HFM

artykulylista3

 

AIR - Francuzi robią to lepiej

086 089 Hifi 6 2020 004
Kiedy pod koniec lat 90. XX wieku francuski duet AIR zaczynał międzynarodową karierę, muzyka rozrywkowa dochodziła do ściany. Rock dawno umarł. Pop przybierał karykaturalną formę, a jazz się nie sprzedawał. Żarty na temat niezależnych muzyków, którzy zastawiali domy, żeby wydawać swoją twórczość, pochodzą właśnie z tamtego okresu.





Ludzie powoli przestawali kupować płyty, bo pojawił się internet z opcją darmowego zasysania nielegalnych empetrójek. Z drugiej strony, nie istniały jeszcze dostępne dziś formy promocji. Co w takich okolicznościach można było robić? Najlepiej swoje. I tak właśnie podeszło do sprawy dwóch czujnych Francuzów – Nicolas Godin i Jean- -Benoît Dunckel. Pochodzący z Wersalu kumple stwierdzili, że trzeba stworzyć projekt oparty na tym, co sami lubią, a nie tym, co być może chcieliby usłyszeć inni. Za oficjalną datę założenia AIR uznaje się rok 1995. Musiało upłynąć sporo wody w Sekwanie, nim koncepcja elektronicznego popu zaczęła podbijać serca fanów na całym świecie. O latach 1995-97 można mówić jako o okresie poszukiwań, choć wydawnictwo podsumowujące ten czas, „Premiers Symptômes”, wyraźnie zapowiada, że mamy do czynienia nie z nieudanym eksperymentem, ale ze sztuką przez wielkie „S”. Najlepsze jednak miało przyjść chwilę później.

086 089 Hifi 6 2020 001

Francja elegancja

Gdyby chcieć określić składniki wyjątkowości AIR, trzeba by zacząć od instrumentarium. W czasach, gdy niemal wszyscy „robili muzykę na komputerze”, a dostępność i wybór środków czyniły „artystą” każdego, kto wstawił sobie do sypialni biurko z samplerem, laptopem i klawiaturą, Francuzi poszli całkowicie dookoła. Postawili na trudne, psujące się graty sprzed dwóch, trzech dekad, które nie tylko fajnie wyglądały na zdjęciach, ale przede wszystkim potrafiły tworzyć magiczną, analogową aurę. Taką, jakiej od dawna nie było słychać w zachłyśniętym cyfrą świecie. Wcale nie chodziło o udawanie Jean-Michela Jarre’a ani o usilne przywoływanie nostalgii. Choć trzeba przyznać, że to właśnie ona jest kolejnym wykładnikiem wyjątkowości zespołu. Ważnym elementem układanki był także talent twórców do wymyślania ponadczasowych melodii. Aranżacje również brzmiały tak, że początkowo trudno było określić, z której dekady pochodzi dany utwór. Czy jest to może rok 1969, 1979, czy raczej 1999? Co poza tym? Obaj panowie są multiinstrumentalistami, którzy opanowali grę na kluczowych i najważniejszych komponentach w dokładnie takim stopniu, jak potrzeba. Żaden nie robi z siebie wirtuoza. Nie podkreślają też swojego geniuszu ani nie silą się na oryginalność. Grają bez udawania, kompleksów, ale też bez niekompetencji. Oczywiście, korzystają ze wsparcia innych muzyków, jednak częściej na koncertach niż w studiu. Ograniczenie składu czyni ich muzykę bardziej spójną, bo każdy wie, co ma robić.

086 089 Hifi 6 2020 001

Nie mają także problemu z anglojęzycznymi partiami wokalnymi. Po prostu, jadą równo z francuskim akcentem, bez silenia się na brytyjskość lub amerykańskość. W takich sytuacjach śmiało można mówić o walorach recepcyjnych, które jeśli odbiorca ma zaakceptować, to nie tylko zaakceptuje, ale wręcz pokocha. Jeśli do tego dodamy prostą, ale pomysłową otoczkę wizualną, opartą na ciekawych teledyskach, okładkach i image’u Francuzów, recepturę na hit mamy gotową. Niby proste, tyle że przed AIR nikt na to nie wpadł. Dopiero później wysypało się całe stado naśladowców, którzy w mniej lub bardziej udolny sposób kopiowali to podejście. Francuski duet zmienił myślenie dużej części sceny muzycznej. Ludzie nie tylko zaczęli sięgać do brzmień analogowych syntezatorów, pianin elektrycznych, taśmowych ech i sprężynowych pogłosów, ale przestali postrzegać materię swojej twórczości jak coś alchemicznego. Skoro Nicolas Godin i Jean-Benoît Dunckel tak bezproblemowo inspirowali się starym easy listeningiem, rockiem progresywnym, klasycznym disco i space age popem, jednocześnie pozostając w stu procentach sobą, to wielu innym zaczęło się wydawać, że mogą tak samo. Francuzi otworzyli jednak umysły nie tylko muzyków, ale także słuchaczy. Na przełomie wieków przyznawanie się do fascynacji ich twórczością plasowało melomana na uprzywilejowanej pozycji – bycia kimś „cool”, a jednocześnie eleganckim i świadomym. Wszak AIR nie byli dinozaurami spod znaku Pink Floyd czy Wishbone Ash, a jednak potrafili przemycać w swej muzyce niezwykłą aurę twórczości tych legend. Elektroniczny pop Francuzów spokojnie też nadawał się do klubów techno, choć bardziej do chillout roomów niż na parkiet. Zresztą, AIR rozpoczęli również modę na „chill”. I mimo że nie wszystkie utwory francuskiego duetu uspokajały, to właśnie pod ten nurt najczęściej podciągano jego muzykę. Przynajmniej na początku.

086 089 Hifi 6 2020 001

Pierwsze symptomy

Premiers Symptômes”, która zaskoczyła słuchaczy świeżością i oryginalnością. Warto dodać, że istnieją dwa wydawnictwa z tą samą okładką oraz tytułem. To pierwsze, jeszcze sprzed zasadniczego debiutu, zawierało zaledwie cztery utwory. Drugie, znacznie rozszerzone i przypominające prawdziwy album, zostało wydane już po początkowych sukcesach zespołu. Pierwsza wersja, mimo swej skromności, jest dziś wielkim rarytasem wśród kolekcjonerów. Późniejszy rozszerzony krążek umownie można potraktować nie tyle jako zbiór singli z lat 1995-1997, ale jako pierwszą płytę AIR. Czego zatem możemy się spodziewać? Transowych cudowności, które na swój magiczny sposób zabierają nas w szaloną podróż do klubów lat 70. XX wieku. Wszystko jednak odbywa się przy pomocy odpowiednich filtrów. Nie jest tak prosto ani dosłownie. Podróż jest narkotyczna, mroczna i zarazem wyrafinowana. Pośród wszystkich zawirowań najjaśniej świeci „Le Soleil Est Près de Moi”. To prawdziwy klasyk, a jednocześnie coś bardzo świeżego. Jeden z największych hitów AIR. Stonowany, wzniosły, a przy okazji zwiewny.

086 089 Hifi 6 2020 001

Retrofuturyzm na bogato

Pamiętacie animowany serial „Było sobie życie”? Pierwsze skojarzenia, jakie się pojawiają w związku z muzyką na albumie „Moon Safari” z roku 1998, są związane właśnie z tą kreskówką. Ale AIR oferuje znacznie więcej niż tylko zgrabne nawiązania do starej, dobrej francuskiej muzyki filmowej. To, co zaprezentowano na tej płycie, przyniosło muzykom z Wersalu międzynarodową sławę. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii wydawnictwo pokryło się platyną, a we Francji „tylko” złotem. Niemniej AIR stali się bohaterami masowej wyobraźni. Może bardziej wśród elit niż bywalców dyskotek, ale o zespole naprawdę się wtedy mówiło. Nic dziwnego. „Moon Safari” to podróż do równoległej linii czasu, w której lata siedemdziesiąte trwają. Ale takie bez wad i niepokojów. A jeśli nawet jakiś niepokój się wkrada, to zwykle osnuty mgłą tajemnicy, drżeniem serca i smakiem pierwszego pocałunku. Odbywamy mimowolny lot pojazdem kosmicznym w stylu retro. Pomiędzy gwiazdy, w głąb własnej wyobraźni, w kierunku najbardziej zwariowanych wspomnień. Brzmienie jest wielowymiarowe i przestrzenne, ale też zwarte, pulsujące i basowe. „Moon Safari” pochłania się na jednym wdechu. To żaden problem, bo paleta barw, jaką posługują się Francuzi, jest tak różnorodna, że potrzeba przynajmniej stu przesłuchań, by dotarła do nas większość użytych tutaj środków wyrazu. I nie chodzi nawet o liczne nawiązania gatunkowe (disco, pop, rock, easy listening, muzyka filmowa), ale o pomysły aranżacyjne i melodyczne, które mimo swojego bogactwa nie przytłaczają. Uwalniają się powoli, niczym najlepsze perfumy, i utrzymują złożoność naprawdę długo.

086 089 Hifi 6 2020 001

Przekleństwa niewinności

Ten album nie jest uznawany za pełnoprawne wydawnictwo zespołu. Niesłusznie, bo to naprawdę ważna płyta. Co z tego, że jej zawartość stanowi ścieżkę dźwiękową do filmu „Virgin Suicides” Sofii Coppoli (w Polsce wyświetlano go pod tytułem „Przekleństwa niewinności”)? Sam obraz jest niezły, choć bez przesady. Jego największą siłą jest klimat. A klimat buduje, w dużej mierze, niesamowita muzyka AIR. Na płycie znajdziemy na przykład piękną piosenkę „Playground Love”, promującą obraz. Tak zgrabną, melodyjną i ciekawą, że spokojnie mogłaby się znaleźć na którymś z ostatnich albumów The Beatles. Usłyszymy tu również wartościowe kompozycje, charakterystyczne dla filmowego tła. Te spokojniejsze opierają się na stonowanych strukturach transowych. Te żywsze brzmią jak jam session King Crimson, Wishbone Ash i Pink Floyd razem wziętych. Melotron, gitarowe interwały, stłumione brzmienie perkusji i… odpływamy w inspirującą magmę lat siedemdziesiątych. Jeśli czekamy na coś z niepokojem i chcemy ów stan podkreślić, ścieżka dźwiękowa do filmu „Virgin Suicides” (2000) będzie naszym wielkim sprzymierzeńcem. Bądź największym wrogiem. Jakkolwiek byśmy nie reagowali, nie pozostaniemy obojętni.

086 089 Hifi 6 2020 001

Legenda

Drugi pełnoprawny studyjny album AIR – „10 000 Hz Legend” – był z punktu widzenia fanów już czwartym wydawnictwem. Choć płytę oceniano różnie, to z perspektywy czasu można powiedzieć, że ogólnie się broni. Z jednej strony, słychać trochę rozpędu i dobrej rutyny. Z drugiej, jest tu świeżość, bez powtarzania tych samych patentów. Ale daje też o sobie znać niezdecydowanie, a i pod względem spójności bywa różnie. Przyjrzyjmy się jednak tylko dobrym stronom. Zespołowi wyraźnie spodobały się przestrzenie, które wypełniły ścieżkę dźwiękową filmu Coppoli. Jest zatem sporo padów, string maszyn i wielkiego filmowego tła. Ale sekcja stała się mniej organiczna, bo Francuzi w większości utworów wrócili do klasycznego programowania bębnów. Tylko w niektórych za garami zasiadał genialny Brian Reitzell, grający prosto, ale z niepowtarzalną frazą. A co z melodiami? Momentami robi się wręcz baśniowo. „How does it make you feel” to zapierająca dech w piersiach przestrzeń i piękno w czystej postaci. Pojawia się staroświecki, ciepły wielogłos, trochę w stylu największych hitów 10 CC. By nie było jednak zbyt patetycznie, utwór jest zakończony dowcipną puentą. A jeśli chcielibyście usłyszeć, jak brzmiałoby King Crimson, gdyby grało łagodniej i nieco bardziej elektronicznie, warto zwrócić uwagę na „People in the city”. Hipnotyczny i prosty, ale oparty na bardzo mocnej strukturze.

086 089 Hifi 6 2020 001

Talkie Walkie

Dlaczego „Talkie Walkie”, a nie „Walkie Talkie”? Ano dlatego, że we Francji obowiązywało właśnie takie nazewnictwo popularnych kilka dekad temu krótkofalówek. Zespół zebrał się w sobie i postanowił nagrać coś bardziej zdecydowanego. Postawił na piękne, wzruszające melodie, osadzone w harmoniach w stylu retro. Ale bez obaw. Cały krążek nie jest wypełniony słodzeniem. Znajdziemy tu sporo miejsca na eksperymenty. Śmiało można uznać, że wydana w roku 2004 „Talkie Walkie” jest wyznacznikiem nowego kierunku, ostatecznie definiującego styl duetu. Mamy do czynienia z radiowym popem w stylu lat 70. XX wieku, jeśli już trzeba krótko określić, co się tu dzieje. Wśród utworów nie brakuje ciekawych instrumentalnych eksperymentów, dostrojonych jednak na tyle do kanonu easy listeningu, że da się je zaprezentować niemal w każdej przestrzeni. Na albumie znalazła się także m.in. kompozycja „Alone in Kyoto” z filmu Sofii Coppoli „Między słowami”. Dla mnie to najlepsza, zaraz po „Moon Safari” i „Virgin Suicides” pozycja, od której warto zacząć przygodę z muzyką zespołu.

086 089 Hifi 6 2020 001

Kieszonkowa symfonia
 

Choć AIR nie rezygnuje z sięgania do lat 70. XX wieku, to na „Pocket Symphony” jeszcze bardziej wędruje w stronę melodyjnego radiowego popu. Nie oznacza to postawienia na bezrefleksyjną komercję. Poszukiwania idą w zwarte i konkretne formy. Brzmieniowo i strukturalnie robi się jeszcze bardziej przestrzennie, stereofonicznie i… symfonicznie. Stąd pewnie tytuł. Płyta opiera się na formule sprawdzonej przy okazji „Talkie Walkie”; równie dobrze mogłaby się nazywać „Talkie Walkie 2”. Ukazała się w roku 2007. Dla muzyki sensu largo był to bardzo trudny czas. Wydawnictwa CD nadal się nie sprzedawały. Nie wróciła jeszcze moda na winyle, a serwisy streamingowe funkcjonowały w powijakach. Mimo niesprzyjających okoliczności Francuzów było jednak stać na wzruszający i dopracowany album. Wprawdzie w owym czasie został on zmiażdżony przez krytyków, ale po latach można śmiało uznać, że trzyma poziom. Nie stał się dla twórczości zespołu tak ważny, jak „Moon Safari”, ale słucha się go przyjemnie.

086 089 Hifi 6 2020 001

Bez podlizywania się

Dwa lata później ukazało się „Love 2”. To bardzo dobra pozycja, od początku do końca. Gdyby nie istniało „Moon Safari”, prawdopodobnie wymagalibyśmy od Francuzów mniej i być może „Love 2” zostałoby uznane za objawienie. Tak czy inaczej, krążka słucha się znakomicie. Brzmieniowo jest to trochę „przegląd tego, co w lodówce”, ale to bardziej przejaw indywidualnego stylu niż powtarzania się. Album jest spójny, równy i klimatyczny, choć słuchaczowi na pewno się nie podlizuje. Francuzi robią swoje, tak jak to robili od początku. Bez kompleksów i oglądania się na aktualne mody.

086 089 Hifi 6 2020 001

Podróż na Księżyc

Krótka, niespełna 32-minutowa „Podróż na Księżyc” stanowi ścieżkę dźwiękową do legendarnego filmu Georges’a Mélièsa z roku 1902 pod tym samym tytułem. W roku 2011 ukazała się zrekonstruowana wersja tego dzieła. „Le voyage dans la Lune” 118 lat temu miało budżet w wysokości 10 tysięcy franków francuskich, a jednak stało się zjawiskiem ważnym i wielokrotnie przywoływanym w kulturze. Dobrze więc, że właśnie duetowi AIR producenci powierzyli zadanie stworzenia ścieżki dźwiękowej do odnowionej wersji filmu. Muzycy poradzili sobie z wdziękiem. Zagrali na uniwersalnej, kosmicznej nucie, znanej dobrze z eksperymentalnych albumów Pink Floyd czy jeszcze niezbyt elektronicznych płyt Tangerine Dream. Słychać także wczesny Kraftwerk, Can oraz sporo psychodelicznego klimatu z debiutanckich wydawnictw Jean-Michela Jarre’a i Vangelisa. Płyta ukazała się w roku 2012. Przed jej wysłuchaniem warto obejrzeć zrekonstruowany film. Zyskuje się dzięki temu właściwy kontekst odbioru.

086 089 Hifi 6 2020 001

Post scriptum

Aż trudno uwierzyć, że od największych sukcesów duetu minęły ponad dwie dekady! Czy uczciwie jest oceniać zespół, porównując jego twórczość do jej szczytowego momentu? A czy uczciwie jest wydawać tak doskonałą płytę, jak „Moon Safari” na samym początku kariery? Myślę, że nam, słuchaczom, to trochę wszystko jedno. Szczególnie że większość pozostałych wydawnictw jest bardzo dobra. Niemniej, jeśli nie znacie muzyki AIR, warto zacząć właśnie od pierwszego pełnego albumu. A co dalej? Zespół, niestety, milczy. Jako duet jeszcze nie tak dawno pojawiał się na rocznicowych koncertach. W roku 2014 wydał limitowaną płytę „Music for Museum”, która wyszła w nakładzie jedynie tysiąca egzemplarzy i tylko na winylu. Utwory powstały z okazji otwarcia zrewitalizowanego i rozbudowanego Pałacu Sztuk Pięknych (Palais des Beaux Arts) w Lille, będącego jednym z największych i najstarszych tego typu obiektów we Francji. W roku 2016 ukazała się składanka „Twentyyears”, stanowiąca podsumowanie dotychczasowej działalności. Poza tym cisza. Nicolas Godin szykuje płytę we współpracy z piosenkarką Fiorą i znanym ze świata muzyki elektronicznej Robotem Kochem. Niestety, bez Jeana-Benoit Dunckela. Czy doczekamy się kolejnego pełnego albumu AIR? Miejmy nadzieję, że tak. Wielu fanów na całym świecie tęskni za ich muzyką.

 


Michał Dziadosz
Źródło: HFM 06/2020