HFM

Nowe testy

czytajwszystkieaktualnosci2

 

Emigracje wewnętrzne Mariusza Dudy

066 069 Hifi 02 2022 004
„Lockdown Trilogy” fizycznie ukazała się dotąd tylko na kasetach. Stało się to nie czterdzieści lat temu, a w ostatnim czasie. W grudniu 2021 roku miała miejsce premiera trzeciej części solowej podróży Mariusza Dudy, w której muzyk występuje pod własnym nazwiskiem. A była to podróż zupełnie inna niż te, do których przyzwyczaił nas w trakcie pracy ze swoim macierzystym Riverside lub innym autonomicznym projektem – Lunatic Soul.

Solowych produkcji Dudy możemy posłuchać także w streamingu lub zakupić pliki na bandcampie. Ale gdybyśmy chcieli odtworzyć materiał z fizycznego nośnika, w grę wchodzą tylko oldskulowe kasety. Nadaje to muzyce prawdziwie magiczny wymiar i staroświecki urok.


Analogowy rozpad wszechświata
Powodów jest wiele. Nostalgia za dawnymi czasami jawi się jako coś oczywistego. Wspomnienia z dzieciństwa? Częściowo tak. Pierwszy przenośny odtwarzacz kasetowy? Zapewne. Przewijanie ołówkiem, kiedy szkoda było deficytowych baterii? U niektórych również. O wiele ważniejszy wydaje się jednak trop filozoficzny. Otóż analogowe nośniki zużywają się z każdym przesłuchaniem. Z jednej strony, zniechęcają tym do korzystania właśnie z nich. Z drugiej – uczestniczą wraz z nami w rozpadzie wszechświata. Wszystko się kiedyś skończy. Nawet kamienne pomniki ulegną erozji.
Dźwięk zapisany cyfrowo jest czysty, ale martwy. Dźwięk utrwalony analogowo, w tym przypadku magnetycznie, nawet po przejściu przez cyfrowy tor w studiu, na finalnym nośniku wibruje, kołysze się, zmienia pod wpływem temperatury, czynników atmosferycznych oraz intensywności użytkowania nośnika. W ten sposób żyje i starzeje się wraz z nami. Im częściej sięgamy po winyl lub kasetę, tym bardziej zanika ich pierwotna jakość. Smutne i piękne zarazem. Zapewne także dlatego dawniej podchodzono do muzyki z namaszczeniem.
Mariusz Duda zdaje sobie z tego sprawę. Kiedyś, na długo przed obecną modą na kasety przyznał, że nie miał serca pozbyć się swojej kolekcji z dawnych czasów i wciąż przechowuje ją w rodzinnym domu. Każdy z nas jest częścią tej historii. Każdy miał kaseciaka i większy lub mniejszy zbiór. Sam pamiętam, jak kupowałem kolejne wersje „The Dark Side Of The Moon” Pink Floyd lub „IV” Led Zeppelin, bo w wieku nastoletnim potrafiłem zedrzeć taśmy do stanu przypominającego działanie elektromechanicznego efektu „Leslie”, który na pewno dobrze znacie z wielu hammondowych nagrań. Nie zawsze jednak tak się dało. Niekoniecznie da się tak w tym przypadku.


Docenić niedosyt
Trylogia Mariusza Dudy ukazała się w ograniczonym nakładzie 300 sztuk! Owe ograniczenie zostało narzucone świadomie. Materiał pojawi się w 2022 roku na płytach CD, ale nie będzie to miało większego znaczenia w kontekście artystycznego aktu, który się właśnie dokonał. Wyraźnie widać, że Duda chciał złamać współczesne przyzwyczajenia. Przynajmniej na chwilę.
Wygląda na to, że motywy postępowania były nie tylko nostalgiczno-filozoficzne. Podejście współczesnych słuchaczy jest zupełnie inne niż nasze sprzed lat. Rodzi to mnóstwo patologii. Wśród nich znajduje się m.in. automatyzm, który dotyczy nie tylko produkcji studyjnej, ale również późniejszego kontaktu z dźwiękami. Młodzi ludzie rzadko celebrują muzykę. Naturalna ekonomiczna potrzeba sprzedawania jak najszybciej i jak najwięcej dotyka również rynku fonograficznego, nakręcając spiralę pozornej jakości oraz braku potrzeby utrzymania uwagi odbiorcy. Bardzo rzadko słucha się pełnych albumów. Po co to robić, skoro serwisy streamingowe przygotują playlisty z samych ulubionych utworów? Paradoks polega na tym, że (co do zasady) 50 lat temu muzyka była żywa, momentami niedoskonała, ale za każdym razem inna. Podobnie jak metoda rejestracji dźwięku. Czasem od tego, jak dany album wypadał jako całość, zależały przyszłe losy artystów. Dziś jest coraz szybciej, coraz mniej dokładnie, choć paradoksalnie komputer nastroi, komputer wyrówna, komputer poprawi, komputer przyspieszy proces. „Doskonałość” współczesnej muzyki jest jej największą niedoskonałością.
W czasie opracowywania swojej trylogii Mariusz Duda nie posługiwał się metodami rejestracji sprzed pięćdziesięciu lat. Ale z pewnością chciał oddać hołd dawnym czasom poprzez zachowanie zdrowego balansu. Jeżeli wasze Akai, Nakamichi i Technicsy jeszcze działają, macie szansę posłuchać na nich świeżego materiału, podanego w starej formie, ale brzmiącego współcześnie.


Album jako dzieło sztuki
Wielu osobom zawartość trylogii Mariusza Dudy może się początkowo wydać nieswoja i drażniąca. Nie ma wzniosłych pieśni, lirycznego śpiewu ani rozmarzonego transu, do którego przyzwyczaił nas muzyk na płytach Lunatic Soul. Nie ma zwartej formy, komunikatywnej koncepcji ani energii, które znamy z Riverside. O co więc chodzi?
W dużej mierze o to, żeby choć przez chwilę przestać myśleć szablonowo i traktować album jako nośnik informacji jedynie dźwiękowej. Koncepcją, oprawą graficzną okładek i klimatem każdej części artysta chciał nawiązać do trendu, który zaznaczył się przede wszystkim w latach 60. i 70. XX wieku. Takie dzieła, jak np. „Die Mensch Maschine” Kraftwerku czy „Velvet Underground and Nico” Velvet Underground and Nico to nie tylko muzyka, ale również pomysł, okładka, przekaz i nastrój. Nie chodzi o to, żeby mieć płytę czy kasetę wyłącznie ze względu na zapisaną na nich muzykę. Chodzi o to, by sam fakt posiadania przedmiotu łączył się ze znacznie szerszym polem jego oddziaływania. Pójść na spacer ze starym przenośnym odtwarzaczem kaset. Wrócić i z namaszczeniem odłożyć nośnik na półkę. Cieszyć się z faktu, że muzyka przestaje być gumą do żucia, która szybko traci smak. Myśleć staroświeckimi kategoriami z czasów, w których kontakt z dźwiękami był prawdziwą magią.


Kiedy dom staje się więzieniem


066 069 Hifi 02 2022 001

 


Wszyscy pamiętamy kwiecień roku 2020, kiedy na ulice wyszli policjanci w towarzystwie żandarmerii wojskowej. Coś wisiało w powietrzu. Nikt do końca nie wiedział, co się dzieje. Wszyscy pamiętamy również towarzyszący izolacji duszny nastrój. Pozamykano nam świat. Przyszłość jednych stanęła pod znakiem zapytania. Przyszłość niektórych została zrujnowana. Mnóstwo rodzin przeszło test cierpliwości, gnieżdżąc się pod jednym dachem 24 godziny na dobę przez wiele tygodni. Gdyby ktoś przedstawił nam taki scenariusz kilka lat wcześniej, mało kto dałby mu wiarę.
Do tych wydarzeń nawiązuje pierwsza część trylogii Mariusza Dudy. Nosi tytuł „Lockdown Spaces” (2020) i niemal bez słów opowiada o wewnętrznej ucieczce do przestrzeni ukrytych w nas samych. Taka interpretacja nasuwa się jako druga, bo na początku album wydaje się opowieścią o pustych ulicach, zamkniętych galeriach i wiszącej w powietrzu niepewności. Ale to nie takie proste. Bardziej chodzi o poszukiwanie przestrzeni w sobie. Płyta subtelnie i ostrożnie wprowadza słuchacza w określony klimat. Elektroniczne warstwy, nawiązujące do ośmiobitowych gier komputerowych, ambientowe przestrzenie i brzmieniowe eksperymenty stanowią punkt wyjścia do kolejnych części.
„Lockdown Spaces” można uznać za rozgrzewkę, choć bez wątpienia album zachowuje brzmieniową spójność. Dużo sampli nagrywanych z powietrza, przenikające się pady i sporo analogowych efektów – to wszystko tworzy zgrabną mieszankę z pogranicza ambientu, minimalu i szeroko pojętej muzyki miejskiej.


Klaustrofobiczny kosmos


066 069 Hifi 02 2022 001

 


Druga część nosi tytuł „Claustrophobic Universe” (2021); przy niej „Lockdown Spaces” wydaje się jedynie przyjemną próbą brzmienia. Przestrzenie dźwiękowe stają się tu bardziej wielowymiarowe. To coś na kształt klasycznego ambientu, acz niepozbawionego rytmu.
Na myśl przychodzą japońskie eksperymenty sprzed 40 lat, kiedy muzycy ogarnęli już pierwsze sekwencery i samplery i mogli zdjąć akcent z prymitywnych, choć nadal seksownych syntezatorów analogowych. Brzmi zachęcająco? Fani Lunatic Soul i Riverside mogą się poczuć zaskoczeni, choćby brakiem klasycznego wokalu. Słuchacze otwarci na elektroniczną i eksperymentalną muzykę z pewnością znajdą w tych dźwiękach ukojenie.
Album w pewnym sensie kontynuuje klimaty pandemiczno-lockdownowe. Z drugiej strony – zarówno oprawa graficzna (autorem wszystkich trzech okładek jest znakomity Hajo Müller), jak i przekaz całości nawiązują do fascynacji kosmosem. Tak dalekim, że aż bliskim. Tak bliskim, że aż nieosiągalnym. Poprzez paradoks odległości niedostępnym i zimnym. Poprzez ową niedostępność – dusznym i klaustrofobicznym. Cóż nam po planetach najbliższego układu, skoro nigdy się na nich nie znajdziemy? Cóż po przestrzeni, skoro pozostanie dla nas zamknięta?


Diagramy głębi


066 069 Hifi 02 2022 001

 


Ostatnia część trylogii – „Interior Drawings” – ukazała się w grudniu 2021. Na tle całości jest najbardziej przystępna. Kontynuuje to, co się zaczęło na „Claustrophobic Universe”. Realizacja jest bardziej sterylna i stereofoniczna. Znów mamy do czynienia z samplami, analogowym basem i ciekawymi rozwiązaniami rytmicznymi.
Album ukazuje zjawisko izolacji jako czegoś niezbędnego do uruchomienia procesu twórczego. Co za tym idzie, „Interior Drawings” staje się najmniej duszną, mroczną i psychodeliczną ze wszystkich części tryptyku. Mimo tego, że przecież wszelka kreatywność, nim znajdzie ujście w działaniu, musi się wykluć w naszym wnętrzu. A nie zawsze jest to proces bezbolesny i wynikający z jasnych stron życia. Stąd pewnie dwuznaczny tytuł, który z jednej strony oznacza „szkice wnętrza”, a z drugiej – „zapiski tego, co w środku”. Przesłanie niesie ze sobą oswobodzenie i zwieńczenie. Stanowi też czytelny przekaz, że nawet najgorszy moment życia można przekuć w coś, co zrodzi nowy początek.
Wszystko kończy się dobrze. I oby tak się właśnie stało w przypadku wydarzeń ostatnich dwóch lat, a kolejne projekty Mariusza Dudy nie dotyczyły już pandemii.

Wywiad
Z Mariuszem Dudą rozmawia Michał Dziadosz:


066 069 Hifi 02 2022 001

 


Twój macierzysty zespół Riverside w roku 2021 obchodził 20-lecie. Czy bardziej kameralne solowe projekty (Lunatic Soul, Mariusz Duda) są dla Ciebie odpoczynkiem od grania w tak dużym składzie?

Równie dobrze mogę powiedzieć, że w Riverside odpoczywam od Lunatic Soul, a robiąc elektroniczną trylogię, odpoczywam i od Riverside, i od Lunatic Soul. Z punktu widzenia twórcy, kompozytora traktuję moje muzyczne światy jednakowo. Ale wiadomo, że Riverside oprócz wydawania płyt gra masę wyczerpujących koncertów, może niekoniecznie w ostatnich dwóch latach, ale jednak. I tutaj faktycznie – kiedy Riverside kończy trasę, a ja od razu wchodzę do studia np. z Lunatic Soul, to rzeczywiście odpoczywam.

Dlaczego postanowiłeś wydawać albumy pod własnym nazwiskiem? Twój osobisty projekt Lunatic Soul jest artystycznie pojemny.

Ale ma już swój styl, a co za tym idzie, pewne ograniczenia. I takiego „Lockdown Spaces” w Lunatic Soul już bym nie zrobił. Poza tym w Lunatic Soul tworzę pewien cykl, na który składa się osiem albumów. I ten cykl musi być spójny. To oznacza, że – tak samo jak w Riverside – stałem się już więźniem pewnej stylistyki, której muszę się trzymać.
Wspomniałeś, że Lunatic Soul jest kameralny. Już nie jest – zrobiło się z tego duże przedsięwzięcie. Pomyślałem więc, że stworzę jeszcze jeden muzyczny świat. Taki, w którym będę grał przede wszystkim na klawiszach i pianinie. W Riverside zasadniczo jest to bas, w Lunatic Soul – gitara akustyczna. Niechże teraz Mariusz Duda ma klawisze i pianino. Zresztą, Mariusz Duda zaczynał swoją przygodę od muzyki elektronicznej właśnie, więc wszystko się teraz idealnie ułożyło. Z takimi trzema światami mogę sobie teraz grać prog rocka, folk albo elektronikę, w zależności od tego, na co mam w danej chwili ochotę.

Podchodząc do trylogii, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że chodzi o coś więcej niż o samą muzykę. Że to nawiązanie do wielkich dzieł sprzed lat, takich jak „Die Mensch Maschine” grupy Kraftwerk i innych, w których liczyły się nie tylko dźwięki, ale również obrazy i  skojarzenia.

Tak, subtelne nawiązanie do Kraftwerk mamy nawet w grafice. Tworzył ją niemiecki artysta ilustrator Hajo Müller. Wychowywałem się na elektronice. Jarre, Vangelis, Tangerine Dream. Od zawsze lubiłem też bawić się formą, nie tylko muzyczną, ale i graficzną oraz koncepcyjną. Każdy element mojej dyskografii to fragment większej całości. Tak samo się dzieje w przypadku najnowszych płyt elektronicznych. Oczywiście dla niektórych to tylko kwadraty, koła i trójkąty, ale za tym wszystkim kryje się coś więcej.

W naszej nieformalnej rozmowie wspomniałeś, że każda część trylogii opowiada o module, który budował Twoją wyobraźnię w dekadach formacyjnych. O jakich zjawiskach mowa?

Jeżeli się zastanowić nad tym, co mnie najbardziej kształtowało w dzieciństwie, to przed moimi oczami od razu pojawiają się trzy rzeczy: gry, muzyka oraz komiksy. Zaraz ktoś złośliwie powie, że komiksy nie są wystarczająco głębokie, by kształtować dziecięcą psychikę, ale mnie ukształtowały. Oczywiście, były też filmy i książki, ale pomyślałem, że akurat w przypadku „Lockdown Trilogy” skoncentruję się na trzech wymienionych zjawiskach.
W „Lockdown Spaces” mamy więc subtelne nawiązanie do 8-bitowych gier wideo; muzyka jest tam „kwadratowa” i raczej zimna. „Claustrophobic Universe” to moje zbieranie i poznawanie muzyki na kasetach magnetofonowych, a „Interior Drawings” – fascynacja komiksami; oddaję tu hołd wszelkim szkicom ołówkiem na papierze.

Nie bazujesz na jednym instrumencie, ale na całym zbiorze ciekawych wynalazków. Opowiedz o swojej metodzie pracy.

Mam w domu masę klawiszy, syntezatorów i automatów perkusyjnych, masę gitar akustycznych i klasycznych oraz najróżniejsze wariacje gitar basowych. Do tego mnóstwo przeszkadzajek i perkusjonaliów, efektów analogowych i cyfrowych. Kiedy chodzi za mną jakiś album, wyrzucam z siebie jak najwięcej myśli, które mam w głowie i nagrywam wszystko na dyktafon. Nucąc, brzdąkając, plumkając. Komponuję przeważnie na klawiszach i gitarze akustycznej. Zbieram pomysły i czekam, aż będę miał ich tyle, by zacząć coś z nimi robić. A później pakuję połowę sprzętu, który przy danym albumie będzie mi potrzebny i idę do studia. Tam wymyślam kolejne rzeczy. Kilka takich sesji na raty i… mam nową płytę.

Na czym słuchasz muzyki?

Nie jestem jakimś szalonym audiofilem. Wiesz, co muzycy mówią o audiofilach? Że nie słuchają muzyki, tylko swojego sprzętu. Coś w tym jest.

Na pewno nie chodzi o czytelników „Hi-Fi i Muzyki”. Wracając jednak do Twojego domowego sprzętu…

Mam w domu taką klasę średnią, wystarczającą i satysfakcjonującą. Wzmacniacz NAD, kolumny firmy Focal, stary odtwarzacz CD Sony, wciąż działający kasetowy czteroślad Tascama, gramofon Pro-Jecta. Kiedy chcę posłuchać na innym sprzęcie, to w sypialni mam całkiem sprawnego Denona. A kiedy nagrywam coś na komputerze, odsłuchuję wszystko na kolumnach Adama. Do tego puszczam czasami muzykę z iPada i głośniczków komputerowych, żeby utożsamić się z 80% słuchających muzyki w ten sposób.

Gdzie się widzisz za 5-10 lat? Czy myślisz, że będziesz się zajmował muzyką do końca życia?

Z pewnością. Ale nie wiem, czy za 15 lat wciąż będę grał rocka progresywnego na scenie, machając przy tym głową. Może będę już tylko robił muzykę do filmu i teatru? Nie wiadomo. Wiem jednak, że jeśli zdrowie pozwoli, z pewnością będę chciał się utrzymywać z tworzenia muzyki, tak jak to robię od ponad 15 lat.

Czy myślisz też o produkowaniu płyt innych artystów lub innym rozszerzeniu dotychczasowej działalności?

Przez ostatnie dwie dekady dorobiłem się trzech muzycznych światów, każdego w innym stylu. Z pewnością będę je rozwijał. Nie jestem pewien, czy pozwoli mi to na jeszcze większe rozszerzenie działalności. Choć kiedy pomyślę np. o produkcji płyt innych artystów, to mogłoby to być ciekawe. Ale chyba zacznę to robić dopiero, kiedy przestanie mi się chcieć tworzyć własne dźwięki. Na razie się na to nie zapowiada.

Powróćmy jeszcze na chwilę do trylogii. Czy słuchacze mogą liczyć na kontynuację działalności pod Twoim nazwiskiem, czy na razie chcesz odpocząć od tego projektu?

Na razie odpocznę, ale na pewno wrócę. Rok 2022 to komponowanie nowej płyty Riverside, a później trzeba się będzie brać za nowe Lunatic Soul. Nie ukrywam, że chciałbym jeszcze powrócić do grania pod własnym nazwiskiem. Podoba mi się ten nowy świat. Mogę eksperymentować z formą jeszcze bardziej niż w dwóch pozostałych projektach. Szkoda byłoby mi z tego rezygnować.

Dlaczego kaseta magnetofonowa i czy będą wydania CD?

Kaseta magnetofonowa ma znaczenie symboliczne. Odnosi się do moich początków. To na kasecie magnetofonowej nagrałem swoje pierwsze autorskie dźwięki. Ale bez obaw, w 2022 trylogia ukaże się zarówno na CD, jak i na winylach.

Czy jest coś, co chciałbyś przekazać czytelnikom „Hi-Fi i Muzyki”?

Zawsze przy takich okazjach dziękuję fanom za wsparcie. Za to, że są przy mnie, nawet w tak złych czasach jak pandemia, i akceptują, jeżeli nie wszystko, to przynajmniej większość moich muzycznych podróży. Zawsze jest mi też miło, kiedy ktoś zupełnie nowy odkryje moją muzykę, czy to w Riverside, czy w Lunatic Soul. Być może teraz, dzięki temu wywiadowi, sprawdzi też ostatnie dokonania pod moim nazwiskiem. Z góry za to dziękuję.

A ja dziękuję za rozmowę.

 


066 069 Hifi 02 2022 001

 

 

Michał Dziadosz