Po mojej bolesnej stracie (o której wspomniałem w innym opowiadaniu) na pewien czas powróciłem do naszego starego mieszkania przy Baker Street. Holmes zachowywał się wobec mnie bardzo taktownie i przyjaźnie, poznał Mary jeszcze jako pannę Morstan i wiem, że darzył ją sympatią.
 


Po paru miesiącach doszedłem jako tako do siebie i mogłem już powrócić do własnego domu i praktyki, ale teraz częściej odwiedzałem mego starego przyjaciela. Podobnie było w ten chłodny październikowy wieczór, gdy wracając z restauracji postanowiłem sprawdzić, jak posuwa się jego ostatnia sprawa. Holmes nie prowadził już praktyki na dużą skalę, w pewnym sensie odpoczywał i (o ile było mi wiadomo) przyjmował głównie sprawy zlecane przez swego brata Mycrofta, który w międzyczasie stał się istnym filarem Home Office. Oczywiście był to odpoczynek realizowany na sposób właściwy Sherlockowi, czyli taki, który zwykłemu człowiekowi dostarczyłby głównie gęsiej skórki. Niedawno na przykład zajmowaliśmy się sprawą von Borka (arystokraty o długiej liście zasług dla kajzera) i memu przyjacielowi wydawało się, że strona przeciwna, jakkolwiek z kretesem pobita, będzie dążyć do rewanżu. Znajomość duszy niemieckiej poczyniła ostatnio w Anglii znaczne postępy.


Myśląc o tym wszystkim, wszedłem ciężko na schody prowadzące do naszego dawnego mieszkania (wprawdzie zdrowie mi dopisywało, lecz wiek upominał się o swoje prawa – wszak dawno już ukończyłem czterdzieści lat). Gdy wszedłem do saloniku, w pierwszej chwili pomyślałem, że nikogo nie ma. Jednak po chwili usłyszałem odgłosy rozmowy dobiegające zza uchylonych drzwi prowadzących do sypialni Holmesa. Nie chciałem być wścibski, lecz rozmowa była głośna. Jednym z rozmówców był najwyraźniej Holmes, siedzący chyba na swoim małym fotelu koło łóżka. Odpowiadał mu zaś od strony okna głos jego brata Mycrofta. Zdziwiłem się, bo coraz potężniejszy Mycroft nie opuszczał swego biura, które polecił zorganizować w klubie Diogenesa. Zawahałem się, stojąc na środku salonu i w tym momencie poczułem, że serce podchodzi mi do gardła (fenomen anatomiczny, do którego w ciągu lat współpracy z Holmesem powinienem się przyzwyczaić). Na ramieniu spoczęła mi czyjaś dłoń i dobrze znany głos powiedział surowo: „Watsonie, już zapomniałem, jak często potrafisz zjawić się zupełnie nie w porę”. Odwracając się, ujrzałem postać mego przyjaciela, ubranego w myśliwską marynarkę i z rewolwerem w dłoni. Za nim widać było na wpół odsuniętą zasłonę ukrywającą wykusz. W tejże chwili pierwszy Holmes, najwidoczniej wciąż skrywający się w sypialni, zaczął rzępolić na skrzypcach. Dźwięk wydawał się (jakkolwiek nieprawdopodobnie by to nie brzmiało) jeszcze gorszy niż zwykle. Patrzyłem oniemiały to na drzwi sypialni, to na mego uśmiechniętego druha.
Holmes (trzeba chyba oznaczyć go numerem dwa) nic nie mówiąc, położył palec na ustach i poprowadził mnie za zasłonę, która skrywała nas całkowicie przed ewentualnym obserwatorem w pokoju. „Przyszedłeś w ostatniej chwili Watsonie, bo oto słyszę kroki na schodach” – wyszeptał. Rzeczywiście, dobrze znane mi stopnie uginały się wyraźnie pod naciskiem kilku par nóg, starających się stąpać cicho. Odruchowo wyjąłem swój stary wojskowy rewolwer. Po kilku sekundach (prawdopodobnie nasłuchiwano pod drzwiami) do pokoju weszło kolejno trzech mężczyzn. Dwaj wyglądali jak typowi marynarze na przepustce. Potężni, ubrani w granatowe drelichy, trzymali w rękach tanie rewolwery. Trzeci, nieco mniejszy i suchy jak jaegerwurst, miał w ręce pistolet nieznanego mi systemu. „Luger, Watsonie” – poczułem przy uchu oddech Holmesa.


Trzej mężczyźni przeszli pod ścianami pokoju, kierując się do drzwi sypialni. Dwaj więksi stanęli po obu stronach futryny i równocześnie wślizgnęli się do środka, od razu strzelając. Trzeci mężczyzna stanął w otwartych drzwiach, dlatego potężne pchnięcie w plecy wprost wrzuciło go do sypialni za jego pomagierami. Holmes błyskawicznie zatrzasnął nowe, masywne dębowe drzwi, przekręcił klucz i odskoczył. Z wnętrza rozległy się przekleństwa, strzały, a następnie brzęk szkła. „Koniec przedstawienia, Watsonie. Nie sforsują tych drzwi, na ulicy czeka na nich Gregson, a tu zaraz będzie mnóstwo policji. Czy napijesz się ze mną herbaty?”.
„Spójrz, Watsonie, na te dwa niepozorne parawany. Nie, nie dotykaj ich. Mogłaby cię porazić elektryczność. W jednym widzę, niestety, paskudną przestrzelinę. Pamiętasz może moje ostatnie zainteresowanie urządzeniami pana Berlinera? Pozwoliłem sobie zainstalować aż dwie takie maszyny, grające z szelakowych płyt. Jeśli natomiast się schylisz, pod łóżkiem w sypialni zobaczysz rząd ogniw i małe elektryczne urządzenie, przesłane z Detroit, wykonane na moje zamówienie. Druty, które widzisz na moim ulubionym afgańskim dywanie, prowadzą prosto do parawanów. Jeśli się dobrze przyjrzysz tkaninie, zobaczysz pod nią coś w rodzaju papieru i rzędy miedzianych przewodów. Kosztowało małą fortunę, ale ta technologia (której rozwój na pewno ujrzymy w XX wieku) pozwoliła mi dziś na wierne oddanie rozmowy z bratem, wyrytej na dwóch płytach. Jeden głos z jednej strony, drugi z drugiej, spotykające się pośrodku. Zadziwiający efekt. Ciekaw jestem tylko, czy nie dałoby się zapisać obu głosów na jednej płycie? Może opublikuję na ten temat małą notatkę w zeszytach Towarzystwa Królewskiego, kto wie?”.

 

 

Alek Rachwald
Źródło: HFM 07-08/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF