HFM

artykulylista3

 

„Billy Budd” – może morze pamięta

079 083 Hifi 09 2019 001
1.
Życie Benjamina Brittena (1913-1976) było związane z Suffolk – hrabstwem położonym na wschodzie Anglii, nad Morzem Północnym.
Urodził się w Lowestoft i tam spędził dzieciństwo. Po wojnie mieszkał w Snape i Aldeburgh; uwielbiał przechadzki brzegiem morza. Z morzem wiązało się jego pierwsze wielkie muzyczne przeżycie – jako jedenastolatek, zabrany przez rodziców na koncert muzyki współczesnej w Norwich, usłyszał poemat symfoniczny Franka Bridge’a „Morze” i, jak sam dosadnie określił, po prostu ścięło go z nóg. Trzy lata później Bridge został jego nauczycielem kompozycji i mentorem.
Z morzem ściśle wiąże się akcja trzech spośród szesnastu oper Brittena. Tytułowy bohater „Petera Grimesa” (1945) to rybak, oskarżany przez społeczność angielskiej wioski o nadmierne obciążanie pracą, a w konsekwencji – śmierć kolejnych chłopców, którzy pomagali mu w połowach. Na piaszczystej plaży nad Adriatykiem rozgrywają się najważniejsze sceny „Śmierci w Wenecji” – to tu starzejący się pisarz, jak w ekstazie, obserwuje taniec pięknego chłopca na tle fal i promieni słońca. Morska sceneria najpełniej została wykorzystana w dramaturgii „Billy’ego Budda” (1951). Ta opera „płynie” na pełnym morzu (Śródziemnym), a kapitan okrętu wojennego, nawet po zejściu na ląd, nieustannie przebywa myślami na pokładzie.




079 083 Hifi 09 2019 002


2.
Nad „Billym Buddem”, operą według powieści (czy raczej – długiego opowiadania) Hermana Melville’a, Britten zaczął pracować w 1948 roku, wspólnie z autorami libretta: pisarzem Edwardem Morganem Forsterem i reżyserem teatralnym Erikiem Crozierem. Rok później nad projektem zawisły ciemne chmury, ponieważ w Wenecji odbyła się premiera jednoaktowej opery Giorgia Federica Ghediniego „Billy Budd”. Na szczęście, przeszła bez echa, co przywróciło angielskim twórcom wiarę w sens ich działań i w sukces.
W sztuce zainteresowanie jakimś artystą bądź dziełem często następuje falami. Melville pośmiertnie doświadczył dwóch skoków popularności wśród kompozytorów. Po „Billym Budzie”, zagospodarowanym przez Ghediniego i Brittena w połowie XX wieku, operowej ofensywie poddało się opus magnum Melville’a – powieść „Moby Dick”. Już w XXI wieku powstały jej trzy, skądinąd bardzo różne, sceniczne umuzycznienia, dokonane przez Amerykanina Jake’a Heggiego (2010), Polaka Eugeniusza Knapika (2014) i Austriaczkę Olgę Neuwirth (opera-instalacja „The Outcast”, skomponowana w 2011, prawykonana w 2018 w Wiedniu; nota bene Ishmael staje się tu Ishmaelą).

079 083 Hifi 09 2019 002


3.
Niewielkich rozmiarów (około 170 stron formatu A5 w wydaniu PIW-u z 1973 roku; przekład Bronisława Zielińskiego) powieść Hermana Melville’a (1819-1891) została znaleziona wśród rękopisów pisarza wiele lat po jego śmierci, a wydana po raz pierwszy w 1924 roku.
Ponieważ autor redagował utwór do swego ostatniego tchnienia, literaturoznawcy do dziś spierają się o jego ostateczny kształt – o ustalenie, co miało być skreślone, a co przywrócone i jak ustawić kolejność segmentów tekstu. Zmiany w kolejnych edycjach nie wpływają jednak na charakterystykę postaci i charakter relacji między nimi.
Około 20-letni Billy Budd jest sierotą, analfabetą i jąka się w chwilach stresu, ale ma też szereg zalet: jest piękny i dobry jak anioł, a do tego silny i pracowity. Jako marynarz angielskiego statku handlowego okazuje się cennym okazem dla rekruterów floty wojennej i zostaje przymusowo wcielony do załogi okrętu Jego Królewskiej Mości.
Jest rok 1797 i Anglia walczy na Morzu Śródziemnym z Francją. Aby duch Rewolucji Francuskiej nie przeniknął do brytyjskiej marynarki wojennej, wprowadzono zaostrzone przepisy. Każda próba wzniecenia buntu zakończy się natychmiastowo wykonanym wyrokiem śmierci.

079 083 Hifi 09 2019 002


Billy, nazywany „Urodziwym Marynarzem”, jest lubiany przez kolegów. A to nie w smak oficerowi porządkowemu, ponuremu, zamkniętemu w sobie Claggartowi. Czy jest zazdrosny o jego popularność i radosne usposobienie? Czy Billy mu się podoba, ale Claggartowi za żadną cenę nie wolno dać tego po sobie poznać? Bez względu na motyw, chce się pozbyć uwierającej go drzazgi. Oskarża Billy’ego o organizowanie spisku wśród marynarzy. Kapitan Vere, surowy i sprawiedliwy dowódca, w obecności Claggarta prosi Billy’ego o wyjaśnienia. Zaskoczonemu, zdenerwowanemu chłopakowi język więźnie w gardle. Udziela odpowiedzi w inny sposób – fatalnym ciosem pięści w czoło oskarżyciela. Kapitan Vere musi oddać zabójcę pod sąd wojenny. I choć oficerowie-członkowie trybunału nie wierzą, że Billy podżegał do buntu, kapitan przypomina im o obowiązującym prawie wojennym. Wyrok może być tylko jeden. O świcie Billy zostaje powieszony. Załoga jest tym poruszona, ale do protestu nie dochodzi. Okręt płynie dalej.

079 083 Hifi 09 2019 002


4.
Forster i Crozier, pisząc libretto, przeprowadzili podobne zabiegi co scenarzysta, który adaptuje dzieło literackie dla celów ekranizacji. Skondensowali fabułę; dokonali selekcji wydarzeń. Wyprostowali wątki, a wybranym scenom dodali dynamiki i dramatyzmu. To wszystko w kontrze do ducha powieści Melville’a. Istota jego koncepcji, jej niezwykłość i nowatorstwo kryją się bowiem w „dziurawości” i meandryczności narracji, w rozrywaniu ciągu zdarzeń przez fragmenty dygresji, informacji historycznych itd. Przyznać jednak należy, że libreciści nie ingerowali w scenę u Melville’a fundamentalną – czyli rozmowę kapitana z Billym przed egzekucją. Rozmowę, o której wiadomo tylko, że się odbyła i że w jej trakcie między skazańcem i dowódcą narodziła się tajemnicza więź emocjonalna.

079 083 Hifi 09 2019 002


Crozier i Forster winni są jednocześnie kilku sensownych (choć z efektownym muzycznie skutkiem) odstępstw od tekstu powieści. U Melville’a od momentu konfrontacji z oskarżycielem aż do stanięcia przed sądem Billy nie wypowiada ani słowa. W operze – zaraz po zadaniu ciosu Urodziwy Marynarz przezwycięża jąkanie i mówi: „Diabeł!”, co jest postawieniem kropki nad „i” w demonizowaniu postaci Claggarta. Oczekując na egzekucję, operowy Billy w ogóle staje się dziwnie rozmowny (czy raczej: rozśpiewany). Ucina sobie pogawędkę ze starym Danskerem i wygłasza dwuczęściowy monolog – odpowiednik kończącej powieść ludowej ballady o losach Budda.
W powieści Melville’a kapitan Vere umiera kilka tygodni po egzekucji Billa, od rany odniesionej w bitwie morskiej. Ostatnie jego słowa brzmią: „Billy Budd, Billy Budd” i – zdaniem pielęgniarza, towarzyszącego jego agonii – nie są wyrazem wyrzutów sumienia. Skoro tak, to co znaczą? Niewczesne wyznanie miłości do pięknego młodzieńca? Żal ojca/przełożonego, że zawiódł syna/podwładnego? A może radość, że wkrótce dołączy do dobrego Billy’ego na niebiańskim oceanie? Libretto opery wybiera odpowiedź wykluczoną w powieści. Vere zamienia się w jeden wielki wyrzut sumienia. Jest winny śmierci niewinnego człowieka, więc los/Bóg skazuje go na dalsze życie i udrękę wiecznego rozpominania okrutnej decyzji. Poczucie winy stanowi punkt wyjścia i dojścia operowej narracji.

 


5.
Kto jest głównym bohaterem? W powieści – sama opowiadana historia i jej enigmatyczny narrator, który czasem wie więcej niż powinien, a czasem nie wie nic. W operze głównym protagonistą i architektem ramy narracyjnej staje się kapitan Vere. Można przypuszczać, że Britten chciał głównej roli dla swojego partnera i najbliższego współpracownika, czyli tenora Petera Pearsa. Pears w czasie premiery miał 41 lat, więc sporo więcej niż Billy, ale nawet gdyby oszukać wiek, to nie mógł uchodzić za urodziwego. Teoretycznie mógłby zaśpiewać Claggarta, gdyby nie przypisanie tej postaci głosu basowego. Tak więc Pearsowi pozostała partia Vere’a; miał do niej idealne warunki. Skoro zatem Vere był tenorem, a Claggart basem, niemal oczywiste stało się skojarzenie tytułowego bohatera z barytonem, i to barytonem z dobrą górą skali. Z głosem brzmiącym młodo i z młodym, „urodziwym” wyglądem.

 


Znaleziono takiego śpiewaka w USA. Theodor Uppman był jasnowłosym, kędzierzawym, pięknie zbudowanym 31-letnim mężczyzną o szwedzkich korzeniach. Mimo obiecująco rozpoczętej kariery, nie wierzył w swoją przyszłość jako śpiewaka. Porzucił scenę i zaczął pracować w przemyśle naftowym w Kalifornii. I wtedy przyszła propozycja od Brittena. Uppman, nie bez dyskusji, przyjął rolę i zaśpiewał tak rewelacyjnie, że na premierze 17 razy wychodził do oklasków. To dodało mu skrzydeł. Wrócił z sukcesem na wokalną ścieżkę i zawsze z entuzjazmem przyjmował role w prawykonaniach współczesnych oper amerykańskich kompozytorów. Chętnie dzielił się wiedzą z młodymi śpiewakami; jako pedagog pracował do końca życia (zmarł w 2005 roku).

079 083 Hifi 09 2019 002

079 083 Hifi 09 2019 002


6.
W teatrze muzycznym nie ma nieważnych partii, ale „Billy Budd” to opera wymagająca wyrównanej obsady aż kilkunastu trudnych ról męskich i kilku  chłopięcych. Skoro wszyscy bohaterowie są marynarzami i przeważnie pokazują się w mundurach, musi ich różnić (oprócz oczywiście wysokości) barwa głosu. Do opanowania jest ogromny materiał tekstowy w języku angielskim. Na scenie trwa ciągły dialog, bowiem nawet w swoich monologach-ariach Claggart i Vere prowadzą dialog z solowymi instrumentami, personifikującymi ich myśli i emocje.
Soliści niepostrzeżenie stają się częścią chóru, a chór – stugłowym organizmem. Każda jednowyrazowa kwestia jest niezbędna, aby bezbłędnie funkcjonował mechanizm dramaturgiczny – tak jak działa regulamin służby na okręcie wojennym. Rutynę marynarskiego życia i dyscyplinę załogi podkreśla dyscyplina rytmiczna muzyki – zgodnie z partyturą, rozbudowaną sekcję perkusyjną obsługuje siedem osób. W partyturze znalazło się miejsce dla rzadko spotykanych w operze: klarnetu basowego i saksofonu altowego. Bogate instrumentarium ma wspomóc charakterystykę zuniformizowanych postaci; Britten znakuje również newralgiczne punkty akcji i nastroje plamami brzmieniowymi.

079 083 Hifi 09 2019 002


7.
Cały ten obszerny wstęp prowadzi do radosnej wiadomości: 68 lat po prapremierze w londyńskiej Covent Garden „Billy Budd” przypłynął do Polski. Równie długo na poznanie opery Brittena czekali melomanii norwescy. Teraz teatr Den Norske Opera w Oslo i warszawski Teatr Wielki połączyły siły w koprodukcji, z rewelacyjnym skutkiem. Spektakl wyreżyserowała irlandzka artystka Annilese Miskimmon, zarazem dyrektorka Opery w Oslo. W rozmowie z Agnieszką Drotkiewicz wyjaśniła swoje intencje: „«Billy Budd» to opera, która opowiada o tłumieniu w sobie pewnych uczuć, potrzeb, emocji. Jesteśmy nowoczesną widownią, nie rozumiemy tak dobrze świata przedstawionego przez kompozytora. Britten był gejem, żył w ukryciu – używał więc swojej sztuki, aby stworzyć przestrzeń empatii dla tych, którzy znajdowali się w podobnej sytuacji. Bardzo ważne było dla mnie, aby widownia to poczuła i zrozumiała. […] Łódź podwodna jest metaforą stłumienia, sekretu, ukrywania, presji, napięcia, ciśnienia. Używam wielkiej idei, która stanowi ramy dla całej akcji”.

 


Metafora łodzi podwodnej podsunęła twórcom pomysł na okiełznanie i zapełnienie przepastnej przestrzeni głównej sceny Opery Narodowej. Scenograficzna łódź nie stoi na scenie, lecz wsysa scenę i zamyka ją w sobie. Jak wszystkożerny potwór, wciska się przez wspomnienia Vere’a w prologu, do jego pokoju w domu starców. Unieważnia upływ czasu. Uruchamia wydarzenia sprzed lat. W epilogu łódź podwodna wycofuje macki z pamięci kapitana. Z pewnością nie na długo.
Muzycznie, wokalnie, aktorsko jest to inscenizacja wspaniała. Michał Partyka w tytułowej roli – chapeau bas! Pretensjonalnie zabrzmiałoby stwierdzenie, że warto było tyle lat czekać na taki spektakl. Po prostu, warto go zobaczyć. Pewnie nieprędko znów zagości w Warszawie, ale na portalu Opera Vision można obejrzeć rejestrację z Oslo: (https://operavision.eu/en/library/performances/operas/billy-budd).

 



Teatr Wielki – Opera Narodowa (koprodukcja: Den Norske Opera, Oslo)
Premiera polska: 12 kwietnia 2019
Benjamin Britten: „Billy Budd”
Alan Oke, Michał Partyka, Gidon Saks, Mariusz Godlewski, Krzysztof Szumański, Remigiusz Łukomski, Wojciech Parchem i inni
Reżyseria: Annilese Miskimmon
Scenografia i kostiumy: Annemarie Woods
Dyrygent: Michał Klauza
Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
Chór Akademicki Uniwersytetu Warszawskiego
Chór Chłopięcy „Artos” im. Władysława Skoraczewskiego

 

 

Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFM 09/2019


Pobierz ten artykuł jako PDF