HFM

artykulylista3

 

Celowniczy Roman Padlewski

070 073 Hifi 12 2020 004„W nocy słychać ponurą muzykę głuchych wstrząsów – to uwertura do tego, co nadejdzie. Wykańczam moje prace. Wydaje mi się, że w ciągu paru ostatnich tygodni zmieniłem się bardzo, dojrzałem wewnętrznie, jeszcze nie stoję w miejscu. Beztroskość ludzi, których obserwuję, przypomina mi taniec na krawędzi wulkanu. Przypatruję się uważnie, by kiedyś pamiętać, jakim był ten stary, niezbyt wspaniały świat, w którym wzrosłem, dojrzewałem i pracowałem.”
Roman Padlewski, list z 17 lipca 1944




Jego ostatnim napisanym przed wybuchem II wojny utworem jest „Stabat Mater” na chór mieszany a cappella. Komponując go, nie wiedział, że opisuje dźwiękami przyszły los własnej matki, która w czasie okupacji utraci dwóch synów.


Mater dolorosa
Ukochana matka wywarła wielki wpływ na jego drogę życiową. Nadzieja (Nadieżda) Padlewska (1882-1967), z domu Bieriestieniewa, była Rosjanką. Urodzona w Słucku, studiowała grę na fortepianie w Petersburgu, Berlinie i Wiedniu (m.in. u Leopolda Godowskiego). Na kilka lat przed I wojną zamieszkała w Moskwie i, nie zawieszając działalności koncertowej, zajęła się pedagogiką.
W Moskwie poznała i poślubiła polskiego lekarza i bakteriologa Leona Padlewskiego (1970-1943). Tam też przyszli na świat ich dwaj synowie: architekt Jerzy (1913-1943) i kompozytor Roman (1915-1944). Kiedy Leon został profesorem uniwersytetu w Jekaterynosławiu (późniejszy Dniepropietrowsk, dziś: Dniepr), Nadzieja uczyła w tamtejszym konserwatorium. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Padlewscy osiedli w Poznaniu, gdzie Leon został dziekanem wydziału lekarskiego na uniwersytecie, zaś Nadzieja założyła prywatną szkołę muzyczną. 070 073 Hifi 12 2020 002Po wybuchu wojny, jako mieszkańców Poznania i przedstawicieli polskiej inteligencji, Nadzieję i Leona Niemcy osadzili w obozie. Po zwolnieniu wyjechali do Generalnej Guberni, do Warszawy. Nadzieja dawała lekcje fortepianu i – tak jak wielu znakomitych muzyków, w tym również jej syn Roman – występowała na minikoncertach w słynnej kawiarni Bolesława Woytowicza. Profesor wykładał na Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich. Wstrząsem było dla nich aresztowanie starszego syna. Jerzy, agent wywiadu AK, uwięziony na Pawiaku, został przewieziony do Berlina i, wraz z grupą kilkudziesięciu polskich konspiratorów, skazany na śmierć w pokazowym procesie. Wyrok przez ścięcie toporem wykonano w lutym 1943 roku. Roman zataił przed rodzicami ten drastyczny szczegół (powiedział o rozstrzelaniu), ale dla ojca śmierć Jerzego była ciosem, po którym się nie podniósł; zmarł kilka miesięcy po synu. Nadzieję rok później spotkała następna tragedia – Roman zmarł w wyniku ran odniesionych w Powstaniu Warszawskim. Bohaterski żołnierz, pogrzebany w tymczasowej mogile, po wojnie spoczął na cmentarzu w Wilanowie, w grobie rodzinnym. Nadzieja Padlewska, Matka Bolejąca, uczestniczyła w ekshumacji i powtórnym pochówku syna. Gdyby nie muzyka, która była ich wspólną pasją, gdyby nie druga pasja – nauczanie muzyki, osamotnionej kobiecie trudno byłoby dalej żyć i pracować.
Wyjechała ze stolicy do Katowic, aby zasilić kadrę uruchamianych tam szkół muzycznych. Na Śląsku odwiedzała ją Monika Żeromska, córka sławnego pisarza, a dla Romana Padlewskiego – piękna wojenna miłość. Nadzieja grała jej wtedy jedną z etiud Skriabina, ulubioną i często wykonywaną przez Romana.
W Katowicach, od pewnej niedelikatnej osoby (a może po prostu niewprowadzonej w rodzinne tajemnice) usłyszała prawdę o barbarzyńskiej egzekucji Jerzego. Mater Dolorosa od nowa musiała lamentować nad losem umęczonego syna.
Ostatni publiczny występ dała w wieku 75 lat; zagrała wtedy Koncert f-moll Chopina. Zmarła w 1967 roku i spoczęła obok najbliższych na wilanowskim cmentarzu.
To Nadzieja odkryła talent muzyczny młodszego syna i była jego pierwszą nauczycielką.070 073 Hifi 12 2020 003Muzyk wszechstronny
Roman Padlewski mówił Monice Żeromskiej, że muzyka nie powinna wywoływać w człowieku obrazów, plastycznych skojarzeń, wrażeń wizualnych. „Obruszył się bardzo, kiedy mu opowiedziałam, że byłam kiedyś przed wojną w Genewie na recitalu Cortota, który grając 24 preludia Chopina, nadał każdemu z nich w programie bardzo literackie tytuły [...]. A dla Romana ani koń, ani linia świecąca, ani drzewo, to nie może w ogóle być nic poza muzyką.”
Padlewski widział zatem w dziełach muzycznych przede wszystkim konstrukcję, formę, a nie opisy przedmiotów, krajobrazów, historii czy stanów psychicznych. Ale w muzyce jako zjawisku artystycznym i społecznym dostrzegał i doceniał wielowymiarowość – to, że można być jednocześnie kompozytorem, instrumentalistą, dyrygentem, teoretykiem, krytykiem, historykiem, popularyzatorem i organizatorem życia muzycznego. I sam wcielał się w te role, czerpiąc z płodozmianu radość i inspirację.070 073 Hifi 12 2020 005Podstawy muzyki i gry na fortepianie poznał dzięki matce; dzięki niej zaczął regularne lekcje skrzypiec. W wieku 12 lat wstąpił do poznańskiego konserwatorium. Tam jego pedagogami byli najlepsi z najlepszych: Zdzisław Jahnke (skrzypce), Stanisław Wiechowicz i Tadeusz Szeligowski (kompozycja). W prestiżowym gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego zrobił maturę i zaczął dodatkowo studiować muzykologię (u Łucjana Kamieńskiego) na poznańskim uniwersytecie. Profesor Kamieński zainteresował go ideą tworzenia archiwum nagrań muzyki ludowej i nauczył obsługi fonografu firmy C. Schneider – urządzenia do rejestrowania dźwięku. Szeligowski polecił Padlewskiego na Wydziale Etnologii Uniwersytetu Batorego w Wilnie jako osobę o odpowiednich kwalifikacjach do archiwizacji folkloru muzycznego Litwy i Białorusi i tak oto wakacje 1933 roku spędził Roman na kresach, nagrywając produkcje ludowych grajków i śpiewaków. Wileńskie kontakty zaowocowały potem zaproszeniem go do prowadzenia audycji o muzyce w lokalnym radiu.
Ale gros aktywności młodego muzyka i muzykologa było związane z Poznaniem. Występował tu jako skrzypek, pianista i dyrygent chóru. Publikował artykuły m.in. w „Kurierze Poznańskim” i „Dzienniku Poznańskim”. Wreszcie, w wieku 18 lat zadebiutował jako kompozytor I kwartetem smyczkowym.
Kiedy wraz z rodziną znalazł się w okupowanej Warszawie, podjął studia w tajnym konserwatorium: kompozycję (u Kazimierza Sikorskiego), dyrygenturę (u Waleriana Bierdiajewa) i grę na organach (u Bronisława Rutkowskiego). Muzyką zarabiał na życie, grając na skrzypcach w kwartecie Eugenii Umińskiej we wspomnianej już kawiarni Woytowicza Salon Sztuki oraz (czym się nie chwalił) w restauracji Gastronomia – wieczorami, do kotleta. W fabryce Philipsa prowadził amatorską orkiestrę pracowników. Zaangażował się w działalność Tajnego Związku Muzyków. Opracowywał propozycje przyszłej reformy szkolnictwa muzycznego. Organizował koncerty. I oczywiście komponował.
Starał się stworzyć własny język muzyczny, łączący tradycję (np. wybrane cechy polifonii renesansowej, baroku, klasyczna forma sonaty) z innowacjami muzyki XX wieku (swoboda tonalna, eksperymenty z harmonią). Jego wzorcem był Karol Szymanowski. W pożodze wojennej przepadła, niestety, znaczna część partytur Padlewskiego. Cudem ocalały nuty II kwartetu smyczkowego, zmikrofilmowane i przesłane konspiracyjną pocztą kurierską do Londynu, w ramach ochrony dzieł muzycznych tworzonych w warunkach okupacji.
Ostatni występ Romana Padlewskiego jako instrumentalisty miał miejsce w pierwszych dniach Powstania, w Pałacyku Tyszkiewiczów. Gdy Niemcy podpalili budynek, ogień rozprzestrzeniał się w korytarzu i nie od razu dotarł do salonu o drzwiach szeroko otwartych na ogród. Padlewski usiadł przy fortepianie i zagrał Etiudę Rewolucyjną Chopina, mając za słuchaczy przerażonych lokatorów domu i swoich wzruszonych kolegów z oddziału powstańczego. Ta sytuacja, opisana m.in. we wspomnieniach Andrzeja Ciechanowieckiego, jest pierwowzorem znanej sceny z filmu „Kanał” Wajdy.070 073 Hifi 12 2020 006Patriota praktykujący
W przedwojennej Rzeczypospolitej mężczyźni musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową. Absolwenci uczelni artystycznych również, choć oczywiście nie we wszystkich wzbudzało to entuzjazm. Kompozytor Andrzej Panufnik wystarał się o zwolnienie ze służby; Padlewski nie zrobił uniku. Przez dwa lata (1935-1937) szkolił się na artylerzystę we Włodzimierzu Wołyńskim, uzyskując stopień podchorążego. Walczył w kampanii wrześniowej w Siódmym Dywizjonie Artylerii Konnej w Wielkopolskiej Brygadzie Kawalerii. Po kapitulacji zapewne znalazłby się w oflagu, ale udało mu się uciec z kolumny jenieckiej i dotrzeć do Warszawy w listopadzie 1939.
Roman pochodził z rodziny z tradycjami patriotycznymi. Wśród jego przodków byli uczestnicy powstania listopadowego i styczniowego, także zesłańcy na Sybir. Naturalną koleją rzeczy on i jego brat zaangażowali się w działalność podziemną. I obaj zapłacili za to życiem.
Padlewski nie miał złudzeń co do szans powodzenia Powstania Warszawskiego. Jak zanotowała Monika Żeromska: „Patrzy bardzo trzeźwo. Mówimy o podróży Mikołajczyka do Moskwy, o rozmowach ze Stalinem, o PKWN. Roman nie wierzy, żeby wojska sowieckie uderzyły na Warszawę. «Posłuchaj – cisza. Artyleria sowiecka milczy. Oni teraz stoją i wolą stać. My sobie sami musimy dać radę, a jak nie...»”.070 073 Hifi 12 2020 001
Był podporucznikiem AK, pseudonim „Skorupka”. Należał do plutonu pancernego batalionu AK Zośka, brygada dywersyjna „Broda 53”, zgrupowanie „Radosław”, walczył na Woli i Muranowie. Po zdobyciu niemieckiego czołgu Pantera zasiadł w nim jako celowniczy i powstrzymał natarcie wroga na szkołę przy ulicy Spokojnej. Zlikwidował niemieckie stanowisko strzeleckie na wieży kościoła św. Karola Boromeusza. Próbował zneutralizować Goliata, czyli minę samobieżną o charakterystycznym wyglądzie miniaturowego czołgu, lecz został poważnie ranny – w kręgosłup i nerki. Umieszczono go w szpitalu Jana Bożego przy Bonifraterskiej, a następnie przeniesiono do szpitalika na Krzywym Kole na Starówce. Tam leżeli jego dowódcy. Tam mogła się nim opiekować Monika Żeromska, która wspomina, że powtarzał w malignie: „Prędzej, prędzej, kiedy to się zagoi, ja tam muszę wracać, muszę tam być”.
A te jej słowa chwytają za gardło: „Jest tak piękny, ręce ma położone na piersiach, czarne z brudu walki, prześliczne ręce pianisty. Patrzę na niego, jest symbolem tego Powstania i wszystkich poprzednich, jest opisany przez ojca mojego”.
Agonia trwała dwa dni. Zmarł 16 sierpnia 1944, z obrazkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej w dłoniach, obrazkiem od matki. Pośmiertnie odznaczono Padlewskiego Krzyżem Virtuti Militari V klasy. Dziś też możemy go odznaczyć – wykonując i nagrywając jego dzieła.

 



Zachowane utwory Romana Padlewskiego:
„Trzy pieśni” do słów Artura Marii Swinarskiego (dwie zachowane; 1933)
„Pieśń” do słów Jana Lechonia (1938)
„Stabat Mater” na chór mieszany a cappella (1939)
„Dwa motety” na chór żeński lub chłopięcy do anonimowych tekstów z XVI wieku (1939)
„Sonata per violino solo” (1941)
„Suita na skrzypce i fortepian” (1941; nieukończona)
„II kwartet smyczkowy” (1940-42)
Zaginęły m.in. „I i III kwartet smyczkowy” oraz „Koncert skrzypcowy” (1944)

Recenzja płyty

070 073 Hifi 12 2020 007
Przez łzy/Tearfully
(Roman Padlewski, Joanna Wnuk-Nazarowa)
Camerata Silesia
Instrumentaliści NOSPR/Anna Szostak
DUX 2019

Interpretacja: 5
Realizacja: 5

Oprócz wartościowych dzieł i dobrego wykonania, dla słuchacza płyty liczy się idea zestawienia tracklisty – wybór i kolejność utworów. „Przez łzy” to przykład świetnego pomysłu. Trzy kompozycje poczęte z ducha polskiego romantyzmu. I nie chodzi tu o estetykę muzyki romantycznej ani nawet o romantyczną ideologię, lecz o tradycję, która determinuje myślenie rodzimych artystów nawet wtedy, gdy im się wydaje, że myślą o czym innym. Prędzej czy później bowiem wyparty, uśpiony romantyzm ocknie się, zbudzony przez Historię i narzuci dziełu kontekst interpretacyjny.
Komponując w 1939 roku „Stabat Mater”, Roman Padlewski nie miał pewności, że zaraz wybuchnie wojna, której on i jego brat, jak wielu ich rówieśników-żołnierzy AK  (a przed nimi – choćby powstańcy listopadowi i styczniowi), nie przeżyją, a lament bolejącej matki trwał będzie po kres jej dni, przez ponad trzy dekady. Utwór na chór mieszany a cappella – ascetyczny, surowy, skupiony na sacrum – cudownie klarowną polifonią wniebolotnie śle modlitwę matki, czującej bliskość i nieuchronność utraty dziecka.
W romantyczny mit ludzkiej ofiary, złożonej na narodowym ołtarzu, wpisuje się kompozycja Joanny Wnuk-Nazarowej „Planctus” („Płacz”), zainspirowana wierszem Krzysztofa Koehlera „Odpowiedź”, którego autor na gorąco zareagował na katastrofę smoleńską. Wnuk-Nazarowa wyekstrahowała z długiego wiersza wers o powinności pamiętania o tragicznie zmarłych; surowe ostinatowe figury instrumentów towarzyszących chórowi zamieniają ten obowiązek w udrękę obsesji.
Inny efekt dała selekcja tekstu poetyckiego w cyklu „Psalmy przyszłości?”. Wnuk-Nazarowa odrzuciła hektyczną logoreę wierszy Krasińskiego, wydobywając sens pięknego proroctwa o zwycięstwie dobra, wolności i miłości. Nagle, jednym prostym zabiegiem muzycznym obnażyła naiwność tej wizji – oto słowom o zgodzie społecznej („Hajdamackie rzućcie noże”) towarzyszy skoczny, by nie rzec: knajacki akordeon i cytat ze „Strasznego dworu”, zapożyczony z melodii duetu o „przewybornym planie”, który w przebiegu akcji opery całkiem się posypał (tyle że tam chodziło o wygodne życie w kawalerstwie, nie zaś o bratanie się szlachty z ludem). Inteligentna, ciekawie wyrażona polemika kompozytorki z tradycją romantyczną.
W utworach z płyty „Przez łzy” każde słowo jest ważne. Kilkunastoosobowy chór, rozdzielający się na głosy (a np. w „Stabat Mater” jest ich miejscami siedem), musi podawać tekst z maksymalną zrozumiałością. Camerata Silesia robi to perfekcyjnie, ze wspaniałą intonacją i frazowaniem. Tych treści, tych tematów do przemyślenia nie da się zignorować, a ściślej: niedosłyszeć.


Hanna Milewska