HFM

Nowe testy

czytajwszystkieaktualnosci2

 

The Necks - Karki z Antypodów

072 075 Hifi 06 2018 001

Australijskie trio The Necks nie mieści się w żadnych tradycyjnych ramach gatunkowych. Ta muzyka, choć improwizowana, wywodzi się z wielu źródeł, wśród których jazz wcale nie jest tym najważniejszym.

The Necks to grupa zajmująca swoją własną niszę w, bogatym przecież, muzycznym krajobrazie. Albo się ich kocha, albo nienawidzi; na koncertach Australijczyków raczej nie spotkacie przypadkowych słuchaczy. Fani The Necks to sekta, którą łączy bezgraniczne uwielbienie dla swoich idoli i przeświadczenie, że to właśnie oni grają muzykę przyszłości.

 


Pamiętam doskonale ten pierwszy raz, kiedy zetknąłem się z muzyką The Necks graną na żywo. Było to w Kopenhadze, w słynnym klubie Montmartre. Występowały tam chyba wszystkie największe gwiazdy jazzu, z naszym Komedą włącznie. Klub miał, co prawda, przerwę w działalności, ale od 2010 roku znów można tam słuchać świetnej muzyki.
O twórczej metodzie australijskiego zespołu słyszałem już wcześniej. Miałem nawet kilka płyt, ale nic nie mogło mnie przygotować na to, co się działo na scenie. Oto przed spokojnie popijającą rozmaite trunki publicznością pojawiło się trzech dżentelmenów w średnim wieku. Jeden z nich trzymał lekko odrapany kontrabas. Drugi rozsiadł się za zestawem perkusyjnym, a trzeci zajął stanowisko pomiędzy fortepianem i organami Hammonda. Przez kilka minut nie działo się nic. Całkowita cisza. W sali pełnej ludzi jak makiem zasiał. Wreszcie pianista zaczął grać prosty, kilkudźwiękowy motyw. Grał go chyba ze trzy minuty bez żadnej przerwy, miarowo, z żelazną precyzją, w idealnie odmierzanym, jednostajnym tempie. Jak automat. Po trzech minutach motyw dostał wsparcie basu – nie żadne tam wirtuozowskie szaleństwa; raptem zharmonizowane dwudźwiękowe ostinato. Po kilku dalszych minutach dołączyła perkusja, odmierzając motoryczny beat z precyzją zegara atomowego. W tym momencie pianista do swojego motywu dodał kolejny dźwięk. Zabrzmiało to tak, jakby stało się coś niesłychanego, a był to tylko jeden dźwięk!
W takiej formule najdrobniejsza zmiana, dodanie dźwięku, akordu, przesunięcie akcentu rytmicznego – urastają do rangi wydarzenia. Te seanse – bo tak właściwie należałoby je nazwać – przeobrażają się stopniowo, gęstnieją, nabierają dramaturgii i wreszcie osiągają intensywność niemal ściany dźwięku. Uczymy się kontemplować każdy element. Wpadamy w trans i medytację jednocześnie. Dzieje się to tym łatwiej, że utwory zespołu raczej nie są krótkie. Przeciętny czas ich trwania to około 30 minut, a zdarzają się też i blisko godzinne. Nie sposób tego dobrze zagrać bez metronomicznej precyzji i nieludzkiej wręcz koncentracji. To muzyka wymagająca od słuchaczy oddania się i pełnego skupienia. W zamian dostajemy poczucie wejrzenia w siebie, swoistej hipnozy.


Da się oczywiście znaleźć muzyków, kompozytorów, do których – z mniejszą lub większą celnością – Australijczyków można porównać. O nikim jednak nie da się powiedzieć: „The Necks grają jak on”. Jeśli szukać jakichś wzorców, nawiązań – będą to z pewnością klasycy minimalizmu: Terry Riley, La Monte Young, Philip Glass czy Steve Reich. Z minimalizmem mogą się kojarzyć kompozycje oparte na miarowych repetycjach. Innym punktem odniesienia dla tego zespołu jest niemiecki krautrock – styl rozwijający się na przełomie lat 60. i 70. XX wieku u naszych zachodnich sąsiadów. Reprezentowały go zespoły w rodzaju Can, Neu! czy Faust. Ich muzyka również opierała się na repetycjach i charakterystycznej, „mechanicznej” grze sekcji rytmicznej.
Co więc powoduje, że The Nacks grają na największych jazzowych festiwalach, w najsłynniejszych klubach, często dzieląc scenę ze znanymi jazzmanami, także tymi z głównego nurtu muzyki improwizowanej? Ano improwizacja właśnie! Panowie wychodzą na scenę zazwyczaj kompletnie nieprzygotowani. To może nieprecyzyjne określenie – oni są do grania przygotowani perfekcyjnie, tyle że nigdy nie wiedzą, co będą grać za chwilę. Ich utwory powstają ad hoc, motywy i charakter kompozycji są podyktowane nastrojem chwili. Na rzucony motyw jednego z muzyków wszyscy muszą w jakiś sposób zareagować – to wypisz, wymaluj klasyczna jazzowa interakcja!


Na początku był seks
Wszystko zaczęło się w 1987 roku w Sydney. Pianista Chris Abrahams i basista Lloyd Swanton spotkali się w czasie studiów w konserwatorium. Perkusista Tony Buck był kolegą Abrahamsa jeszcze z czasów szkolnych; wychowywali się na tym samym przedmieściu. We trzech grywali ze sobą w jazzowej formacji The Benders. Szybko jednak doszli do wniosku, że typowy jazz nie odpowiada ich osobowościom. Szukali improwizacyjnej swobody, a jednocześnie obcy był im nabożny stosunek jazzmanów głównego nurtu do własnej muzyki.
Już sama nazwa – „Karki” – sugeruje dystans do siebie i swojej twórczości. Debiutancki album „Sex” wydany w 1989 zawierał wszelkie cechy ich późniejszej działalności – to prawie godzinna kompozycja oparta na dwuakordowym motywie fortepianu. Miarowość i mechaniczność powtórzeń w połączeniu z tytułem budzą silne skojarzenia ze stosunkiem seksualnym. Nieprzypadkowo – u podstaw koncepcji zespołu leżał rodzaj sowizdrzalskiej zgrywy. Właściwie muzycy początkowo nie traktowali swojego zespołu poważnie. Miała to być tylko odskocznia od codziennych zajęć, okazja do wspólnego improwizowania bez zobowiązań. Nie planowali koncertów ani nagrań. Pewnie pozostaliby grupą muzykujących przyjaciół, gdyby nie administratorka Uniwersytetu w Sydney. W gościnnej sali tej instytucji nasi bohaterowie spotykali się na w miarę regularnych próbach. Wspomniana pani przysłuchiwała się im z rosnącą fascynacją i wreszcie zaproponowała serię koncertów w pomieszczeniach uczelni. Muzykom nie wypadało odmówić – i w ten sposób rozpoczęli karierę jako profesjonalny zespół.

 

072 075 Hifi 06 2018 002

What’s next?
Już rok po debiucie ukazał się kolejny album, zatytułowany – a jakże! – „Next”. Był to bodaj jedyny moment w ponadtrzydziestoletniej karierze grupy, kiedy można było mieć wątpliwości, czy ich wiara we własną, tak ascetyczną, koncepcję muzyczną pozostanie niewzruszona. Od innych płyt „Next” odróżnia ilość utworów – zamiast jednej bądź dwóch długich kompozycji znalazło się na niej aż sześć! I, o zgrozo, niektóre z nich trwały zaledwie kilka minut. W całej karierze zespołu zdarzyło się to jeszcze tylko raz. Drugim wyjątkiem był krążek „The Boys” (1998), zawierający muzykę do filmu pod tym samym tytułem, za którą zespół otrzymał nagrodę Australian Guild of Screen Composers dla „najlepszej ścieżki dźwiękowej roku”. Na tej płycie, zgodnie z naturą filmu, znalazły się krótsze utwory, utrzymane jednak w minimalistycznej stylistyce tria.
Centralnym punktem „Next” jest jednak długi, trwający ponad 28 minut „Pele”, poświęcony talentowi legendarnego brazylijskiego piłkarza. Również charakter tej kompozycji odbiega od hipnotycznych, opartych na rytmie utworów grupy. Dominują w niej proste, szczere uczucia i liryczny nastrój. Trudno znaleźć w całym dorobku tria równie bezpośrednio wyrażone emocje. Można nawet odnieść wrażenie, że za minimalizmem, za automatycznym, w pewnym sensie odhumanizowanym rytmem, kryje się jakaś emocjonalna blokada.


Postapokaliptyczny krajobraz
Kolejne płyty – „Aquatic” (1994), „Silent Night” (1996), „Hanging Gardens” (1999) i „Aether” (2001) – nie przyniosły radykalnych zmian w stylistyce The Necks. Chyba, że za taką uznać nieco delikatniejszą fakturę kompozycji „Hanging Gardens”, w której szemrzący elektryczny fortepian może się odlegle kojarzyć z wyciszonym brzmieniem albumu „In A Silent Way” Milesa Davisa.
Na prawdziwą nowość, oczywiście w ściśle określonych granicach estetyki tria, natrafiamy dopiero na płycie „Drive By” (2003). Pierwsze zaskoczenie to wyraziste, elektroniczne brzmienia, obecne w tytułowym utworze już od pierwszych sekund. Chłodna, beznamiętna atmosfera, budowana stopniowo narastającymi dźwiękami klawiszy i elektronicznie przetworzonych instrumentów akustycznych, tworzy poczucie izolacji. Kiedy pojawia się sekcja rytmiczna, wyobraźnia zaczyna podpowiadać bezkresne, pustynne przestrzenie świata po katastrofie. To tajemnicza i mroczna muzyka, która mogłaby służyć za soundtrack postapokaliptycznego filmu drogi. Minimalistyczne sekwencje rytmiczne stanowią tu bazę dla zaskakująco bogatych krajobrazów dźwiękowych. Z gęstego rytmu wyłaniają się szmery, plamy dźwiękowe, psychodeliczne linie hammonda i syntezatorów. To jedna z najbardziej „przyjaznych słuchaczowi” płyt The Necks. Na upartego można się doszukać odwołań do wczesnego Tangerine Dream czy Klausa Schulze.


(Al)chemik
Kolejny, podwójny album „Mosquito/See Through” (2004), choć muzycznie znakomity, prezentuje znany już obraz zespołu. Tym razem w jeszcze bardziej minimalistycznej odsłonie.
Na nowe pomysły trzeba było czekać dwa lata, do płyty „Chemist”. Na krążku znalazły sie trzy kompozycje, o czasie trwania około 20 minut, co już samo w sobie było dla fanów dość niecodzienne. Najważniejszą innowacją były jednak partie gitary, które dogrywał perkusista Tony Buck. Muzycznie album też może zaskoczyć – odnajdziemy na nim wyraźnie wpływy niemieckich krautrockowców, a szczególnie charakterystyczny, motoryczny beat perkusyjny, stworzony przez muzyków grupy Neu! z Düsseldorfu. Zamykający płytę utwór „Abillera” to również jedna z najbardziej rockowych kompozycji w historii The Necks.
Na tym krążku muzyka tria zaczyna się zbliżać do współczesnego postrocka, do stylu wypracowanego m.in. przez Tortoise, Mogwai czy Jima O’Rourke. Charakterystyczna rytmika łączy się tu z przestrzennymi pejzażami dźwiękowymi. Rockowe instrumentarium staje się narzędziem kreowania nastrojów i emocji niekoniecznie utożsamianych z muzyką rockową.
Na płycie „Mindset” (2011) w alchemii zespołu pojawia się nowy element – ambient. Oczywiście można odnaleźć próby ewokowania ambientowych plam dźwiękowych także na wcześniejszych wydawnictwach (najwyraźniejsze bodaj w początkowej fazie tytułowej kompozycji albumu „Drive By”). Tym razem jednak zdominował on całą, prawie 22-minutową kompozycję „Daylight”.


Krążek „Open” (2013) z jednej strony stanowi powrót do minimalistycznej estetyki pierwszych albumów. Z drugiej – nie rezygnuje z postrockowych i ambientowych krajobrazów, wplatając w ten magiczny eliksir odrobinę freejazzu.
„Vertigo” z 2015 nie przynosi już radykalnych zmian, może poza dodaniem przez Chrisa Abrahamsa do znanych elementów sporej dawki elektronicznych brzmień, które miesza z fortepianem i dźwiękami wurlitzera.
Najnowszy – jak dotąd – album to, wydany w 2017 roku, podwójny „Unfold”. W czterech kompozycjach podsumowuje wszystkie etapy twórczości Australijczyków. Od minimalizmu, przez narracyjne, filmowe pejzaże, dynamiczną motorykę krautrockową, postrockowe, mgliście snujące się linie, po flirty z jazzem à la Miles Davis z przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Nic w tym dziwnego, przecież to płyta wydana w 30. rocznicę działalności grupy. Spojrzenie wstecz wydaje się w tej sytuacji zupełnie naturalne.
The Necks nie byliby jednak sobą, gdyby nawet przy tej okazji nie zasugerowali, w jakim kierunku może pójść ich muzyka. Na „Unfold” pojawiają się fragmenty kojarzące się z balijskim gamelanem, a nawet subtelne echa kompozycji Karl-Heinza Stockhausena.
Nasi bohaterowie nie zamykają się wyłącznie w swoim towarzystwie. Spotykali się na scenie z takimi postaciami, jak Brian Eno, Evan Parker, Leo Abrahams czy muzycy ze Swans. Z okazji swojego jubileuszu, w ubiegłym roku otwierali koncerty australijskiego gwiazdora Nicka Cave’a i jego zespołu Bad Seeds – rzecz bez precedensu, jeżeli chodzi o eksperymentalny i trudny do sklasyfikowania band.

Dyskografia The Necks
Płyty studyjne:
Sex (Spiral Scratch, 1989)
Next (Spiral Scratch, 1990)
Aquatic (Fish of Milk/Shock, 1994)
Silent Night (Fish of Milk/Shock, 1996)
The Boys (original soundtrack) (Wild Sound/MDS, 1998)
Hanging Gardens (Fish of Milk/Shock/ReR Megacorp, 1999)
Aether (Fish of Milk/Shock/ReR Megacorp, 2001)
Drive By (Fish of Milk/Shock/ReR Megacorp, 2003)
Mosquito/See Through (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2004)
Chemist (Fish of Milk/Shock/ReR Megacorp, 2006)
Silverwater (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2009)
Strade Trasparenti (Staubgold, 2011)
Mindset (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2011)
Open (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2013)
Vertigo (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2015)
Unfold (Ideologic Organ, 2017)
Płyty koncertowe:
Piano Bass Drums (Fish of Milk/Shock, 1998)
Athenaeum, Homebush, Quay & Raab (Fish of Milk/Shock, 2002)
Photosynthetic (Long Arms, 2003)
Townsville (Fish of Milk/ReR Megacorp, 2007)


Chris Abrahams
Urodził się w 1961 roku w Nowej Zelandii, ale wychował w Australii. Uczęszczał do Konserwatorium w Sydney. Tam też brał czynny udział w życiu muzycznym. Gra na fortepianie, organach Hammonda, ale także na syntezatorach, a nawet chińskim instrumencie strunowym guzheng. Działał w jazzowym zespole The Benders, rockowym Laughing Clowns, a także nagrał kilka albumów i występował z australijską popową wokalistką Melanie Oxley. Jako muzyk sesyjny współpracował z popularnymi zespołami rockowymi, takimi jak The Church, Midnight Oil czy Silverchair. Nagrał dziewięć autorskich płyt, zawierających głównie eksperymentalną muzykę na pograniczu ambientu, free jazzu i industrial music.

Lloyd Swanton
Urodzony w 1960 roku w Sydney basista i kompozytor. Wspólnie z Chrisem Abrahamsem założył w 1983 zespół The Benders, w którym grał na kontrabasie. W 1986 jako gitarzysta basowy został członkiem popularnej soulowo-funkowej grupy The Dynamic Hepnotics. Równolegle z działalnością w The Necks prowadził własny zespół The Catholics, a także grał w Orkiestrze Symfonicznej z Sydney, w zespołach jazzowego multiinstrumentalisty i wokalisty Vince’a Jonesa i saksofonisty Berniego McGanna. Występował również z recitalami solo na kontrabasie. Swanton skomponował muzykę do kilku filmów i prowadzi cykliczny program „Mixed Marriage” w Eastside Radio w Sydney, w którym prezentuje pogranicza muzyki jazzowej.

Tony Buck
Urodzony w Sydney perkusista i perkusjonista, absolwent Sydney Conservatorium of Music. Krótko współpracował z zespołem Great White Noise. W 1992 roku wraz z japońskimi awangardowymi muzykami Otomo Yoshihide i Kato Hideki sformował industrialno-noise’ową grupę Peril. W 1990 założył efemeryczną, industrialną formację L’Beato, po której pozostała tylko jedna EP-ka – „The Piston Song”. W latach 90. XX wieku przeniósł się do Europy. Obecnie mieszka w Berlinie, gdzie bierze aktywny udział w scenie muzyki eksperymentalnej. Oprócz gry w The Necks współpracuje m.in. z takimi artystami jak: Lee Ranaldo, Christian Fennesz, David Watson czy Jean-Marc Montera. Zrealizował kilka albumów solowych.

 

 

Marek Romański
Źródło: HFM 06/2018

Pobierz ten artykuł jako PDF