HFM

Nowe testy

czytajwszystkieaktualnosci2

 

Smak klasyki, klasyka smaku

retrosprzetKiedy zobaczyłem na zdjęciach nową flagową integrę McIntosha, od razu pomyślałem: będzie awantura. Nie dość, że więcej mocy, nie dość, że wskaźniki, to jeszcze przez okienko na froncie świecą teraz triody.

„Choinka” w tym roku bogatsza niż przed centrum Rockefellera i niech sobie ludzie gadają, że to przesada. Mogą sobie oszczędzić komentarzy w rodzaju: „wieś tańczy i śpiewa”, bo co innego opinie „osób z gustem”, a co innego rzeczywistość. MA12000 wygląda świetnie i każdy, kto kiedykolwiek chciał mieć wzmacniacz amerykańskiej firmy, teraz dostał cios, po którym ciężko mu się będzie pozbierać.


Po cmokaniu przychodzi refleksja: czy MA12000 będzie lepszy od MA9000? Znając McIntosha, zmiana nie powinna być rewolucyjna, chociaż nowy preamp to wbrew pozorom zagwozdka. Jest całkiem inny od dotychczas montowanych półprzewodnikowych, a to zawsze ryzyko. Posłuchamy, zobaczymy.
Trzecia myśl jest oczywista: ile to będzie kosztować? Obstawiano, że 60 kzł bez złotówki albo stówki. McIntosh zagrał jednak grubo, zahaczając o siódemkę z przodu. „Kto gra grubo, wygrać musi” – i zanim się pojawiły pierwsze oburzone na pazerność głosy, życie zdusiło je w zarodku. MA12000 okazał się hitem. Sprzedaż przekroczyła nawet optymistyczne prognozy, a producent nie nadąża z dostawami. Jak widać, kolejna sentencja z rodzimego kina („Waldusiu, to drogie rzeczy są”) dotarła do klientów bez oporów.
Nic dziwnego, bo sprzęt drożeje i można nawet obliczyć skalę hi-fi inflacji, odnosząc się do oferty sprzed lat. Była podobna, a wiele dobrze sprzedających się urządzeń doczekało się następców. Copland, Densen – to przykłady pierwsze z brzegu. Pod koniec lat 90. XX wieku kosztowały po około 5 tys. zł; teraz – 20 tys. Tylko czekać na komentarze, że przecież robocizna, materiały i generalnie – klasa produktu jest podobna, więc skąd ten swąd? Odpowiedzieć wypada pytaniem: czy „znawcy tematu” spędzili ostatnie 25 lat w kwarantannie?


Sprzęt podrożał i nie podrożał – zależy jak na to patrzeć. Zwolennicy pierwszej linii podkreślą: ćwierć wieku temu za dobrą pensję można było kupić większy kawałek Coplanda niż teraz. Argumenty drugich wydają się jednak miażdżące: spowodowały to inflacja (realna, nie oficjalna) oraz szereg procesów i zmian, jakie zaszły w gospodarce. Prognozy na przyszłość również nie wyglądają dla kupujących optymistycznie: będzie drożej. Nieliczni łudzą się stereotypem „elektronika tanieje”. Być może, ale ta produkowana w milionach egzemplarzy na zautomatyzowanej taśmie, a nie ręczna robota i najwyższej jakości komponenty.
Na tym tle wzrasta popularność oryginalnych urządzeń z lat 70. i 80. XX wieku, najlepiej z najwyższej półki, ze wspomnianymi wskaźnikami. Złotych i srebrnych flagowców Marantza, Sansui, Luxmana, ale też JVC, Pioneera, Sony czy Technicsa. Na ich widok łezka się w oku kręci, zwłaszcza dzisiejszym 50- i 60-latkom. To przecież ich młodość i zmaterializowane marzenia, wówczas poza zasięgiem. A że ta klientela nie jest już na dorobku, to dlaczego miałaby ich nie spełniać? Dzisiejszego pana doktora i dyrektora stać na to bez większej gimnastyki. To z kolei powoduje, że sprzęt vintage drożeje, może nawet szybciej niż współczesny. Dotąd audiofilską archeologią interesowali się przeważnie ci, którzy nie mogli sobie pozwolić na konstrukcje współczesne. Moda zaczęła jednak zataczać coraz szersze kręgi; wszak muzyki w młodości słuchali wszyscy. Wtedy „supersprzęt” był fanaberią. Obecnie jego posiadanie należy po prostu do dobrego tonu. Będzie więc poszukiwany, co potwierdzają procesy społeczne oraz okoliczności, z lockdownem na czele. Co będzie kupowane? Graty do remontu, bez jednej gałki lub mocno nadgryzione zębem czasu, pozostaną „okazjami” za 300 zł. Podobnie „wyroby czekoladopodobne” w rodzaju Amatorów, Zodiaków czy nawet Radmorów. Te ostatnie, w perfekcyjnym stanie też podrożeją ze względu na patriotyzm nabywców (nawet kiedy w końcu zrozumieją, że to „poldofordy”), ale prawdziwymi rarytasami staną się wyglądające jak spod igły high-endowe amplitunery i wzmacniacze najlepszych marek. A nawet już się stały, bo trudno znaleźć takie egzemplarze, a jeśli już, to ich ceny idą nie w setki, ale tysiące złotych. Niedawno widziałem amplituner Luxmana za 6000 zł, a magnetofon Nakamichi za 9000 zł. Uderzająco wręcz piękne, wyglądały jak przed chwilą wyjęte z pudełka. Tego towaru nie przybywa. Posiadacze raczej niechętnie się go pozbywają. Sporo osób kupiło podobne urządzenia na handel, więc będą chciały zarobić. W momencie, kiedy zobaczycie sprzęt vintage w gabinetach prawników i w poczekalniach luksusowych gabinetów dentystycznych, być może przestanie być nawet tańszą alternatywą dla współczesnych zabawek.


Na fali nostalgii wiele firm wprowadza do swoich katalogów wzornictwo retro. Palma pierwszeństwa i miano wizjonera w branży należy się Yamasze, która serią 2000 wyznaczyła tendencję. Za nią poszli inni. Ostatni przykład to wzmacniacz i klasyczne monitory JBL-a, ozdobione takim samym fornirem (SA750 i L-100 Classic 75). Podobno „nakład” tych drugich jest limitowany i zachodzi obawa, że wszystkie pary zostaną sprzedane, zanim trafią do sklepów. Kupują je sprzedawcy JBL-a i importerzy, dla siebie prywatnie. Wzmacniacz jest nowoczesny – ma wbudowany streamer, a jak się prezentuje – zobaczcie sami. Pozostają jeszcze ci, którzy od lat robią swoje: Accuphase, McIntosh i Luxman. Nowy-stary sprzęt w najlepszym wydaniu na świecie. Mimo zawirowań w gospodarce wyjdą na swoje, a pan doktor i dyrektor będą mieli co postawić w gabinetach, jak już oryginałów z epoki zabraknie. Również wtedy, gdy zrozumieją, że sprzęt vintage nie jest lepszy od dzisiejszego, jak to utrzymują jego najwięksi entuzjaści, bazujący tak naprawdę nie na własnych doświadczeniach, zdobytych na podstawie porównań nowego ze starym, ale na podszeptach węża w kieszeni.
Maciej Stryjecki