HFM

artykulylista3

 

Muzyka mnie niesie do przodu – Tadeusz Woźniakowski

064 067 Hifi 03 2022 001
Narzekamy na natrętne algorytmy przeglądarek internetowych, które podsuwają nam pod nos treści według prostego klucza: podobieństwa do informacji już kiedyś przez nas poszukiwanych. Zgodnie z zasadą, że chętniej poznajemy to, co już znamy i że najłatwiej polubić coś, co się już właściwie wcześniej polubiło.


Skoro niedawno tropiłam w sieci ślady śpiewacze Paulosa Raptisa (do eseju opublikowanego na tych łamach w numerze 2/2022), to pewnego dnia YouTube podał na talerzu piosenkę, która poprzednio, w mnogości krążących nagrań, umknęła mojej uwadze. To utwór z popowej odnogi dokonań śp. Tenora. Muzykę piosenki „Zawołaj” skomponował w roku 1968 Tadeusz Woźniakowski, słowa napisał Janusz Słowikowski. Wspaniałą symfoniczną  aranżację, niesioną na falach sekcji smyczkowej opracował Henryk Debich, on też poprowadził swoją słynną łódzką orkiestrę radiową. Nota bene ta piosenka w innym wykonaniu (Nina Urbano) zdobyła II nagrodę na festiwalu w Agrigento we Włoszech. Inną, dostojną interpretację tego utworu zarejestrował Adam Zwierz.
Walory muzyczne (potoczysta, wpadająca w ucho melodia z porywającym refrenem) i tekstowe (prosta, lekko sentymentalna opowieść o polsko-greckiej miłości na tle greckich krajobrazów i zabytków; mistrzowski szlagwort, będący zarazem tytułem), w połączeniu z brawurową interpretacją jasnego głosu o szlachetnie brzmiącej górze skali – to w latach 50., 60. i jeszcze 70. XX wieku była recepta na przebój. Wtedy takich piosenek i wykonań było więcej. Płynęły głównym nurtem ówczesnej muzyki rozrywkowej, polskiej i światowej. Gdy estradę zdominował rock, gdy w popowych aranżacjach bogate orkiestrowe brzmienia ustąpiły miejsca aranżacjom pisanym na instrumentarium rockowe, a poczciwe smyczki zostały zdetronizowane przez klawiatury elektroniczne; gdy dolny próg wrażliwości nowej generacji odbiorców przesunął się od sentymentalnej naiwności do brutalnej deziluzji – na boczny tor zeszły dotychczasowe gwiazdy rodzimej piosenki, takie jak Maria Koterbska, Irena Rolska, Irena Santor, Jerzy Połomski czy Tadeusz Woźniakowski.
Woźniakowski, kompozytor „Zawołaj”, napisał muzykę do co najmniej kilkudziesięciu utworów, dla dorosłej i dziecięcej publiczności, lecz bardziej jest znany jako wykonawca – nagrał w sumie około tysiąca piosenek. Niektórych, jak szczerze wyznaje, w ogóle nie pamięta (i trudno, by w takiej liczbie wszystkie tytuły były warte zapamiętania; prawdopodobnie część nie zachowała się nawet w archiwach). Wiele jednak zyskało drugie życie.
Sędziwy artysta podjął się roli strażnika swego dorobku i wraz z synem administruje własnym kanałem YT, nazwanym, nomen omen, „Zawołaj – Tadeusz Woźniakowski”. Wystarczy „zawołać” do wyszukiwarki imię i nazwisko piosenkarza, a odezwie się przeszłość – dziesiątki piosenek. Są wśród nich nagrania z festiwali, telewizyjne teledyski i domowej produkcji „diaporamy”, wykorzystujące ikonografię m.in. z rodzinnych albumów. Woźniakowski osobiście odpowiada na komentarze zamieszczone pod nagraniami; prowadzi również dialog z gośćmi swego facebookowego profilu. Jego drogę zawodową najlepiej można poznać z trzech dłuższych wypowiedzi w mediach: w telewizyjnym programie „Dyskoteka dorosłego człowieka” (2007) oraz w audycjach radiowych Jakuba Tarki (2007) i Izabeli Rowińskiej (2021).
8 lutego 2022 roku Tadeusz Woźniakowski skończył 91 lat.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Umieć więcej
Woźniakowski mówi o sobie: „Umiem czytać i korzystam z tego”. Ciekawy świata, nieustannie poszerza wiedzę. Ale umie też czytać nuty. To dodatkowe narzędzie, którym posługiwał się od najmłodszych lat, doszedł w nim do biegłości i uczynił z niego narzędzie pracy i sposób na życie. Podkreśla zalety wszechstronności, poleca najmłodszym adeptom śpiewu korzystanie z każdej okazji do zdobycia nowych kompetencji: językowych, muzycznych, aktorskich, ruchowych. Nigdy nie wiadomo, co nam się przyda i co da nam przewagę nad konkurencją, lub, zwyczajnie, uratuje sytuację, aby mógł się odbyć koncert. Zdarzało mu się zastępować akompaniatora, konferansjera, a nawet realizatora dźwięku.
Urodził się w roku 1931 w Łodzi. Jego dzieciństwo przypadło na czas wojny. Ojciec, zatrzymany w ulicznej łapance, został wywieziony na roboty do Rzeszy. Mały Tadeusz spędził okupację w gospodarstwie dziadków pod Sieradzem. Babcia uczyła go pracowitości i odpowiedzialności, prosząc o pomoc przy żniwach czy dojeniu krów. Po wojnie wrócił do Łodzi i, obłożony korepetycjami, szybko nadrobił zaległości w edukacji. Gimnazjum i liceum muzyczne ukończył z bardzo dobrymi ocenami (chodził do klasy fortepianu). Po maturze wahał się między studiami na romanistyce, w szkole teatralnej i w akademii muzycznej. Egzamin na studia aktorskie nie powiódł się; język francuski znał na tyle, by się w nim swobodnie porozumiewać i śpiewać. Pozostała więc kariera zawodowego muzyka. W 1953 roku Woźniakowski rozpoczął studia na wydziale dyrygentury Wyższej Szkoły Muzycznej we Wrocławiu, u profesora Adama Kopycińskiego. Jego kolegą z roku był Tadeusz Strugała, jeden z najbardziej cenionych dziś polskich dyrygentów. Równolegle realizował program studiów wokalnych; studenci konserwatoriów często łączą kilka fakultetów.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Zamieszkał w pokoju wynajętym przez chórzystę opery wrocławskiej bezpłatnie, w zamian za lekcje fortepianu dla jego córki. Od razu szukał wszelkich okazji do praktycznego ćwiczenia umiejętności. Udzielał się w kabarecie studenckim „Ponuracy”. Był współzałożycielem chóru studentów Uniwersytetu Wrocławskiego i dyrygował nim przez trzy lata, które zaowocowały nagrodą dla najlepszego krajowego chóru akademickiego. Jedną z chórzystek była Anna German, wówczas studentka geologii; w późniejszych latach nieraz występowali razem na estradzie – oboje zyskali piosenkarską popularność.
W 1956 roku Woźniakowski usłyszał o organizowanym w Radiu Wrocław konkursie dla śpiewających amatorów. Obdarzony naturalnie postawionym głosem, lirycznym barytonem, postanowił spróbować sił. Zaśpiewał m.in. piosenkę Yves’a Montanda „Wielkie bulwary” (z polskim tekstem) i… zajął drugie miejsce. Od razu posypały się propozycje występów. To były czasy muzyki na żywo, która odwiedzała świetlice zakładowe i remizy nawet w najmniejszych miejscowościach – było gdzie śpiewać, jeśli ktoś miał chęci, zapał i kondycję (spartańskie warunki dojazdu, garderoby, zakwaterowania). Młody student nie gardził możliwością dorobienia do stypendium. Doprowadził jednak studia do dyplomu z dyrygentury i absolutorium z wokalistyki. Profesor Kopyciński stwierdził, że karierę dyrygencką można zawiesić na pewien czas; jeśli kariera piosenkarska rozwija się obiecująco, trzeba ją kontynuować. Woźniakowski miał już nagrania radiowe, miał też występy w śpiewanych rolach epizodycznych na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego. Dostrzeżono jego potencjał aktorski, dzięki temu mógł się uczyć w przyteatralnym studiu – i ta wiedza bardzo przydała mu się potem na estradzie.
A jeśli chodzi o dyrygenturę – nauka nie poszła w las. Woźniakowski wciąż słuchał muzyki symfonicznej, a poproszony w studiu TV o zadyrygowanie z marszu fragmentem „Mesjasza” Haendla, wykazał się profesjonalizmem i poczuciem humoru.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
E jak etat/estrada
Występy w koncertach na prowincji i incydentalne nagrania radiowe przynosiły nieregularne dochody. Woźniakowski założył rodzinę i szukał życiowej stabilizacji, czyli po prostu – zatrudnienia etatowego. W tym celu wrócił do Łodzi i objął posadę pianisty-korepetytora w Operetce. Akompaniował na próbach, przygotowywał role z solistami. Ówczesna dyrektorka Operetki, Danuta Baduszkowa, wiedząc o jego piosenkarskim „wcieleniu” i sporym doświadczeniu, zaczęła powierzać mu partie solowe. Śpiewacy operetkowi mają spore partie tekstów mówionych; wykonują też układy choreograficzne. I do tych zadań Tadeusz był świetnie przygotowany. Raz tańczył nawet kankana.
Ale myśli o karierze w świecie piosenki Woźniakowski nie porzucił. Pojawiła się możliwość stałej współpracy z łódzką orkiestrą radiową pod kierunkiem Henryka Debicha i z warszawską orkiestrą radiową Edwarda Czernego. Przez dziesięć lat rejestrował w studiu zaproponowane mu piosenki, opracowując w domu z nut 2-3 utwory na jedną sesję nagraniową. Uczył się sprawnie i szybko, w razie potrzeby mógł sobie sam akompaniować. Zawsze przygotowany, uczynny, koleżeński, a przy tym dowcipny i przystojny – ten zestaw cech zjednywał mu sympatię na antenie, na estradzie i za kulisami.
Miał coraz więcej pracy w Warszawie. Przeniósł się więc na stałe do stolicy. I znów zależało mu na etatowym zakotwiczeniu. W latach 1971-79 był śpiewającym aktorem Teatru Syrena. Oprócz występów scenicznych brał udział w nagrywaniu baśni-słuchowisk z oprawą muzyczną. Z tych dokonań dla dziecięcych słuchaczy jest dziś szczególnie dumny.
W latach 80. XX wieku Woźniakowski współpracował z Teatrem Rozmaitości jako kierownik muzyczny. W latach 90. znalazł swoją niszę jako szef muzyczny (kompozytor, aranżer, realizator nagrań) Dziecięcego Zespołu Muzycznego Violinek pod kierunkiem Zofii Wierzbickiej. Jak wartościowego repertuaru dostarczał dzieciom, można się przekonać z dostępnych w sieci nagrań archiwalnych, jak np. „Czyścioszek” i „Nanibowy świat”. Dziś ubolewa, że w dobie odtwarzaczy cyfrowych spadło zamiłowanie dzieci i do śpiewania, i do słuchania muzyki na żywo.
Od lat jest emerytem, ale, można by rzec, kreatywnie aktywnym. Czasem występuje na imprezach dla seniorów (zwłaszcza w środowisku muzyków). Juroruje w młodzieżowych konkursach piosenki, na lokalnych festynach. Akompaniuje sobie na keyboardzie. Dojeżdża, sam prowadząc samochód. Twierdzi, że sprzyjają mu predyspozycje psychofizyczne, w tym – wrodzony optymizm. I ma oczywiście wsparcie w rodzinie – żonie Dorocie i synach.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Co i gdzie śpiewać
W latach 50. XX wieku dźwignią popularności polskich piosenkarzy było radio. W latach 60. w coraz liczniejszych polskich domach pojawiały się telewizory. Jeden jedyny kanał jednej jedynej stacji – TVP – oglądali wszyscy i wszyscy znali te same piosenki w tym samym wykonaniu. Doskonałym miejscem na wylansowanie przeboju były powstające właśnie wtedy festiwale piosenki, a transmisje radiowe i telewizyjne multiplikowały liczbę miejsc na widowni.
W 1961 odbył się I Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie. W 1963 wystartował Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, w 1965 – Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, a w 1967 – Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu (pierwsza edycja – w Połczynie Zdroju). Czasem wybrani artyści byli wysyłani na festiwale zagraniczne, w ramach bratniej współpracy krajów bloku sowieckiego, a nawet dalej – do Włoch czy Meksyku. Woźniakowski odnotował sukcesy na festiwalach w Jugosławii (Split, 1970, nagroda publiczności) i w Bułgarii (Słoneczny Brzeg, 1971, I nagroda).

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Tadeusz Woźniakowski pojawiał się niejednokrotnie na wymienionych czterech głównych cyklicznych imprezach krajowych. Znalazł się w dziesięcioosobowej ekipie polskiej na I Festiwal w Sopocie (należy tu wyjaśnić, że, wbrew nazwie, pierwsze trzy sopockie festiwale odbywały się w Gdańsku, w Hali Stoczni). Warto przypomnieć nazwiska pozostałych reprezentantów: Regina Bielska, Wiesława Drojecka, Ludmiła Jakubczak, Hanna Rek, Sława Przybylska, Rena Rolska, Irena Santor, Violetta Villas i Jerzy Połomski. Do dziś  śpiewają Santor, Przybylska i Woźniakowski – wszyscy to klasa dla siebie. Jakubczak zapowiadała się rewelacyjnie, lecz wkrótce po rzeczonym festiwalu zginęła w wypadku samochodowym, a jej nagrania („Alabama”, „Szeptem”) przeszły do legendy. Połomski jeszcze niedawno występował; Rolska działa aktywnie na rzecz kolegów seniorów. Oboje długo należeli do piosenkarskiej pierwszej ligi. Hanna Rek (z mężem Bogusławem Wyrobkiem) długo występowała za granicą. Drojecka i Bielska nie zrobiły wielkiej kariery. Violetta Villas – to w tym gronie największy wzlot i największy życiowy upadek. Przed pierwszym sopockim festiwalem cieszący się autorytetem krytyk i prezenter Lucjan Kydryński pisał: „słuszny jest niewątpliwie fakt, że wśród 10 Polaków znajdzie się tylko dwóch mężczyzn (Jerzy Połomski i Tadeusz Woźniakowski). O ile bowiem na nasze pieśniarki często – i nie bez powodu – narzekamy, o tyle na mężczyzn nie można już nawet narzekać. Ich poziom po prostu rozbraja…”. Surowo, prawda? I zupełnie się nie sprawdziło – ani w czasie tamtego festiwalu, ani w następnych latach. W dodatku, pisząc te słowa, Kydryński zachował się nieelegancko i nielojalnie. Wszak to on miał współprowadzić koncerty w Sopocie.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Wykonawcy polscy występowali pierwszego dnia, w oddzielnym konkursie, a jury przyznawało punkty w dwóch konkurencjach – walorów piosenki i walorów interpretacji. Tadeusz Woźniakowski zaśpiewał „Komu piosenkę” i „Ty jeszcze nie wiesz”. Nie zdobył żadnej nagrody. Zwyciężył słynny potem „Walc Embarras”, autorstwa Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory, wykonywany przez Irenę Santor, która wygrała też w kategorii interpretacji.
Ale Woźniakowski z pewnością zrobił dobre wrażenie. Jego pozycja na krajowej arenie piosenkarskiej rosła. Dwa lata później wydelegowano go jako naszego reprezentanta na festiwal w Rostocku, w NRD. Zaśpiewał dwie piosenki: polską „O la la mandolina” i włoską (przebój z repertuaru Pino Donaggio) „Giovane, Giovane”. Ten wykonany po włosku twist porwał widownię i dał wykonawcy pierwszą nagrodę. Jak wspomina Woźniakowski, ta nagroda i ta piosenka otworzyły mu wiele drzwi. I tu ciekawostka: Woźniakowski śpiewał ją także po polsku, z tytułem/szlagwortem „Stefanie, Stefanie”. Władze kręciły nosem na modny rytm i charakterystyczne taneczne skręty ciała, ale ostatecznie nie udało się twista zabronić.
Jednym z ponadczasowych przebojów Woźniakowskiego okazała się „Ballada bieszczadzka” (1964, muz. Marian Radzik, sł. Edward Fiszer), w kowbojskim klimacie, z „patatajowym” rytmem i chwytliwym refrenem „Mój koń polubił siana woń”. Nota bene, refren ten zaczął żyć swoim subwersywnym życiem, z tekstem przerabianym nieprzyzwoicie przez jurnych panów. Opowieść o młodym wolnym człowieku z Bieszczad, który przemierza góry i połoniny wraz ze swym przyjacielem koniem, wpisywała się w „romantyzowanie” tej części Polski; w analogię między westernowym Dzikim Zachodem a Bieszczadami (w tym nurcie mieściły się np. filmy „Baza ludzi umarłych” i „Rancho Texas”). Woźniakowski zrobił z interpretacji „Ballady bieszczadzkiej” świetną etiudę wokalno-aktorską, z choreografią imitującą jazdę konną oraz jodłowaniem na zakończenie. W 1973 ukazał się cały longplay westernowo-easternowy, zatytułowany „Piosenki spod siodła”. Zawierał takie hity, jak „Z Gór Skalistych”, „Klementyna” i „Zuzanna”.
Największym sukcesem Woźniakowskiego związanym z festiwalami w Kołobrzegu była „Jagodowa Kaśka” (Tadeusz Kozłowski, Tadeusz Urgacz) z roku 1970 – frywolna opowiastka o żołnierzu domagającym się jagód od dziewczyny zbierającej owoce w lesie.
Poza okolicznościami festiwalowymi Woźniakowski na co dzień nagrywał piosenki proponowane przez radiowych redaktorów. A były wśród nich skarby pełne tajemnic, jak np. zamaszyste tango „Tylko to słowo” z roku 1961. Kompozytor ukrywał się pod pseudonimem Derwid. Dziś wiemy, że to sam Witold Lutosławski; natomiast autor słów, Adam Hosper, to również pseudonim, osłaniający cenionego eseistę i prozaika Jacka Bocheńskiego.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
W 1964 na uroczystym koncercie w warszawskiej Sali Kongresowej Woźniakowski w duecie z Violettą Villas zaśpiewał piosenkę „Ona ma dwadzieścia lat”. Bezpretensjonalna, melodyjna, pełna energii i wdzięku piosenka Marka Sarta i Janusza Odrowąża brzmiała jak manifest radości życia tytułowej dwudziestolatki. Czy słuchaczom wówczas, nie mówiąc o dzisiejszych, przyszło do głowy, że piosenka mówi o Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w dwudziestą rocznicę uchwalenia Manifestu Lipcowego? A czy gdyby z tytułu piosenki Obywatela GC „Nie pytaj o Polskę” (1988) usunąć nazwę kraju, skojarzenia byłyby oczywiste?
Z Violettą Villas Woźniakowski nagrał w sumie sześć duetów; najpopularniejszy to „Czy pani tańczy twista?” (Wojciech Piętowski, Andrzej Tylczyński). Chwalił jej muzykalność, przygotowanie, umiejętność współpracy.  Kto zna tylko Villas „barokową”, będzie miał kłopot z rozpoznaniem jej wczesnego emploi wokalnego.

064 067 Hifi 03 2022 002

 

 
Nigdy nie zatracił upodobania do piosenki francuskiej, a jego ulubionym artystą znad Sekwany jest Gilbert Bécaud. Wykonywał jego piosenki i po francusku, i po polsku, w tym arcydzieło „Le pianiste de Varsovie”, z cytatem z Chopina.
Z racji gruntownego wykształcenia muzycznego, Woźniakowski potrafił komponować i z przyjemnością to robił, aczkolwiek utwory własne stanowią w jego dorobku niewielki procent. Oprócz „Zawołaj” warto wymienić „Gdy ci serca brak” (słowa: Roman Sadowski), „Automobil” (Janusz Słowikowski), „Imieniny” (Andrzej Dołęgowski). Przez kilka lat współpracował z poetką i satyryczką Wandą Mroczkowską, umuzyczniając jej wiersze. Woźniakowski podkreśla, że zawsze pisze muzykę do gotowego już tekstu.
Nie licząc na wydanie płytowe, od dawna komponuje muzykę do ulubionych wierszy, m.in. Broniewskiego i Miłosza.
91 lat życia, 66 lat na scenie i estradzie. W reportażu radiowym (2017) Tadeusz Woźniakowski powiedział o sobie skromnie: „Taki trochę byłem uniwersalny”.

Hanna Milewska
03/2022 Hi-Fi i Muzyka