HFM

Nowe testy

czytajwszystkieaktualnosci2

 

Dawno temu

once upon a time 719174 1280Spora grupa ludzi uważa, że kiedyś wszystko było lepsze. Jak zwykle w przypadku równie ogólnikowych mądrości, znajdziemy w nich wszystkie rodzaje prawdy. Najstarsi górale uważają, że są trzy: prawda, tyż prawda i g… prawda.


Temat jest wałkowany niemal we wszystkich dziedzinach, w tym naszej – audiofilskiej. Kiedyś na forach dyskusyjnych, które obecnie dogorywają, ustępując miejsca portalom społecznościowym z grupami tematycznymi. Te tworzą sympatycy sprzętu vintage, zwani pieszczotliwie „złomiarzami”. Grup systematycznie przybywa, a ich specjalizacje się zawężają. Są miłośnicy Tonsilu, Diory, Radmora, magnetofonów kasetowych i gramofonów z PRL-u. Część populacji to faktycznie złomiarze, cmokający na widok głośników ze sparciałym zawieszeniem, ale znajdą się też prawdziwi znawcy, których wiedza wzbudza mój autentyczny podziw. Potrafią na przykład określić różnice między rozmaitymi wypustami Amatora; które są lepsze, jakie podzespoły stosowano i jak wygląda ich awaryjność, urastająca w przypadku sprzętu sprzed dekad do kluczowego wyznacznika wartości. O ile zabytki znad Wisły można kupić za grosze, to już z pięknymi amplitunerami stereo z lat 70-80. XX wieku tak różowo nie jest. Po pierwsze, trudno znaleźć egzemplarz w kolekcjonerskim stanie; po drugie – może kosztować i kilka tysięcy. Okazje trafiają się coraz rzadziej.
Rozumiem tę nostalgię. Zabytkowy Luxman, Sansui czy JVC z wysokiej półki zachwycają wyglądem – pięknie podświetlonymi wskaźnikami, pokrętłami w ilości przyprawiającej o zawrót głowy i świetnymi materiałami. Inna sprawa, że najlepsze modele w okresie swojej produkcji były diabelnie drogie i stanowiły obiekt marzeń nie tylko polskiego miłośnika dobrego dźwięku. Tworzy to z lekka fałszywą perspektywę, bo jeśli mielibyśmy porównywać kiedyś z dziś, to powinniśmy się zainteresować szczytowymi modelami Luxmana, McIntosha czy Accuphase’a. Czy nadal stare będzie lepsze?


Miłośnicy starej „lepszości” przeważnie wpadają w pułapkę nietrafionych odniesień. Uważają, że zrobili dobry interes, bo za 2000 zł kupili wspomnianego Luxmana, a on gra lepiej od współczesnych wzmacniaczy za 4000 zł. Może i gra, ale argument, że ten kosztuje 1000 dolarów, a tamten kosztował tyle samo, jest fałszywy ze względu na inflację. Mało kto zdaje sobie sprawę z jej skali. Zakłada się 100-200 %, ale życie wygląda inaczej niż wskaźniki i tabelki ekonomistów. Wypada raczej mnożyć przez 10, a może i więcej. W przypadku porównywania sprzętu japońskiego z polskim trzeba dodatkowo zestawić ze sobą dwa systemy walutowe, kompletnie ze sobą niekompatybilne.
W ogóle wartość pieniądza jest umowna, więc lepiej się odnosić do złota albo do nieruchomości. Pamiętam jak dziś, że w roku 1988 otrzymałem propozycję kupna mieszkania na warszawskim Mariensztacie (34 m2) za… 5000 dolarów. Suma była wówczas tak niewyobrażalna, że w ogóle nie wchodziła w rachubę. Ile dziś kosztuje wspomniana kawalerka? Nie jestem na bieżąco, ale strzelałbym, że dobrze ponad pół miliona złotych. Zważmy więc siłę nabywczą Polaka wówczas i dziś. Realna wartość Luxmana w czasach jego królowania w katalogu, w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki byłaby zapewne bliższa 150000 zł. Obecna flagowa integra kosztuje jedną czwartą tej ceny. Nie powiedziałbym, że jest brzydsza czy gorsza. McIntoshów nie ma co porównywać, bo MA9000 ma się do flagowej integry z lat 70. ubiegłego stulecia jak rakieta do furmanki.


W nowym stuleciu zmieniło się wszystko, ale myślenie audiofilów – niekoniecznie. Panuje przekonanie, że sprzęt drożeje bez opamiętania i sensu. Owszem, producenci ekstremalnego high-endu oderwali się od rzeczywistości. Ale może to wynik polaryzacji społeczeństwa? Tzw. klasa średnia odchodzi powoli w siną dal. Jest za to grupa ludzi bardzo bogatych. A skoro ci chcą kupować, to nic nikomu do tego.
Schodząc na ziemię, ludzie nadal wpadają w pułapkę, że 10 lat temu kolumny za 1500 zł były lepsze od dzisiejszych za tyle samo. Błąd leży w „tyle samo”, bo znów przyjmuje się oficjalną inflację z tabelek. A może lepiej się odnieść do towaru o realnej wartości z innego sektora? Ostatnio przyjaciel poprosił, żeby mu doradzić dobry nóż kuchenny za 200 zł. To akurat moje hobby, więc odruchowo wymieniłem nazwę firmy, bo sam podobny kupiłem 10 lat temu. Problem w tym, że dzisiejszy odpowiednik kosztuje ponad 500 zł, a więc blisko trzykrotnie więcej. Czyli powinniśmy porównywać monitory z 2010 za 1000 zł z dzisiejszymi za 2700 zł.


Sumy twardo się kodują w głowie i to chyba nie sprzęt staje się droższy, tylko klienci biedniejsi. Zdaję sobie sprawę, że wyda się to Wam twierdzeniem w poprzek rzeczywistości, ale kiedy się uwzględni mentalność przeciętnego nabywcy, można dojść do zaskakujących wniosków. Pamiętam spektakularny sukces wzmacniacza A500 Cambridge Audio. W 1999 roku kosztował 1500 zł, a sprzedawał się wagonami. W tamtych realiach był odbierany jako jeszcze niedrogi! Dodajmy, że „niedrogi” nie w percepcji audiofilskiej, ale tzw. ogólnej. Przypuszczam, że w perspektywie dwóch dekad można zastosować mnożnik razy trzy. Odpowiedzmy więc sobie na pytanie dotyczące popularnego wzmacniacza za 4500 zł. Jak określi jego cenę współczesny, „przeciętny” nabywca? Nadal uzna go za niedrogi? A co powie, zapytany, czy 4500 zł za cały system grający to dużo, czy mało?


Za ewentualne nieścisłości przepraszam. Nie jestem ekonomistą ani analitykiem. Odnoszę jednak wrażenie, że coś się tutaj pochrzaniło, a sytuację ratuje jedynie postęp techniczny i nie do końca kompatybilne systemy walutowe krajów, do których przeniesiono produkcję i tych, w których się kupuje. Natomiast miłośników starych gratów serdecznie pozdrawiam, bo i mnie marzy się piękny Luxman czy Marantz w kolekcjonerskim stanie, koniecznie ze wskaźnikami. I jestem pewien, że taki kiedyś u mnie wyląduje, razem z gramofonem. Kaseciaka sobie daruję, podobnie jak zabytkowy komputer Atari.


Maciej Stryjecki